Pamiętacie niepozorną książeczkę z serii czarnokociej pt. „Bezdomna”? (W ankiecie oceniłyście ją naprawdę wysoko, bodajże otrzymała od Was czwartą lokatę ze wszystkich moich książek). Dostałam niedawno dwa maile, które bardzo mnie poruszyły. Po przeczytaniu ich pomyślałam sobie: „Kasiu, przeżyłaś taką nagonkę na tę książkę, że obiecałaś sobie 'nigdy więcej’, ale… piszesz nie po to, żeby zdobywać listy bestsellerów, ale żeby 'uratować choć jedną matkę i jedno dziecko’. I dalej będziesz pisać takie powieści, bo tak trzeba. Po prostu tak trzeba”.
Ja przygotowałam się do „Bezdomnej” najlepiej jak można było. Trzy kobiety podzieliły się ze mną swoimi przeżyciami, bym mogła stworzyć postać Kingi. Ale mimo to bałam się, jak „Bezdomną” przyjmiecie i oto dziękuje mi za nią osoba, która na codzień pracuje z bezdomnymi i pani psycholog, która również docenia jej prawdziwość…
Oto pierwszy z tych maili:
I ja wypowiem się o „Bezdomnej”. Po prostu muszę to napisać… Sama od
prawie roku pracuję z osobami bezdomnymi, więc tematyka tej książki jest
mi szalenie bliska. Z ogromną ciekawością, sięgnęłam po tę książkę, nie
tylko dla samej powieści i ze względu na autorkę, ale ze względu na
temat. Efekt? Dzięki „Bezdomnej”, w pewnym sensie inaczej patrzę na „moje”
osoby bezdomne, zwłaszcza na kobiety. A ich problem zaczynam postrzegać
wielostronnie i na wielu płaszczyznach. Zresztą (wiedziałam o tym od
dawna, ale kolejny raz się przekonałam), jak ważna jest POMOC INNYCH
LUDZI, wyciągnięcie dłoni do nich i ofiarowanie np. swojego czasu.
Bardzo dziękuję!
A.
Oto drugi:
Pani Katarzyno, przeczytałam ” Bezdomną”… Od 20 lat jestem
psychologiem, od 14-u pomagam kobietom odnaleźć siebie po zranieniach
zadanych przez tzw najbliższych. Uzależnieni rodzice, okrutni
małżonkowie, bezwzględne babcie, synowie, siostry, kuzyni… Nie ma
reguły, nie można przewidzieć, kto pierwszy uruchomi zapadnię , kto
zbagatelizuje grymas cierpienia kruchej psychiki ukochanej „bliskiej”
osoby… Historia Kingi, która nie udźwignęła swoich emocji, a
galopujący lęk nie pozwolił jej „normalnie” żyć, wzrusza i przeraża, bo
jest bardzo prawdziwa. Szkoda… W swojej pracy nie mogę się uwolnić od
zadziwienia : jak często niewiele trzeba, by nie doszło do kolejnej
tragedii, by nie przybywało pacjentów w szpitalach psychiatrycznych i
gabinetach terapeutycznych. Uważność, empatia, kontakt, to ciągle
bezcenne czynniki w „ratowaniu” drugiego człowieka. Być może los Kingi
potoczyłby się inaczej ? Być może odrobina zaciekawienia i empatii
„bliskich” zatrzymałyby karuzelę psychozy ? Dziękuję Pani za tę
powieść…
M.
I już wiem, że warto było spłakać się, pisząc tę powieść i przez ładnych parę tygodni ją potem odchorowywać. I, czy chcę, czy nie chcę przeżywać to raz jeszcze, już rozmyślam nad następną książką z czarnokociej serii, chyba jeszcze bardziej dramatyczną, niż „Bezdomna”. Nie wiem, jak ja to zniosę i jak zniesiecie to Wy, moje Czytelniczki…
A drogiej A. i M. serdecznie dziękuję za te dwa maile.