Tak, dziewczęta, do Leśnej Polany jest przygotowywany teledysk. Dosłownie ostatnie szlify i będę mogła go Wam zaprezentować. I tak jak teledysk do „Poczekajki”, ta piosenka też ma ciekawą historię.
Zaczynam opowieść…
Mam – wśród miliona plików, które mnie motywują – taki jeden pt. „Marzenia, których już nie spełnię”. Na szczęście jest tak głęboko zakamuflowany, że rzadko na niego trafiam i raczej przypadkiem, bo to smutny plik.
Któregoś dnia wpadł mi w „oczy” i czytam tę swoją listę marzeń nie do spełnienia. Jednym z punktów jest na przykład: Nigdy już nie urodzę córeczki. Bardzo, ale to bardzo chciałabym mieć jeszcze córcię, ale sorry, Kasiu…
Którymś było: Nigdy nie nagram piosenki.
Tu się zastanowiłam – dlaczego niby nie? Słuch mam świetny, jestem bądź co bądź kompozytorem paru kawałków, głos – kiedyś miałam również bardzo dobry i nawet solistką w szkolnym chórze byłam. Skoro zaśpiewałam dla Was „kuchenne” nagranie „Cichej nocy” i „Allejuja” (które Youtube usunął „dzięki staraniom zawodowego donosiciela), to kto mi zabroni pójść do studia i sobie pośpiewać?
Okej, ten punkt wyrzuciłam ze smutnej listy „Nigdy już tego marzenia nie spełnię” i jakoś tak o nim zapomniałam. Do czasu, gdy nie usiadłam na stopniach Poziomki, już sprzedanej Poziomki. Były to ostatnie dni w moim ukochanym domku i ostatnie dni – tak mi się wydawało – w Polsce. Czekała na mnie nowa ojczyzna, Australia.
Wtedy zaczęły mi się układać słowa do jednej z bardzo znanych melodii. Słowa pożegnania. Pisałam i płakałam. A gdy już osuszyłam oczy, postanowiłam tę piosenkę nagrać. Studio było takie sobie – nie to, co w wyobrażeniach – zaśpiewałam też tak sobie, ale to był trudny utwór, z popisami wokalnymi dla profesjonalnej piosenkarki, a nie dla amatorki z zupełnie nieszkolonym głosem i zapaleniem oskrzeli. Potem zwołałam ekipę i nagraliśmy teledysk. Teledysk miał być słoneczny, w letnich klimatach, a to były akurat te marcowe dni, gdy spadł pierwszy i ostatni tego roku śnieg.
Dziewczyny, jak ja zmarzłam, ganiając po lasach, łąkach i Liwcu w letnich sukieneczkach… OMG. Jest takie jedno ujęcie, gdy idę przez rozsłoneczniony las właśnie w letniej sukience i sandałkach. Nie widać i nie słychać, że pod stopami trzeszczy mi śnieg. 🙂
Dobra, był teledysk, wydawcy się podobał, mi mniej, zaczęły się problemy z prawami do piosenki. W końcu nie udało nam się ich zdobyć.
I co teraz?!
Ja jestem w Australii. Zdjęć nie da się powtórzyć. Mogę co najwyżej tutaj, w australijskim studiu nagrać inną piosenkę do tych samych słów, ale skąd ją wziąć?
Okazuje się, że są na świecie genialni kompozytorzy, tacy jak Maciej Mulawa, którzy potrafią napisać zupełnie inną melodię pod słowa śpiewane tak samo. Dało się dosłownie podłożyć obraz pod zupełnie nową piosenkę, a ja się w nowej melodii po prostu zakochałam.
Do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno ja mam ją śpiewać, czy nie powinna tego zrobić profesjonalistka. Wydawca jednak stwierdził, że jest to tak osobiste przesłanie, ta piosenka jest tak moja, iż nie wyobraża sobie, by śpiewał ją kto inny.
Może nie zaśpiewałam jej perfekcyjnie – z nieszkolonym głosem i znów jakimś zapaleniem, tym razem krtani, po podróży. Ledwo mówiłam, a co dopiero śpiewać, ale zrobiłam to, wkładając w słowa i melodię całe serce. Teledysków możecie obejrzeć milion, ale ten, od pisarki dla Czytelniczek jest jeden jedyny.
Ale to jeszcze nie koniec historii.
Okazało się, że nie mogę zostać w Australii, zostałam oszukana i okradziona przez licencjonowanego agenta wizowego. I oto, choć już zdążyłam pokochać ten kraj, już znalazłam piękne miejsce dla siebie i dziecka, z przepięknym widokiem na ocean, o czym zawsze marzyłam, muszę to miejsce opuścić. W ciągu miesiąca.
O ironio losu… Dwa miesiące wcześniej opuszczałam mój ukochany domek, by za dwa miesiące nie mieć do czego wracać…
Ostatnią, trzecią zwrotkę, pisałam właśnie tam, na tarasie mojego mieszkanka, patrząc na ocean. Pisałam i płakałam.
Potem wróciłam do Polski, nagrałam z MyWorks Studio nowy teledysk, już w rzeczywiście letniej aurze, i niedługo go zobaczycie i usłyszycie.
Ode mnie dla Was.
Bez kategorii
Pierwsze (naprawdę wspaniałe) recenzje „Leśnej Polany”
Czytając Wasze wypowiedzi pod kolejnymi odcinkami tej powieści i pamiętając bój z Wydawcą o wycięcie najdrastyczniejszych fragmentów, naprawdę zaczęłam się obawiać, jak książka zostanie przyjęta już nie przez redaktorów i moich Przyjaciół, ale przez Was – Czytelniczki.
Pierwsze recenzje i… mogę odetchnąć z ulgą.
Razem ze mną przeszłyście i jeszcze przejdziecie przez piekło, ale było i będzie warto.
Bo prawda jest bezcenna.
Zapraszam na pierwsze recenzje:
Ejotka: http://czytelnicza-dusza.blogspot.com/2016/10/katarzyna-michalak-lesna-polana.html
Katarzyny Żarskiej: http://redaktor21.bloog.pl/id,356704062,title,Lesna-Polana-recenzja-przedpremierowa,index.html
Agnieszki Kaniuk: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/312841/lesna-polana/opinia/34197906#opinia34197906
No i czekam na następne.
PS. Czy wiecie, że niektóre z Was już jutro będą mogły kupić moją „najmłodszą” na Targach Książki w Krakowie? A ja już jutro odbiorę ją z poczty? 🙂
Od piątku przedsprzedaż, w poniedziałek już JEDYNECZKA!!
I przemiły wpis pod ostatnim odcinkiem „Leśnej Polany” na lesnatrylogia.blogspot.com
„Pani Kasiu ta powieść jest pełna emocji, a ten fragment opisujący
ubeckie praktyki przesłuchań więźniów jest poruszający do głębi. Jestem
zachwycona że mogę przeczytać o tej ciągle jeszcze przemilczanej
prawdzie w Pani powieści. Nie mogę się doczekać kiedy wezmę tę książkę
do ręki”.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!!
To moja 32 książka, premiera nie powinna już wzbudzać we mnie emocji, no może niewielkie podekscytowanie, a ja się czuję tak samo jak przed premierą mojej „pierworodnej”, czyli Poczekajki…
Nadzieja, że się spodoba, obawa, że się nie spodoba…
Bardzo, ale to bardzo jestem ciekawa Waszych wrażeń po przeczytaniu tej książki. Jest trudna, owszem, ale Wy lubicie niełatwe lektury, ale wiecie, co dla mnie jest w niej wyjątkowego? Po raz pierwszy lubię wszystkich, bez wyjątku, głównych (pozytywnych rzecz jasna) bohaterów.
Gabrysię, Julię, Majkę, Wiktora, Patryka, Marcina, pana Antoniego… Z dużą radością, naprawdę, powróciłam na Leśną Polanę po krótkim odpoczynku i zaczęłam pisać tom II „Czerwień Jarzębin”. Zwłaszcza, że zakończenie tomu I przyprawi Was chyba o palpitację serca…
Soł, „najmłodszą” możecie zamawiać na:
znak.com.pl (najczęściej są najszybsi z wysyłką)
ravelo.pl (mają teraz super promocję)
empik.com
bonito.pl
albo… doczekać do Targów Książki w Krakowie (już za tydzień!) gdzie będzie można ją kupić najwcześniej, nowiutką, pachnącą, z piękną, satynową okładką.
Kolekcja Książek Pełnych Emocji autorstwa Katarzyny Michalak raz jeszcze! :)
Ależ wspaniały tytuł mi się wymyślił, ale wierzcie mi, że to wspaniała wiadomość i do końca, dosłownie do dzisiaj nie było wiadomo, czy uda się ponownie zebrać wszystkich wydawców i wszystkie książki.
Udało się.
Wydawca Kolekcji uznał, że odniosła taki sukces, iż należy ją powtórzyć, co się ponoć zdarza po raz pierwszy. (To mój dobry rok… : Milionowy Egzemplarz, Pisarz nr 1 roku 2015, teraz wznowienie Kolekcji… 🙂
Wraz więc z najnowszym numerem „Cosmopolitan”, do którego dołączony jest tom I „W imię miłości” (cena wraz z Cosmo 7,99zł) znów zaczniemy spotykać się w co drugi wtorek na fanpejdżu, gdzie będę przypominała o kolejnych tomach.
Drugi tom „Wiśniowy Dworek” już niebawem.
Dodam tylko, że nakład będzie mniejszy, niż poprzednio i najpewniej będzie można kupić Kolekcję w prenumeracie, albo na stronie https://literia.pl/ksiazki-pelne-emocji kupować poszczególne egzemplarze.
Najważniejsze, że będzie fajna zabawa. 🙂
A na stronie Cosmopolitan:
konkurs z „Leśną Polaną” do wygrania: http://www.cosmopolitan.pl/konkursy/12016/wygraj-najnowsza-powiesc-lesna-polana-katarzyny-michalak
i wywiad ze mną: http://www.cosmopolitan.pl/cosmoweekend/11867/tylko-u-nas-wywiad-z-katarzyna-michalak
I może jeszcze przypomnę link dla Kolekcjonerek:
http://katarzynamichalak.blogspot.com/2015/04/wszystko-co-chcecie-wiedziec-o-kolekcji.html
w nim znajdziecie odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania.
Ja się zaszywam na dłużej w swoim „pałacu” i piszę drugi tom Leśnej Trylogii, czyli „Czerwień Jarzębin”.
Do przeczytania! :*:*
Dostałam parę dni temu pytania do wywiadu do bardzo zacnego czasopisma. I jedno mnie rozbroiło do tego stopnia, że muszę się nim z Wami podzielić (przepraszam, Pani Redaktor, proszę tego nie odbierać jako naigrywanie się…). Brzmiało ono tak (cytuję z pamięci): „Jest pani nazywana polską Danielle Steel. Danielle Steel mieszka w pałacu. Jak mieszka polska pisarka, która sprzedała milion książek?”.
Cóż… rozejrzałam się po mojej Jagódce. I odpisałam:
Absolutnie nie da się porównać zarobków pisarza, który pisze w jęz. angielskim na cały świat i kilka powieści rocznie (połowa pisana przez ghostwriterów) wydaje w milionach egzemplarzy, do zarobków polskiego pisarza, który sprzedał – owszem – ów magiczny milion, ale w ciągu ośmiu lat, kupując na kredyt domek, remontując go, walcząc z piecem na ekogroszek i z podlewaniem automatycznym, które podlewało moje piękne róże nawet w ulewny deszcz (no tego w odpowiedzi na pytanie nie pisałam, ale tak wyglądała moja walka o byt w ciągu tych ośmiu lat) i którego to pisarza, czyli mnie, gdy już wszystko wyremontowałam wykończyła finansowo Australia i agent wizowy (licencjonowany), który okazał się zwykłym bandyckim złodziejem.
Poziomkę sprzedałam, będąc pewna, że zostaję w Australii, spłaciłam kredyt i… cóż. Dwa miesiące później wracałam do kraju, nie mając gdzie mieszkać.
Obecnie więc polska pisarka (i to już pani redaktor napisałam) mieszka w czymś, co mogłoby być jedynie budką na narzędzia przy pałacu Danielle Steel, ale i tak by chyba nie pasowało.
Za to jest to pierwszy mój najwłaśniejszy – nie w 2/3 banku, ale mój – domek. Jagódka.
Jest ciepły, przytulny i… może z czasem pokocham go tak jak Poziomkę, chociaż… zamiast rabat z ukochanymi różami mam chwaszczak, którym zachwycona byłaby Patrycja z Poczekajki.
I wiecie co? Całkiem mi się ten chwaszczak podoba.
Znalazłam w nim nawet jedno krzaczątko róży. Brzydkie krzaczątko – pasuje to określenie, bo ma trzy listki na krzyż i nie zdołało zakwitnąć będąc ciągle deptane i zalewane tynkiem, ale kto wie, co z tego krzaczątka wyrośnie…?
Na zdjęciu więc budka na narzędzia polskiej Danielle Steel. 😀
PS. Ale dopisałam na koniec wywiadu, że w planach też mam pałac. 😀
Otrzymałam dziś od Wydawcy zupełnie niesamowity link.
Pamiętacie, jak rok temu Biblioteka Analiz, która dokonuje badań czytelnictwa i rynku w Polsce na zlecenie Biblioteki Narodowej wykazała mnie na 1 i 2 miejscu pod względem ilości wydanych bestsellerów w roku 2014 i długości utrzymywania się „Zacisza Gosi” na owych listach?
W tym roku w rozdziale VI „Co czytaliśmy w 2015” była załączona tabela, która zaparła mi dech w piersiach… może ja załączę print screen i od razu link: www.bn.org.pl/download/document/1457976203.pdf
Widzicie, czyje nazwisko widnieje na pierwszym miejscu wśród Czytelników tzw. intensywnych, czyli po prostu czytających?
Nad Stephenem Kingiem – jednym z moich mistrzów, nad zacnym Henrykiem Sienkiewiczem, nawet nad Danem Brownem, który sprzedaje miliony egzemplarzy książek na całym świecie?
Moje.
Kurczę, muszę jeszcze kilka razy otworzyć sobie ten link, bo nie wierzę.
Najczęściej czytanym pisarzem w Polsce w roku 2015 byłam ja. I jest to fakt, potwierdzony niezależnymi badaniami, zleconymi przez BN.
Katarzyna Michalak… Taka zwykła, niepozorna ja na samym szczycie pisarskich osiągnięć…
Czekajcie, jeszcze raz otworzę sobie ten link, bo naprawdę trudno mi w to uwierzyć…
A teraz powiem po prostu: dziękuję.
Nikt nie zmusi Was do kupienia i przeczytania książki, której kupić, czy przeczytać nie chcecie. Głosowałyście/liście własnymi pieniędzmi i czasem na Katarzynę Michalak. Rozczarować się i dać drugą szansę pisarzowi można raz, ale… nie trzydzieści razy, prawda?
Ech… Dziewczęta i chłopaki też, bo wiem, że mnie podczytujecie…ależ Wy potraficie mnie zaskakiwać i uszczęśliwiać…
Mam nadzieję, że niedługo uda mi się i Was zaskoczyć. A może i uszczęśliwić, bo „Leśna Polana” według pierwszych Czytelników to książka, na którą warto było tyle czekać…
A już mam gotowy zarys drugiego tomu!
Jeżeli któraś z Was myśli, że wie, co się w nim wydarzy, to się myli. Wierzcie mi: jeszcze potrafię Was zaskoczyć… :)))
Do poczytania, moi mili.
Następny blogowy wpis, gdy będę miała dostęp do internetu.
:*
Na fanpejdżu było głosowanie, którą wiadomość najpierw chcecie usłyszeć: złą, czy gorszą, ale że to trochę sadystyczne (no dobra: bardzo sadystyczne, ale jestem w takich klimatach – mówię o jednym z antybohaterów Leśnej Polany – i widać mi się udzieliło), to od razu napiszę jak rzeczy stoją…
Zła wiadomość jest taka, że nie będzie mnie na Targach Książki w Krakowie.
Gorsza: rozwiązałam umowę na ostatnią książkę – Moją Wielką Australijską Przygodę – przede mną więc tylko dwa tomy Leśnej Trylogii i… koniec.
Co będę robić, gdy napiszę „Błękitne Sny”? Nie wiem, bo nie umiem po prostu nic nie robić. Nawet jak jestem ledwo żywa, znajduję sobie jakieś zajęcie, chociaż w okładkach porzeźbię… Mam pewne plany, w których utwierdziło mnie pierwsze miejsce wśród pisarzy w roku 2015: pomyślałam, że czas zacząć pisać nie tylko dla polskich czytelniczek o polskich klimatach. Może więc następna książka po trylogii zostanie wydana najpierw po angielsku, pod zupełnie innym imieniem i nazwiskiem? A może będzie to nie książka, a scenariusz? A może założę wymarzone rosarium? A może… Naprawdę mam wiele pomysłów na przyszłość.
Do pisania o Polsce i dla Polaków (w szczególności dla Was, moje Czytelniczki) na pewno kiedyś wrócę. „Miasto Walecznych” trzeba dokończyć. Ta książka musi się kiedyś ukazać, ale… Tak jak zwykle plany na następny rok miałam ambitne, tak w 2017 może być pusto.
Smutno mi się zrobiło.
Hejterzy, Literaci przez duże K. i zawodowi donosiciele już otwierają szampany, ale ja bym się na ich miejscu z tymi szampanami wstrzymała. Książka, której pomysł noszę w sercu i umyśle od dawna, może się światu spodobać…
Rany, Dziewczęta, jaka ja jestem tym wszystkim, co przeżyłam w ciągu ostatnich miesięcy zmęczona…
Będę się pokazywać tutaj, będę zagajała na fanpejdżu, ale powoli wycofuję się do swojej jaskini. Jest całkiem niebrzydka. Machnie się parę malowideł na ściany i będzie okej. 😉
Do przeczytania, kochane. :* :*
Dlaczego kocham ten zawód, czyli Hotel Bristol, Wiktor i ja…
Ech… aż mi trudno zacząć, taka jestem… szczęśliwa i oszołomiona. Piszę bowiem te słowa z miejsca absolutnie niesamowitego, magicznego, dla mnie podwójnie…
Te z Was, które śledzą odcinki „Leśnej Polany”, wiedzą, że mój ukochany bohater (obiecuję: stanie się on też Waszym ukochanym bohaterem, no, może zaraz po Raulu, Łukaszu, czy Sellinarisie, albo obok nich) po każdym przyjeździe do Warszawy mieszkał przez parę dni i pracował w Apartamencie Paderewskiego w Hotelu Bristol.
Pamiętacie, jak pojechałam do Juraty, by spędzić chociaż jedną noc w miejscu, które będzie moją (i Waszą) Villa Rosą? Tak teraz chciałam znaleźć się chociaż na kilka minut, może pół godziny, w miejscu, w którym „byłam” przez pół książki razem z Wiktorem. Poczuć je, wchłonąć klimat, wsłuchać się w nie, obejrzeć, a potem oddać Wam to miejsce, byście poczuły je tak jak ja.
Niestety, niestety, doba w tym apartamencie kosztuje (chyba tylko Wiktora Prado na to stać) prawie 6000zł (sześć tysięcy), ale też wiem już z czego wynika ta cena. To miejsce to czysta, najprawdziwsza historia.
Tutaj znajduje się fotel i biurko przy którym pracował Premier (Prezydent Ministrów – tak brzmiał jego tytuł) II RP Ignacy Paderewski. To nie tylko nazwa apartamentu, to rzeczywiście jego miejsce pracy i zamieszkania. Tutaj odbywały się posiedzenia niepodległościowego rządu…
No i tutaj zaczął swoją pierwszą pracę jako szesnastolatek, a potem przyjeżdżał co jakiś czas bohater Leśnej Polany, Wiktor.
Musiałam, nim zacznę ostateczną redakcję książki, przynajmniej spróbować znaleźć się tam, gdzie on.
Zebrałam się na odwagę, zadzwoniłam do Hotelu Bristol, przedstawiłam swoją prośbę, żeby choć na chwilę… poczuć atmosferę… dotknąć ścian… wyjrzeć przez okno, czy stanąć na balkonie… I oto zostałam zaproszona nie tylko na te kilka chwil: jestem gościem hotelu na całą dobę.
Mówię Wam, dziewczyny… zdjęcia, które widziałam na stronie hotelu, gdy przygotowywałam się do książki, nie oddają majestatu i zarówno piękna tego miejsca. Czuję się jak z tamtej epoki, przepiękne stiuki, kryształowe żyrandole i ogromne lustra. To po prostu coś niesamowitego.
Coś, co totalnie mnie zaskoczyło: zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Apartament na podstawie zdjęć, zupełnie inaczej jest rozplanowany, niż w rzeczywistości! 🙂 Wiktor musi sobie chyba wybrać inne miejsce do pracy, bo przy autentycznym biurku Ignacego Paderewskiego chyba by nie śmiał stukać w klawiaturę laptopa (ja nie śmiem, poprosiłam pana z recepcji, by zrobił mi to jedno zdjęcie, które załączam, delikatnie zabrałam laptop i przeniosłam się do innego biurka, może wydam Wam się nienormalna, skoro mogę korzystać, to czemu tego nie robić, ale czuję ogromny szacunek do historii, do autentycznych przedmiotów, które są bezcenne).
Dyrekcja Hotelu wspaniale mnie powitała: miłym listem, przepysznym torcikiem pięknie opakowanym, owocami, ciasteczkami, ale wiecie, co rozbroiło mnie zupełnie…….? W mini-barku znalazłam – nie wiem, czy to wyposażenie standardowe, czy specjalnie dla mnie, chcę wierzyć, że dla mnie: moje ukochane żelki z sokiem owocowym. :))) Bez których, sorry, ale nie mogę pisać.
Żałuję tylko jednego: że w tym pięknym miejscu nie czeka na mnie ktoś taki jak Wiktor Prado.
Ale gdybyś częściej, Kasiu, opuszczała swoją samotnię, to może byś kogoś podobnego znalazła, co? Tacy faceci w Jagódkach nie rosną!
Okej, dziewczęta, trochę się dzisiaj napracowałam, więc może wypróbuję to wspaniałe ogromne łoże, które już czeka zasłane śnieżnobiałą pościelą, a tutaj załączam zdjęcie… 🙂
Na zakończenie jeszcze raz dziękuję Dyrekcji Hotelu Bristol za ugoszczenie mnie i… przygotowuję następny wpis, korzystając z tego, że mam internet!!! 🙂
PS. Kurczę, nie mogłam się oprzeć: w tym łożu będę nocować. 🙂 Chyba się zgubię, jest takie wielkie, choć tego na zdjęciu nie widać…. Piękny wystrój sypialni, prawda?
Tak więc, dziewczęta, proszę otwierać szampany i opijamy narodziny najmłodszej i chyba najdłużej oczekiwanej córeczki.
Książka okazała się nie tak sielankowa, jak miała być – historie bohaterów zaprowadziły mnie na daleki Wołyń, w czasy Powstania Warszawskiego i do X Pawilonu na Rakowieckiej, czyli katowni UB – a że nim coś napiszę, muszę wszystko na ten temat przeczytać – chwilami nie mogłam. Ani czytać, ani pisać. Wystarczy zapoznać się z linkiem: 236 sposobów mordowania i torturowania Polaków przez UPA (ja doczytałam chyba do siedemdziesiątego i dałam spokój, bo widząc to wszystko moją nadwrażliwą wyobraźnią myślałam, że oszaleję), byście miały jako takie pojęcie, dlaczego pisanie Polanki tak długo trwało. Plus koszmar, który przeżyłam ze swoim synkiem, o którym piszę we wcześniejszym wpisie, plus kłopoty ze zdrowiem i jest jak jest.
Premiera z czerwca przesunęła się na listopad.
Może zdążymy z prapremierą na Krakowskie Targi Książki…
Nie obiecuję, że będę na nich obecna, bo w tym czasie wybieram się na wyprawę życia, którą opiszę w specjalnej książce (jak ja niby chcę tego dokonać, ważąc mniej niż mój cień i mają tyle siły, co muszka owocówka?), ale jeżeli będę w Polsce, postaram się również wpaść na Targi.
Pytanie na koniec: która z Was czeka na Leśną Polanę?
Bo ja naprawdę nie mogę się już doczekać, gdy pogładzę śliczną zieloną okładkę najmłodszej, przytulę ją do serca i wyszepczę „aleś ty mnie zdrowia kosztowała, mała zołzo” :)))