Sprostowanie tytułu: samo się nie pisze.
Obiecałam, że powiem wszystko o mojej tajemniczej pracy w łochowskim Pałacu oraz o „Zabajce”. Wszystko to też za dużo powiedziane, bo musiałabym streścić książkę i przenieść pałac na stronę blogową, ale…
Wiecie, że mam wiecznie trwający remont i chwilami już nie mogę. Nie przeszkadza mi łomot oraz piłowanie kafelków (nie no, w ogóle!), ale ten ostry drobny pył doprowadza mnie do szału. O pisaniu książek (na które mam przecież terminy – jeden się przesunie, przesunie się reszta, a Wy nie dostaniecie oczekiwanych premier w obiecanym dniu, tygodniu, miesiącu) mogłam zapomnieć. Ale że ja się tak łatwo nie poddaję (w ogóle się nie poddaję) zaczęłam szukać miłego miejsca, gdzie mogłabym siąść i snuć swoje opowieści. Napisałam więc maila do Pałacu w Łochowie (bo jak sięgać to na najwyższą półkę) i… następnego dnia dostałam przemiłą odpowiedź: mogę się „wprowadzać”, apartament do wyboru.
Prawdę mówiąc liczyłam co najwyżej na kącik w kuchni, czy kotłowni, natomiast dostałam… do wyboru, do koloru (i to dosłownie, bo apartamenty różnią się wystrojem wnętrza). Ten który sobie wybrałam (a trudno było podjąć decyzję, bo wszystkie były piękne, a niektóre oszałamiające) mieści się na poddaszu, ma piękne okienka, a jedno tuż nad biurkiem. Składa się z saloniku, sypialni i wytwornej łazienki. Codziennie jadę więc do Pałacu, potem do „mojego” pokoju, a tam już czeka herbata i domowe ciasta, bo jestem rozpieszczana. I jak tu nie wierzyć w ludzką dobroć? Owszem, płacę pewną kwotę za użyczenie tego pokoju, ale w porównaniu z ceną noclegu w tymże jest to kwota symboliczna.
Pisze mi się świetnie. Po prostu siadał za biurkiem i… opowieść sam się snuje, tylko ją na kartki wirtualne przenosić. Gdy się zmęczę, idę przewietrzyć mózg do parku, czy nad stawy, albo łażę po pałacu, podziwiając salę balową… Jeszcze jedno, co mnie zdumiewa: bardzo mili, uśmiechnięci ludzie z zespołu pałacowego. Kurczę, ci z Fuerteventury powinni się od nich uczyć, co znaczy gościnność i dbałość o renomę.
Jeśli chodzi o „Zabajkę” – rzeczywiście, któraś z Was zgadła. Czasem jeżdżę palcem po samochodowej mapie Polski i trafiam na miejscowości wprost stworzone do napisania o nich książki. Zabajka spodobała mi się od razu, ale odłożyłam ją do odpowiedniej szufladki w pamięci. Gdy jednak Wydawca zapytał, czy mam pomysł na nową powieść, od razu przyszła mi do głowy ta wieś wraz z zarysem fabuły. Oto ona: pewnego dnia w Zabajce, maleńkiej wiosce zagubionej wśród lasów pogórza zjawia się nieznajoma dziewczyna. Nikt nie wie skąd, nikt nie wie w jakim celu. Ot, jednego dnia jej nie było, następnego wychodzi rankiem na schodki opuszczonej chaty i przeciąga się rozkosznie. Co najdziwniejsze ona sama nie wie skąd tu trafiła i po co. I ja też tego jeszcze nie wiem. Ale się dowiem. Wy też się dowiecie latem 2013r. Okej?