Od razu spieszę Was uspokoić: będą. Oczywiście, że będą. Przecież nie umarłam. Dopiero gdybym poległa, przestałabym pisać. Ale… nie wiem, kiedy będą.
Muszę się przed Wami pokajać – choć prawdę mówiąc nie czuję się winna – że to przeze mnie termin premiery „najmłodszej” był przekładany tyle razy i to przeze mnie obecnie jest nieznany. Otóż… zepsułam się. Pisałam… pisałam… pisałam… zawsze na czas, na miejsce, na pewno… czasem dodatkowo rzeźbiłam okładki – dziesiątki okładek – w przerwach na redakcje, korekty, wywiady, aż cóż… nastąpiło zmęczenie materiału. Myślę, że to Kolekcja mnie tak wykończyła.
No i zeszły rok, w którym wydałam mnóstwo książek. Już nie pamiętam ile, ale sporo ich było.
O, może to „Nie oddam dzieci” wykończyło mnie emocjonalnie?
To też bardzo prawdopodobne…
Wracając do „Spełnienia marzeń”: napisałam ponad połowę książki i reszta leży odłogiem.
Ja oczywiście nie leżę i nic nie robię, bo – wierzcie mi – jestem w ciągłym ruchu i ciągłym działaniu, ale prawdą jest, że nie piszę.
Źli są na mnie Wydawcy, złe są księgarnie internetowe, które już zaczęły sprzedawać tę książkę, mimo że nie była ukończona (nie pytajcie dlaczego, pewnie z przyzwyczajenia, że Michalak nie będzie spać, nie będzie jeść, a dziesiątą książkę w roku napisze na czas…), zła jestem na siebie ja sama. Bo nie lubię zawodzić, ale… coś sobie dzięki temu uprzytomniłam i chcę się podzielić tą refleksją z Wami wszystkimi: jestem twórcą. A nie robotnikiem w fabryce śrubek. Twórcę czasem dopada kryzys twórczy. A czasami nawet smutek egzystencjonalny!
I mnie właśnie dopadł.
Czekam, aż się naprawię.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie i poczekacie ze mną.
Wasza Kejt