Jak zauważyłyście, tytuł nie brzmi złośliwie „Czy faceci czytają cokolwiek”, ale całkiem miło: „Co czytają…”, jakby z góry zakładała, że dla mężczyzny książka jest nie tylko podkładką pod szklankę z piwem. Kurczę, nie mam jakoś ostatnio dobrego mniemania o płci przeciwnej i zastanawiam się, dlaczego. Żaden mi jakoś specjalnie na odcisk nie nastąpił, w życiu prywatnym i zawodowym miłe status quo, więc…?
Więc niedługo ukaże się „Mistrz”, adresowany po raz pierwszy nie do kobiet, a do wszystkich i pewnie stąd moje obawy. Jak się panom spodoba(m). Ci, którzy czytali fragmenty tej książki są pozytywnie zdumieni (że niby polska pisarka mogła napisać TAKĄ książkę) i… w rozmowach od razu, całkiem swobodnie i bez krępacji zaczynają rzucać erotyczne aluzje. Ludzie!!! To że tym razem w powieści umieściłam wątki erotyczne nie znaczy, że stałam się bardziej wyzwolona, czy bezpruderyjna! Naprawdę jestem tą samą, dosyć nieśmiałą kobietą, która niekoniecznie przez całą dobę nawija o seksie! Równie dobrze możemy podyskutować o broni snajperskiej, czy torturach, bo ten temat też w książce występuje, co nie znaczy, że ja sama lubię znęcać się nad bezbronnym jeńcem, czy rozwalać komuś głowę z Beretty kaliber .50. Myślałam, że to jasne: ja to ja, a moi bohaterowie, to moi bohaterowie, ale będę musiała zweryfikować poglądy i przygotować się na pikantne aluzje panów.
Cóż.
Sama chciałam…
Ale temat tego wpisu jest zupełnie inny.
Słuchajcie, otaczają Was faceci. Co oni właściwie czytają? Z obserwacji moich bliskich i znajomych wynika, że:
– sensację i thillery (to współtowarzysze podróży Kolejami Mazowieckimi)
– s-f albo fantasy (to mój starszy syn, którego nauczyłam miłości do książek i jestem z tego powodu dumna i szczęśliwa)
– twarde książeczki, które można nie tylko oglądać, ale i żuć (to mój młodszy syn)
– …? Strony internetowe? Facebook?
Co czytają inni?
Kurczę, nie wiem.
Jakąś prasę? Czasopisma?
Jeśli książki, to jakie? Jak często panowie biorą te małe papierowe przedmioty do ręki?
To pytanie do Was, moje kochane. Zdajcie relację z placu boju. Wierzę, że jak zwykle będziecie niezawodne i dowiem się na jaki odbiór „Mistrza” mogę liczyć.
Teraz wracam do pisania…
See You!
Bez kategorii
Dziś wieczorek zaczynamy wczesnym popołudniem, bo akurat mam internet. Wieczorem mogę go nie mieć i co? Przepadnie Wam pyszna dyskusja? Nie mogę na to pozwolić!
Hasło „Pogadajmy o facetach” zainspirowane jest książką, którą właśnie szlifuję, czyli „Mistrzem” oraz… pewną uwagą mojego kumpla. (Tylko kumpla). Otóż wykrzyknął on któregoś dnia:
– Bo wy, kobiety, szukacie facetów lepszych od siebie!
Hmmm… no rzeczywiście. Normalnie odkrył Amerykę. Od wieków kobiety szukały mocnych, silnych plemników, a faceci pięknych zgrabnych komórek jajowych. Młody, przystojny, dobrze zbudowany facet na koniu wymachujący mieczem jest tak atawistycznie w nas zakodowany, że pociąga nawet kobiety kochające kobiety. Jak do tego ów przystojniak ma silny charakter i wysoki IQ to… normalnie wymiata. Biorę go! A że nie tylko ja go biorę ale i reszta damskiej populacji, to i tak przepadnę w konkurencji z młodą, zgrabną, długonogą blondynką o niebieskich oczach.
Rzeczywiście kobieta szuka partnera, który jej po prostu zaimponuje. Inteligencją, zaradnością, bogactwem, ale przede wszystkim, przede wszystkim SIŁĄ CHARAKTERU. Facet musi wiedzieć, czego chce i do tego dążyć z determinacją przypisywaną wojownikom, nie mięczakom, którzy ową determinację wykazują jedynie w walce o miejsce na kanapie i ostatnią puszkę piwa. Tudzież orzeszki.
Przyjrzałam się bohaterom moich książek. Najbardziej lubię Łukasza z Poczekajki, Andrzeja z Poziomki, Sellinarisa i Amrego z Ferrinu, Daniela z Wiśniowego Dworku, Raula z Mistrza i – to mój absolutny numer jeden: Oliwiera z Lidki. Kurczę, dlaczego pierwsza trójka pochodzi z książek, których jeszcze nie wydałam? Pewnie piszę o coraz bardziej pociągających facetach, ot co.
Każdy z nich jest w jakimś stopniu draniem, którego jedyną słabością jest ukochana kobieta. Lubimy takich drani? A może jednak wolimy ciepłych, przewidywalnych do bólu misiaczków, którzy może wrogowi nie przyleją, ale i nam też nie?
Czy w swoim życiu spotkałyście Black Hearta, czy ci pozostali jedynie na kartach książek i możemy sobie do nich powzdychać? Ja paru spotkałam, mówię to z ręką na sercu. Oczywiście byli zajęci. W związku z tym pozostało mi otworzyć nowy plik, zatytułować go „Czarny Książę” i powzdychać do kolejnego Black Hearta. Ot co.
Przypominam na koniec, że powyżej 200 komentarzy blogger zwija stronę i trzeba nacisnąć „Załaduj więcej” i już oddaję poziomkowy zakątek do Waszej dyspozycji.
„Wiśniowy Dworek” już za parę dni i pierwsze recenzje
Już za 26 dni moja Najmłodsza, tym razem zieloniutka jak listki brzozy na wiosnę, trafi do Empików i księgarń w całym kraju (jak również za granicami). Cieszę się i nie mogę się doczekać, bo po pierwsze książki serii owocowej są zawsze ślicznie wydane, a Dworek ze swoją zielenią jest chyba najładniejszy (no, może jedynie Rok w Poziomce go przebija), po drugie pisało mi się tę opowieść jednym tchem. I mam nadzieję, że Wam jednym tchem będzie się ją czytało.
Już w Wiśniowym Dworku zaczęłam wprowadzać wątki sensacyjne (których do tej pory raczej nie było). To taka próba generalna przed „Mistrzem”, w którym sensacja (mafia, przemyt broni, narotyki i te sprawy) jest tematem wiodącym.
W „Dworku” jest jednak subtelniej…
Wpis ten zainspirowany został pierwszymi recenzjami, które już ukazały się na Waszych blogach. Książki fizycznie jeszcze nie ma (we wtorek dostałam okładkę do zatwierdzenia), ale wiem, że Wydawca wysyła wydruk próbny, stąd pewnie recenzje.
O fabule nic więcej nie powiem, znając mnie możecie domniemywać, że dużo się dzieje, jest czasem zabawnie, czasem straszno, czasem wzruszająco. Sama miałam pod koniec łzy w oczach, gdy główny bohater, Daniel, potraktował moją ulubioną bohaterkę, Dankę, nie tyle bezwzględnie, co wręcz okrutnie… A i tak go lubię. Ma facet charakter, a za charakternymi facetami dziwnym trafem przepadam. Pamiętacie nasze dywagacie: Black Heart vs Słodki Misio?
Na koniec pozwalam sobie umieścić linki do pierwszych recenzji:
JUSSSI
ANI MARKIETANTKI
MIŁOŚNICZKI KSIĄŻEK
Dziewczyny, dziękuję za piękne opinie i za to, że nie zdradziłyście głównej intrygi!! Streścić książkę bez kluczowej informacji kto jest kim to mistrzostwo świata. Dzięki!
Mam nadzieję, że zachęciłam Was do lektury? Książka, szczególnie w twardej oprawie, będzie świetnym prezentem pod choinkę, szczególnie, że nie łączy się treścią z żadnym poprzednim tomem owocowej serii.
PS. Zbliżająca się data premiery to dowód, że niedługo Święta! A po nich… styczeń. I „Mistrz”. 😉
Wieczorek Czwartkowy! Dziś pod hasłem: Czy wierzycie w duchy?
Witam na drugim (ale nie ostatnim!) Wieczorku Czwartkowym. Przypominam, że to dzień, w którym otwieram gościnne podwoje poziomkowej strony dla wszystkich, którzy chcą wziąć udział w dyskusji, pokomentować, pogadać, poczytać, jednym zdaniem: spotkać się w przyjaznym gronie na przyjaznej stronie.
Komentarze wchodzą na bieżąco, nie musicie czekać na moderację.
Hasła wiodącego również nie musicie się trzymać, jest ono po to, by rozpocząć dyskusję.
Pamiętajcie, że powyżej 200 komentarzy blogger zwija stronę i trzeba wcisnąć tam na dole „załaduj więcej”.
Teraz parę słów ode mnie na temat wiodący.
Ja w duchy wierzę, to znaczy wierzę w byty niematerialne, które są tutaj, obok nas. Może to zbłąkane dusze ludzi, którzy odeszli gwałtowną śmiercią? Może ci, którzy jeszcze pewnych spraw nie załatwili tutaj na Ziemi, nie mogą odejść Tam (gdziekolwiek owo Tam jest)? A może dwa wymiary – ziemski i nieziemski – istnieją obok siebie, a dzieli je cienka, niewidzialna dla nas granica? Nie wiem. Miałam jednak parę… może nie spotkań z duchami, ale doznań, których nie mogę inaczej wytłumaczyć, niż obecności, czy wręcz interwencji istot nie z tego świata.
Czuję też opiekę tych, którzy odeszli, a którzy byli mi drodzy. Czuwali nade mną i może nadal czuwają, i ta obecność dała mi nadzieję w najczarniejsze dni mojego życia. Jestem Im za to wdzięczna…
A Wy? Doświadczyłyście czegoś… niesamowitego?
Heloł! Rzadko coś polecam, bo to spora odpowiedzialność, ale jak już polecam… Dziś będzie o niezwykle zajmującej serii, skierowanej do młodych Czytelniczek (którą jednak czytelniczka tak stara jak ja czyta z zapartym tchem), czyli o „Słodkich kłamstewkach”.
Zainteresowały mnie najpierw ciekawe recenzje na Waszych blogach, potem niezwykła okładka, czy raczej zestaw okładek (wiecie, że na tym punkcie mam fioła), napisałam więc do zaprzyjaźnionego Wydawcy, czy mógłby mi przysłać wszystkie dotychczasowe tomy i tydzień później miałam niemal komplet u siebie na półce. Musiał jednak swoje odczekać, bo… jakoś było mi z tą serią nie po drodze. Aha, już wiem dlaczego: nie miałam tomu pierwszego. Musiałam go więc dokupić, a w Urlach City to nie takie proste. Lecz gdy już dokupiłam i zaczęłam czytać…
Historia zaczyna się bardzo ciekawie: jest grono serdecznych przyjaciółek i nagle jedna z nich ginie w niewyjaśnionych przez resztę tomów okolicznościach. W międzyczasie zaczyna przysyłać pozostałym kumpelkom wiadomości – choć czy to rzeczywiście zaginiona Ali je przysyła? – to również wyjaśni się nie wcześniej niż w tomie 5, czy 6.
Książki czyta się bardzo dobrze, język jest całkiem przyjemny, choć wtrącenia na temat ubiorów, torebek, butów, restauracji są dla mnie jakimś kosmosem – jeśli rzeczywiście tym żyją młode Amerykanki, to… ja dziękuję. Mam nadzieję, że nasz nastolatki mają nieco głębsze zainteresowania. Główne bohaterki oprócz strojenia się i chadzania na imprezy, co i rusz zakochują się a to w kolegach ze szkoły, a to w koleżankach, ale specjalnie mi to nie przeszkadza, bo zagmatwanie wątków, fabuły, tajemnic, kłamstw, podstępów i manipulacji wszystko wynagradza. Autorka naprawdę ma wyobraźnię i pomysł na opowieść.
Podsumowując: z niecierpliwością czekam na wieczór, gdy Patiś zasypia, a ja biorę kolejny tom „kłamczuszej sagi” i zagłębiam się w tę niezwykle ciekawą opowieść. To nagroda i uwieńczenie dnia. Dawno nie dawkowałam sobie w ten sposób książki, by wystarczyło na dłużej i normalnie nie wiem, jak doczekam do tomu X.
Jednym słowem: polecam!
PS. Do dziewczyn, które też czytają tę sagę: jak Wasze odczucia??
Targi Książki w Krakowie, rozrzerzony plan wydawniczy, powrót do domu i zdemolowany karmnik
Zacznę od środka, czyli planu wydawniczego, który – mam nadzieję ku Waszej radości – uległ rozszerzeniu: w roku 2013 dojdzie „Czarny Książę”, a sagę rodzinną będę od razu pisała w dwóch tomach, z założeniem, że w sumie tomów będzie trzy. Takie są wyniki rozmów z Wydawcami, z którymi spotkałam się przy okazji krakowskich Targów. Ja już nie liczę, ile książek mam przygotować na lata 2013 – 2014, żeby się nie stresować. Cieszę się tylko, że część jest już gotowa. Aha: nadal nad wszystkim panuję i wszystko ogarniam. Dostałam również sygnał od jednego z moich Wydawców, że jest gotów wydać pewne bardzo przez Was oczekiwane książki, ale dopóki nie znam terminów, nie powiem nic więcej, żebyście się nie rozczarowały.
Targi Książki to dla mnie swoiste święto i obiecuję żadnych nie opuścić. Są potrzebne i mi – żebym wyszła ze swojej skorupki i spotkała się z Czytelniczkami – i Wam, czego dowód po raz kolejny miałam w sobotę. Cudowne spotkania, cudowne rozmowy, upominki (piękny kominek, książeczki dla Patisia, zakładki, kartki…), dedykacje w „Poczekajkach”, czy „Poziomkach” cudnie zaczytanych niemal do okładek, wspólne zdjęcia, nowe znajomości… Coś wspaniałego. Żebym się jeszcze tak nie denerwowałam, jak to zwykle przed każdym publicznym wystąpieniem, byłoby zupełnie genialnie…
Książek kupiłam oczywiście mnóstwo, targałam potem przez pół Polski siatę i torbę podróżną, ale ja to kocham – nie tylko pisanie, ale i czytanie.
Ku mej konsternacji (tudzież konsternacji mojego Wydawcy, który zarezerwował mi hotel na dwa dni, a wymeldowałam się po jednym) po Targach stwierdziłam, że NATYCHMIAST muszę wracać do domu. Ponieważ jestem spontaniczna uczyniłam to, czego zapragnęłam. Po spotkaniu z moją kochaną Przyjaciółką wsiadłam w pociąg do Warszawy i ruszyłam na północ. I jak ruszyłam, tak stanęłam, bo przecież… przecież dopadła nas zima! Spóźniłam się na pociąg do Urli City i… i cóż, gnana pragnieniem znalezienia się w domu, parłam na północ dalej.
Do Poziomki dotarłam ok. godziny drugiej w nocy. Stała sobie całkiem spokojnie, jasna, ciepła i przytulna, nic się złego z nią nie działo.
Jeszcze w nocy odkryłam, że zima zdemolowała karmnik i – wcześniej zdemolowany przez ogrodnika – mój ukochany krzak bzu. Trzy wielkie sosnowe gałęzie nie wytrzymały ciężaru śniegu i pękły. Mniejsza o karmnik, sikorkom sypnęłam ziarna obok (zima, śnieg, głód, śmierć), ale ten bez… normalnie nie ma szczęścia. Za to szczęście mam ja, bo gałęzie mogły zdemolować mi dom.
Ranek wstał piękny i słoneczny, pociągi kursują bez problemu. Czy ktoś może mi powiedzieć, dlaczego wracałam w nocy, zamiast spędzić uroczy wieczór w Krakowie i wracać dziś, w dzień?
Wieczorek Czwartkowy po raz pierwszy! Hasło wiodące: miasto, czy wieś?
Witam Was, moje kochane (i kochani też) na pierwszy Wieczorku Czwartkowym, który – jeśli pomysł się Wam spodoba – będę powtarzała co tydzień.
Na czym będą polegać te spotkania? Na swobodnej dyskusji gości, czyli Was. Komentarze od wieczora aż do piątkowego poranka będą wchodziły od razu, więc… możecie zaszaleć, do czego tendencje wykazywałyście przy okazji quizów. :))
Każdy wieczorek będzie sygnowany stałym emblematem.
Co jeszcze musicie wiedzieć? Temat zadany nie jest obowiązujący, ale na dobry początek, żebyście mogły się rozkręcić, jakiś musi być. O temacie dzisiejszego wieczorku będzie niżej.
Mam jeszcze jeden pomysł a propos tych spotkań… Chciałabym, by zostawiały jakiś ślad na naszej rzeczywistości, taki… bardziej namacalny. Żeby w jakiś sposób zmieniały świat, który nas otacza. Parę pomysłów mam.
Możecie być zaskoczone, ale myślę, że połapiecie temat.
Teraz już o dzisiejszym Wieczorku.
Miałam zamiar rzucić jakieś hasło książkowe, związane z moją działalnością, na przykład „Jakie zakończenia lubicie?”, „Więcej humoru, czy łez?” takie tam, ale… o to zdążę jeszcze zapytać, a podczas tych wieczorków chciałabym pogadać z Wami o życiu.
Tematem dnia jest więc: Miasto, czy wieś?
Znacie mnie na tyle, by wiedzieć, że ja tu raczej łączę, nie dzielę, nie chodzi mi więc o podział Polski na miejską i wiejską, tylko na blaski i cienie miasta i prowincji. Wypowiedzcie się na ten temat. Ja od czterech lat mieszkam w Urlach City, co z City mają niewiele wspólnego. Jest mi – Warszawiance przez 39 lat – tutaj cudownie, choć bywa ciężko, ale przyjmuję moje miejsce na ziemi zarówno z zaletami, jak i z wadami. Na dobre i na złe. Wiem jednak, że nie każda wieś jest tak szczególna, piękna i zadbana jak moje Urle. I nie wszędzie życie jest tak proste, jak tutaj. Opowiedzcie o Waszych doświadczeniach.
Czasem tęsknię za wielkim miastem, najczęściej wtedy, gdy chciałabym pobiegać po Empikach, bardzo często chodziłam również do kina – sama i ze starszym synem – i tego mi brakuje. Boję się też, że Patiś nagle zachoruje, a tutaj, w tym moim lesie, zero szpitali, pogotowie zaś dojeżdża w zaledwie 40 minut – to są te cienie. Cała jednak reszta, to niekończące się wakacje. 🙂
A jak to jest u Was?
Oddaję głos (i stronę) Wam.
Pamiętajcie, że po 200 komentarzu blogger zwija następne i trzeba przycisnąć „załaduj więcej”!
Nie wiem, czy pamiętacie, że w sobotę można mnie będzie spotkać na Krakowskich Targach Książki. Od godz. 15 do 16 w stoisku Granice.pl i od 16:30 do 17:30 w gościnnych progach Naszej Księgarni. Nie chcę na Was naciskać, bo zamkniecie się w sobie, ale jeżeli chcecie poznać mnie osobiście, to zapraszam do Krakowa – jak wiecie plany pisarskie mam tak duże, że czasu ani sił na jeżdżenie po Polsce mi brakuje i okazji do spotkań wiele nie przewiduję (nie tylko niewiele, ale zaledwie jedno…).
Aha, zapomniałabym! Do rozdania Wam, moim Czytelniczkom, będę miała 100 miniMistrzów, czyli małych, ładnie wydanych książeczek z początkiem powieści. Choć rzecz jasna bez ciągu dalszego. Środek i koniec w styczniu…
Ponieważ pierwsze recenzje „Mistrza” zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie tutaj się nimi chwalę:
Recenzja Sabinki
Recenzja Kasi
Teraz słuchajcie: rozgryzłam Was! Quizy, quizami, ale Wy po prostu macie chęć pogadać w zaprzyjaźnionym gronie na zaprzyjaźnionej stronie (rym niezamierzony). Kiedyś, gdy istniała jeszcze „Zielona strona życia”, czyli mój pierwszy blog, takim miejscem było forum i… może uczestniczki, które do dziś mają żal, że tamtą stronę zamknęłam, teraz mi nie uwierzą, ale też tęsknię do tego miejsca. Było… normalnie odlotowe. (Tak, tak, pamiętny wątek dżdżownicowy – czy któraś pamięta, o co wtedy chodziło, czy kasia – Zielona Wróżka…).
Na prowadzenie forum nr 2 nie miałabym już sił, ani czasu (czekacie przecież na następne książki!, ankieta obok świadkiem!), ale… postanowiłam umożliwić Wam swobodne pogaduchy na tematy różne – niniejszym zapowiadam WIECZORKI CZWARTKOWE.
W każdy czwartek wieczorem będę otwierała nowy wątek, zapodawała temat przewodni, umożliwiała komentarze na bieżąco, a do Was należeć będzie cała reszta, czyli radosne komentarzowanie. Niekoniecznie na zadany temat. Dyskusję zamykać będę w piątkowe poranki.
Jeżeli pomysł przypadnie Wam do gustu, będę Wieczorki powtarzała, jeśli nie, pomysł umrze śmiercią naturalną.
Najbliższe spotkanie już w ten czwartek.
Zapraszam serdecznie!
Quiz „trzecie zdanie z…” i „Poczekajki” do wygrania!
Dzisiaj jest piątek, no nie? Jakoś tak… Chyba znów mi kilka dni umknęło, bo na Cyprze byłam – mentalnie, z obłędnym Raulem, grzeczną Sonią, niegrzecznym Vinim i Andżeliką-nimfomanką (dla niewtajemniczonych: pisałam „Mistrza”). A skoro jest piątek, to przed nami weekend i przydałby się jakiś quizik, bo dawno go nie było, a przecież lubicie. Ostatnio pytań i odpowiedzi wpisałyście tyle, że blogger się zawiesił. :))
Ogłaszam więc Quiz „trzecie zdanie z…”.
Pytająca mówi: „jakie jest trzecie zdanie z 86 strony „Zmyślonej”? Odpowiadająca przepisuje owo zdanie i zadaje swoje pytanie: „Jakie jest trzecie zdanie z 14 strony „Gry o Ferrin”? I tak dalej.
Zasady podobne do poprzednich quizów: jedno pytanie – jedna odpowiedź. Jeśli odpowiedziałaś źle, następna, która odpowie dobrze zadaje pytanie. Jeśli spóźniłaś się i odpowiedziałaś jako druga, skasuj komenta i odpowiadaj dalej (nie zadając pytania).
Pamiętajcie, by pilnować kolejności, bo robi się bałagan, gdy jest kilka pytań i nie wiadomo na które odpowiadać. Zresztą jesteście już tak genialne w tych quizach, że nie muszę Wam tego mówić.
Książki biorące udział w niniejszym quizie, to wszystkie wydane do tej pory oficjalnie: Seria poczekajkowa, Sekretnik, Seria owocowa (trzy tytuły), Seria z kokardką (dwa tytuły), Nadzieja, Gra o Ferrin. Więcej grzechów nie pamiętam, za te akurat nie żałuję. 😉
Już zauważyłam że mogą być różnice w wydaniach, więc należy dodać, czy to okładka miękka, czy twarda.
Zdania muszą być pełne, czyli połowy zdania, od której zaczyna się strona nie bierzemy pod uwagę. I starajcie się wybierać zdania krótkie, żeby nie przepisywać tu całego akapitu, okej? Kilka wyrazów i jest dobrze.
Wśród odpowiadających wylosuję szczęściarę, która otrzyma nowiutką, jeszcze cieplutką „Poczekajkę”.
Jeśli z różnych przyczyn nie chcecie albo nie możecie wziąć udziału w quizie, na wygranie „Poczekajki” macie drugą szansę: wystarczy napisać w komencie „Dlaczego to ja powinnam dostać „Poczekajkę”. Jedną najpiękniejszą czy najbardziej sugestywną odpowiedź wybiorę i wyślę książkę.
Dodam, że ja jeszcze „Poczekajki” w nowej sukience nie widziałam, będę się cieszyć razem z Wami.
Poraz rozpocząć quiz. Jak zwykle ja zadaję pierwsze pytanie (w pierwszym komencie). Komentarze wchodzą od razu, nie trzeba czekać na ich zatwierdzenie, a quiz potrwa też jak zwykle do poniedziałku godz. 22.
Bawcie się dobrze! Quizujcie, komentujcie, piszcie, wygrywajcie.
Wiem, że będziecie ŚWIETNE!
Ja zaś wracam na Cypr. Do „Mistrza”
Wasza Kejti
PS. Uwaga: jest już ponad 200 komentów, blogger zwinął więc stronę, trzeba nacisnąć taki przycisk na samym dole „załaduj więcej” i można bawić się dalej.
Jakiś czas temu zapowiedziałam Wam tutaj, na tej poziomkowo-słonecznej stronie, że po „Mistrzu” zajmę się „Bezdomną” i w tym celu będę musiała poznać życie „ludzi marginesu”. Piszę to w cudzysłowie, bo dla mnie ci ludzie – bezdomni, porzuceni przez społeczeństwo, rodziny, czy los – są takimi samymi ludźmi, jak my, czasem bardziej ludzkimi, niż nasi sąsiedzi, współpracownicy, znajomi… Wegetują sobie, pogardzani przez nas, tych „normalnych”, „dobrych obywatel” etc. Przez władzę są tępieni bez litości, przeganiani z miejsca na miejsce, bo przecież tacy… odrażający. A ja myślę, że władzę drażni totalna wolność bezdomnych. Bo przecież ten kto nie ma nic, nic nie może stracić. Jest wolny. O, tylko tę wolność można mu zabrać, a kto by się tam bił z bezdomnymi? To żadna siła…
Hoho, jakiś polityczny mi ten wpis wychodzi, a miał być społeczny.
Mottem „Bezdomnej”, która powinna ukazać się a maju przyszłego roku jest: „Nie pogardzaj drugim człowiekiem, dopóki nie poznasz jego historii, może się bowiem okazać, że to nie degenerat, a nieszczęśnik, któremu życie rozsypało się w pył, zaś tobie los szykuje podobną niespodziankę”, bo o tym traktuje książka: o normalnej kobiecie, sympatycznej, dobrej, miłej i kochanej, która traci wszystko i trafia na ulicę. To mogło się przydarzyć – odpukać – każdej z nas…
Historia, którą w książce opowiem, poruszy Was chyba bardziej, niż „Nadzieja” – pierwsza z serii z czarnym kotem, pierwsza poważna i wstrząsająca, bez cienia zwykłej radości życia, którym cechują się moje książki i pierwsza bez happy endu. Uprzedzam, że przy „Bezdomnej” tamta to pikuś. Ja tylko zaczynam myśleć o historii Kingi – bohaterki tej powieści – i już mi się płakać chce. Co będzie, gdy zacznę ją pisać? Znów mnie sponiewiera psychicznie i emocjonalnie… Was zresztą też.
Żeby ją napisać, zaczęłam przymierzać się do rozpracowania środowiska bezdomnych – rozumiecie, muszę tych ludzi dobrze, prawdziwie przedstawić – ale jak to zrobić? Pójść na dworzec i kogoś zagadać? Trochę nieśmiała jestem, więc nie wiem, jak mi to wyjdzie…
Otóż los pospieszył mi z pomocą i podsunął bezdomną o imieniu Kasia, gdy kupowałam sobie wałówkę na wyjazd do Łodzi. Kasia stanęła obok mnie nieśmiało i poprosiła nie o pieniądze, a o coś do jedzenia, a ja nigdy nie odmawiam takim prośbom, pamiętacie?: głodnego nakarmić. Nakarmiłam więc ją, a ona, usłyszawszy, że chcę napisać o bezdomnych książkę, zapałała do tego pomysłu wielkim entuzjazmem. Umówiłyśmy się na spotkanie, oczywiście na Dworcu Wschodnim.
Miało to wydarzenie miejsce właśnie teraz, gdy zaczynam poważnie przymierzać się do „Bezdomnej” i jak tu wierzyć w przypadki tudzież w zbiegi okoliczności?
Uprzedzam raz jeszcze, że książka będzie przesmutna i bardzo dramatyczna. Nie pocieszycie się przy niej, o nie. Nie gwarantuję, że skończy się dobrze, czy choć odrobiną światła, jak „Nadzieja”, ale… myślę, że warto ją napisać i warto przeczytać. Ku przestrodze. I żebyśmy doceniły z całych sił, to co mamy. Tak łatwo stracić wszystko, co się kocha…
PS. Ja to mam rozrzut tematyczny: od uroczego Wiśniowego Dworku, przez sensacyjno-erotycznego Mistrza, pogodno-poruszającą Lidkę, na Bezdomnej kończąc… Okładka tej ostatniej jest już zatwierdzona przez Wydawcę, bo też mu się bardzo spodobała, więc nie martwcie się, że ktoś coś będzie zmieniał.