Jeżeli ktoś czegoś jeszcze o mnie nie wiedział, to po tym wywiadzie wie wszystko. No, prawie wszystko. Właściwie to trochę mniej, niż wszystko, ale odrobinę mniej. Żartuję. Jeszcze sporo zostało do odkrycia. Link do wywiadu jest tutaj:
Administrator
Sklepik z Niespodzianką. Adela – wyjątkowy konkurs!
Ha, długo myślałam, czym Was zaskoczyć. Jakie zadanie konkursowe wymyślić, by rozbudzić Waszą wyobraźnię, a i nagroda by była godna. I wymyśliłam. Dla tych, co czytały Sklepik1 i dla tych, co nie czytały.
Słuchajcie: Anna Potocka jest ukochaną żoną świetnego faceta – Wiktora, ma wspaniałego męża, jest szanowana i lubiana w miasteczku Pogodna, mieszka w pięknym starym dworze. Ma wszystko, co człowiek potrzebuje do szczęścia. Któregoś jednak dnia wychodzi do swego domku-samotni i… przepada bez wieści.
I oto pytanie konkursowe: Co się z nią stało? Dlaczego zaginęła? Czy może odeszła? Z jakiej przyczyny? Dlaczego w ogóle ludzie wychodzą z domu i nie wracają?
Wymyślcie coś… niesamowitego, a może zupełnie zwyczajnego. Konkurs potrwa do… dnia prapremiery książki (wiosna 2012). Dwie zwyciężczynie (jedna wybrana, druga wylosowana) otrzymają egzemplarz autorski „Sklepiku z Niespodzianką. Adela” nim książka ukaże się w księgarniach.
Mam nadzieję, że spodoba Wam się to zadanie. Ciekawe, czy któraś z Was odgadnie prawdę o zaginięciu Anny Potockiej…
Sabinka wymyśliła bardzo ciekawą zabawę i poprosiła mnie o pomoc w inauguracji, a że ja do zabaw, szczególnie na blogach Przyjaciół jestem chętna i króliczkiem doświadczalnym być lubię… (szkoda, że nie króliczkiem Playboya, ale który playboy by mnie chciał?). Teraz macie Kejt Em jak na widelcu. Prawda, cała prawda i tylko prawda. I zdjęcia sprzed lat. Sabiniu, dziękuję, słowa-klucze dały mi do myślenia!
http://sabinkat1.blogspot.com/2011/08/abc-katarzyny-michalak.html
A przy okazji testuję wklejanie linków…
Znów! Znów pozazdrościłam czegoś koleżankom-blogerkom. Tym razem stosików. Ponieważ nie mam żadnych książek pod ręką, a to one zwykle są bohaterkami stosikowych postów, rozejrzałam się po domu i ogrodzie i oto efekt: trzy stosiki, które niniejszym prezentuję:
1. stosik kamieni, czekający na kaskadkę – kiedyś będę miała i zbieram na nią kamienie.
Od lewej: granit, granit, granit, granit, granit, granit.
2. stosik spraw do załatwienia, czekający, aż wrzucę go do szuflady, gdzie nie będzie go widać, a ja nie będę się wkurzała, że tyle tych spraw jest:
Od góry: rejestracja Gucia, Urząd Dozoru Technicznego, Skarbówka, księgowość i coś tam jeszcze, wolę nie wiedzieć co.
3. stosik ciuszków świeżo prasowanych (prasować nie lubię, ale pachnące brzoskwinką ubranka… X_)
Od góry: kaftaniki, śpioszki, pieluszki.
Więcej stosików nie posiadam, choć przydałby się stosik pieniędzy. Chyba nie tylko mi…?
Ostatnio wszyscy mają jakieś swoje Top10, więc ja też będę miała. Nie wiem, czy to dobry pomysł robić własny ranking teraz, gdy jestem na Brosie przeciw komarom (bo wiecie, jak się na kogoś – obecnie na siebie i mój kryzys twórczy – wkurzę, to biorę Brosa w garść i hajda na komary!, a że przy okazji i ja się nawdycham…), ale teraz albo nigdy.
Top 10 Potraw i napojów, czyli co mogę jeść/pić na okrągło
1. gołąbki, ale nie takie z proszku pt. „gołąbki bez kapusty”, tylko tradycyjne: mięso plus ryż, w kapustę je, do wywaru, pomidory z puszki albo przecier i gotujemy… gotujemy…
2. placki jabłkane, mmmmm, wersja skąpa (jajko, mąka, woda, szczypta soli, do tego jabłko w cząstki krojone, broń Boże tarte!, i smażymy na oleju – oczywiście Kujawskim) lub wersja de luxe (jajko lub nawet dwa, jak szaleć to szaleć, mąka, MLEKO, sól do smaku, jabłuszko oczywiście w cząstkach i smażymy na oliwie z oliwek)
3. ptysie z kremem karpatkowym, polewane białą i mleczną czekoladą, echhh, paluszki lizać, uwaga: nie zmiksować przez przypadek skorupki jajka, jak to ostatnio uczyniłam!, przepis w Sklepiku z Niespodzianką. Bogusi
4. wiejskie młode ziemniaczki ze smażonym boczusiem i cebulką, popijane zsiadłym mleczkiem „od baby” (bo przecież nie sklepowym) – pamiętacie TEN smak?
5. czekolada na gorąco w jakiejkolwiek smakowej konfiguracji: zwykła mleczna, biała z malibu, z chili, z bitą śmietanką, z sokiem malinowym, z orzechami; tylko z cynamonem nie lubię, brrr
6. jajka faszerowane, takie wiecie, w przekrojonych na pół skorupkach – ciekawe, czemu nigdy ich nie zrobiłam, zadowalając się pastą jajeczną ze szczypiorkiem
7. surówka z kapusty pekińskiej z tartą marchewką, cukier, sól i oliwa z oliwek – zadziwiające, ale ma to smak kwiatków bzu (konsternacja) i raczej nie polecam – raz zjadłam (przez pomyłkę z tą oliwą z oliwek) i do dziś pozostaję w lekkim szoku – nie wiem, czy nadaje się do tej Topki, ale nie mogłam się oprzeć umieszczeniu
8. omlet z powidłami śliwkowymi domowej roboty – w zeszłym roku nasmażyłam powideł, ale ich nie pasteryzowałam, dzięki czemu dość szybko musiałam te kilka słoików skonsumować i konsumowałam do wszystkiego, omlet z powidłami (gdyby nie to bicie piany) mogłabym jeść codziennie
9. wiejski chleb z chrupiącą grubą przypaloną od spodu skórką- smak zapamiętany z młodości – z wiejskim masłem, pracowicie ubijanym w masłownicy
10. sernik trzyminutowy – dlatego, że jest szybki i prosty i gdy nie mam chleba (a mam ser) to sobie go piekę: przepis – wrzuć do miski 0,5kg sera białego mielonego, 4-5 jajek, paczkę budyniu śmietankowego lub waniliowego, 3/4 szkl. cukru i pół kostki masła – zmiksuj, przelej do tortownicy średniej, wstaw do nagrzanego do 170 stopni piekarnika na 40-50 minut, zrobione.
Mam nadzieję, że moim rankingiem (jaki świat po Brosie jest piękny!) narobiłam Wam apetytu oraz obudziłam wspomnienia. Idę poszperać w lodówce…
Słuchajcie, czy wierzycie w bezinteresowną (czyli bez podtekstów erotycznych) przyjaźń między mężczyzną a kobietą? Dziewczyną a chłopakiem? Czy też z taką przyjaźnią to jak duchami: każdy wierzy, choć nikt nie widział?
Patrząc po swoich przyjaźniach (tych na żywo) stwierdzam, że:
1. albo on potajemnie kocha ją, a że ona nie kocha jego, to „jesteśmy przyjaciółmi”
2. albo ona szaleje za nim, ale że on ma żonę, to jak wyżej
3. albo on kocha ją, ale że jej przeszło, to „może zostaniemy (chociaż) przyjaciółmi?”
4. albo ona kocha jego, ale że jemu przeszło, to „nie jestem ciebie wart, zostańmy przyjaciółmi”
5. albo kochają siebie na wzajem, ale pokłócili się śmiertelnie więc się rozstali, ale że jej, albo jemu przeszło, to „może zostaniemy przyjaciółmi?”.
Przyjaźń z facetem nie jest zła, serio, bardzo lubię moich przyjaciół płci odmiennej (oczywiście przyjaciółki również, ale o tym w następnej odsłonie), zawiozą na drugi koniec Polski (nie oczekując rewanżu w naturze, bo przecież „jesteśmy przyjaciółmi”), potrząsną tak, że głowa odskakuje, gdy chcę zrobić coś dziwnego (szczególnie z innym facetem, z którym nie jestem li tylko przyjaciółmi), kupują moje książki („i Kasia, autograf poproszę”), co jest bardzo miłe, i w ogóle są kochani i do rany przyłóż.
Do chwili, gdy przyjaźń nie przestanie wystarczać jednej albo drugiej stronie.
c.b.d.o.
Słuchajcie, Wewcyny (zwracam się tym razem do Czytelniczek, bo faceci pewnie nie poczują bluesa), piszę ja sobie Sklepik z Niespodzianką 2, czyli Adelę i… mam zagwozdkę. Otóż bohaterka wspomina swoją pierwszą miłość, Wielką Miłość, taką na całe życie (bo chociaż się rozstali, ona nadal jego kocha i kochać będzie) i… się zastanawiam, czy w dzisiejszych dziwnych czasach, gdzie uczucia są niemodne, romantyzm jest niemodny, poświęcenie jest niemodne, stałość jest niemodna, miłość jest niemodna, wierność jest niemodna, czyli wszystko inne poza robieniem kasy jest niemodne – czy w tych czasach takie uczucie jest wiarygodne dla Was, Czytelniczek. Czy czytając, jak ta moja bohaterka oszalała na punkcie chłopaka, nie popukacie się w głowę i znów nie usłyszę w komentarzach, że moje powieści to science fiction literacka.
Przyznam, że ja również coraz mniej wierzę w porywy serca, ale sama takowe przeżywałam (lat temu dwadzieścia parę), czy byłabym zdolna do nich teraz? W tych dziwnych czasach? Mając lat 42?
Wypowiedzcie się, proszę, poszperajcie w swoich wspomnieniach, zastanówcie się, czy chcecie o takim niedzisiejszym uczuciu czytać.
A ja… ja powspominam swoją Wielką Miłość i… zastanowię się, czy Adela ma tak kochać, czy raczej skupić się na robieniu za femme fatale w Pogodnej…
Moje książki dostają różne recenzje (na szczęście w większości pozytywne, co jest bardzo, bardzo motywujące, oprócz tego, że zwyczajnie cieszy, któż nie lubi być chwalony za to, co robi?), niektóre z nich szczególnie chwytają mnie za serce. Czasem mam łzy w oczach, gdy jakiś akapit, czy nawet jedno zdanie trafia wprost do mej duszy, zapada w pamięć. I dziś chciałabym podziękować kilku recenzentkom za to właśnie, szczególnie niesamowite jedno zdanie. Nie znam tych dziewczyn nawet „wirtualnie”, tym bardziej ich opinię odbieram jako szczerą.
I tak oto chcę podziękować tym oto Czytelniczkom:
Joanka_Be (portal lubimyczytac, opinia książki „Rok w Poziomce”) „Opowieść snuta z przymrużeniem oka, ale z całkowicie poważnym przesłaniem – to już znak rozpoznawczy tej autorki”.
S-ka (portal lubimyczytac, opinia książki „Gra o Ferrin”) „Zapadłam się w Ferrin i to było niesamowite. Dzięki pani Kasi wróciłam do kupowania książek – bo chcę je mieć a nie tylko przeczytać, chcę do nich wracać w wolnych chwilach”.
Anek7 (blog Lektury wiejskiej nauczycielki) za cały wpis o „Poczekajce” w wątku Moje Top10 – najważniejsze książki.
Muszę teraz napisać do (niczego niespodziewających się) dziewczyn z prośbą o adresy, na które wyślę którąś z moich książek.
A konkurs-niekonkurs „Za jedno zdanie…” mam zamiar kontynuować.
Wszystkim Wam, którym chce się napisać kilka dobrych słów o moich książkach serdecznie dziękuję. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne… najważniejsze.
Dziękuję!
Czytelniczki zarzucają czasem moim książkom, że są mało realne, baśniowe, bo zdarzenia są mało prawdopodobne i w ogóle poniosła autorkę wyobraźnia. Z tym ostatnim stwierdzeniem zgadzam się w całej rozciągłości: czasem imaginacja mnie ponosi i sama sobie się dziwię, jak w takiej małej główce może się mieścić taka masa pomysłów.
O dziwo, jako nieprawdopodobne oceniane są sytuacje, które zdarzyły się naprawdę, natomiast te, które wymyśliłam, nie budzą kontrowersji. Aha, jeszcze to, że moim bohaterkom spełniają się marzenia – to też drażni część Czytelniczek, ale ja jestem chodzącym dowodem na to, że marzenia NAPRAWDĘ się spełniają. Nawet te z najwyższej drimerskiej półki. Czy ja, dostając kolejne 3- z wypracowania, miałam prawo marzyć, że będę kiedyś pisarką? Nie miałam, bo przecież polonistka – znawca literatury – mnie skreśliła. A jednak jestem.
Ale nie o sobie i moich marzeniach chciałam pisać, a o tytułowej fretce.
Otóż wyobraźnia – wyobraźnią, a życie – życiem. I sorry, droga Kejt, ale to życie przerasta wszelkie wyobrażenia. Nawet ty nie wymyśliłabyś tego, co zaraz opiszesz.
Jestem wielką entuzjastką programów, w których ludzie przechodzą metamorfozy. Niekoniecznie celebrytki, powiększające sobie usta i piersi, by być jeszcze bardziej celebryckie, ale ludzie pokrzywdzeni przez los dostają drugie życie, dzięki osiągnięciom medycyny.
W zeszły czwartek oglądam ja ci taki właśnie program i… wszystko mi opada.
Bohaterką jest młoda dziewczyna (ma dwadzieścia lat bodajże), której – gdy miała 28 dni – domowa fretka zeżarła nos i połowę ust. Więcej nie zdążyła. Oczywiście działo się to w najbardziej oświeconym kraju naszego globu – w USA.
Ludzie!! Podejrzewam, że Wam też wszystko opadło. I pytacie, tak jak ja pytałam: gdzie byli rodzice, do %$^%^$#^?! Przecież ta pitolona fretka (znielubiłam fretki) musiała pracować nad wyjącym z bólu niemowlęciem dobrą godzinę, by je tak okaleczyć. Co robili w tym czasie rodzice i rodzeństwo tego maleństwa?? Jak można na godzinę zostawić dziecko bez opieki? A dodam, że nie była to patologiczna rodzina, skoro nadal, po 20 latach rodziną są.
Ja jestem matką po raz drugi. I po raz drugi nie spuszczam dziecka z oka. A jeśli, to wtedy, gdy jest całkowicie bezpieczne: w kolebce, w łóżeczku, w kojcu. I bez fretek latających po domu. A nawet gdyby coś mojego synka napoczęło, to na pierwszy krzyk w sekundę przy nim jestem.
Znów zboczyłam na siebie. Ale jestem zbulwersowana, więcej: wstrząśnięta. Ciągiem dalszym tej historii. Otóż ta dziewczyna – z dziurą zamiast nosa i czymś podobnym do ust (oczywiście przez całe życie była dziwolągiem) załapała się na bezpłatną (to ważne) operację u najlepszego chirurga rekonstrukcyjnego w naszej galaktyce. Chirurg zbadał naszą bohaterkę, powiedział, że zrobi z niej normalnego człowieka, o czym ona marzy od dziecka, ale musi spełnić – normalne dla tego typu operacji – warunki: nie pić, nie palić, nie ćpać i coś tam jeszcze. Bo przeszczep się nie przyjmie. Oczywiście przygotowania do operacji są filmowane dla potrzeb programu. Dzień przed bohaterka ma robione badania i co się okazuje? Że paliła jak smok. Jej chłopak również. No to pan doktor ze smutkiem, ale przekłada zabieg na następne 6 tygodni, żeby organizm oczyścił się z nikotyny. Dzień przed co się okazuje? Że nasza bohaterka nadal popala. Ciąg dalszy dopiero nastąpi, bo to był pierwszy odcinek, ale… sorry, nie rozumiem ludzi, nie rozumiem świata, w ogóle mało kumata się sobie wydaję. Jak można zaprzepaścić taką szansę?!
Potem przypomniałam sobie, że rzecz się dzieje w Ameryce, a to kraj normalnych inaczej. Nie no, muszę powiedzieć to wprost: to kraj debili. 25% młodych Amerykanów nie umie wskazać na mapie Europy, 27 milionów to analfabeci, 45 milionów – analfabeci funkcjonalni, czyli czytać i pisać umieją, ale zrozumieć już nie. Równie niedouczeni co całe społeczeństwo są nauczyciele, a absolwentem szkoły wyższej zostanie nie ten, co dużo wie, a ten co szybko biega (Run, Forrest! Run!!).
Z lektury powieści, których akcja toczy się w tym kraju wynika, że:
połowa społeczeństwa to kelnerki w przydrożnych restauracjach, ciekawe, kto w nich jada, bo przecież nie druga połowa, do której należą sprzedawcy Biblii. Trzecia połowa, ta po studiach, to singielki na Manhattanie (prawniczka lub redaktorka), których jedynym problemem jest znalezienie faceta. Czwarta połowa, męska i po studiach, to lekarze, prawnicy (oczywiście single) lub psychopaci, którzy z pierwszej połowy robią płaszcze. To znaczy ze skóry pierwszej połowy (tych kelnerek). Sorry, że Wam tak tłumaczę, ale przeszło na mnie to zdebilowacenie.
O, to też ciekawe, że w Ameryce, gdzie dom na Florydzie można kupić za cenę kawalerki w Warszawie, pół narodu mieszka w przyczepach kempingowych. Za to mają po dwa-trzy samochody na rodzinę. Benzyna jest tam tania jak barszcz, prąd jeszcze tańszy, jedzenie śmieciowe kosztuje w ogóle grosze, więc ja pytam: jak tak bogaty naród może być tak głupi?
I znalazłam odpowiedź: przeciętny nastolatek spędza przed telewizorem pół swego życia. Pół z połowy tego czasu to reklamy. I nie mam więcej pytań. Jeśli biedny mały żuczek naogląda się rumianych tyłków i grzybicy mokasynowej nic dziwnego, że mózg mu się kurczy.
Obawiam się jednego: że kiedyś przywódca tego mocarstwa nie doczyta, iż ten czerwony guzik nie przywołuje sekretarki, a odpala rakiety z głowicami jądrowymi i przez jego analfabetyzm my, Polacy, nie będziemy się już niczym martwić, a najmniej gumą guar w śmietanie.