Kurczę, jeszcze parę dni temu było tu, w Poziomuli, prawie zielono. Właściwie to zawsze trochę zielonego się znajdzie, choćby korony sosen, no i kwiatki na parapetach, ale rozumiecie: trawa zaczęła zielenieć spod śniegu. Ta zeszłoroczna, ale to już coś. W powietrzu jeszcze nie czuło się wiosny – znacie ten cudowny, niepowtarzalny zapach ziemi budzącej się do życia? – ale, noż kurde!, nie była zasypana po kolana śniegiem!
Sikorki zaczęły się kręcić przy budkach, jak zwykle interesując się najbardziej tymi „z widokiem”, a ja – kiedy to było? – zdjęłam kurtkę i wyskoczyłam do sklepu w krótkich rękawkach. Przecież pamiętam!
W nawrót zimy po prostu nie uwierzyłam. I teraz mam. Zimny prysznic, tudzież zimne przebudzenie.
Wiem, wiem, że trzeba cierpliwie poczekać, że wiosna, tak jak świt, zawsze kiedyś nadjedzie, trzeba tylko doczekać. Ale ja już tęsknię i bardzo chcę!!
I dlatego wklejam tu moje ulubione zdjęcie wewiórki, która przysnęła na swoim domku w promieniach pierwszego wiosennego słońca. Dodam, że przysnęła tak mocno, iż mało się z daszku nie stoczyła. Kto nie widział tej fotki, niech nacieszy oczy.
Gdy w końcu przyjdzie wytęskniona wiosna, napstrykam więcej zdjęć, by pocieszać się za rok.
Nic na to nie poradzę: nienawidzę zimy.
PS. Tu powyżej są moje własne konwalie. Na nie też nie mogę się doczekać… A tu poniżej kuropatewek, którego wysiedziałam rok temu na kaloryferze i właśnie przed chwilą się wykluł. Gizmo niezapomniany. 🙂
Ech, wkleję jeszcze zdjątko kuropatek puchatych… Mieściły się na łyżeczce od herbaty. :))