Wywiad słodko-gorzki, czyli jak to ze mną było naprawdę…

Przez Administrator
19 komentarzy

Do tej pory znałyście mnie z tej jednej, jasnej strony. Zawsze uśmiechnięta, szczęśliwa i spełniona; blog „Witaj po słonecznej stronie życia”; radosny, pogodny fanpage…
I bardzo dobrze. Wizerunek szczęściary, której na pstryknięcie spełniają się marzenia, a za którym ukrywałam się przez sześć lat bardzo mi odpowiadał, ale… w pewnym momencie stwierdziłam, że przesłanie, jedno z wielu – które przekazuję w moich powieściach: nawet po najczarniejszej nocy wstanie dzień, trzeba tylko doczekać świtu, wydaje się Wam bajką kogoś, kto nigdy nie zetknął się z prawdziwą tragedią, ale że ma bogatą wyobraźnię, to potrafi ją sobie wyimaginować… Postanowiłam więc uchylić nieco rąbka z mojej przeszłości w poniższym wywiadzie, byście uwierzyły, że ja także miałam w życiu „przechlapane” i ledwo, ledwo się dźwignęłam. Byście nabrały nadziei, że skoro mi się udało odbudować mój świat i osiągnąć to, co osiągnęłam, sama jedna, własnymi siłami, to potrafi to każda z Was. Bo w kobietach jest prawdziwa SIŁA.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ukazując kawałek mojej przeszłości, ale czuję, że było to potrzebne – i Wam, które piszecie do mnie „Dziękuję pani Kasiu, że mnie pani rozumie”, i mi, bo rzeczywiście Was rozumiem. Oto poniżej macie tego dowód. I myślę, że po przeczytaniu tego wywiadu niejedna z Was w moich oczach, które uśmiechają się do Was ze zdjęcia, oprócz słońca znajdzie tamten cień…

Przyznam,
że jest Pani dla mnie swoistym fenomenem, jeśli nie na skalę światową, to na
pewno polską: dwadzieścia dwie książki w ciągu sześciu lat! I to wszystkie na
listach bestsellerów! Jak Pani tego dokonała?
Dwadzieścia pięć (śmiech), trzy następne są już
napisane. Jak tego dokonałam? Ja uwielbiam pisać, Czytelniczki czytać, zaś
Wydawcy wydawać. Stanowimy zgrane trio. A że zupełnie przy okazji jestem
pracoholiczką…
 
Jest
Pani również bardzo wszechstronną Autorką – powieści obyczajowe, romans,
erotyk, sensacja, kryminał, fantasy, a nawet książka kucharska. Nie ucieka pani
też przed trudną tematyką społeczna. 
Moja wszechstronność wynika po pierwsze z
ciekawości, a po drugie z ambicji. Jestem bardzo ciekawa nie tylko świata –
lubię dużo wiedzieć na każdy temat, ale i swoich możliwości, stale sprawdzam
samą siebie – co potrafię, jakim wyzwaniom sprostam, czym mogę siebie jeszcze
zaskoczyć, a czym już nie. Gdy utwierdziłam się w fakcie, że w ogóle potrafię
pisać, gdy Czytelniczki dały mi znać, że powieści pogodne, ku pokrzepieniu serc
i z koniecznie dobrym zakończeniem wychodzą mi całkiem całkiem, zapragnęłam
pójść krok dalej i zmierzyć się z trudniejszą tematyką. Napisałam więc
„Nadzieję”, potem – gdy ta powieść została zaskakująco dobrze przez
Czytelniczki przyjęta, wyszarpnęłam z duszy i serca historię jeszcze
trudniejszą, czyli „Bezdomną” i przestałam się bać różnorodnej
tematyki.
Czy
trudno się konstruuje tak różne światy? 
Na pewno trzeba dostać od Boga talent, wyobraźnię i
empatię. Ja miałam to szczęście, że zostałam nimi obdarzona i tworzenie innych,
zupełnie różnych rzeczywistości przychodzi mi to samo z siebie, po prostu
„wchodzę” w świat, który opisuję. Trudno zaczyna się robić dopiero
wtedy, gdy ten świat jest brutalny, gdy rozgrywają się w nim nieprawdopodobne
dramaty, a ja, „będąc tam” staję się ich uczestniczką i przeżywam dramaty
moich bohaterów jak swoje własne. Po takiej powieści bardzo długo nie mogę
wrócić do rzeczywistości i długo leczę zadane mi w tamtym świecie rany.
Powiedziała
Pani 'zaskakująco dobrze przez Czytelników przyjęte’ – zaskakuje Panią sukces
Pani książek?
Tak, nadal nie potrafię uwierzyć, że z niepozornej,
nikomu nieznanej Kasi Michalak, najpierw lekarki weterynarii, później
zarządczyni nieruchomości, stałam się pisarką, posiadającą własne, podpisane
moim imieniem i nazwiskiem półki w księgarniach. Jest to coś… zupełnie
nieprawdopodobnego, bo w głębi duszy nadal jestem tą cichą, zakompleksioną
kobietką po ciężkich przejściach.
 
Jakie
to przejścia? Chce się nimi Pani z nami podzielić?
Ech… nie jest łatwo o tym opowiadać… Kiedyś,
dawno temu, wydawało mi się, że mam wszystko, o czym tylko można zamarzyć.
Miałam kochanego męża, któremu ufałam, jak nikomu na świecie, miałam śliczny
domek na leśnej polanie, miałam wspaniałą pracę, dającą mi mnóstwo radości i
satysfakcji – byłam lekarzem w ogrodzie zoologicznym i prowadziłam własną
lecznicę, a jakby jeszcze tego było mało, urodziłam ślicznego, zdrowego,
wymarzonego synka. Byłam naprawdę szczęśliwa i spełniona. Każdy dzień zdawał
się być pełen niespodzianek i… cóż… taka niespodzianka właśnie się
przydarzyła. Z dnia na dzień okazało się, że moje małżeństwo to ułuda zbudowana
na zdradzie i kłamstwie, z mojego domu zostałam wraz z synkiem wystawiona za
drzwi, a ukochaną pracę musiałam porzucić i wrócić do rodzinnego miasta.
Jednego dnia miałam wszystko, następnego kompletnie nic. Poznałam co to głód i
strach o przyszłość, poznałam, co to brak podstawowego poczucia bezpieczeństwa,
„zaliczyłam” trudny rozwód i wieloletnią depresję porozwodową. Tak.
Doskonale potrafię wczuć się w emocje moich bohaterek, bo wszystkie – od
szczęścia, nadziei i ufności, do rozpaczy, bezradności i strachu poznałam.
Bardzo dobrze poznałam.
Teraz doceniam każdą chwilę spokoju, cieszę się
każdym jasnym, radosnym dniem, bo wiem, jak szczęście jest ulotne i jak łatwo
wszystko stracić.
Czyli
cierpienie uczy cieszyć się małymi sprawami, sprawia, że jesteśmy mądrzejsi,
potrafimy dawać rady, czy to podczas rozmowy, czy poprzez napisane książki, jak
w Pani przypadku… 
Cierpienie ponoć uszlachetnia. Mnie uwrażliwiło na
to, co staram się przekazać w każdej książce: jak łatwo jest wszystko stracić.
Jak przewrotny bywa los. I jak – mimo że teraz też bywa mi ciężko – muszę
doceniać wszystko co mam, tu i teraz. Cieszyć się choćby tym, że moje dzieci są
zdrowe i bezpieczne. Że odbudowałam z kompletnych zgliszczy moje życie. Ta
życiowa nauczka – teraz widzę jak bezcenna – przyniosła mi jeszcze coś:
świadomość, że choćby było bardzo źle, wręcz tragicznie, jest ktoś, komu mogę
ufać, kto mnie nie zawiedzie: ja sama. Zyskałam niesamowitą siłę wewnętrzną i
wiarę w siebie. 
Ale
czy takie przeżycia, nie sprawiają, że z rezerwą podchodzi się do życia i tego
co ze sobą niesie? Czy nie boi się Pani zaangażować w znajomość, przyjaźń…
miłość?
Rzeczywiście kiedyś byłam taka ufna i naiwna…
Zupełnie jak moje bohaterki – może dlatego często piszę o dziewczynie, którą
byłam wtedy, przed życiową traumą. Dziś jestem może nie tyle nieufna, co
ostrożna. Może nawet zamknięta w sobie? Wolę przeżywać romantyczne uniesienia
na kartach książek, niż w rzeczywistości, bo… tak jest bezpieczniej? Właściwie
w moich opowieściach mam wszystko! Książę na białym koniu? Proszę bardzo! (śmiech)
 
Fascynująca
jest Pani droga od lekarki weterynarii do kobiety tworzącej bestsellery? Jaki
jest Pani przepis na szczęście?
Nie poddawać się. Odszukać w sobie pasję, odnaleźć
siłę i sięgnąć po marzenie, choćby wydawało się zupełnie nieosiągalne. Gdy masz
cel w życiu, godny cel, który da ci szczęście, satysfakcję, czy spełnienie,
miej odwagę do niego dążyć z całych sił. Czy byłam lekarzem weterynarii, czy
administratorką biurowca na Marszałkowskiej, czy teraz jestem pisarką, robię to
najlepiej jak potrafię, daję z siebie wszystko. To jest właśnie mój sposób na
życie. I przepis na szczęście. Pod jednym wszakże warunkiem: nie krzywdząc
innych. Szczęście zbudowane na czyimś cierpieniu to coś najbardziej żałosnego i
godnego pogardy.
Podkreśla
Pani, że trzeba mieć siłę, by realizować swoje cele i marzenia… Ale skąd
czerpać siłę, będąc samotną matką, jak Pani? Skąd brać czas na marzenia? Jak
sobie pani z tym radzi na co dzień?
Skoro jesteś kobietą, to masz tę siłę. Musisz ją tylko
w sobie odkryć. My, kobiety, dla kogoś, kogo kochamy, potrafimy dokonać
nieprawdopodobnych rzeczy. Samotna matka, mająca na utrzymaniu dziecko, zależne
przecież tylko od niej, nie powie: „Mam tego dosyć, odchodzę, radź sobie,
kochany dwuletni Piotrusiu sam”. Po prostu będzie walczyć o byt swój i
swojego dziecka. Poznałam kobiety, pozostawione same sobie z dziećmi
niepełnosprawnymi, czasem śmiertelnie chorymi i siła tych kobiet, ich
codzienne, spokojne – choć nam wydają się dramatyczne – zmagania z życiem
potwierdzają to, w co wierzę: my, kobiety, jesteśmy nie do zdarcia. Musimy
tylko w to uwierzyć. I podjąć walkę. Ja mam tę niesamowitą radość, że za moją
samotną walkę jestem wynagradzana: kochanymi dziećmi, domkiem w pięknym
miejscu, a przede wszystkim pisarstwem, które daje mi ogromną radość i setkami
tysięcy doceniających moją pracę Czytelniczek. Nie wszystkie z nas mają tyle
szczęścia…
A czas… czas na spełnianie marzeń zawsze się znajdzie.
Wydaje
się Pani jak Pani bohaterki, z zewnątrz delikatna, bardzo kobieca, trochę
rozmarzona, ale wewnątrz czają się ogromne pokłady siły i samozaparcia… 
Jak to czasem powtarzam: nie dajcie się zwieść tej
niewinności. Delikatna i kobieca potrafię w jednej chwili stać się lwicą
broniącą swojego dziecka, czy jakiejkolwiek krzywdzonej istoty – widząc jak
ktoś się znęca nad kimś bezbronnym staję się naprawdę… nieobliczalna (kiedyś w
obronie dręczonej starszej pani chciałam się bić – ja, pięćdziesięciokilogramowe
chuchro – z dwoma podpitymi dresiarzami!), z drugiej strony, gdy coś przerasta
moje siły, gdy los sprzysięga się przeciwko mnie, czy po prostu jestem śmiertelnie
zmęczona, potrafię rozpłakać się jak małe dziecko. Z bezradności, z bezsilności,
z beznadziei… Płaczę tak w samotności dotąd, aż skończą się łzy, trzeba wstać i
iść dalej. Ale ta samotność w zmaganiach z życiem jest czasem naprawdę trudna.
No
właśnie: każda z Pani bohaterek prócz celu, do którego dążyła z siłą i
determinacją, marzyła jeszcze o czymś… A raczej o kimś… Czy jest w życiu
Katarzyny Michalak jeszcze miejsce dla mężczyzny? Tego wyśnionego, wymarzonego?
Och… dotknęła Pani czułego punktu… (śmiech) Do
niedawna wydawało mi się bowiem, że wystarczy mi to, co mam. Że nie będę kusić
Losu marzeniem o wielkiej miłości. Ale jak ja, właśnie romantyczka i
marzycielka, mogłabym nie pragnąć wielkiej, pięknej miłości? Po piętnastu
latach samotności naprawdę mam jej serdecznie dosyć i po cichu, w skrytości
serca śnię o moim księciu, który być może gdzieś tam jest i śni o mnie. Jak
jednak całkiem niedawno zauważyłam, na pewno nie ma owego księcia w czterech
ścianach mojego domu, w ogrodzie też nie. Musiałabym wyjść z bezpiecznego
azylu, który sobie stworzyłam i sprawdzić, co jest za zakrętem drogi mojego
życia… Co, a może kto?
Akcja
wielu Pani książek dzieje się w sielskim otoczeniu przyrody, zwykle w uroczych
małych miejscowościach. Prywatnie też pani uciekła z dużego miasta. Nie lubi
pani miast?
Bardzo lubię miasta! Raz w miesiącu, w małych dawkach!
Poważniejąc: z urodzenia jestem warszawianką, spędziłam tutaj dzieciństwo,
młodość i część dorosłości, ale od zawsze, od kiedy pamiętam, ciągnęło mnie na
wieś. Jako dziecko wyjeżdżałam w wakacje do zaprzyjaźnionych gospodarzy,
pomagałam przy żniwach, karmiłam świnie, jeździłam na oklep konno, doiłam
krowy… Z jakim sentymentem wspominam tamte czasy… Gdy podźwignęłam się po
rozwodzie, postanowiłam znaleźć miejsce na Ziemi, gdzie poczuję się tak
beztroska i szczęśliwa jak wtedy. Po długich poszukiwaniach owego miejsca
stanęłam pewnego dnia na małej, sennej stacyjce w pewnej mazowieckiej wsi,
gdzie będąc małą dziewczynką jeździłam na kolonie i całymi dniami taplałam się
w Liwcu i… coś zakrzyczało we mnie: To tutaj! Potem zobaczyłam stary, niemal
rozsypujący się domek i – dokładnie jak moja bohaterka Ewa z „Roku w
Poziomce” – westchnęłam z głębi duszy: „Jaki on piękny…”, choć
dom sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał się rozpaść. Mimo to podjęłam decyzję
natychmiastową i parę dni później byłam szczęśliwą posiadaczką ruiny nazwanej
Poziomką. Od tamtego dnia cieszę się każdym dniem w tym miejscu. Kocham je na
dobre – gdy jest wiosna i budzi mnie śpiew ptaków – i na złe – gdy mróz zetnie
wodę w rurach, a ja, płacząc niemal z wysiłku, odśnieżam podjazd. Ale przecież:
„Gdzie dom twój, tam serce twoje”…
Tak,
w swoich powieściach stawia Pani na rodzinę, marzenia, dom… Rozumiem, że są
to Pani wartości, którymi chce się Pani dzielić z nami, czytelnikami. 
Szczęście buduje się na czterech filarach. Jednym z
nich jest dom – choć spotkałam kiedyś szczęśliwą bezdomną, ale czy naprawdę nie
wolałaby mieć własnego mieszkanka, niż sypiać na dworcach? Drugim jest zdrowie,
bo bez niego wszystko jest niczym, a gdy jeszcze choruje dziecko… to jest
prawdziwa rozpacz. Trzecim dobra praca, praca, którą kochamy, która daje nam
spełnienie, ale jest też godnie wynagradzana. Zaś czwartym filarem jest
rodzina. Człowiek samotny nigdy nie będzie szczęśliwy. Rodzina – kochająca się,
wspierająca, ciesząca chwilami we własnym gronie – czy jest ktoś, kto o tym nie
marzy? A jeśli już taką rodzinę ma, czy jej nie ceni? Dzisiaj wszystko stanęło
na głowie. Wartości takie jak rodzina, tradycja, wierność, prawdomówność,
zaufanie, prawość charakteru, dobroć, altruizm są… niemile widziane, wręcz
wyszydzane w mediach, literaturze, filmie, dziś liczy się szybkie życie, duże
pieniądze i łatwy seks. Ja jestem tradycjonalistką, hołduję dawnym wartościom.
I o takich kobietach – i dla takich kobiet – chcę pisać, bo pragnę być w
zgodzie z samą sobą.
Pisarka,
prowadząca poczytny blog, mama, samotnie wychowująca synka, właścicielka domu, piekąca
wspaniałe ciasta, a czasem walcząca z zasypanym śniegiem podjazdem… Od razu
nasuwa się pytanie: jak ona to robi?! Czy przy tak wielu obowiązkach ma pani
czas na odpoczynek?
Odpoczywam… hmm… czy ja mam czas odpoczywać?
(śmiech) Odpoczywam w moim ogrodzie, pielęgnując to, co ukochałam niemal tak
jak pisarstwo: moje piękne róże. Naprawdę, gdy ktoś widzi, z jaką miłością o
nich opowiadam, z jaką czułością dotykam ich płatków, jak słodko do nich
gadam… może pomyśleć, że „ta kobieta ma lekkiego fioła”, ale
pisarka musi nieco odstawać od normalności, prawda? (śmiech)
Poważniejąc jednak: myślę, że jest to kwestia
samodyscypliny, a zdyscyplinowana to ja jestem. Jest czas dla dzieci, jest dla
domu. Jest czas dla pracy i jest dla odpoczynku. Nie tracę bezcennego czasu,
danego nam raz na całe życie, na bezmyślne wgapianie się w telewizor, nie
marnuję na siedzenie w internecie i pisanie hejterskich komentarzy. Ja po prostu
korzystam z każdej darowanej mi chwili, bo mój czas może się skończyć już
jutro. Dostałam od dobrego Boga talent i dzięki niemu przynoszę chwile radości
i wzruszeń moim Czytelniczkom. Gdybym ten dar zmarnowała… nie mogłabym
spojrzeć w oczy własnym dzieciom, którym daję przecież przykład. Naprawdę
wszystko co przeżyłam – i dobrego, i złego – było po coś, w jakimś celu. I
jestem za to Losowi głęboko wdzięczna. Jak mogłabym to zmarnować?
Pani
życie mogło by posłużyć za materiał na kilka dobrych scenariuszy.. Które wątki
z pani wybrałaby pani do pierwszego filmu biograficznego?
O nie, nie! Tylko nie autobiografia! Ani w formie
pisemnej, ani filmowej! (śmiech) Przyznam, że wolę przeżywać perypetie, smutki
i radości moich bohaterek, niż wracać do własnych. Nie lubię wracać do
przeszłości. Jest naprawdę zbyt bolesna. Ale… jeżeli już miałabym pokazać
kawałek swojego życia, to byłaby moja praca w Zoo. Jak ja uwielbiałam tamto
miejsce i każdy dzień, który przynosił niespodzianki… Idąc do pracy nie wiedziałam,
czy dziś będę leczyła złamane skrzydło pelikana, czy może szyła ranę na łapie
lwicy. Kochałam to!
Czy
pisarstwo jest Pani sposobem na życie, czy mogłaby Pani żyć bez niego?
Przyznam, że mam kilka innych zadziwiających
umiejętności, bo zawsze byłam ciekawa świata i uwielbiałam poznawać nowe
rzeczy, nabywać nowe doświadczenia. Potrafię naprawić kontakt, potrafię robić
witraże, mam też za sobą kurs projektowania wnętrz i ogrodów, że o produkcji
filmowej i komponowaniu muzyki nie wspomnę, czego dowodem jest teledysk do
„Poczekajki”. Uważam jednak, że dostałam od losu pewną misję i muszę
ją wypełnić. Potrafię pisać, potrafię pisać emocjami, sercem, a na dodatek
przeżyłam chyba wszystko, co człowiek może przeżyć i dzięki temu mogę w jakiś
sposób pomóc moim Czytelniczkom. Dając im nadzieję, że nawet najczarniejsza noc
kiedyś się kończy, trzeba tylko doczekać świtu. Tak, rozumiem moje
Czytelniczki, potrafię z nimi przeżywać i cierpienie, i szczęście. I to chyba
jest siła moich książek – właśnie to zrozumienie i umiejętność współodczuwania.
Zdradziła
Pani ostatnio na swoim Vlogu tajniki pracy pisarskiej. Potrafi Pani tworzyć
nawet w niesprzyjających warunkach np. na zatłoczonym lotnisku. Czy zdradzi nam
Pani jeszcze jak można sobie wyrobić taka żelazną  samodyscyplinę? Czy to charakter czy kwestia
odpowiedniego treningu?
Zwykle zapewniam sobie jednak bardziej sprzyjające
środowisko twórcze: moje ulubione biurko, ciepło, ciszę i opakowanie żelek
nadziewanych sokiem – nie mogę ostatnio bez nich pisać! (śmiech), ale… to chyba
zależy od tego, co piszę. Jeśli jakaś scena, czy rozdział są naprawdę
porywające, to zapominam o całym świecie, wpadam w tamten, tworzony, i wtedy
dookoła może trwać trzęsienie ziemi, a ja zauważę je tylko dlatego, że nie
trafiam placami w klawisze (śmiech).
Oprócz
pisania książek tworzy też pani bardzo poczytnego bloga. Co daje pani taki
kontakt z czytelnikami?
Często powtarzam, że pisarza tworzą Czytelnicy, a
nie ilość napisanych książek, dlatego kontakt z Czytelniczkami jest dla mnie tak
ważny, wręcz bezcenny. Ich maile, wpisy i komentarze na blogu, nie mówiąc już o
wspaniałych recenzjach nie raz wzruszają mnie do łez. Nareszcie tych dobrych
łez. Choć dziewczyny nie mają ze mną bezpośredniego kontaktu, to jednak czuję
ich bliskość i wsparcie. To jest wspaniałe. Dla nich, dla tych wrażliwych
kobiet, warto pisać.
Z
wykształcenia jest pani lekarzem weterynarii i jak to widać w pani książkach
bardzo pani zwierzęta kocha – nie żal było pani porzucić pracy z nimi na rzecz
pisania?
Myślę, że kochałam zwierzęta za bardzo – ja chyba
wszystko robię za bardzo – i po prostu nie potrafiłam znieść cierpienia
zwierząt. W pewnym momencie, by się nie załamać kompletnie, powiedziałam: Dość.
A potem zaczęła się moja przygoda z pisarstwem, która trwa do dziś i w której
moją wrażliwość na cierpienie bezbronnych istot mogę w inny, być może bardziej
skuteczny, czy cenniejszy sposób wykorzystywać, choćby uwrażliwiając innych.
Ma
pani na koncie 22 książki, za chwilkę ukażą się trzy następne. Czy któraś z
nich jest dla pani szczególnie ważna i dlaczego?
Każda jest ważna. Każdą odbieram niczym narodziny
dziecka. Jak ja się cieszę, biorąc do ręki nowiutką, pachnącą, niemal jeszcze
ciepłą powieść mojego autorstwa… Chyba największym sentymentem darzę jednak Kroniki
Ferrinu, które pomogły mi w najczarniejszych chwilach mojego życia,
„Poczekajkę”, którą debiutowałam, ale za najważniejszą, bo poruszającą
najtrudniejszy społecznie temat, uważam „Bezdomną”, którą napisałam, by
uratować choć jedną kobietę i choć jedno dziecko…
Czy
chciałaby Pani przekazać nam coś na zakończenie, ma Pani jakieś motto życiowe?
O tak. Pamiętaj, że nawet jeśli Ty straciłaś wiarę w
marzenia, one wciąż wierzą w Ciebie.

Może Ci się spodobać...

19 komentarzy

Jola 26 maja 2014 - 17:56

No to teraz znam prawdziwą Kasię.Dziękuję za szczery wywiad.Pozdrawiam Jola

Odpowiedz
Asia Szach 26 maja 2014 - 18:24

Wywiad przeczytałam od razu gdy pojawiła sie informacja na facebooku i uważam, że dobrze Pani zrobiła ukazując kawałek swojej przeszłości. Wiele osób myślało zapewne, że Pani życie zawsze było szczęśliwe, a marzenia spełniały sie od tak. A najważniejsze jest motto życiowe- trzeba wierzyć w marzenia i swój talent. Ostatnio trafiłam na wywiad przeprowadzony w Empiku, gdzie wspominała Pani o nauczycielce, która nie doceniła talentu i starała się go po prostu zabić- 25 książek pokazuje, że wiara jest najważniejsza

Odpowiedz
Anonimowy 26 maja 2014 - 18:48

Dziękuję za ten szczery wywiad. Baaardzo dziękuję Kasiu 🙂
To dla mnie bardzo ważne słowa…

Odpowiedz
Sabina Kiszka 26 maja 2014 - 19:43

Szczerze podziwiam i zazdroszczę tej siły…

Odpowiedz
Bożena 26 maja 2014 - 20:30

Pani Kasiu dzięki udzielonemu wywiadowi wiemy skąd w Pani tyle życiowej mądrości . Wielu z nas doświadcza życie , Nie każdy z nas potrafi jednak o tym mówić , a szkoda. Mnie też nie ominęły życiowe nieszczęścia , dlatego kiedy jest mi źle sięgam po Pani książki , bo dzięki nim odnajduję w sobie wiarę w lepsze jutro. Kiedy przeżywamy traumatyczne doświadczenia warto mieć przy sobie drugiego człowieka , ale ludzie przychodzą i odchodzą . A ci najbliżsi potrafią zranić najboleśniej . Nie warto jednak zamykać się w sobie , bo na świecie jest wiele piękna i dobroci , ale trzeba je najpierw odkryć w sobie i pokochać siebie . I tak jak Pani zawsze powtarza trzeba marzyć . Marzenia potrafią być siłą napędową naszych działań. Dziękuję za mądre słowa. Czekam na kolejne Pani książki , bo ma Pani wciąż wiele do opowiedzenia kolejnym czytelnikom. I życzę , aby pozwoliła Pani jednak pojawić się w swoim życiu temu jedynemu.

Odpowiedz
Leon Vilu 26 maja 2014 - 20:41

każdy ma jakieś problemy mniejsze czy większe zawsze z nami są.

Odpowiedz
jusssi 26 maja 2014 - 21:36

Dziękuję za tak wiele szczerych wyznań. Czasami zapominamy, że po drugiej stronie książki siedzi autor, który też ma do opowiedzenia swoją historię. Uchyliła pani rąbka tajemnic, kawałek swojego życia, to naprawdę dużo dla nas znaczy. Z uśmiechem na twarzy patrzę na "pani półkę" w moim domu. I choć nie każda książka mnie zachwyciła to w każdej znalazłam sporo emocji, co jednak ważniejsze zawsze będę pamiętać o Kasi Michalak 🙂

Odpowiedz
ellutka 27 maja 2014 - 07:25

Wiedziałam, że jest Pani niesamowita, dziękuję losowi za to że tacy "niezwykli" ludzie chodzą po tym świecie:)

Odpowiedz
Klaudia 27 maja 2014 - 10:13

Bardzo ciekawy wywiad 🙂 brakowało go, i jest super! 🙂

Odpowiedz
Niekończące się Marzenia 27 maja 2014 - 17:22

To chyba najlepszy wywiad jaki czytałam, ale naprawdę bardzo osobisty jednak myślę,że i takie są potrzebne:)

Odpowiedz
palomka89 27 maja 2014 - 17:33

Nie wiem jakich słów miałabym użyć więc napiszę krótko. DZIĘKUJĘ za to, że Pani jest i ma w sobie tak ogromną siłę do przezwyciężania przeciwności losu. Muszę przyznać, że czytając Pani książki czuję, że mam siłę walczyć z własnymi przeciwnościami. Mimo, że na żywo rozmawiałyśmy tylko dwa razy, mam wrażenie że dobrze znam Panią od wielu lat, a dokładnie od 2009 kiedy to rozpoczęła się moja fascynacja Pani twórczością i przeczytałam "Poczekajkę". W praktycznie każdej książce pojawia się Pani pod postacią któregoś z bohaterów. Czytając ten wywiad zadziałała moja nad wyraz rozwinięta wyobraźnia i widziałam drobną kruchą osóbkę stawiającą czoła przeciwnościom losu, która mimo wszystko potrafi walczyć o swoje marzenia i się rozpłakałam….-Miało być krótko i się rozpisałam ! Dziękuję że Pani jest :*

Odpowiedz
Al 27 maja 2014 - 20:57

Piękny wywiad Kasiu. Znowu czegoś nowego o Tobie można było się dowiedzieć :))

Odpowiedz
Anastazja 28 maja 2014 - 15:14

Ja również, jak Pani..robię chyba wszystko za bardzo. Taki wywiad nam, czytelniczkom, był potrzebny. Opowiadając o sobie, myślę, że Pani jeszcze bardziej zbliżyła się do czytelniczek- takich jak ja mających też trudne doświadczenia za sobą.
I już wiem, co magicznego odkryłam w Pani twórczości, że "Ogród Kamili" pochłonęłam w całości.. i naprawdę od bardzo dawna książka dała mi ten dreszczyk, którego mi brakowało. 🙂

Odpowiedz
Ica 28 maja 2014 - 19:11

Niezwykle szczery i piękny wywiad.
Pani Kasiu myślę, że to było nam- czytelniczkom potrzebne.
Dziękujemy! 🙂

Odpowiedz
Bogumiła Sławska 28 maja 2014 - 21:31

Kasiu, tym wywiadem udowodniłaś, że jesteś " normalna, rzeczywista" ( na pewno wiesz o co mi chodzi 🙂 ) taka nasza, odważna – bo trudno mówić o swoich złych chwilach i jesteś przykładem, że " po burzy przychodzi słońce " ale trzeba tego pragnąć :)).
Dziękuję i pozdrawiam. Bogusia

Odpowiedz
Katarzyna Michalak 29 maja 2014 - 01:41

Kurczę, dziękuję Dziewczęta, za tak dobre, ciepłe przyjęcie tych moich wynurzeń. Przyznam, że musiałam zebrać się na odwagę… ale tak jak wspomniałam: nie chcę być postrzegana jako ta, której "wszystko się udaje ot tak, szczęściara cholerna". To "wszystko" miało swoją cenę. Naprawdę… trudną do udźwignięcia. Ale wiecie, jak to ze mną jest "Bądź wierna. Idź." Czego i Wam, kochane moje, życzę.

Odpowiedz
Kasia Jabłońska 29 maja 2014 - 18:49

Dziekuję Pani za wiarę którą wlewa Pani w moje serce. Może dzieki Pani książkom uwierzę że życie szykuje dla mnie jeszcze cos dobrego.

Odpowiedz
Dorota F 30 maja 2014 - 11:10

Tak,tak ten wywiad był potrzebny. Dla mnie jako czytelniczki Pani książek dał nowy obraz Osoby która pisze z taką lekkością pióra o różnych radościach i problemach życia codziennego.Pani po prostu wie o czym pisze i w tym jest sukces Pani twórczosci. Dziękuje bardzo za zbiór tych książek które już mogłam przeczytać i czekam z niecierpliwością na następne (przystań Julii). Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego p.Kasiu

Odpowiedz
Karolina 3 czerwca 2014 - 09:41

Po przeczytaniu tego wywiadu podziwiam Panią jeszcze bardziej (choć wydawało mi się,że bardziej już się nia da). Ma Pani w sobie tyle życiowej mądrości i pozytywnej energii, na dodatek potrafi się nią dzielić (przez książki) to jest pięknę.Miałam okazję spotkać się z Panią na targach książki i było to dla mnie niesamowite przeżycie. Nie mogę się doczekać następnej okazji do spotkania. Serdecznie pozdrawiam i życzę samych radosnych dni i wieczorów 🙂

Odpowiedz

Zostaw komentarz