• Strona główna
  • Aktualności
  • Moje książki
    • Seria mazurska
    • Seria z życia wzięta
    • Seria z kokardką
    • Seria owocowa
    • Seria kwiatowa
    • Seria Poczekajkowa
    • Seria dla dorosłych
    • Książki kucharskie
    • Kroniki Ferrinu
    • Saga Przytulna
    • Trylogia Autorska
  • Księga gości V
  • Kontakt
Katarzyna Michalak – Pisarka
Category:

Bez kategorii

Bez kategorii

O dwóch milionach, telefonie zaufania i… butelce Sprite’a

Przez Administrator 24 lipca 2016
napisane przez Administrator

 No i widzicie? Przez to wszystko, co w ciągu ostatnich tygodni przechodziłam (uwaga, dobra wiadomość, Patiś do tej pory nie miał ataku! To działa! 🙂 przeoczyłam moment, gdy mój blog odwiedziła dwumilionowa osoba. Milion – pamiętam – wyłapałam, zrobiłam print screena i wrzuciłam na blog, a drugiego już nie. 🙁 Właściwie nie powinnam być z tego powodu smutna, bo 2 000 000 wyświetleń w… cztery lata? Mniej więcej tyle istnieje mój blog, to genialna liczba, ale postanowiłam upolować te 2 mln a zamiast tego upolowałam anemię. Przynajmniej coś upolowałam… ;D

Upolowałam coś jeszcze, co wcale nie było takie łatwe do znalezienia, gdy była mi w środku nocy potrzebna rozmowa – z kimkolwiek, kto po prostu by mnie wysłuchał – całodobowy telefon zaufania. Pomyślicie: „a na co mogła się skarżyć w środku nocy Ta Michalak, dziecko szczęścia?”. Skarżyć to ja się nie skarżyłam, ale gdy rozsypuje Ci się cały świat, zostajesz sama w pustym domu z chorym dzieckiem i patrzysz na nie od wieczora do rana, czy będzie miało atak, czy nie, naprawdę… to jest straszne. Przyjaciołom w nocy głowy zawracać nie będę (chociaż potem mnie ochrzaniają, że skoro oni mogą w nocy dzwonić do mnie i się wypłakiwać mi w rękaw, to znaczy w swój telefon, to ja również mogę, ale teraz każdy na noc wyłącza komórkę) więc w tę najgorszą chwilę, gdy po prostu musiałam z kimś pogadać przemogłam się i zadzwoniłam pod 116 123 (od dziś już zawsze będzie ten numer „wisiał” po lewej stronie na górze mojego bloga, może kiedyś któraś z Was będzie na dnie rozpaczy i wtedy nie będzie musiała go szukać po necie, trafiając na wszystko, tylko nie na ten numer). Ostrzegam, że na połączenie czeka się bardzo długo – ok. 20-30 minut (gdybym była desperatką na moście albo dachu to chyba bym nie doczekała) – ale warto, bo ta rozmowa z subtelną, nienamolną młodą kobietą po drugiej stronie naprawdę przyniosła mi ukojenie. Muszę tylko gdzieś do kogoś napisać, żeby przeznaczyli więcej etatów dla takich ludzi, bo skoro się tak długo czeka, to znaczy, że są potrzebni. I ktoś może nie doczekać…

Teraz to co lubicie, czyli zdjęcia Patisia, który (już mam nadzieję, że zupełnie zdrowy i szczęśliwy) wypoczywa nad polskim morzem, tym samym, które nie odpowiadało pewnej celebrytce. 😉 Ja wprawdzie jogi na tarasie ekskluzywnego hotelu nie ćwiczę, a ryb nie jadam, za to morze – pod każdą postacią oraz szerokością i długością geograficzną uwielbiam. Patiś też. 

A Wy dokąd najczęściej wyjeżdżacie? Polska? Zagranica? Góry, morze, agroturystyka? Jeśli chcecie, możecie pod tym postem polecać fajne miejsca, podawać adresy i linki. Może kto inny – np. ja – skorzysta.

Na koniec będzie nieco ostro, bo mam dosyć milczenia i poprawności politycznej. Pamiętacie, jaki wpis umieściłam, gdy moje koleżanki po piórze zapraszały serdecznie „uchodźców” i pochylały nad ich niedolą? (Nota bene ciekawe, czy któraś z nich oddała pokój w swojej willi choć jednemu z nich…). Ja upomniałam się o Polaków, osieroconych przez Ojczyznę na dawnych Kresach, na Ukrainie, w Rosji, na Białorusi. Wiem z pierwszej ręki, jaka tam u naszych rodaków panuje bieda, bo mój syn wiózł w ramach akcji Świąteczna Paczka podarunki bodajże na Białoruś. Repatriantów od tamtej pory sprowadzono do Polski chyba 20-tu (czy dwadzieścia rodzin), natomiast „uchodźcy”, którzy zalali Europę, bestialsko mordują. Żal mi niewinnych ludzi we Francji i Niemczech, rozjeżdżanych, rozstrzeliwanych, zarzynanych maczetami, ale nie będę więcej umieszczała postów na ten temat na fanpejdżu, bo akty terroru stają się tak nagminne, że się niedługo księga kondolencyjna z mojego fp zrobi.
Chcę jednak dowiedzieć się od kogoś kompetentnego – muszę tylko znaleźć taką osobę – jak reagować w sytuacji, gdy ktoś koło mnie zacznie strzelać, gdy gdzieś niedaleko usłyszę wybuch. Bo nie wiem jak Wy, ja nie mam pojęcia: paść na ziemię, leżeć i czekać? Uciekać? Chować się? Gdy więc ktoś mądry da mi kilka rad, jak zachować się w obliczu ataku terrorystycznego, podzielę się nimi z Wami. To że oni już są w Polsce, jest pewne, ale możecie spotkać się z takim bandziorem na każdym lotnisku, czy innym miejscu, na całym świecie. W Australii również. Dlatego trzeba wiedzieć, co robić, bo pamiętacie moje motto, moje powołanie: może kiedyś taki wpis uratuje choć jedną kobietę, jedno dziecko…

PS. Przypomniało mi się coś a propos terroryzmu… Po tym jak spadł do Morza Śródziemnego samolot lecący z Francji do Egiptu, zaostrzono kontrole na całym świecie, na wszystkich lotniskach. Mój bagaż podręczny prześwietlano cztery razy: dwa razy w Au i dwa razy w Doha, na lotnisku tranzytowym. I mało nie padłam, normalnie odebrało mi mowę, gdy już w Polsce, na lotnisku Okęcie, chciałam coś wyjąć z jeden z toreb, a tam… półlitrowa butelka Sprite’a, która spokojnie przyleciała sobie ze mną z Australii, mimo tych czterech kontroli.
No comments.
Gdyby ją znaleźli, to ja byłabym Pragnienie.

24 lipca 2016 10 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Dziś będzie wpis bardzo osobisty, ale uznałam, że tak trzeba…

Przez Administrator 19 lipca 2016
napisane przez Administrator

Zwykle nie dzielę się z Wami moimi kłopotami, czasem, gdy trzeba wytłumaczyć długą nieobecność – jak w ostatnim wpisie – parę zdań wyjaśnienia i to wszystko. Wolę, byście widziały mnie z uśmiechem na ustach i błyskiem radości w oczach, ale niewiele osób wie, ile czasem smutku kryje się za tym uśmiechem i wizerunkiem szczęśliwej, spełnionej kobiety.
Dziś podzielę się z Wami horrorem, który przechodziłam przez ostatnie pół roku, a który – mam nadzieję i proszę o to Boga – jest już za nami, za mną i Patiniem. Robię to dla Was – dla matek, które być może przechodzą taki sam horror i nie mają pojęcia, jak łatwo można sobie z nim poradzić.
Taką samą miałam motywację pisząc „Bezdomną”, co dzisiaj, pisząc te słowa.

Zaczęło się w trzecim miesiącu naszego pobytu w Australii, choć Patryk powiedział mi kiedyś, że pierwszy atak miał dawno temu w Polsce, u dziadków, ale wtedy myśleli, że to koszmar senny. Atak… jak przypomnę sobie te ataki, to gardło mi się zaciska ze strachu, dobrze, że mogę o nich pisać, a nie muszę mówić.
W trzecim miesiącu naszej australijskiej przygody Patryk dostał ostrego zapalenia krtani, a że ja jestem szybka w podawaniu antybiotyków (wiem, wiem, lekarze by mnie zlinczowali, lecz jest to informacja bardzo ważna, co potem się wyjaśni), poszedł więc ten sam od lat przeze mnie stosowany Augmentin (nie, nie mam żadnych profitów z reklamowania tego leku), inhalacje z kortyzonów oraz duże dawki vit C i D3, czyli to, co zaleca we wspaniałej książce „Ukryte terapie” dr Zięba (już ją tu polecałam i polecam powtórnie), Patikowi zaczęło się nazajutrz poprawiać i wtedy, po południu, gdy drzemał na kanapie nastąpił pierwszy atak.
Dziecko zerwało się z panicznym krzykiem. Ja mało zawału nie dostałam. Dopadłam do niego, chwyciłam na ręce. Był półprzytomny ze strachu. Machał łapkami i nóżkami i krzyczał. Jak długo to trwało? Nie mam pojęcia. Myślę że dwie – trzy minuty. Powoli ucichł, oprzytomniał, położył się z powrotem spać. „Coś mu się strasznego przyśniło” – pomyślałam wtedy.
Nazajutrz w nocy – ja jeszcze nie spałam – nastąpił drugi atak. Znów paniczny krzyk i obłęd w oczach, znów wymachiwanie na wszystkie strony rączkami i nóżkami. Znów kilka minut grozy podnoszącej włosy na głowie. Ale jeszcze nie myślałam, że to coś poważnego. Może kilka dni wcześniej widział w TV, jakąś reklamę? Tam w Australii mają dosyć dziwne i naprawdę straszne reklamy, nawet podczas programów kulinarnych…
Gdy nastąpił – nazajutrz – trzeci atak…
Ja akurat brałam wieczorną kąpiel. Patryk wpadł do mnie do łazienki, zapytał kiedy skończę się kąpać, wyszedł i… wpadł po chwili przeraźliwie krzycząc, tym razem wiedziałam, że to NA PEWNO nie koszmar senny, bo nie zdążył się położyć.
Dziewczyny… opiszę bliżej, jak wyglądał ten atak…. chociaż nie chcę wracać do tamtych chwil. Patryk przeraźliwie krzyczy, ja łapię go na ręce, zaczynam uspokajać, on macha rączkami i nóżkami i krzyczy coś o wielkiej czarnej kuli i że świat się szybko kręci. I żebym go ratowała. Z bezradności i przerażenia zaczynam płakać, cały czas go tuląc, łapię komórkę i wzywam pogotowie.
To był od lat MÓJ koszmar senny, naprawdę: że coś mojemu dziecku się dzieje, ja wzywam karetkę, ale albo nie mogę wybrać numeru, albo nie mogę wytłumaczyć co się dzieje i oto ten koszmar się ziszcza. Jestem w obcym kraju, na szczęście pamiętam, że tam się dzwoni pod 000 a nie 112, dziecko krzyczy przeraźliwie, ja płaczę, kobieta szybko, po angielsku zaczyna mnie o coś pytać, a ja tylko jestem w stanie wykrzyczeć, żeby nam pomogła. I podać adres. Ona wciąż mnie o coś wypytuje, ja – wierzcie mi – w szoku nie potrafiłabym jej odpowiedzieć nawet po polsku a muszę mówić po angielsku, próbuję odpowiadać. Ciągle zadaje mi jakieś pytania, ja krzyczę, że jej nie rozumiem, żeby przysłała pogotowie do cholery, bo mój pięcioletni synek ma atak padaczki! I nagle wszystko cichnie. Patryk cichnie. Atak mija tak nagle, jak się zaczął. Dyspozytorka mówi, że wysyła karetkę. Dziecko jest tak wyczerpane, że leje się przez ręce. Kładę go, on natychmiast zasypia.
Po kilku minutach podjeżdża na sygnale karetka, budzę Patryka, już mając w ręku nasze paszporty, jego książeczkę zdrowia i naszą polisę ubezpieczeniową.
Jedziemy do szpitala.
Ja wykończona, Patryk żywy, zdrowy i wesoły jak skowronek.
Kładą go na łóżku za parawanem, pobieżnie badają i każą czekać na lekarza. Izba przyjęć jest niemal zupełnie pusta. Obok nas leżą może ze dwie osoby.
Mimo to czekamy… pięć godzin. Pięć cholernie długich godzin na zupełnie pustej izbie przyjęć, aż przychodzi lekarz, ja opowiadam mu, jak to wyglądało. On bada dziecko pobieżnie, świeci mu latarką oczy, osłuchuje. Piętnaście minut rozmowy o niczym i 1500$ później jedziemy taksówką do domu. Nie zlecił żadnych badań, nic.
Ataki jednak ustały.
Następny dostał – zupełnie bez przyczyny – jakiś miesiąc później.
Pobiegłam z nim do przychodni, lekarz znów Patryka zbadał, zlecił EEG, powiedział, że takie ataki to może być jakiś wirus (co za precyzja) i dziesięć minut i 100$ później (jak się okazało również nierefundowanych z ubezpieczenia) wychodziliśmy na słoneczną ulicę Adelajdy.
EEG nic nie wykazało. Wszystko w normie.
Ale dla mnie coś takiego to NIE JEST norma.
Wiele razy analizowałam minuta po minucie, moim – lekarskim przecież – umysłem, każdy z ataków i nie potrafiłam znaleźć wspólnego mianownika. Nic mi się nie zgadzało. Przeszukiwałam internet, żeby znaleźć coś o podobnych objawach i nic.
Ponieważ ataki ustały, powoli zaczęłam wymazywać je z pamięci. Po prostu chciałam o tym koszmarze zapomnieć.
Kilka miesięcy później lecieliśmy do Polski na dwa tygodnie, załatwić kilka spraw, m.in. chciałam porządnie Patryka przebadać i opowiedzieć po polsku lekarzowi jak to wygląda.
Jak pamiętacie to był marzec. Wylatywaliśmy gdy w Au było 34 stopni w cieniu, lądowaliśmy w -1, akurat gdy spadł śnieg. Patryk pojechał od razu do dziadków, od razu chory na zapalenie górnych dróg oddechowych, ja też z miejsca dostałam zapalenia krtani, bo szok termiczny był potężny.
Kilka dni później dzwoni mój ojciec i mówi, że Patryk miał w nocy trzy ataki… Przyznam, że nogi się pode mną ugięły. Koszmar wrócił i uderzył naprawdę z całą siłą.
Wiecie, co jest podczas takiego ataku najgorsze? Nie ten paniczny krzyk, nie to wymachiwanie rączkami i nóżkami, ale oczy dziecka. Ogromne z przerażenia, wielkie czarne źrenice i czerwone białkówki. Te przerażone czarno-czerwone oczy śnią mi się do dziś po nocach…
Następnego dnia pobiegłam z Patrykiem do Znakomitego Neurologa (z litości nie wspomnę jego nazwiska, a dlaczego, za chwilę się dowiecie). Już na wstępie, ledwie zdążyliśmy usiąść w jego (prywatnym oczywiście) gabinecie, rzucił:
– Zespół Aspergera?
Zdziwiłam się z lekka. Ta nazwa kojarzyła mi się ze wszystkim, tylko nie z moim synkiem.
– Dlaczego pan tak myśli, panie doktorze?
– Bo tu wszyscy przychodzą z zespołem Aspergera.
– No nie, my przychodzimy zupełnie z czym innym – odparłam i zaczęłam opisywać objawy.
Znakomity Neurolog słuchał jakoś tak mało zainteresowany. Machnął skierowanie na rezonans i na EEG, zainkasował 250zł i… next please!
– Spotkał się pan kiedyś z czymś takim? – zapytałam wychodząc, ale zbył mnie, że badanie wszystko wykaże.
Tego samego dnia, dwa dni przed odlotem do Polski udało mi się jeszcze zrobić rezonans, następnego – EEG. Ze Znakomitym Neurologiem umówiłam się, że przyślę mu wyniki mailem.
Dzień przed wylotem, gdy Patryk znów nocował u dziadków, spotkałam się z moją przyjaciółką i między innymi zaczęłam jej opowiadać o moim zmartwieniu. Wiecie, życie z dzieckiem, które ma padaczkę, czy coś co przypomina padaczkę, ale nie wiadomo, co to jest, to ciągłe czekanie na atak. Masz pewność, że nastąpi, ale nie wiesz kiedy. Zasypiasz, modląc się, żeby nie tej nocy i budzisz, z nadzieją, że nie tego dnia, ale wiesz, że to wróci. Że twój synek, którego kochasz nad życie znów zacznie krzyczeć, a ty będziesz mogła go tylko tulić i płakać z bezradności…
Mówię to mojej przyjaciółce, ona robi wielkie oczy i nagle rzuca:
– Kasia, mój Marcin miał to samo!
I zaczyna mi opisywać dokładnie atak taki, jak u Patryka, tylko że jej dziecko widziało nie wielką czarną kulę, a czerwone słońca i nie młóciło nóżkami, bo ona nie mogła go utrzymać, tylko biegało w panice po całym mieszkaniu, próbując przed tymi słońcami uciec, czy się schować.
Już wtedy powiedziała mi, jak prozaiczna jest przyczyna tych ataków i jak się je leczy, ale ja – zafiksowana na EEG, rezonansach, padaczkach i neurologach – na pewno jej wysłuchałam, ale przyrzekam Wam, że wyrzuciłam jej słowa z pamięci, gdy tylko… no właśnie.
Wróciliśmy do Australii, oboje znów chorzy (z +1 do +35 stopni), znów poszedł Augmetin dla mnie i dla dziecka, znów vit C i D3  a ja zaczęłam oczekiwanie na wyniki EEG i rezonansu. EEG dostałam szybko, wysłałam je do Znakomitego Neurologa mailem, bo opis był dla mnie zupełnie niezrozumiały. Neurolog, którego nazwisko przemilczę, choć może nie powinnam, odpisuje mi coś w tym stylu: Ponieważ jest to Zespół Aspergera, proponuję, by dawała pani dziecku kwas walproinowy dwa razy dziennie po ileś tam mg… Czytam tego maila i oczom nie wierzę. Patryk jest ODWROTNOŚCIĄ dziecka z zespołem A! Jest spokojny, uśmiechnięty, radosny, zero agresji, lubią go wszyscy, dzieci w przedszkolu uwielbiają i biegną do niego, gdy tylko przychodzi, na każdym placyku zabaw natychmiast nawiązuje przyjaźń z obcymi dziećmi i pięknie się z nimi bawi, gdzie tu do cholery zespół Aspergera?! I to mniej więcej napisałam Znakomitemu Neurologowi, wiecie, co mi odpisał? „Sorry, piszę z domu i pomylili mi się pacjenci”.
Dziewczyny…. wszystko mi opadło. Faszerowałabym dziecko silnym lekiem psychotropowym, bo panu ZN pomylili się pacjenci…
No nic, ataki jakoś nie wracały, Patryk łykał cały czas vit C i D3 jak pelikan, czasem brał sobie jeszcze oprócz sporej dawki Cebionu tabletkę czy dwie na pogryzanie, ja powoli zapominałam o koszmarze aż zapomniałam zupełnie. Wymazałam go z pamięci. Słowa mojej przyjaciółki też.
Wróciliśmy na początku czerwca do Polski już na stałe. Pamiętam, że w samolocie było strasznie zimno – przynajmniej mi – i po 25 godzinach wyszłam na lotnisku nie mówiąc, od razu dostałam zapalenia krtani.
Patryk stęskniony za dziadkami pojechał do nich na kilka tygodni, ja – zamiast odpocząć chociaż kilka dni po tak długiej podróży, pakowaniu całego dobytku, zamykaniu spraw w Australi etc, etc) – rzuciłam się w wir pracy, wywiadów, remontu domu, trudnych rozmów na trudne tematy, problemów, które mnie przerastały, i doprowadziłam się do stanu krańcowego wycieńczenia (w ciągu miesiąca schudłam 7kg bynajmniej się nie odchudzając, tylko z nerwów nie mogąc jeść), co skończyło się jak wiecie szpitalem.
Wyszłam po kilku dniach, poleżałam w domu, zwlokłam się z łóżka, pojechałam do mojego synka, bo już kilka tygodni go nie widziałam, przytuliliśmy się, uściskaliśmy i zaczynamy rozmawiać. Zawsze jednym z pytań, gdy go dłużej nie widzę, jest to, czy miał atak. Patryk kiwnął główką. Ja… po prostu zdrętwiałam. Idę do moich rodziców i pytam. Oni mówią, że nie chcieli mi dokładać i tego zmartwienia, ale przez czas pobytu u nich, dziecko miało PIĘĆ ataków, w tym jeden bardzo ciężki.
Poczułam się, jakbym dostałam cios w splot słoneczny. Po prostu… trudno opisać to uczucie, gdy masz nadzieję, że już wszystko dobrze, a dowiadujesz się, że jest bardzo źle.
Zrobiłam im awanturę, że natychmiast mnie nie poinformowali, wróciłam do domu, mówiąc że od dziś dziecko nocuje u mnie, bo MUSZĘ mieć to COŚ pod kontrolą – zupełnie, jakby to coś dało się kontrolować. Siedzę na ganku mojego domku dobita kompletnie – dziecko ma przyjechać dopiero za parę godzin – i myślę, że muszę z kimś porozmawiać, bo zwariuję. Dzwonię do mojej przyjaciółki – jakoś ona pierwsza z kilkorga przyjaciół jakich mam, intuicyjnie przyszła mi na myśl – i mówię, że jest źle z Patrykiem, a ona na to:
– Kasia, no przecież mówiłam ci, że to zapalenie maleńkiego płatka płuc, niemal niewykrywalne, który, gdy dziecko ułoży się w jakiejś pozycji podczas snu uciska widocznie na jakiś nerw i powoduje takie właśnie – NEUROLOGICZNE – objawy, jakie miał mój synek i ma Patryk.
Boże mój… przypomniało mi się wszystko. Rozmowa z nią przed wyjazdem, którą wykasowałam z pamięci. To, że za każdym razem podświadomie, czy intuicyjnie tym antybiotykiem, jak się okazuje z wyboru w tym rodzaju zapalenia płuc, ja Patryka leczyłam, że ataki mijały, bo dostawał lek, a potem był uodparniany witaminami. Że wracały, bo oboje chorowaliśmy po podróży. Że widać jest wrażliwy na mykoplazmy – one powodują taki rodzaj zapalenia – więc dostawał takich objawów…
Dziewczyny, gdy Patryk przyjechał wieczorem, od razu poszedł stary, sprawdzony zestaw: Augmentin, duże dawki vit C i D3, oprócz tego wypił niczym oranżadkę koktajl, który zrobiłam dla siebie z … musujących tabletek vit C, magnezu i żelaza.
Trzy noce nie spałam, wpatrując się w moje dziecko, by gdy tylko zacznie się atak, natychmiast budzić go i przerywać ten koszmar, ale… ataki nie wróciły i tym razem mam naprawdę nadzieję, że nie wrócą. Bo już wiem – czego nie wie być może mnóstwo matek, które faszerują swoje dzieci przepisanymi przez neurologów psychotropami – że to nie padaczka, nie zespół Aspergera, panie ZN, a niewinne, bezobjawowe zapalonko małego płateczka płuca, któremu mogę zapobiec pilnując, by Patryk był zdrowy i odporny.
Dzisiaj mija 11 dzień od kiedy skończyliśmy leczenie antybiotykiem. Jedenasty dzień, gdy nie zasypiam ze strachem, że może to będzie TA noc i nie budzę się z takim samym strachem, że może to będzie TEN dzień…

Nie będę komentowała poczynań lekarzy, którzy „badali” Patryka. Wynik EEG też można nawet podświadomie interpretować „pod” objawy, zresztą przyjaciółka powiedziała mi, że w mózgu jej synka też coś znaleźli, bo zawsze można coś znaleźć, jak się chce.
Przeraża mnie jedno: ta bakteria, która wywołuje to konkretne zapalenie jest wszechobecna, mnóstwo dzieci może mieć zainfekowane płuca. Skoro na kilka milionów dzieci akurat ja i moja przyjaciółka jakimś cudem spotkałyśmy się z takimi objawami, ile jeszcze dzieci w Polsce jest leczonych nie na to, co trzeba? Owszem, psychotropy, które dostają, likwidują ataki, czyli OBJAWY, ale nie leczą PRZYCZYNY, czyli zapalenia płuc. Z maleńkiego płatka choroba rozlewa się na całe płuca i dziecko, które mogłoby być szybko i łatwo wyleczone, trafia do szpitala…
Dlatego postanowiłam podzielić się z Wami naszymi – moimi i Patryka – przeżyciami, bo być może któraś z Was przechodzi podobny horror, może dziecko Waszej przyjaciółki, sąsiadki, siostry jest faszerowane psychotropami zupełnie niepotrzebnie…

Parę dni temu Patryk – który bardzo niechętnie mówi o tych atakach, a większości z nich w ogóle nie pamięta – opowiedział o jednym i znów gardło mi się ścisnęło ze współczucia dla tego malucha i poczułam jednocześnie ogromną ulgę, że może już nigdy nie będzie tego przeżywał:
– Widziałem, mama, ogromną czarną kulę, która mnie szukała i nagle mnie wypatrzyła i zaczęła gonić…Potem świat zaczął się tak szybko kręcić, a gdy zamykałem oczy, to migały mi bardzo szybko obrazki. Więc otwierałem oczy i znów goniła mnie ta kula…
Dla Was, które to czytacie brzmi to zupełnie niewinnie, ale dla małego dziecka, które przeżywało to NAPRAWDĘ…. nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jakie było to straszne.
Życzę Wam, kochane, by Wasze dzieciaczki nigdy takiego koszmaru nie doświadczyły. Ja jestem po tym wszystkim zupełnie wyprana z sił. Nie ma nic straszniejszego dla matki, niż ta cholerna bezradność, gdy dziecko cierpi, a ty nie możesz zrobić kompletnie nic, tylko je tulić i modlić się, by to minęło.

W internecie znalazłam tylko jeden artykuł, który potwierdza, że mykoplazmy oprócz atypowego, czasem bezobjawowego zapalenia płuc mogą powodować objawy ze strony układu nerwowego, m.in. urojenia, czy psychozę. (Widzę, że ten wpis okazał się bardzo potrzebny, więc wklejam link do artykułu, okazuje się, że objawy mogą być nie tylko ze strony ukł.nerwowego, ale właściwie wszystkich: http://www.czytelniamedyczna.pl/3023,atypowe-bakteryjne-zapalenia-pluc-u-dzieci.html Doczytałam też, że może to nie być ucisk zainfekowanego płata płuc na nerw, a reakcja autoimmunogenna, czyli białe krwinki są tak „przewrażliwione” na punkcie bakterii, że atakują własne komórki nerwowe w mózgu. Do tej teorii mój lekarski umysł by się skłaniał.
Jestem niesamowicie ciekawa – bo teraz, gdy odzyskałam spokój ducha – mogę sobie na tę ciekawość pozwolić, czy któraś z Was miała takie doświadczenia. Piszcie, okej? Jeśli dzięki temu wpisowi pomogłam którejś z Was, a przede wszystkim Waszemu dzieciaczkowi, będę naprawdę szczęśliwa.
Już jestem.
Kładąc się spać, nie boję się, że to będzie TA noc…

PS. Żeby nie było tak smutno postanowiłam na koniec wrzucić mały żart. Otóż któregoś dnia, gdy wróciłam do domu, okazało się, że mam nie synka Patinka, a córeczkę, Patinkę. Śliczna, no nie? Z tą uśmiechniętą jak zwykle mordką… 🙂

19 lipca 2016 50 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Pogłoski o mojej śmierci okazały się przedwczesne oraz co najmniej przesadzone ;)

Przez Administrator 11 lipca 2016
napisane przez Administrator

Dziewczęta, jak wiecie jednak nie jestem taka „nie do zdarcia” jak mi się zawsze wydawało. Stres, przeprowadzka, zmiana klimatu i strefy czasowej, remont domu, kończenie książki, kłopoty ze zdrowiem synka i… ja też się rozsypałam.
Jestem już w domu, ale przyznam, że taka słaba i chuda, że byście mnie chyba nie poznały. Dużo wysiłku kosztowało mnie podjechanie do najbliższej biblioteki (w domu nie mam internetu), żeby napisać ten post i wrzucić odcinek Leśnej Polany, której tak wyczekujecie.
Uprzedzam Was od razu, że premiera książki ze względów powyższych też się przesunie i… wracam do łóżka.
Ledwo żyję, ale jeszcze żyję!
Do przeczytania…

11 lipca 2016 34 komentarze
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Raz jeszcze o moich książkach…

Przez Administrator 4 czerwca 2016
napisane przez Administrator

…chociaż tym razem w poziomie, bo zawsze przedstawiałam je w pionie. 🙂
Oto zbiór wszystkich wydanych przeze mnie powieści:

Tutaj macie ściągawkę, w jakiej kolejności je czytać: http://katarzynamichalak.blogspot.com.au/p/aktualnosci.html

Tutaj jest link do wszystkich filmików, teledysków i trailerów, jakie ja nakręciłam w przypływie weny vlogowej, bądź powstały podczas ośmiu lat mojej kariery (szczególnie polecam „Moją drogę do marzeń” oraz teledysk do „Poczekajki”): https://www.youtube.com/channel/UCbJzfLF3LSkMHOSLQe5n1Xw

A tutaj, jeżeli brakuje Wam niektórych tomów Kolekcji, możecie przez jakiś czas je zamawiać. Prenumerata już się zakończyła, ale pojedyncze egzemplarze będzie można jeszcze dokupić: https://literia.pl/kolekcje/ksiazki-pelne-emocji-434

Zapraszam również do śledzenia losów bohaterek „Leśnej Polany”, czyli powieści w odcinkach, która całkiem niedawno się zaczęła i co drugi piątek będziecie mogły poznawać ciąg dalszy: http://lesnatrylogia.blogspot.com.au/

Na koniec – jeżeli jeszcze tego miejsca nie znacie – zapraszam na fanpage, który od dziś prowadzić będę nie ja osobiście, a Ania Nowak, moja zaufana koordynatorka:  https://www.facebook.com/fanpagekatarzynamichalak?ref=hl

To chyba wszystko na dziś i na jakiś czas. Zostawiam Was w dobrych rękach i z 31 powieściami do przeczytania, a ja udaję się w piękne miejsce, otoczone lasem, na polanę, gdzie stoi mały biały domek, kryty omszałą dachówką, czyli powracam do pisania „Leśnej Polany”. Mam nadzieję, że w sierpniu trafi ona do Waszych rąk.

4 czerwca 2016 9 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

„Nie zależy mu na tobie”…

Przez Administrator 1 czerwca 2016
napisane przez Administrator

… felieton jeszcze z mojej pierwszej „Zielonej Strony”, którą z pierwszymi Czytelniczkami wspominamy z łezką z oku, bo razem śmiałyśmy się i płakałyśmy, przypomniał mi się właśnie dzisiaj. A przypomniał mi się dlatego, że czekam od kilku dni na jakąkolwiek wiadomość od pewnego Australijczyka, w którym jakoś tak wyszło, że się trochę zauroczyłam i… nic.

Ku pamięci więc, żebyś Kasiu nie zapomniała własnych słów sprzed kilku lat i dla Was, dziewczyny, żebyście pośmiały się razem ze mną z mojej naiwności:

N jak Nie zależy mu na tobie…
 

No,
Dziewczęta, to ja Wam dzisiaj walnę artykuł… Sponsorowany jest on przez
literkę N jak Nie zależy. INspirowaNy książką absolutNie geNialNą, a przez to
Nie do zdobycia pod tym samym tytułem. SpecjaNie dla Was krótki przewodNik po
„Jeśli mężczyzna mówi NIE to znaczy TAK”. Enjoy!
Wszystkie jak tu siedzicie, no siedzimy, przed kompami, w
tej chwili jesteśmy: inteligentne, urocze, dowcipne, świetne, wykształcone,
ładne a nawet piękne, kochane, kochające, pełne życia, romantyczne,
marzycielki, (……………) tu proszę wpisać jeszcze z 123 określenia,
których nie wymieniłam, a są prawdziwe.
Wszystkie, tak, tak!, i Ty miss X i Ty mrs Y jesteśmy godne
miłości i pragniemy miłość dawać. Zasługujemy na wszystko co najlepsze i na
najfantastyczniejszego, najukochańszego faceta pod słońcem. (Z małą poprawką:
każdej z nas pisany jest inny facet, żeby nie było, że ten sam).
Któregoś dnia spotykamy owego KNBK. Łał! Ogarnia nas nagły
szał uczuć. Motyle w brzuchu, czy gdzie tam indziej, ucisk w sercu, radość w
duszy etc. Mamy wszelkie symptomy zakochania. I nasz KNBK również p o w i n i e
n  je mieć. Powinien. Jesteśmy tak dziwnie skonstruowane, że prędzej
wmówimy sobie (zauważcie: cały czas piszę „my”, bo sama popełniam
wciąż i wciąż ten sam błąd co cała żeńska połowa globu), iż nasz Ukochany:
zgubił komórkę, zgubił rękę z komórką, zgubił się na Dworcu Centralnym i został
kloszardem, zgubił poczucie czasu lub/i rzeczywistości (……..) cokolwiek tu
wpiszecie będzie szczerą prawdą – niż przyznać, że nie dzwoni, bo po prostu mu
na nas nie zależy. Wgapiamy się w telefon, hipnotyzujemy skrzynkę mailową,
sprawdzamy po sto razy konto na wirtualnej, wmawiając sobie, że naszego
Ukochanego: porwał wiatr lub Nessie, ewentualnie UFO (dlatego nie pisze),
odpoczywa z Złotych Piaskach (no, to akurat możemy wybaczyć – tam naprawdę nie
ma zasięgu ani netu), idzie na dno wraz z Titanikiem, a orkiestra gra do końca,
na lodowej krze usiłuje opłynąć Biegun Północny, poławia perły u wybrzeży wyspy
Nigdy-Nigdy lub (………) cokolwiek przychodzi Ci do głowy będzie równie
dobrą wymówką – zamiast uzmysłowić sobie, że nie napisze krótkiego SMS-a: „Kasiu
jesteś głupia”, bo po prostu o Tobie (czyli mnie, wychodzi na to, że mnie)
zapomniał i nie chce mu się nawet – u boku blond laski z którą pomyka w
kierunku zachodzącego słońca – wystukać tych trzech słów.
Mężczyznom wielką frajdę sprawia zdobywanie tego, na czym
im zależy. Jeżeli zależy mu na tobie, to cię znajdzie. Jeżeli uważasz, że dałaś
mu zbyt mało czasu, żeby cię zauważył, docenił i pokochał, pomyśl, jak szybko
ty go dostrzegłaś i podziel to na pół. Mniej więcej tak szybko myśliwy namierza
swoją ofiarę. Jeśli trzepotanie rzęsami, powłóczyste spojrzenia, subtelne
zaproszenia nie robią na nim wrażenia, nie znaczy to, iż jest nieśmiały,
oczarowany do nieprzytomności, czy wręcz nieprzytomny. Znaczy to ni mniej ni
więcej, że nie robisz na nim wrażenia. 
O dziwo, mężczyzna, któremu zależy na kobiecie potrafi:
znaleźć jej numer, znaleźć jej mail, znaleźć ją samą, choćby widzieli się przez
minutę w barku za rogiem. Następnie potrafi: wystukać pracowicie ten numer,
choćby po to, by usłyszeć jej głos, napisać zabawnego maila, który ją
zaintryguje na tyle, by odpisała, palnąć ją gazetą w łeb, jeśli spotykają się
siedemdziesiąty siódmy raz w tym barku, a ona go nie zauważa.
Wiem, że to graniczy z nieprawdopodobnym, ale mężczyzna,
któremu zależy na kobiecie potrafi: dzwonić do niej codziennie, bez względu na
brak zasięgu (nawet jeśli mężczyzna zgubi zasięg, to zasięg odnajdzie
mężczyznę), odpowiadać na jej maile niemal natychmiast po otrzymaniu, być
zawsze pod telefonem, wgapiać się w komórkę, z nadzieją, że ten SMS jest
właśnie od niej, hipnotyzować Outlooka, żeby mail od ukochanej kobiety szybciej
doszedł. Rozumiesz, co mam na myśli? Facet potrafi! Więcej: zakochany facet
potrafi to co my!!!
Jeżeli twój ukochany (lub wydaje ci się, że twój ukochany):
1. Nie dzwoni, to znaczy, że nie chce zadzwonić. Nie
„nie umie zadzwonić”, nie „telefon zeżarł mu grizzly”,
tylko nie chce. Jeżeli dzwoni, żebyś ty oddzwoniła, i gada godzinami na twój
koszt, to… poszukaj sobie innego mężczyzny.
2. Nie pisze, to znaczy, że nie wystarczająco chce mu się
napisać. Jeżeli nawet wylądował przymusowo w Złotych Pitolonych Piaskach, gdzie
nie ma netu, to choć raz dziennie poleci na Marsa, by stamtąd wysłać maila albo
chociaż krótkiego wesołego SMS-a: „Kasiu jesteś głupia do kwadratu, ale i
tak cię kocham”. No dobra, bez „kocham cię” bo tego facet nie
umie pisać.
3. Nie ma czasu na randki, to znaczy, że nie chce mieć
czasu na randki, bo zakochany facet jest tak złakniony swej łani, że morza
przebędzie o jednym złamanym wiośle, góry przemierzy w samych skarpetkach i
podkoszulku z napisem Adidas, rzeki i lasy i tak dalej, byle: dorwać się do
ukochanej, podotykać ją chwilę ze szczerą radością na twarzy, a następnie do
świtu uprawiać z nią seks, seks, seks, a gdy już nie będzie mógł, to jeszcze
choć raz uprawi z nią seks, po czym padnie, ale nim padnie do końca, jeszcze
ukochaną podotyka. 
4. Ważniejsze od ciebie są: była żona, mamusia, chora na
włosy teściowa, dziecko z poprzedniego małżeństwa, przyjaciółka z podstawówki
lub (co gorsza) przyjaciel, sąsiadka z takim fajnym ujadającym pieskiem, który
tylko marzy, by się przelecieć, kioskarka bez pieska za to z biustem, (…….)
tu wpisz, kto jest od ciebie ważniejszy.
Nikt nie jest. Dla zakochanego mężczyzny najważniejsza na
świecie jesteś TY, bo to z tobą, nie z pieskiem sąsiadki chce uprawiać on seks,
seks, seks, a potem mieć trójkę dzieci, domek z ogródkiem i ujadającego pieska,
żeby patrzeć jak daleko poleci.
5. Jest zmęczony, boli go głowa/gardło/brzuch/prawy
jajnik/cokolwiek i nie może dziś z tobą, „przepraszam, kochanie”,
uprawiać seksu, znaczy, że nie ma ochoty uprawiać z tobą seksu i mieć raczej
nie będzie, niż będzie.
Zakochany facet staje się nagle super zdrowy i ZAWSZE, ale
to ZAWSZE, nawet jak wiozą go na OIOM po zawale, ma ochotę cię dotykać, kochać,
całować i to co robią ludzie zakochani robić. A jeżeli naprawdę wiozą go na
OIOM, to przynajmniej szuka twojej ręki, żeby cię za nią potrzymać.
6. Niecący cię zdradził, ale to było przypadkiem, po
ciemku, jakoś tak i już nigdy więcej.
Nie ma „niechcący”.
Zdrowy na umyśle facet wie co robi, z kim robi i wie, że
jeśli nie robi tego z tobą, to robi z kim innym, a skoro tak, to cię zdradza.
Nawet gdy wina nie brak i wszystkie kobiety piękne są, twój mężczyzna doskonale
zdaje sobie sprawę, że właśnie idzie do łóżka (albo gdzie indziej) z inną
kobietą. Jeśli nie zdaje sobie sprawy z powodu pomroczności jasnej, to nie
pójdzie, bo nie będzie mógł.  Dla zakochanego mężczyzny nie istnieją inne
kobiety. Po prostu. Są aseksualne, a jeśli nawet za którąś się obejrzy, to
potrafi utrzymać przy sobie łapy i nie tylko łapy, bo wie, że zdrada ciebie
śmiertelnie zrani. I nie ma: „bo mężczyźni są z natury poligamiczni”.
To zwykła głupawa wymówka, którą dałyśmy sobie wcisnąć, by tłumaczyć naszych
facetów. Mężczyzna z natury poligamiczny niech sobie poszuka z natury
poligamicznej kobiety, bo ty jesteś monogamiczna i zasługujesz na
wierność. 
7. Boi się trwałego związku. Oraz „kocham cię”.
Woli zostać przyjaciółmi. Pragnie związku wolnego i takie tam pierdoły.
Mężczyzna, który ciebie naprawdę pragnie, zrobi wszystko –
wyzna ci miłość sześć razy na sekundę, poprosi – klęcząc z bukietem kwiatów – o
rękę pośrodku Trasy Toruńskiej, skoczy oknem i wróci balkonem – zrobi wszystko,
by tylko dobrać się do ciebie i (ty już wiesz co). I nigdy w życiu nie podzieli
się tobą z innym mężczyzną. Nie zgodzi się na żaden wolny związek i nie
wystarczy mu czuła przyjaźń. Bo pragnie ciebie i ciebie kocha. I chce, żebyś ty
kochała tylko jego. W każdej pozycji.
8. Odchodzi i nie wraca. Dni, ranki, wieczory. A pełne
zwierza bory.
Zakochany mężczyzna, nawet gdyby w owych borach został
pożarty przez pełne zwierza, przed pożarciem zdąży cię zapewnić o swojej
miłości. A jeśli absolutnie nie musi, to nie odstąpi ciebie na krok. Z tegoż
względu, że zakochany mężczyzna (zupełnie jak zakochana kobieta! no nie!
serio!!) LUBI przebywać w twoim towarzystwie bezustannie. Nie musi ciągle
wisieć ci nad głową, ale przynajmniej LUBI cię słyszeć, LUBI widzieć, LUBI
czuć, że jesteś z nim. Jesteś jego. Jeśli odchodzi, to na chwilę i wraca wtedy,
gdy obiecał, że wróci. A nawet wcześniej. (I wtedy masz kłopot z upchnięciem
kochanka do szafy). Jeśli chwilowo nie może wrócić, to i tak jest przy tobie
sercem, duszą i zakochanym umysłem. Nie zapomni zadzwonić, nie zapomni powiedzieć,
że cię kocha i nie zapomni twojego imienia. 
9. Nie dba o ciebie. Nooo… jeśli twój mężczyzna nie dba o
ciebie, to nie on jest mutant, tylko ty. Sorry, Winnetou.
Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność, bo też nieskończona
jest pomysłowość kobiet w wymyślaniu wymówek dla niekochających mężczyzn, ale
myślę, że załapałaś o co biega (tak, tak, Kasiu, to ciebie też dotyczy!).
Zamiast więc wgapiać się w telefon, modlić do komputera lub słać tęskne SMS-y
bez odpowiedzi, wyjdź na spacer. Może spotkasz faceta, który się w tobie
zakocha ze wzajemnością i wreszcie poczujesz subtelną różnicę między „nie
zależy”, a „zależy” mu na tobie? Jesteś warta takiej miłości! Ja
zresztą też. Idę wykasować ten głupi numer i ten głupi mail do tego głupiego
XYZ. A potem pójdę na spacer. Jest wprawdzie pierwsza w nocy i raczej nie
spotkam KNBK w ciemnym lesie, ale przynajmniej mózg przed snem przewietrzę,
czego i Tobie, droga Czytelniczko życzę.
1 czerwca 2016 8 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Ostanie dni na zamówienie Kolekcji!!

Przez Administrator 27 maja 2016
napisane przez Administrator

Dziewczyny,
to ostatnie dni na zamówienie Kolekcji wszystkich moich książek (wydanych do 2015r.)
Przypominam, że kosztują one tylko 11zł z bezpłatną wysyłką, a drugiej
takiej szansy nie będzie. Kolekcja kończy się i czas na prenumeratę mija
z dniem 31 maja.

Tutaj są wszystkie informacje:
https://literia.pl/kolekcje/ksiazki-pelne-emocji-431

Wiem, że znajdą się takie, które będą narzekać, że drogo – choć książka, w którą włożyłam serce i duszę jest tańsza od paczki papierosów, na którą zawsze znajdą się pieniądze – i nie do nich kieruję ten wpis, a do dziewczyn, które chciałyby mieć piękny komplet na półce zamiast raka płuc, zaś o prenumeracie, czy Kolekcji dowiadują się dopiero teraz.

Tutaj znajdziecie jeszcze więcej informacji: http://katarzynamichalak.blogspot.com.au/2015/04/wszystko-co-chcecie-wiedziec-o-kolekcji.html

Ech… łezka mi się w oku kręci, gdy przypominam sobie, ile pracy włożyłam w przygotowanie tej Kolekcji, jak dopieszczałam cały projekt, każdą poszczególną okładeczkę, jak czekałyśmy z dziewczynami na „co drugi wtorek”, gdy ukazywał się kolejny tom.
Jestem z niej bardzo dumna, na półce prezentuje się przepięknie, wydanie jest staranne, Wydawca również bardzo się przyłożył, za co jestem Mu wdzięczna.
Przyzwyczaiłam się do „co drugich wtorków” i wymyśliłam „co drugie piątki”, czyli powieść w odcinkach lesnatrylogia.blogspot.com ale… to już nie to samo… :))

27 maja 2016 4 komentarze
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Dla tych, którzy stracili nadzieję… raz jeszcze

Przez Administrator 27 maja 2016
napisane przez Administrator

Tu niżej zaśpiewałam dla Was „Hallelujah” Cohena, ale jakiś „życzliwy” doniósł, że łamię prawa autorskie – chociaż podkład muzyczny zakupiłam na legalnej stronie – i usunięto to nagranie.
Kopać się z youtube nie będę, bo nie mam w tym żadnego interesu, ja nie zarabiałam na tym nagraniu, ytb też już sobie na mnie nie zarobi, bo reklamy nie będą się włączać, a Wy i tak możecie sobie śpiewać. Znajdźcie jakiekolwiek karaoke (wersja Alexandry Burke), są ich setki, choć usunięto tylko moje – „życzliwemu” życzę, by to, co wysyła, wróciło do niego po stokroć – i śpiewajcie.

Słowa są pisane prosto z serca, gdy było mi bardzo ciężko.
Może którejś z Was przyniosą takie ukojenie i dadzą nowe siły, jak wtedy mnie.
Dzielcie się nimi z przyjaciółmi i tymi, którym jest smutno i źle.
Śpiewajcie i odzyskujcie Nadzieję.
Przecież nawet najczarniejsza noc kiedyś się kończy. Trzeba tylko doczekać świtu…

A tym z Was, które się nie poddają, raz jeszcze przypominam, jak trudna była moja droga do marzeń…

Gdy
czuję, że jest bardzo źle,
Gdy
myślę, że już nie ma mnie,
Że
zgasłam, że nie został nawet cień
I
czekam choć na mały znak
Na
płomień świtu, słońca blask
Na
jedno z głębi serca Alleluja…
Gdy
mrok zagarnia każdą myśl,
Gdy
nie wiem, czy chcę dalej żyć,
Jak
iść do przodu chociaż brak mi sił
Nadzieje
me przepadły gdzieś,
I
wiary brak, miłości też,
A
w sercu już nie słychać Alleluja…
I
nagle wiem, że dalej trwam,
Że
przyszłość wciąż przed sobą mam,
Że
trzeba wstać, być wierną, iść do końca
Bo
Bóg ma wobec mnie swój plan
I On go zna, i jak go znam,
Śpiewajmy
zatem razem Alleluja…
Nikt
nigdy nie odbierze mi
Dni
co przede mną, jasnych dni,
Nadziei,
które jeszcze nie odeszły
Gdy
znowu zwątpię, będzie On,
I
ujmie mą niepewną dłoń,
I
pójdę za Nim, słysząc Alleluja…

 

27 maja 2016 17 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Moja Wielka Australijska Przygoda c.d.

Przez Administrator 23 maja 2016
napisane przez Administrator

Nadal styczeń 2014

Do wyjścia z hotelu, z balkonu którego pełna zadziwienia patrzyłam na oszołomów, którzy od czwartej rano grają w siatkówkę plażową, zmusić mnie mogło tylko jedno: brak prądu. Gdy już wysiadło mi całkowicie połączenie nie tylko z krajem ale i ze światem (choć właściwie mniejsza o to, w hotelu było naprawdę cool), postanowiłam coś z tym zrobić. Czyli zejść do recepcji i poprosić adaptor vel adapter – jeszcze nie wiedziałam, jak nazywa się w Australii takie coś, co przystosuje ich gniazdko elektryczne do gniazdka reszty cywilizacyjnego świata.
Za ladą stał jakiś Chińczyko-Australijczyk, więc domyśliłam się, że będą problemy. Poprosić o adaptor, a jak nie zrozumie, to o adapter jest dosyć łatwo, ale zrozumieć odpowiedź w chińsko-angielskim, wierzcie mi, przerasta to czasem rodowitych Australijczyków, a tym bardziej mnie.
W końcu dowiedziała się, że kupię to w City.
Niby byłam w City. Adelajda to przecież miasto nie wieś, ale, ale… City, to jest City, ja mieszkam w suburbie (przedmieściu) zwanym Glenelg. Akcent na ostatniej sylabie, co się okazało ważne, bo jak akcentowałam GlEneleg, to nikt nie rozumiał o co mi chodzi i gdzie właściwie chcę jechać.
To, co nie wytłumaczalne, wytłumaczyła mi dwa lata później nauczycielka z college’u: gdy próbujesz coś powiedzieć po polsku, czesku, niemiecku, jakiemukolwiek, akcentując wyrazy nie tak jak trzeba, może brzmi to dziwnie, a nawet śmiesznie, ale byle głupek cię zrozumie. Gdy akcentujesz wyraz angielski inaczej niż powinnaś, oni tego nie pojmą…
Okej, mniejsza o Glenelg – tu gdzie byłam, był koniec trasy tramwaju, więc zawsze jakoś wrócę, a do City po adapter dojadę owym tramwajem. W razie czego wezmę więc wajchę i po torach… po torach… dotrę do hotelu.
Tu mała dygresja: była dziewiąta rano, od pięciu godzin oszołomy grały w tę siatkówkę tuż pod moimi oknami, był jakiś turniej ogólnostanowy, czy światowy, nie wiem, wiem, że jak mnie obudziły gwizdki sędziów i doping widowni, tak już zasnąć nie było sposobu.
Druga dygresja: mimo dziewiątej rano (co ja robię w tramwaju o dziewiątej?! każdy, kto mnie zna, wie, że dla mnie to mniej więcej druga w nocy!) już było bardzo gorąco. Bardzo. Ale ja lubię ciepło! Uwielbiam słońce, upał i skrzący się w promieniach świtu ocean!
Odziana w moje frotowe skarpetki – na wszelki wypadek, gdyby okazało się zimno, zresztą innych nie miałam – adidasy i koszulkę polo postanowiłam, skoro już jestem na nogach o bladym świcie, zwiedzić adelajdzki ogród botaniczny, bo mają tam wielkie, wspaniałe rosarium!!!
Gdy dotarłam do ogrodu – cztery przystanki piechotą od tramwaju w City – zrobiło się… jakby to wyrazić… tak gorąco, że nawet ja poczułam, iż jest nawet za dobrze, jak dla mnie. Przypomniałam sobie, że powinnam kupić jakąś wodę, bo człowiek w upale się odwadnia. I ruszyłam na zwiedzanie ogrodu botanicznego jako jedyna zwiedzająca.
Było samo południe.
Pierwsze, co mnie zachwyciło, to drzewa prosto z Władcy Pierścieni. O raaaany… ależ one miały nogi… Jakby wciągały je w twoją stronę, by cię pochwycić i zmiażdżyć… Krótki filmik poniżej. (Moja rodzina później dworowała sobie ze mnie, że Kasia przywiozła z Australii trzydzieści dwusekundowych filmików, i tak jakoś było).

 Drugie, co mnie zachwyciło, to ogromny szklany pawilon, w którym rósł las deszczowy. Co jakiś czas, w najmniej spodziewanych momentach, gdy ty akurat siedzisz na ławce i upajasz się widokiem niebosiężnych palm pod szklanych dachem, zaczyna padać tropikalna mżawka – dobrze, że nie ulewa – już i tak mokra, jesteś mokra jeszcze bardziej. Filmik poniżej.

 
Trzecie, co powinno mnie zachwycić, to rosarium, ale wszystkie róże zwiędły. Mimo nawadniania nie wytrzymały upału.
Dziwne, ja w adidasach i skarpetkach frote wytrzymuję, a róże nie?
Ponieważ zrobiło się tak gorąco, że nawet mi ten upał zaczął z lekka dokuczać, postanowiłam wrócić do hotelu i pogapić się na plażę. Oni koło dziesiątej przerywali rozgrywki, bo ktoś im tam ciągle mdlał, i zaczynali gdzieś po zmroku…
Do tramwaju miałam jak wiecie cztery przystanki. Bosz… co to dla mnie, jak kawałek Marszałkowskiej… Idę… idę… idę… Rany, ale gorąco… w środku miasta od nagrzanego asfaltu jest jeszcze bardziej nieznośnie. Schłodziłam sobie trochę włosy, popiłam parę łyków wody, odpoczęłam w cieniu, w którym było i tak jak w piekarniku, i idę dzielnie dalej. Przecież nie pokona mnie zwykły upał!
Jakoś tak na wysokości drugiego przystanku skonstatowałam, że coś ze mną jest nie tak. Idę dzielnie naprzód, bo byle co mnie nie powstrzyma, ale… nogi jakoś tak wolniej pracują, w oczach mi czerwienieje i jakaś dziwna słabość mnie ogarnia. Odruchem lekarza złapałam się za nadgarstek i… mam tętno ze 180/minutę.
O ja cię – pomyślałam – upór, uporem, ale chyba właśnie dostaję udaru słonecznego!
Olałam następne dwa przystanki i skręciłam do najbliższego klimatyzowanego centrum handlowego (bo szłam ulicą pełną sklepów i restauracji).
Dziewczyny… jak padłam na najbliższe siedzenie w tym przemiłym chłodzie, to przez bite pół godziny nie mogłam ruszyć ani ręką ani nogą, słaba jak dziecko. Nawet wody nie mogłam sobie kupić, bo nogi (w skarpetkach frote) odmawiały mi posłuszeństwa.
Dopiero tam, w tym centrum, wpadł mi w oko artykuł na pierwszej stronie gazety, jako nius dnia: HOT ALERT!!! Jeśli możesz, siedź, głupia Kasiu w hotelu, jeśli musisz zwiedzać rosarium, nałóż kapelusz, a nie leź z gołą głową, bo ci się mózg zagotuje i białka w oczach zetną, wysmaruj się kremem z filtrem (no na to nigdy nie zdołali mnie namówić) i pij co najmniej trzy litry wody (tu spojrzałam na moją malutką, smętną butelczynę).
W końcu, gdy już mój mózg nieco oziębł, białka oczu zbielały, a serce się uspokoiło i dotarłam do tramwaju, a potem do hotelu, akurat lunął deszcz. Przy czym ten deszcz był chyba jeszcze gorętszy, niż powietrze, a na pewno nie chłodził, bo przywiał go wiatr z pustyni, a tam było – choć to chyba niemożliwe – jeszcze goręcej.
Australia uczy szacunku i pokory. Tego dnia było 42 stopnie w cieniu. W środku miasta termometry wskazywały z pięćdziesiąt. I powiem Wam coś, dziewczyny: to nie do końca była moja głupota. Po prostu powyżej pewnej temperatury – a wiem to po półrocznym pobycie w tym kraju – nasz organizm nie widzi różnicy między 36 a 42. Jest po prostu cholernie gorąco.
A ja i tak nigdy – NIGDY! – łażąc do szkoły i po mieście – nie nałożyłam kapelutka i nie wysmarowałam się ohydnym kremem z blokerem 50. Bo zasady trzeba mieć. Jakaś tam Australia moich nie złamie.
I powiem Wam, że nigdy mimo to nie dostałam poparzenia skóry ani udaru. Bo Australia moich zasad nie złamie, ale ja na swoich błędach się uczę. 🙂

c.d.n.

23 maja 2016 5 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Wasze ulubione, te, co poruszyły najbardziej, te, której najbardziej zapadły w pamięć…

Przez Administrator 19 maja 2016
napisane przez Administrator

Wydałam już 31 książek. Kiedyś w ankiecie wybrałyście swoje Top 3 była to „Poczekajka”, „Ogród Kamili” i „Mistrz” (ankieta sprzed roku, czy dwóch, a nadal pamiętam to podium :).

Opowiedzcie mi, kochane, które z tych 31 są Waszymi naj i dlaczego? Nad którymi wylałyście najwięcej łez, które najbardziej Was rozśmieszyły, poruszyły. Może któraś zmieniła Wasze życie?
Do których wracacie najchętniej?
Które czytałyście wiele razy i jeszcze nie raz do nich wrócicie?

Jeśli chodzi o mnie to:
1. najśmieszniejsza w pisaniu była seria poczekajkowa i „Lato w Jagódce”
2. najulubieńsza, której wiele zawdzięczam (pozostanie przy zdrowych zmysłach) to mój ukochany Ferrin
3. najtrudniejsza: „Nie oddam dzieci!” (Boże, nie mogłam pisać momentami, ręce opadały mi na klawiaturę, łzy też)
4. mój najukochańszy bohater to Saris, bohaterka to Anaela
5. najfajniejszy facet: Łukasz Hardy z serii kwiatowej, zaraz za nim Patryk ze „Zmyślonej” (Sellinaris jest oczwywiście poza konkurencją ;), ach i Raul oczywiście!
6. najbardziej nienawidzę Marlenki z „W imię miłości”
7. najtrudniejsza scena do napisania: scena wypadku z Dzieciaczków oraz jak Kinga zakopuje Alusię… po prostu… nie potrafię opisać, co wtedy czułam.

Kolej na Was. Podzielicie się Waszymi przemyśleniami?

Zachęcona Waszym udziałem w blogu Leśna Polana otwieram Słoneczną stronę dla wpisów anonimowych, tylko podpisujcie się pod swoim komentarzem choćby imieniem, co?

19 maja 2016 12 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

8 urodziny „Poczekajki”! Czyli jak to było w dniu debiutu…

Przez Administrator 15 maja 2016
napisane przez Administrator

Tak, tak, osiem lat temu na Targach Książki w Warszawie miała premierę moja pierwsza książka. Oczywiście mówię o „Poczekajce”. Pamiętam z tego dnia niewiele – byłam bardzo przejęta. Pamiętam, że trochę dziwnie wyglądałam w tłumie normalnych zwiedzających, odziana w długą, zieloną suknię. Pamiętam, że podszedł do mnie bardzo kulturalny mężczyzna z moim wieku, w garniturze i pod krawatem, powiedział, że pochodzi z Poczekajki, kupił kilka książek dla rodziny i poprosił o dedykację, a ja myślałam, że się pod ziemię zapadnę, bo wiecie, jak opisałam w powieści Poczekajkan… Kufajka, walonki, beret z antenką… :)) Wcale nie chciałam dawać temu przystojniakowi w garniturze tych książek (nota bene zaprzyjaźniliśmy się później).

Co jeszcze pamiętam z dnia premiery – lecący na okrągło, tuż przy mnie, teledysk. Przyznam, że tak jak jeszcze dzień wcześniej szczerze lubiłam tę piosenkę, to po całym dniu miałam jej dosyć.
Wtedy, siedząc przy stoliku z tabliczką z moim imieniem i nazwiskiem, nie wiedziałam jeszcze, taka oszołomiona, zszokowana, uradowana, że to kamyczek, który wywoła potężną lawinę.
Że sześć lat później na tych samych Targach Książki w Warszawie, tylko już na Stadionie Narodowym, będę podpisywała moje książki przez trzy godziny. Nie przygodnym przechodniom, których zainteresowała okładka, autorka, albo teledysk, ale długiej kolejce wiernych (i cierpliwych!) Czytelniczek.
Jestem ciekawa… naprawdę bardzo ciekawa, co się będzie działo przez następne lata. Dzisiaj opowiedziałam zarys fabuły epickiej powieści o Australii, która to powieść ma być moim międzynarodowym debiutem, zaprzyjaźnionej Australijce. Była autentycznie zafascynowana. Może więc za sześć lat będę podpisywać moje książki przez trzy godziny na Targach we Frankfurcie? :)))
Marzenia, co?
Ale – że zacytuję siebie samą z piosenki do „Leśnej Polany”:

Urodziłaś się po to, by marzyć
Urodziłaś się po to, by śnić.
Chociaż droga przed tobą jest długa i trudna,
Trzeba wstać, być wierną, iść.
Wstaję więc, moje drogie i wyruszam w nową podróż.
Wiem jedno: będzie się działo. :)) 
Trzymajcie za mnie kciuki, bo na tej drodze – jestem tego pewna! – spotkam i jadowite pająki, i węże, a może nawet rekiny! (Dosłownie i w przenośni) Ale także dużo, dużo dobrych ludzi, przyjaźni i miłości.
Czego i Wam w ten wspaniały, wyjątkowy dzień życzę.

15 maja 2016 10 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Nowsze Posty
Starsze Posty

NEWSLETTER PEŁEN MARZEŃ

Trylogia Autorska

Facebook

Facebook

Moje książki – w jakiej kolejności czytać

Najnowsze Posty

  • Premiera finałowego tomu Trzech sióstr już dzisiaj!

    12 lutego 2025
  • Finałowy tom serii Trzy siostry w przedsprzedaży!

    8 stycznia 2025
  • Szczęście pisane marzeniem – świąteczna powieść w przedsprzedaży

    24 października 2024
  • Burza, drugi tom „Trzech sióstr” w przedsprzedaży!

    20 sierpnia 2024
  • Iskra – pierwszy tom nowej serii Katarzyny Michalak – Trzy siostry już w sprzedaży

    30 maja 2024
  • Domek nad potokiem już w księgarniach!

    12 kwietnia 2024
  • Facebook
  • Instagram

@2019 - All Right Reserved. Realizacja - Pixelwork.pl - agencja interaktywna


Wróć na górę strony
Katarzyna Michalak – Pisarka
  • Strona główna
  • Aktualności
  • Moje książki
    • Seria mazurska
    • Seria z życia wzięta
    • Seria z kokardką
    • Seria owocowa
    • Seria kwiatowa
    • Seria Poczekajkowa
    • Seria dla dorosłych
    • Książki kucharskie
    • Kroniki Ferrinu
    • Saga Przytulna
    • Trylogia Autorska
  • Księga gości V
  • Kontakt
Katarzyna Michalak – Pisarka
  • Strona główna
  • Aktualności
  • Moje książki
    • Seria mazurska
    • Seria z życia wzięta
    • Seria z kokardką
    • Seria owocowa
    • Seria kwiatowa
    • Seria Poczekajkowa
    • Seria dla dorosłych
    • Książki kucharskie
    • Kroniki Ferrinu
    • Saga Przytulna
    • Trylogia Autorska
  • Księga gości V
  • Kontakt

Recent Posts

  • Premiera finałowego tomu Trzech sióstr już dzisiaj!

    12 lutego 2025
  • Finałowy tom serii Trzy siostry w przedsprzedaży!

    8 stycznia 2025
  • Szczęście pisane marzeniem – świąteczna powieść w przedsprzedaży

    24 października 2024
  • Burza, drugi tom „Trzech sióstr” w przedsprzedaży!

    20 sierpnia 2024
  • Iskra – pierwszy tom nowej serii Katarzyny Michalak – Trzy siostry już w sprzedaży

    30 maja 2024
@2019 - All Right Reserved. Realizacja - Pixelwork.pl - agencja interaktywna