Muszę się Wam przyznać, że jestem totalnym antytalenciem rysunkowym. Nawet ludzika (kilka kresek, kółko, kropki, buźka) potrafię wykoślawić. Z kolei jestem wyczulona na piękno, więc ta moja ułomność ciążyła mi do czasu gdy odkryłam… fotoszopa. I zaczęłam „malować” obrazem. Tworzyłam kolaże – dla własnej przyjemności, potem okładki książek i bardzo mi się to podobało, ale… czułam, że to jeszcze nie to. Że nadal jest to nie twórcze, a odtwórcze.
Parę tygodni temu w celach służbowych kupiłam aparat fotograficzny – lustrzankę. Taki zwykły, nie jakiś full wypas, ani żadne profesjonalne cudo, ale jednak lustrzankę. Bardzo ciekawa, czym się niby różni ona od cyfrówek, zrobiłam pierwsze zdjęcie i……… pokochałam to!
Stawiam pierwsze kroki w fotografii, znaczki i cyferki na aparacie to nadal magiczne symbole, ale uczę się i wiem coraz więcej.
Ponieważ najwdzięczniejszym obiektem fotografii są dzieci i kwiaty, fotografuję mojego synka i moje róże. I oto dwa zdjęcia, na ponad sto wykonanych, z których jestem zadowolona…
To oczywiście najpiękniejsza, najukochańsza Lady Emma Hamilton. Zdjęcia synka pokażę, gdy uda mi się zrobić jakieś ostre. Na razie albo on jest za szybki, albo ja za wolna… :))