Dziewczęta, jak wiecie jednak nie jestem taka „nie do zdarcia” jak mi się zawsze wydawało. Stres, przeprowadzka, zmiana klimatu i strefy czasowej, remont domu, kończenie książki, kłopoty ze zdrowiem synka i… ja też się rozsypałam.
Jestem już w domu, ale przyznam, że taka słaba i chuda, że byście mnie chyba nie poznały. Dużo wysiłku kosztowało mnie podjechanie do najbliższej biblioteki (w domu nie mam internetu), żeby napisać ten post i wrzucić odcinek Leśnej Polany, której tak wyczekujecie.
Uprzedzam Was od razu, że premiera książki ze względów powyższych też się przesunie i… wracam do łóżka.
Ledwo żyję, ale jeszcze żyję!
Do przeczytania…
Bez kategorii
…chociaż tym razem w poziomie, bo zawsze przedstawiałam je w pionie. 🙂
Oto zbiór wszystkich wydanych przeze mnie powieści:
Tutaj macie ściągawkę, w jakiej kolejności je czytać: http://katarzynamichalak.blogspot.com.au/p/aktualnosci.html
Tutaj jest link do wszystkich filmików, teledysków i trailerów, jakie ja nakręciłam w przypływie weny vlogowej, bądź powstały podczas ośmiu lat mojej kariery (szczególnie polecam „Moją drogę do marzeń” oraz teledysk do „Poczekajki”): https://www.youtube.com/channel/UCbJzfLF3LSkMHOSLQe5n1Xw
A tutaj, jeżeli brakuje Wam niektórych tomów Kolekcji, możecie przez jakiś czas je zamawiać. Prenumerata już się zakończyła, ale pojedyncze egzemplarze będzie można jeszcze dokupić: https://literia.pl/kolekcje/ksiazki-pelne-emocji-434
Zapraszam również do śledzenia losów bohaterek „Leśnej Polany”, czyli powieści w odcinkach, która całkiem niedawno się zaczęła i co drugi piątek będziecie mogły poznawać ciąg dalszy: http://lesnatrylogia.blogspot.com.au/
Na koniec – jeżeli jeszcze tego miejsca nie znacie – zapraszam na fanpage, który od dziś prowadzić będę nie ja osobiście, a Ania Nowak, moja zaufana koordynatorka: https://www.facebook.com/fanpagekatarzynamichalak?ref=hl
To chyba wszystko na dziś i na jakiś czas. Zostawiam Was w dobrych rękach i z 31 powieściami do przeczytania, a ja udaję się w piękne miejsce, otoczone lasem, na polanę, gdzie stoi mały biały domek, kryty omszałą dachówką, czyli powracam do pisania „Leśnej Polany”. Mam nadzieję, że w sierpniu trafi ona do Waszych rąk.
… felieton jeszcze z mojej pierwszej „Zielonej Strony”, którą z pierwszymi Czytelniczkami wspominamy z łezką z oku, bo razem śmiałyśmy się i płakałyśmy, przypomniał mi się właśnie dzisiaj. A przypomniał mi się dlatego, że czekam od kilku dni na jakąkolwiek wiadomość od pewnego Australijczyka, w którym jakoś tak wyszło, że się trochę zauroczyłam i… nic.
Ku pamięci więc, żebyś Kasiu nie zapomniała własnych słów sprzed kilku lat i dla Was, dziewczyny, żebyście pośmiały się razem ze mną z mojej naiwności:
Dziewczęta, to ja Wam dzisiaj walnę artykuł… Sponsorowany jest on przez
literkę N jak Nie zależy. INspirowaNy książką absolutNie geNialNą, a przez to
Nie do zdobycia pod tym samym tytułem. SpecjaNie dla Was krótki przewodNik po
„Jeśli mężczyzna mówi NIE to znaczy TAK”. Enjoy!
tej chwili jesteśmy: inteligentne, urocze, dowcipne, świetne, wykształcone,
ładne a nawet piękne, kochane, kochające, pełne życia, romantyczne,
marzycielki, (……………) tu proszę wpisać jeszcze z 123 określenia,
których nie wymieniłam, a są prawdziwe.
miłości i pragniemy miłość dawać. Zasługujemy na wszystko co najlepsze i na
najfantastyczniejszego, najukochańszego faceta pod słońcem. (Z małą poprawką:
każdej z nas pisany jest inny facet, żeby nie było, że ten sam).
szał uczuć. Motyle w brzuchu, czy gdzie tam indziej, ucisk w sercu, radość w
duszy etc. Mamy wszelkie symptomy zakochania. I nasz KNBK również p o w i n i e
n je mieć. Powinien. Jesteśmy tak dziwnie skonstruowane, że prędzej
wmówimy sobie (zauważcie: cały czas piszę „my”, bo sama popełniam
wciąż i wciąż ten sam błąd co cała żeńska połowa globu), iż nasz Ukochany:
zgubił komórkę, zgubił rękę z komórką, zgubił się na Dworcu Centralnym i został
kloszardem, zgubił poczucie czasu lub/i rzeczywistości (……..) cokolwiek tu
wpiszecie będzie szczerą prawdą – niż przyznać, że nie dzwoni, bo po prostu mu
na nas nie zależy. Wgapiamy się w telefon, hipnotyzujemy skrzynkę mailową,
sprawdzamy po sto razy konto na wirtualnej, wmawiając sobie, że naszego
Ukochanego: porwał wiatr lub Nessie, ewentualnie UFO (dlatego nie pisze),
odpoczywa z Złotych Piaskach (no, to akurat możemy wybaczyć – tam naprawdę nie
ma zasięgu ani netu), idzie na dno wraz z Titanikiem, a orkiestra gra do końca,
na lodowej krze usiłuje opłynąć Biegun Północny, poławia perły u wybrzeży wyspy
Nigdy-Nigdy lub (………) cokolwiek przychodzi Ci do głowy będzie równie
dobrą wymówką – zamiast uzmysłowić sobie, że nie napisze krótkiego SMS-a: „Kasiu
jesteś głupia”, bo po prostu o Tobie (czyli mnie, wychodzi na to, że mnie)
zapomniał i nie chce mu się nawet – u boku blond laski z którą pomyka w
kierunku zachodzącego słońca – wystukać tych trzech słów.
im zależy. Jeżeli zależy mu na tobie, to cię znajdzie. Jeżeli uważasz, że dałaś
mu zbyt mało czasu, żeby cię zauważył, docenił i pokochał, pomyśl, jak szybko
ty go dostrzegłaś i podziel to na pół. Mniej więcej tak szybko myśliwy namierza
swoją ofiarę. Jeśli trzepotanie rzęsami, powłóczyste spojrzenia, subtelne
zaproszenia nie robią na nim wrażenia, nie znaczy to, iż jest nieśmiały,
oczarowany do nieprzytomności, czy wręcz nieprzytomny. Znaczy to ni mniej ni
więcej, że nie robisz na nim wrażenia.
znaleźć jej numer, znaleźć jej mail, znaleźć ją samą, choćby widzieli się przez
minutę w barku za rogiem. Następnie potrafi: wystukać pracowicie ten numer,
choćby po to, by usłyszeć jej głos, napisać zabawnego maila, który ją
zaintryguje na tyle, by odpisała, palnąć ją gazetą w łeb, jeśli spotykają się
siedemdziesiąty siódmy raz w tym barku, a ona go nie zauważa.
któremu zależy na kobiecie potrafi: dzwonić do niej codziennie, bez względu na
brak zasięgu (nawet jeśli mężczyzna zgubi zasięg, to zasięg odnajdzie
mężczyznę), odpowiadać na jej maile niemal natychmiast po otrzymaniu, być
zawsze pod telefonem, wgapiać się w komórkę, z nadzieją, że ten SMS jest
właśnie od niej, hipnotyzować Outlooka, żeby mail od ukochanej kobiety szybciej
doszedł. Rozumiesz, co mam na myśli? Facet potrafi! Więcej: zakochany facet
potrafi to co my!!!
„nie umie zadzwonić”, nie „telefon zeżarł mu grizzly”,
tylko nie chce. Jeżeli dzwoni, żebyś ty oddzwoniła, i gada godzinami na twój
koszt, to… poszukaj sobie innego mężczyzny.
napisać. Jeżeli nawet wylądował przymusowo w Złotych Pitolonych Piaskach, gdzie
nie ma netu, to choć raz dziennie poleci na Marsa, by stamtąd wysłać maila albo
chociaż krótkiego wesołego SMS-a: „Kasiu jesteś głupia do kwadratu, ale i
tak cię kocham”. No dobra, bez „kocham cię” bo tego facet nie
umie pisać.
czasu na randki, bo zakochany facet jest tak złakniony swej łani, że morza
przebędzie o jednym złamanym wiośle, góry przemierzy w samych skarpetkach i
podkoszulku z napisem Adidas, rzeki i lasy i tak dalej, byle: dorwać się do
ukochanej, podotykać ją chwilę ze szczerą radością na twarzy, a następnie do
świtu uprawiać z nią seks, seks, seks, a gdy już nie będzie mógł, to jeszcze
choć raz uprawi z nią seks, po czym padnie, ale nim padnie do końca, jeszcze
ukochaną podotyka.
włosy teściowa, dziecko z poprzedniego małżeństwa, przyjaciółka z podstawówki
lub (co gorsza) przyjaciel, sąsiadka z takim fajnym ujadającym pieskiem, który
tylko marzy, by się przelecieć, kioskarka bez pieska za to z biustem, (…….)
tu wpisz, kto jest od ciebie ważniejszy.
świecie jesteś TY, bo to z tobą, nie z pieskiem sąsiadki chce uprawiać on seks,
seks, seks, a potem mieć trójkę dzieci, domek z ogródkiem i ujadającego pieska,
żeby patrzeć jak daleko poleci.
jajnik/cokolwiek i nie może dziś z tobą, „przepraszam, kochanie”,
uprawiać seksu, znaczy, że nie ma ochoty uprawiać z tobą seksu i mieć raczej
nie będzie, niż będzie.
to ZAWSZE, nawet jak wiozą go na OIOM po zawale, ma ochotę cię dotykać, kochać,
całować i to co robią ludzie zakochani robić. A jeżeli naprawdę wiozą go na
OIOM, to przynajmniej szuka twojej ręki, żeby cię za nią potrzymać.
ciemku, jakoś tak i już nigdy więcej.
Nie ma „niechcący”.
jeśli nie robi tego z tobą, to robi z kim innym, a skoro tak, to cię zdradza.
Nawet gdy wina nie brak i wszystkie kobiety piękne są, twój mężczyzna doskonale
zdaje sobie sprawę, że właśnie idzie do łóżka (albo gdzie indziej) z inną
kobietą. Jeśli nie zdaje sobie sprawy z powodu pomroczności jasnej, to nie
pójdzie, bo nie będzie mógł. Dla zakochanego mężczyzny nie istnieją inne
kobiety. Po prostu. Są aseksualne, a jeśli nawet za którąś się obejrzy, to
potrafi utrzymać przy sobie łapy i nie tylko łapy, bo wie, że zdrada ciebie
śmiertelnie zrani. I nie ma: „bo mężczyźni są z natury poligamiczni”.
To zwykła głupawa wymówka, którą dałyśmy sobie wcisnąć, by tłumaczyć naszych
facetów. Mężczyzna z natury poligamiczny niech sobie poszuka z natury
poligamicznej kobiety, bo ty jesteś monogamiczna i zasługujesz na
wierność.
Woli zostać przyjaciółmi. Pragnie związku wolnego i takie tam pierdoły.
wyzna ci miłość sześć razy na sekundę, poprosi – klęcząc z bukietem kwiatów – o
rękę pośrodku Trasy Toruńskiej, skoczy oknem i wróci balkonem – zrobi wszystko,
by tylko dobrać się do ciebie i (ty już wiesz co). I nigdy w życiu nie podzieli
się tobą z innym mężczyzną. Nie zgodzi się na żaden wolny związek i nie
wystarczy mu czuła przyjaźń. Bo pragnie ciebie i ciebie kocha. I chce, żebyś ty
kochała tylko jego. W każdej pozycji.
zwierza bory.
pożarty przez pełne zwierza, przed pożarciem zdąży cię zapewnić o swojej
miłości. A jeśli absolutnie nie musi, to nie odstąpi ciebie na krok. Z tegoż
względu, że zakochany mężczyzna (zupełnie jak zakochana kobieta! no nie!
serio!!) LUBI przebywać w twoim towarzystwie bezustannie. Nie musi ciągle
wisieć ci nad głową, ale przynajmniej LUBI cię słyszeć, LUBI widzieć, LUBI
czuć, że jesteś z nim. Jesteś jego. Jeśli odchodzi, to na chwilę i wraca wtedy,
gdy obiecał, że wróci. A nawet wcześniej. (I wtedy masz kłopot z upchnięciem
kochanka do szafy). Jeśli chwilowo nie może wrócić, to i tak jest przy tobie
sercem, duszą i zakochanym umysłem. Nie zapomni zadzwonić, nie zapomni powiedzieć,
że cię kocha i nie zapomni twojego imienia.
ciebie, to nie on jest mutant, tylko ty. Sorry, Winnetou.
jest pomysłowość kobiet w wymyślaniu wymówek dla niekochających mężczyzn, ale
myślę, że załapałaś o co biega (tak, tak, Kasiu, to ciebie też dotyczy!).
Zamiast więc wgapiać się w telefon, modlić do komputera lub słać tęskne SMS-y
bez odpowiedzi, wyjdź na spacer. Może spotkasz faceta, który się w tobie
zakocha ze wzajemnością i wreszcie poczujesz subtelną różnicę między „nie
zależy”, a „zależy” mu na tobie? Jesteś warta takiej miłości! Ja
zresztą też. Idę wykasować ten głupi numer i ten głupi mail do tego głupiego
XYZ. A potem pójdę na spacer. Jest wprawdzie pierwsza w nocy i raczej nie
spotkam KNBK w ciemnym lesie, ale przynajmniej mózg przed snem przewietrzę,
czego i Tobie, droga Czytelniczko życzę.
Dziewczyny,
to ostatnie dni na zamówienie Kolekcji wszystkich moich książek (wydanych do 2015r.)
Przypominam, że kosztują one tylko 11zł z bezpłatną wysyłką, a drugiej
takiej szansy nie będzie. Kolekcja kończy się i czas na prenumeratę mija
z dniem 31 maja.
Tutaj są wszystkie informacje:
https://literia.pl/kolekcje/ksiazki-pelne-emocji-431
Wiem, że znajdą się takie, które będą narzekać, że drogo – choć książka, w którą włożyłam serce i duszę jest tańsza od paczki papierosów, na którą zawsze znajdą się pieniądze – i nie do nich kieruję ten wpis, a do dziewczyn, które chciałyby mieć piękny komplet na półce zamiast raka płuc, zaś o prenumeracie, czy Kolekcji dowiadują się dopiero teraz.
Tutaj znajdziecie jeszcze więcej informacji: http://katarzynamichalak.blogspot.com.au/2015/04/wszystko-co-chcecie-wiedziec-o-kolekcji.html
Ech… łezka mi się w oku kręci, gdy przypominam sobie, ile pracy włożyłam w przygotowanie tej Kolekcji, jak dopieszczałam cały projekt, każdą poszczególną okładeczkę, jak czekałyśmy z dziewczynami na „co drugi wtorek”, gdy ukazywał się kolejny tom.
Jestem z niej bardzo dumna, na półce prezentuje się przepięknie, wydanie jest staranne, Wydawca również bardzo się przyłożył, za co jestem Mu wdzięczna.
Przyzwyczaiłam się do „co drugich wtorków” i wymyśliłam „co drugie piątki”, czyli powieść w odcinkach lesnatrylogia.blogspot.com ale… to już nie to samo… :))
Tu niżej zaśpiewałam dla Was „Hallelujah” Cohena, ale jakiś „życzliwy” doniósł, że łamię prawa autorskie – chociaż podkład muzyczny zakupiłam na legalnej stronie – i usunięto to nagranie.
Kopać się z youtube nie będę, bo nie mam w tym żadnego interesu, ja nie zarabiałam na tym nagraniu, ytb też już sobie na mnie nie zarobi, bo reklamy nie będą się włączać, a Wy i tak możecie sobie śpiewać. Znajdźcie jakiekolwiek karaoke (wersja Alexandry Burke), są ich setki, choć usunięto tylko moje – „życzliwemu” życzę, by to, co wysyła, wróciło do niego po stokroć – i śpiewajcie.
Słowa są pisane prosto z serca, gdy było mi bardzo ciężko.
Może którejś z Was przyniosą takie ukojenie i dadzą nowe siły, jak wtedy mnie.
Dzielcie się nimi z przyjaciółmi i tymi, którym jest smutno i źle.
Śpiewajcie i odzyskujcie Nadzieję.
Przecież nawet najczarniejsza noc kiedyś się kończy. Trzeba tylko doczekać świtu…
A tym z Was, które się nie poddają, raz jeszcze przypominam, jak trudna była moja droga do marzeń…
czuję, że jest bardzo źle,
myślę, że już nie ma mnie,
zgasłam, że nie został nawet cień
czekam choć na mały znak
płomień świtu, słońca blask
jedno z głębi serca Alleluja…
mrok zagarnia każdą myśl,
nie wiem, czy chcę dalej żyć,
iść do przodu chociaż brak mi sił
me przepadły gdzieś,
wiary brak, miłości też,
w sercu już nie słychać Alleluja…
nagle wiem, że dalej trwam,
przyszłość wciąż przed sobą mam,
trzeba wstać, być wierną, iść do końca
Bóg ma wobec mnie swój plan
zatem razem Alleluja…
nigdy nie odbierze mi
co przede mną, jasnych dni,
które jeszcze nie odeszły
znowu zwątpię, będzie On,
ujmie mą niepewną dłoń,
pójdę za Nim, słysząc Alleluja…
Nadal styczeń 2014
Do wyjścia z hotelu, z balkonu którego pełna zadziwienia patrzyłam na oszołomów, którzy od czwartej rano grają w siatkówkę plażową, zmusić mnie mogło tylko jedno: brak prądu. Gdy już wysiadło mi całkowicie połączenie nie tylko z krajem ale i ze światem (choć właściwie mniejsza o to, w hotelu było naprawdę cool), postanowiłam coś z tym zrobić. Czyli zejść do recepcji i poprosić adaptor vel adapter – jeszcze nie wiedziałam, jak nazywa się w Australii takie coś, co przystosuje ich gniazdko elektryczne do gniazdka reszty cywilizacyjnego świata.
Za ladą stał jakiś Chińczyko-Australijczyk, więc domyśliłam się, że będą problemy. Poprosić o adaptor, a jak nie zrozumie, to o adapter jest dosyć łatwo, ale zrozumieć odpowiedź w chińsko-angielskim, wierzcie mi, przerasta to czasem rodowitych Australijczyków, a tym bardziej mnie.
W końcu dowiedziała się, że kupię to w City.
Niby byłam w City. Adelajda to przecież miasto nie wieś, ale, ale… City, to jest City, ja mieszkam w suburbie (przedmieściu) zwanym Glenelg. Akcent na ostatniej sylabie, co się okazało ważne, bo jak akcentowałam GlEneleg, to nikt nie rozumiał o co mi chodzi i gdzie właściwie chcę jechać.
To, co nie wytłumaczalne, wytłumaczyła mi dwa lata później nauczycielka z college’u: gdy próbujesz coś powiedzieć po polsku, czesku, niemiecku, jakiemukolwiek, akcentując wyrazy nie tak jak trzeba, może brzmi to dziwnie, a nawet śmiesznie, ale byle głupek cię zrozumie. Gdy akcentujesz wyraz angielski inaczej niż powinnaś, oni tego nie pojmą…
Okej, mniejsza o Glenelg – tu gdzie byłam, był koniec trasy tramwaju, więc zawsze jakoś wrócę, a do City po adapter dojadę owym tramwajem. W razie czego wezmę więc wajchę i po torach… po torach… dotrę do hotelu.
Tu mała dygresja: była dziewiąta rano, od pięciu godzin oszołomy grały w tę siatkówkę tuż pod moimi oknami, był jakiś turniej ogólnostanowy, czy światowy, nie wiem, wiem, że jak mnie obudziły gwizdki sędziów i doping widowni, tak już zasnąć nie było sposobu.
Druga dygresja: mimo dziewiątej rano (co ja robię w tramwaju o dziewiątej?! każdy, kto mnie zna, wie, że dla mnie to mniej więcej druga w nocy!) już było bardzo gorąco. Bardzo. Ale ja lubię ciepło! Uwielbiam słońce, upał i skrzący się w promieniach świtu ocean!
Odziana w moje frotowe skarpetki – na wszelki wypadek, gdyby okazało się zimno, zresztą innych nie miałam – adidasy i koszulkę polo postanowiłam, skoro już jestem na nogach o bladym świcie, zwiedzić adelajdzki ogród botaniczny, bo mają tam wielkie, wspaniałe rosarium!!!
Gdy dotarłam do ogrodu – cztery przystanki piechotą od tramwaju w City – zrobiło się… jakby to wyrazić… tak gorąco, że nawet ja poczułam, iż jest nawet za dobrze, jak dla mnie. Przypomniałam sobie, że powinnam kupić jakąś wodę, bo człowiek w upale się odwadnia. I ruszyłam na zwiedzanie ogrodu botanicznego jako jedyna zwiedzająca.
Było samo południe.
Pierwsze, co mnie zachwyciło, to drzewa prosto z Władcy Pierścieni. O raaaany… ależ one miały nogi… Jakby wciągały je w twoją stronę, by cię pochwycić i zmiażdżyć… Krótki filmik poniżej. (Moja rodzina później dworowała sobie ze mnie, że Kasia przywiozła z Australii trzydzieści dwusekundowych filmików, i tak jakoś było).
Drugie, co mnie zachwyciło, to ogromny szklany pawilon, w którym rósł las deszczowy. Co jakiś czas, w najmniej spodziewanych momentach, gdy ty akurat siedzisz na ławce i upajasz się widokiem niebosiężnych palm pod szklanych dachem, zaczyna padać tropikalna mżawka – dobrze, że nie ulewa – już i tak mokra, jesteś mokra jeszcze bardziej. Filmik poniżej.
Trzecie, co powinno mnie zachwycić, to rosarium, ale wszystkie róże zwiędły. Mimo nawadniania nie wytrzymały upału.
Dziwne, ja w adidasach i skarpetkach frote wytrzymuję, a róże nie?
Ponieważ zrobiło się tak gorąco, że nawet mi ten upał zaczął z lekka dokuczać, postanowiłam wrócić do hotelu i pogapić się na plażę. Oni koło dziesiątej przerywali rozgrywki, bo ktoś im tam ciągle mdlał, i zaczynali gdzieś po zmroku…
Do tramwaju miałam jak wiecie cztery przystanki. Bosz… co to dla mnie, jak kawałek Marszałkowskiej… Idę… idę… idę… Rany, ale gorąco… w środku miasta od nagrzanego asfaltu jest jeszcze bardziej nieznośnie. Schłodziłam sobie trochę włosy, popiłam parę łyków wody, odpoczęłam w cieniu, w którym było i tak jak w piekarniku, i idę dzielnie dalej. Przecież nie pokona mnie zwykły upał!
Jakoś tak na wysokości drugiego przystanku skonstatowałam, że coś ze mną jest nie tak. Idę dzielnie naprzód, bo byle co mnie nie powstrzyma, ale… nogi jakoś tak wolniej pracują, w oczach mi czerwienieje i jakaś dziwna słabość mnie ogarnia. Odruchem lekarza złapałam się za nadgarstek i… mam tętno ze 180/minutę.
O ja cię – pomyślałam – upór, uporem, ale chyba właśnie dostaję udaru słonecznego!
Olałam następne dwa przystanki i skręciłam do najbliższego klimatyzowanego centrum handlowego (bo szłam ulicą pełną sklepów i restauracji).
Dziewczyny… jak padłam na najbliższe siedzenie w tym przemiłym chłodzie, to przez bite pół godziny nie mogłam ruszyć ani ręką ani nogą, słaba jak dziecko. Nawet wody nie mogłam sobie kupić, bo nogi (w skarpetkach frote) odmawiały mi posłuszeństwa.
Dopiero tam, w tym centrum, wpadł mi w oko artykuł na pierwszej stronie gazety, jako nius dnia: HOT ALERT!!! Jeśli możesz, siedź, głupia Kasiu w hotelu, jeśli musisz zwiedzać rosarium, nałóż kapelusz, a nie leź z gołą głową, bo ci się mózg zagotuje i białka w oczach zetną, wysmaruj się kremem z filtrem (no na to nigdy nie zdołali mnie namówić) i pij co najmniej trzy litry wody (tu spojrzałam na moją malutką, smętną butelczynę).
W końcu, gdy już mój mózg nieco oziębł, białka oczu zbielały, a serce się uspokoiło i dotarłam do tramwaju, a potem do hotelu, akurat lunął deszcz. Przy czym ten deszcz był chyba jeszcze gorętszy, niż powietrze, a na pewno nie chłodził, bo przywiał go wiatr z pustyni, a tam było – choć to chyba niemożliwe – jeszcze goręcej.
Australia uczy szacunku i pokory. Tego dnia było 42 stopnie w cieniu. W środku miasta termometry wskazywały z pięćdziesiąt. I powiem Wam coś, dziewczyny: to nie do końca była moja głupota. Po prostu powyżej pewnej temperatury – a wiem to po półrocznym pobycie w tym kraju – nasz organizm nie widzi różnicy między 36 a 42. Jest po prostu cholernie gorąco.
A ja i tak nigdy – NIGDY! – łażąc do szkoły i po mieście – nie nałożyłam kapelutka i nie wysmarowałam się ohydnym kremem z blokerem 50. Bo zasady trzeba mieć. Jakaś tam Australia moich nie złamie.
I powiem Wam, że nigdy mimo to nie dostałam poparzenia skóry ani udaru. Bo Australia moich zasad nie złamie, ale ja na swoich błędach się uczę. 🙂
c.d.n.
Wasze ulubione, te, co poruszyły najbardziej, te, której najbardziej zapadły w pamięć…
Wydałam już 31 książek. Kiedyś w ankiecie wybrałyście swoje Top 3 była to „Poczekajka”, „Ogród Kamili” i „Mistrz” (ankieta sprzed roku, czy dwóch, a nadal pamiętam to podium :).
Opowiedzcie mi, kochane, które z tych 31 są Waszymi naj i dlaczego? Nad którymi wylałyście najwięcej łez, które najbardziej Was rozśmieszyły, poruszyły. Może któraś zmieniła Wasze życie?
Do których wracacie najchętniej?
Które czytałyście wiele razy i jeszcze nie raz do nich wrócicie?
Jeśli chodzi o mnie to:
1. najśmieszniejsza w pisaniu była seria poczekajkowa i „Lato w Jagódce”
2. najulubieńsza, której wiele zawdzięczam (pozostanie przy zdrowych zmysłach) to mój ukochany Ferrin
3. najtrudniejsza: „Nie oddam dzieci!” (Boże, nie mogłam pisać momentami, ręce opadały mi na klawiaturę, łzy też)
4. mój najukochańszy bohater to Saris, bohaterka to Anaela
5. najfajniejszy facet: Łukasz Hardy z serii kwiatowej, zaraz za nim Patryk ze „Zmyślonej” (Sellinaris jest oczwywiście poza konkurencją ;), ach i Raul oczywiście!
6. najbardziej nienawidzę Marlenki z „W imię miłości”
7. najtrudniejsza scena do napisania: scena wypadku z Dzieciaczków oraz jak Kinga zakopuje Alusię… po prostu… nie potrafię opisać, co wtedy czułam.
Kolej na Was. Podzielicie się Waszymi przemyśleniami?
Zachęcona Waszym udziałem w blogu Leśna Polana otwieram Słoneczną stronę dla wpisów anonimowych, tylko podpisujcie się pod swoim komentarzem choćby imieniem, co?
8 urodziny „Poczekajki”! Czyli jak to było w dniu debiutu…
Tak, tak, osiem lat temu na Targach Książki w Warszawie miała premierę moja pierwsza książka. Oczywiście mówię o „Poczekajce”. Pamiętam z tego dnia niewiele – byłam bardzo przejęta. Pamiętam, że trochę dziwnie wyglądałam w tłumie normalnych zwiedzających, odziana w długą, zieloną suknię. Pamiętam, że podszedł do mnie bardzo kulturalny mężczyzna z moim wieku, w garniturze i pod krawatem, powiedział, że pochodzi z Poczekajki, kupił kilka książek dla rodziny i poprosił o dedykację, a ja myślałam, że się pod ziemię zapadnę, bo wiecie, jak opisałam w powieści Poczekajkan… Kufajka, walonki, beret z antenką… :)) Wcale nie chciałam dawać temu przystojniakowi w garniturze tych książek (nota bene zaprzyjaźniliśmy się później).
Co jeszcze pamiętam z dnia premiery – lecący na okrągło, tuż przy mnie, teledysk. Przyznam, że tak jak jeszcze dzień wcześniej szczerze lubiłam tę piosenkę, to po całym dniu miałam jej dosyć.
Wtedy, siedząc przy stoliku z tabliczką z moim imieniem i nazwiskiem, nie wiedziałam jeszcze, taka oszołomiona, zszokowana, uradowana, że to kamyczek, który wywoła potężną lawinę.
Że sześć lat później na tych samych Targach Książki w Warszawie, tylko już na Stadionie Narodowym, będę podpisywała moje książki przez trzy godziny. Nie przygodnym przechodniom, których zainteresowała okładka, autorka, albo teledysk, ale długiej kolejce wiernych (i cierpliwych!) Czytelniczek.
Jestem ciekawa… naprawdę bardzo ciekawa, co się będzie działo przez następne lata. Dzisiaj opowiedziałam zarys fabuły epickiej powieści o Australii, która to powieść ma być moim międzynarodowym debiutem, zaprzyjaźnionej Australijce. Była autentycznie zafascynowana. Może więc za sześć lat będę podpisywać moje książki przez trzy godziny na Targach we Frankfurcie? :)))
Marzenia, co?
Ale – że zacytuję siebie samą z piosenki do „Leśnej Polany”:
Aaaa! Trochę na to musiałam poczekać, ale kolejna moja książka znalazła się na pierwszym miejscu listy bestsellerów mojego ulubionego ravelo.pl
Jakby tego do szczęścia było mi mało, na 5. miejscu jest „Mistrz”.
Cieszę się i dziękuję Wam wszystkim, bo to pierwsze miejsce to przecież nasza wspólna zasługa.
„Leśna Polana” – powieść w odcinkach! Czyli coś, czego jeszcze nie było.
Ale już jest.
I mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Szczególnie fakt, że komentować można również anonimowo, bez potrzeby tworzenia konta, choć rzecz jasna komentarze będą zatwierdzane przez naszą Anię kochaną.
A więc… wstrzymuję oddech jak przed skokiem na głęboką wodę i… zaczynamy: