Żartowałam: będzie na pewno, tylko nie tak szybko, jak planowałam. Ale od początku… Tam gdzie zazwyczaj kończę moje powieści nie ma ani TV, ani intenretu, ani żadnych innych rozrywek, które mogłyby odwrócić moją uwagę, czy pozwolić uciec mi od pisania. Jestem tylko ja i mój laptop. Książka, nad którą pracuję. Photoshop i kilka tysięcy zdjęć, nad którymi mogę posiedzieć, gdy robię sobie przerwy oraz… książki, które zaczęłam, czekające na swój czas. Ostatnio zebrałam je do jednego folderu i okazało się, że jest takich tytułów – tak, tak, mają już swoje tytuły, bohaterów, pierwsze rozdziały – dokładnie 16. Mam więc do napisania 16 książek, oprócz tych, które już są wpisane w plan wydawniczy. A ktoś mnie kiedyś pytał w ramach jakiegoś wywiadu, czy mi się pomysły nie skończą.
Nie. One ciągle się zaczynają, tylko czasu brak.
Wracając do tematu: siedziałam w mojej samotni ze „Spełnienia marzeń!” i żeby odpocząć od pisania, zaczęłam… czytać. „Miasto Walecznych”.
Kurczę, dziewczyny, gdy zebrałam w całość wszystkie pliki, prolog, początek, luźne epizody, otrzymałam ponad 400 stron książki. Nawet 450… Dobrej, wciągającej, poruszającej książki, która dała znać: przyszedł mój czas.
W moim umyśle, czy raczej sercu od tamtej chwili trwa mała rewolucja: wszystko domaga się dopisania brakujących rozdziałów, rozwinięcia i zakończenia poszczególnych wątków, czyli po prostu wydania „Miasta Walecznych” i jego drugiej części (bo będzie tego z 700 stron), czyli „Miasta Niepokonanych”.
Pierwsze, co zrobiłam wróciwszy do domu, to zebrałam wszystkie nagromadzone przez lata materiały, a niektóre z nich to rzeczy unikatowe.
Na przykład oryginalny „Biuletyn Informacyjny”, który kupiłam w antykwariacie akurat tego dnia, w którym pisałam epizod o wybuchu powstania w Paryżu. Pamiętam, że to było niesamowite: moja bohaterka biegnie do znajomego Francuza z tym „Biuletynem” w ręku, krzycząc, że w Paryżu wybuchło powstanie! A ja mam przed sobą ten właśnie numer… Absolutnie niesamowite doznanie…
Dwie dedykacje od Anny Eriksson, która była łączniczką w legendarnym Batalionie „Zośka” od pierwszego do ostatniego dnia Powstania. Wierzcie mi: gdy Ktoś taki jak Ona, którą szanuję i podziwiam całym sercem, mówi o mnie „moja przyjaciółka” jest to bardzo… wzruszające.
Oryginalny plan Warszawy, bodajże z 1935 roku, który kupiłam na Allegro, żeby „poczuć”.
To wszystko są rzeczy inspirujące, wręcz wołające: Pisz, Katarzyno! Pisz! A teraz materiały, z których już korzystałam, albo będę korzystać – wierzcie mi, równie ciekawe:
Mapka, którą zeskanowałam z większej mapy, potrzebna mi do jednego tylko epizodu, na którą naniosłam pozycje naszych i wroga – takich mapek mam więcej. Wy tego w książce widzieć nie będziecie, ale ja dzięki temu dokładnie wiem, gdzie, kiedy, którędy, jak wycofywali się Powstańcy, jak odbijali utracone pozycje etc. Nie. Chyba jednak to zobaczycie, tak jak widziałyście atak terrorystów na konwój PCK w „Nadziei” – wtedy też naszkicowałam podobną mapkę – a mój konsultant, który przeżył taki atak, po przeczytaniu tego fragmentu zapytał z niedowierzaniem: Ty tam byłaś, czy co?
Tak. Byłam. W jakiś sposób byłam…
Na koniec trzy stosiki. Książki, które kupiłam albo dostałam. Czasem wspaniali ludzie otwierali swoje zbiory i mówili: Pani Katarzyno, proszę się częstować. Proszę brać to, co będzie pani potrzebne do tej powieści.
Jeszcze muszę te zbiory o parę pozycji uzupełnić. Brakuje mi genialnych „pomarańczowych książeczek” jak je nazywam, czyli „Powstanie Warszawskie 1944 Wybór dokumentów” – nie zdajecie sobie sprawy, jak niesamowitą lekturą może być właśnie przedruk oryginalnych dokumentów, rozkazów, obwieszczeń etc… Czytałam je jak najbardziej wciągającą powieść i parę „kwiatków” stamtąd na pewno w mojej powieści umieszczę… Mam też komplet „Biuletynów Informacyjnych” z lat 44-45 (również przedruk) i też już nie mogę się doczekać, gdy do nich zasiądę…
Mam unikalne albumy (przyznam, że niektóre zdjęcia po prostu roztrzaskują serce…), mam niepozorną książeczkę napisaną przez Niemca, który „sprzątał” na Woli – zajrzałam do niej raz, rzuciłam okiem na opis „akcji”, na zdjęcie obok i… nie mogłam więcej czytać, ale będę musiała, bo chcę by o pomordowanych wtedy kilkudziesięciu tysiącach ludzi ktoś pamiętał). Jest pamiętnik „dobrego Niemca”, oficera, który sądząc po tytule, starał się ratować każdego – chciałam zajrzeć do tej książki, ale po poprzednie, tej „niepozornej” nie byłam już w stanie i na koniec jest mój mały czarodziejski notesik, w którym mam notatki do „Miasta Walecznych”. Obejrzyjcie sobie moje stosiki, a ja przejdę potem do drugiej części tytułu tego wpisu…
To właśnie miała być niespodzianka nr 2: „Miasto Walecznych tom1”, wydane na Boże Narodzenie tego roku. Bądź co bądź mam już 90% książki, ale… to pozostałe 10% jest równie ważne, co reszta i muszę nad nim przysiąść na nieco dłużej, niż nad – gotową wydawałoby się – książką.
Oto, co przede mną, nim dokończę tom 1 i zabiorę się za 2:
– specjalna sesja fotograficzna na okładki obu tomów (mam nadzieję że autorem zdjęć będzie znakomity, genialny fotoreporter, któremu bardzo się ten pomysł spodobał)
– przejście kanałami ze Starówki do Śródmieścia – trzymajcie za mnie kciuki, szczurów się specjalnie nie boję, będę pod opieką przewodnika i to pewnie niejednego, ale… może być to traumatyczne
– kilka filmów obejrzanych w małej sali kinowej jedynie we własnym towarzystwie – tak, żeby „zanurzyć się” w te filmy, starannie dobrane, nie mogę mieć obok siebie żujących popcorn, znudzonych gimnazjalistów, muszę być sama. Przeżycie będzie pewnie podobne do przejścia kanałami
– lektura wszystkich powyższych książek, od okładki do okładki i spisanie wszystkich odnośników, gdzie opieram akcję na faktach – mrówcza praca…
i na koniec najgorsze, co mnie czeka, a co sobie sama chcę zafundować:
– więzienie na Rakowieckiej, w jednej z cel, w których byli więzieni albo mordowani nasi Bohaterowie. Bo „Miasto” nie kończy się na Powstaniu, a na… (tu musiałabym zdradzić zakończenie)… Kończy się parę lat po wojnie. Tyle mogę powiedzieć. I myślę, że zejście do podziemi mokotowskiej katowni będzie gorsze, niż kanały, bibliografia, „niepozorne książeczki” i cała reszta.
A na to potrzebuję czasu…
Tak więc zamiast dokończyć przynajmniej pierwszy tom i oddać go w Wasze ręce jeszcze w tym roku, wyślę moje zbiory na koniec świata i do nich dołączę, zaś Wy dostaniecie na Święta „Amelię” i jeszcze coś, co powinno się Wam spodobać.
Ale o tym kiedy indziej…
Kurczę, naprawdę „zapadłabym się w Miasto i to byłoby niesamowite” już teraz, ale taką książkę pisze się raz w życiu.
Wracam więc do pogodnych obyczajówek…
„Miasto Walecznych” nadal musi czekać na swój czas…