Dostałam parę dni temu pytania do wywiadu do bardzo zacnego czasopisma. I jedno mnie rozbroiło do tego stopnia, że muszę się nim z Wami podzielić (przepraszam, Pani Redaktor, proszę tego nie odbierać jako naigrywanie się…). Brzmiało ono tak (cytuję z pamięci): „Jest pani nazywana polską Danielle Steel. Danielle Steel mieszka w pałacu. Jak mieszka polska pisarka, która sprzedała milion książek?”.
Cóż… rozejrzałam się po mojej Jagódce. I odpisałam:
Absolutnie nie da się porównać zarobków pisarza, który pisze w jęz. angielskim na cały świat i kilka powieści rocznie (połowa pisana przez ghostwriterów) wydaje w milionach egzemplarzy, do zarobków polskiego pisarza, który sprzedał – owszem – ów magiczny milion, ale w ciągu ośmiu lat, kupując na kredyt domek, remontując go, walcząc z piecem na ekogroszek i z podlewaniem automatycznym, które podlewało moje piękne róże nawet w ulewny deszcz (no tego w odpowiedzi na pytanie nie pisałam, ale tak wyglądała moja walka o byt w ciągu tych ośmiu lat) i którego to pisarza, czyli mnie, gdy już wszystko wyremontowałam wykończyła finansowo Australia i agent wizowy (licencjonowany), który okazał się zwykłym bandyckim złodziejem.
Poziomkę sprzedałam, będąc pewna, że zostaję w Australii, spłaciłam kredyt i… cóż. Dwa miesiące później wracałam do kraju, nie mając gdzie mieszkać.
Obecnie więc polska pisarka (i to już pani redaktor napisałam) mieszka w czymś, co mogłoby być jedynie budką na narzędzia przy pałacu Danielle Steel, ale i tak by chyba nie pasowało.
Za to jest to pierwszy mój najwłaśniejszy – nie w 2/3 banku, ale mój – domek. Jagódka.
Jest ciepły, przytulny i… może z czasem pokocham go tak jak Poziomkę, chociaż… zamiast rabat z ukochanymi różami mam chwaszczak, którym zachwycona byłaby Patrycja z Poczekajki.
I wiecie co? Całkiem mi się ten chwaszczak podoba.
Znalazłam w nim nawet jedno krzaczątko róży. Brzydkie krzaczątko – pasuje to określenie, bo ma trzy listki na krzyż i nie zdołało zakwitnąć będąc ciągle deptane i zalewane tynkiem, ale kto wie, co z tego krzaczątka wyrośnie…?
Na zdjęciu więc budka na narzędzia polskiej Danielle Steel. 😀
PS. Ale dopisałam na koniec wywiadu, że w planach też mam pałac. 😀
Otrzymałam dziś od Wydawcy zupełnie niesamowity link.
Pamiętacie, jak rok temu Biblioteka Analiz, która dokonuje badań czytelnictwa i rynku w Polsce na zlecenie Biblioteki Narodowej wykazała mnie na 1 i 2 miejscu pod względem ilości wydanych bestsellerów w roku 2014 i długości utrzymywania się „Zacisza Gosi” na owych listach?
W tym roku w rozdziale VI „Co czytaliśmy w 2015” była załączona tabela, która zaparła mi dech w piersiach… może ja załączę print screen i od razu link: www.bn.org.pl/download/document/1457976203.pdf
Widzicie, czyje nazwisko widnieje na pierwszym miejscu wśród Czytelników tzw. intensywnych, czyli po prostu czytających?
Nad Stephenem Kingiem – jednym z moich mistrzów, nad zacnym Henrykiem Sienkiewiczem, nawet nad Danem Brownem, który sprzedaje miliony egzemplarzy książek na całym świecie?
Moje.
Kurczę, muszę jeszcze kilka razy otworzyć sobie ten link, bo nie wierzę.
Najczęściej czytanym pisarzem w Polsce w roku 2015 byłam ja. I jest to fakt, potwierdzony niezależnymi badaniami, zleconymi przez BN.
Katarzyna Michalak… Taka zwykła, niepozorna ja na samym szczycie pisarskich osiągnięć…
Czekajcie, jeszcze raz otworzę sobie ten link, bo naprawdę trudno mi w to uwierzyć…
A teraz powiem po prostu: dziękuję.
Nikt nie zmusi Was do kupienia i przeczytania książki, której kupić, czy przeczytać nie chcecie. Głosowałyście/liście własnymi pieniędzmi i czasem na Katarzynę Michalak. Rozczarować się i dać drugą szansę pisarzowi można raz, ale… nie trzydzieści razy, prawda?
Ech… Dziewczęta i chłopaki też, bo wiem, że mnie podczytujecie…ależ Wy potraficie mnie zaskakiwać i uszczęśliwiać…
Mam nadzieję, że niedługo uda mi się i Was zaskoczyć. A może i uszczęśliwić, bo „Leśna Polana” według pierwszych Czytelników to książka, na którą warto było tyle czekać…
A już mam gotowy zarys drugiego tomu!
Jeżeli któraś z Was myśli, że wie, co się w nim wydarzy, to się myli. Wierzcie mi: jeszcze potrafię Was zaskoczyć… :)))
Do poczytania, moi mili.
Następny blogowy wpis, gdy będę miała dostęp do internetu.
:*
Na fanpejdżu było głosowanie, którą wiadomość najpierw chcecie usłyszeć: złą, czy gorszą, ale że to trochę sadystyczne (no dobra: bardzo sadystyczne, ale jestem w takich klimatach – mówię o jednym z antybohaterów Leśnej Polany – i widać mi się udzieliło), to od razu napiszę jak rzeczy stoją…
Zła wiadomość jest taka, że nie będzie mnie na Targach Książki w Krakowie.
Gorsza: rozwiązałam umowę na ostatnią książkę – Moją Wielką Australijską Przygodę – przede mną więc tylko dwa tomy Leśnej Trylogii i… koniec.
Co będę robić, gdy napiszę „Błękitne Sny”? Nie wiem, bo nie umiem po prostu nic nie robić. Nawet jak jestem ledwo żywa, znajduję sobie jakieś zajęcie, chociaż w okładkach porzeźbię… Mam pewne plany, w których utwierdziło mnie pierwsze miejsce wśród pisarzy w roku 2015: pomyślałam, że czas zacząć pisać nie tylko dla polskich czytelniczek o polskich klimatach. Może więc następna książka po trylogii zostanie wydana najpierw po angielsku, pod zupełnie innym imieniem i nazwiskiem? A może będzie to nie książka, a scenariusz? A może założę wymarzone rosarium? A może… Naprawdę mam wiele pomysłów na przyszłość.
Do pisania o Polsce i dla Polaków (w szczególności dla Was, moje Czytelniczki) na pewno kiedyś wrócę. „Miasto Walecznych” trzeba dokończyć. Ta książka musi się kiedyś ukazać, ale… Tak jak zwykle plany na następny rok miałam ambitne, tak w 2017 może być pusto.
Smutno mi się zrobiło.
Hejterzy, Literaci przez duże K. i zawodowi donosiciele już otwierają szampany, ale ja bym się na ich miejscu z tymi szampanami wstrzymała. Książka, której pomysł noszę w sercu i umyśle od dawna, może się światu spodobać…
Rany, Dziewczęta, jaka ja jestem tym wszystkim, co przeżyłam w ciągu ostatnich miesięcy zmęczona…
Będę się pokazywać tutaj, będę zagajała na fanpejdżu, ale powoli wycofuję się do swojej jaskini. Jest całkiem niebrzydka. Machnie się parę malowideł na ściany i będzie okej. 😉
Do przeczytania, kochane. :* :*
Dlaczego kocham ten zawód, czyli Hotel Bristol, Wiktor i ja…
Ech… aż mi trudno zacząć, taka jestem… szczęśliwa i oszołomiona. Piszę bowiem te słowa z miejsca absolutnie niesamowitego, magicznego, dla mnie podwójnie…
Te z Was, które śledzą odcinki „Leśnej Polany”, wiedzą, że mój ukochany bohater (obiecuję: stanie się on też Waszym ukochanym bohaterem, no, może zaraz po Raulu, Łukaszu, czy Sellinarisie, albo obok nich) po każdym przyjeździe do Warszawy mieszkał przez parę dni i pracował w Apartamencie Paderewskiego w Hotelu Bristol.
Pamiętacie, jak pojechałam do Juraty, by spędzić chociaż jedną noc w miejscu, które będzie moją (i Waszą) Villa Rosą? Tak teraz chciałam znaleźć się chociaż na kilka minut, może pół godziny, w miejscu, w którym „byłam” przez pół książki razem z Wiktorem. Poczuć je, wchłonąć klimat, wsłuchać się w nie, obejrzeć, a potem oddać Wam to miejsce, byście poczuły je tak jak ja.
Niestety, niestety, doba w tym apartamencie kosztuje (chyba tylko Wiktora Prado na to stać) prawie 6000zł (sześć tysięcy), ale też wiem już z czego wynika ta cena. To miejsce to czysta, najprawdziwsza historia.
Tutaj znajduje się fotel i biurko przy którym pracował Premier (Prezydent Ministrów – tak brzmiał jego tytuł) II RP Ignacy Paderewski. To nie tylko nazwa apartamentu, to rzeczywiście jego miejsce pracy i zamieszkania. Tutaj odbywały się posiedzenia niepodległościowego rządu…
No i tutaj zaczął swoją pierwszą pracę jako szesnastolatek, a potem przyjeżdżał co jakiś czas bohater Leśnej Polany, Wiktor.
Musiałam, nim zacznę ostateczną redakcję książki, przynajmniej spróbować znaleźć się tam, gdzie on.
Zebrałam się na odwagę, zadzwoniłam do Hotelu Bristol, przedstawiłam swoją prośbę, żeby choć na chwilę… poczuć atmosferę… dotknąć ścian… wyjrzeć przez okno, czy stanąć na balkonie… I oto zostałam zaproszona nie tylko na te kilka chwil: jestem gościem hotelu na całą dobę.
Mówię Wam, dziewczyny… zdjęcia, które widziałam na stronie hotelu, gdy przygotowywałam się do książki, nie oddają majestatu i zarówno piękna tego miejsca. Czuję się jak z tamtej epoki, przepiękne stiuki, kryształowe żyrandole i ogromne lustra. To po prostu coś niesamowitego.
Coś, co totalnie mnie zaskoczyło: zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Apartament na podstawie zdjęć, zupełnie inaczej jest rozplanowany, niż w rzeczywistości! 🙂 Wiktor musi sobie chyba wybrać inne miejsce do pracy, bo przy autentycznym biurku Ignacego Paderewskiego chyba by nie śmiał stukać w klawiaturę laptopa (ja nie śmiem, poprosiłam pana z recepcji, by zrobił mi to jedno zdjęcie, które załączam, delikatnie zabrałam laptop i przeniosłam się do innego biurka, może wydam Wam się nienormalna, skoro mogę korzystać, to czemu tego nie robić, ale czuję ogromny szacunek do historii, do autentycznych przedmiotów, które są bezcenne).
Dyrekcja Hotelu wspaniale mnie powitała: miłym listem, przepysznym torcikiem pięknie opakowanym, owocami, ciasteczkami, ale wiecie, co rozbroiło mnie zupełnie…….? W mini-barku znalazłam – nie wiem, czy to wyposażenie standardowe, czy specjalnie dla mnie, chcę wierzyć, że dla mnie: moje ukochane żelki z sokiem owocowym. :))) Bez których, sorry, ale nie mogę pisać.
Żałuję tylko jednego: że w tym pięknym miejscu nie czeka na mnie ktoś taki jak Wiktor Prado.
Ale gdybyś częściej, Kasiu, opuszczała swoją samotnię, to może byś kogoś podobnego znalazła, co? Tacy faceci w Jagódkach nie rosną!
Okej, dziewczęta, trochę się dzisiaj napracowałam, więc może wypróbuję to wspaniałe ogromne łoże, które już czeka zasłane śnieżnobiałą pościelą, a tutaj załączam zdjęcie… 🙂
Na zakończenie jeszcze raz dziękuję Dyrekcji Hotelu Bristol za ugoszczenie mnie i… przygotowuję następny wpis, korzystając z tego, że mam internet!!! 🙂
PS. Kurczę, nie mogłam się oprzeć: w tym łożu będę nocować. 🙂 Chyba się zgubię, jest takie wielkie, choć tego na zdjęciu nie widać…. Piękny wystrój sypialni, prawda?
Tak więc, dziewczęta, proszę otwierać szampany i opijamy narodziny najmłodszej i chyba najdłużej oczekiwanej córeczki.
Książka okazała się nie tak sielankowa, jak miała być – historie bohaterów zaprowadziły mnie na daleki Wołyń, w czasy Powstania Warszawskiego i do X Pawilonu na Rakowieckiej, czyli katowni UB – a że nim coś napiszę, muszę wszystko na ten temat przeczytać – chwilami nie mogłam. Ani czytać, ani pisać. Wystarczy zapoznać się z linkiem: 236 sposobów mordowania i torturowania Polaków przez UPA (ja doczytałam chyba do siedemdziesiątego i dałam spokój, bo widząc to wszystko moją nadwrażliwą wyobraźnią myślałam, że oszaleję), byście miały jako takie pojęcie, dlaczego pisanie Polanki tak długo trwało. Plus koszmar, który przeżyłam ze swoim synkiem, o którym piszę we wcześniejszym wpisie, plus kłopoty ze zdrowiem i jest jak jest.
Premiera z czerwca przesunęła się na listopad.
Może zdążymy z prapremierą na Krakowskie Targi Książki…
Nie obiecuję, że będę na nich obecna, bo w tym czasie wybieram się na wyprawę życia, którą opiszę w specjalnej książce (jak ja niby chcę tego dokonać, ważąc mniej niż mój cień i mają tyle siły, co muszka owocówka?), ale jeżeli będę w Polsce, postaram się również wpaść na Targi.
Pytanie na koniec: która z Was czeka na Leśną Polanę?
Bo ja naprawdę nie mogę się już doczekać, gdy pogładzę śliczną zieloną okładkę najmłodszej, przytulę ją do serca i wyszepczę „aleś ty mnie zdrowia kosztowała, mała zołzo” :)))
O dwóch milionach, telefonie zaufania i… butelce Sprite’a
No i widzicie? Przez to wszystko, co w ciągu ostatnich tygodni przechodziłam (uwaga, dobra wiadomość, Patiś do tej pory nie miał ataku! To działa! 🙂 przeoczyłam moment, gdy mój blog odwiedziła dwumilionowa osoba. Milion – pamiętam – wyłapałam, zrobiłam print screena i wrzuciłam na blog, a drugiego już nie. 🙁 Właściwie nie powinnam być z tego powodu smutna, bo 2 000 000 wyświetleń w… cztery lata? Mniej więcej tyle istnieje mój blog, to genialna liczba, ale postanowiłam upolować te 2 mln a zamiast tego upolowałam anemię. Przynajmniej coś upolowałam… ;D
Upolowałam coś jeszcze, co wcale nie było takie łatwe do znalezienia, gdy była mi w środku nocy potrzebna rozmowa – z kimkolwiek, kto po prostu by mnie wysłuchał – całodobowy telefon zaufania. Pomyślicie: „a na co mogła się skarżyć w środku nocy Ta Michalak, dziecko szczęścia?”. Skarżyć to ja się nie skarżyłam, ale gdy rozsypuje Ci się cały świat, zostajesz sama w pustym domu z chorym dzieckiem i patrzysz na nie od wieczora do rana, czy będzie miało atak, czy nie, naprawdę… to jest straszne. Przyjaciołom w nocy głowy zawracać nie będę (chociaż potem mnie ochrzaniają, że skoro oni mogą w nocy dzwonić do mnie i się wypłakiwać mi w rękaw, to znaczy w swój telefon, to ja również mogę, ale teraz każdy na noc wyłącza komórkę) więc w tę najgorszą chwilę, gdy po prostu musiałam z kimś pogadać przemogłam się i zadzwoniłam pod 116 123 (od dziś już zawsze będzie ten numer „wisiał” po lewej stronie na górze mojego bloga, może kiedyś któraś z Was będzie na dnie rozpaczy i wtedy nie będzie musiała go szukać po necie, trafiając na wszystko, tylko nie na ten numer). Ostrzegam, że na połączenie czeka się bardzo długo – ok. 20-30 minut (gdybym była desperatką na moście albo dachu to chyba bym nie doczekała) – ale warto, bo ta rozmowa z subtelną, nienamolną młodą kobietą po drugiej stronie naprawdę przyniosła mi ukojenie. Muszę tylko gdzieś do kogoś napisać, żeby przeznaczyli więcej etatów dla takich ludzi, bo skoro się tak długo czeka, to znaczy, że są potrzebni. I ktoś może nie doczekać…
A Wy dokąd najczęściej wyjeżdżacie? Polska? Zagranica? Góry, morze, agroturystyka? Jeśli chcecie, możecie pod tym postem polecać fajne miejsca, podawać adresy i linki. Może kto inny – np. ja – skorzysta.
Na koniec będzie nieco ostro, bo mam dosyć milczenia i poprawności politycznej. Pamiętacie, jaki wpis umieściłam, gdy moje koleżanki po piórze zapraszały serdecznie „uchodźców” i pochylały nad ich niedolą? (Nota bene ciekawe, czy któraś z nich oddała pokój w swojej willi choć jednemu z nich…). Ja upomniałam się o Polaków, osieroconych przez Ojczyznę na dawnych Kresach, na Ukrainie, w Rosji, na Białorusi. Wiem z pierwszej ręki, jaka tam u naszych rodaków panuje bieda, bo mój syn wiózł w ramach akcji Świąteczna Paczka podarunki bodajże na Białoruś. Repatriantów od tamtej pory sprowadzono do Polski chyba 20-tu (czy dwadzieścia rodzin), natomiast „uchodźcy”, którzy zalali Europę, bestialsko mordują. Żal mi niewinnych ludzi we Francji i Niemczech, rozjeżdżanych, rozstrzeliwanych, zarzynanych maczetami, ale nie będę więcej umieszczała postów na ten temat na fanpejdżu, bo akty terroru stają się tak nagminne, że się niedługo księga kondolencyjna z mojego fp zrobi.
Chcę jednak dowiedzieć się od kogoś kompetentnego – muszę tylko znaleźć taką osobę – jak reagować w sytuacji, gdy ktoś koło mnie zacznie strzelać, gdy gdzieś niedaleko usłyszę wybuch. Bo nie wiem jak Wy, ja nie mam pojęcia: paść na ziemię, leżeć i czekać? Uciekać? Chować się? Gdy więc ktoś mądry da mi kilka rad, jak zachować się w obliczu ataku terrorystycznego, podzielę się nimi z Wami. To że oni już są w Polsce, jest pewne, ale możecie spotkać się z takim bandziorem na każdym lotnisku, czy innym miejscu, na całym świecie. W Australii również. Dlatego trzeba wiedzieć, co robić, bo pamiętacie moje motto, moje powołanie: może kiedyś taki wpis uratuje choć jedną kobietę, jedno dziecko…
PS. Przypomniało mi się coś a propos terroryzmu… Po tym jak spadł do Morza Śródziemnego samolot lecący z Francji do Egiptu, zaostrzono kontrole na całym świecie, na wszystkich lotniskach. Mój bagaż podręczny prześwietlano cztery razy: dwa razy w Au i dwa razy w Doha, na lotnisku tranzytowym. I mało nie padłam, normalnie odebrało mi mowę, gdy już w Polsce, na lotnisku Okęcie, chciałam coś wyjąć z jeden z toreb, a tam… półlitrowa butelka Sprite’a, która spokojnie przyleciała sobie ze mną z Australii, mimo tych czterech kontroli.
No comments.
Gdyby ją znaleźli, to ja byłabym Pragnienie.