Są takie chwile, gdy nasze życie – to oswojone i znane, które wydawało nam się niezmienne – nagle staje na głowie, robi zwrot o 180 stopni, pryska niczym mydlana bańka…
Czasami prowadzi to do tragedii, albo jest tragedią, czasami – szczególnie z perspektywy czasu – okazuje się, że zmiana wyszła nam na dobre (a w moim przypadku na świetne, dzięki ci, Losie, za tamten dzień…).
Myślę, że największym wstrząsem a takich chwilach jest sam fakt nagłej, gwałtownej zmiany. My nie lubimy zmian. Szczególnie niezapowiedzianych. Lubimy gdy nasze życie toczy się z góry ustalonym torem. Oczywiście tak niespokojne duchy jak ja potrafią z dnia na dzień znaleźć się na drugiej półkuli, „bo tam mnie jeszcze nie było”, ale… powiedzmy że to moja spontaniczność. To lubię. Gdyby mnie jednak porwano i na drugą półkulę wywieziono… Czujecie różnicę?
Może to kwestia kontroli nad swoim życiem i jej braku? Gdy ja tracę kontrolę, wpadam w panikę. A nim ową panikę opanuję i odnajdę się w nowej rzeczywistości, zahaczam o depresję.
A jak to jest z Wami?
Miałyście w życiu taki dzień, taką noc, taki moment, który zmienił dosłownie wszystko? Jeżeli chcecie, podzielcie się tym ze mną. Z chęcią wysłucham Waszych opowieści. Tylko pliss, niech kończą się happy endem, jak u mnie…