Wieści i zapowiedzi oraz Wiśniowy Dworek – fragmencik

Przez Administrator
33 komentarze

Cześć, dziewczyny! Siedzę sobie nad morzem, naszym pięknym, szaro-błękitnym morzem i piszę… Piszę „Mistrza”, moją pierwszą powieść o zabarwieniu sensacyjno-erotycznym. Przyznam, że co skończę pikantną scenę, to się waham, czy oddawać tę książkę w Wasze ręce, bo… bo sceny są naprawdę namiętne i takiej Kejt jeszcze nie znałyście. Nie tyle mnie – bo przecież nie piszę o sobie – a moich bohaterek. To jedna z nich jest tak… hmm… bezpruderyjna i wyzwolona. Druga, nieśmiała i zagubiona, dopiero siebie odnajdzie. W ramionach niesamowitego faceta dodam. TUTAJ na nowoutworzonej stronie możecie podyskutować, czy lubicie, czy też nie lubicie czytać erotyki, a może do tej pory ich nie czytałyście, a macie chęci?

Ale nie o „Mistrzu” właściwie chciałam, bo do premiery jeszcze parę miesięcy, tymczasem nadchodzą Święta (rzekła Kasia widząc na kalendarzu wrzesień), a na Święta przygotowuję wraz z Wydawcą „Wiśniowy Dworek”, który dzielnie niczym pasikonik wskakuje coraz wyżej na topkę Empiku TUTAJ. Lubię pasikoniki i lubię topki.

Lubię też „Wiśniowy Dworek”, bo jest kwintesencją moich poprzednich powieści: dzieje się w kilku pięknych, rodzimych miejscach (i jednym egzotycznym, za to jakim!), opowiada od dwóch przesympatycznych dziewczynach i bardzo bardzo intrygującym mężczyźnie. Jestem ciekawa, jak przyjmiecie głównego bohatera „Wiśniowego Dworku”, którego postać jest co najmniej kontrowersyjna. Jego też polubiłam i mam cichą nadzieję, że Wydawca zamiast innej zamówionej książki zgodzi się na tom II „Wiśniowego Dworku”, bo bardzo chciałabym powrócić raz jeszcze do tych magicznych miejsc i tych bohaterów. Dodam, że „Wiśniowy Dworek” to zupełnie odrębna opowieść i nic (oprócz okładki w serii) nie łączy jej z Jagódkami, czy Poziomkami. Można zacząć serię do „Wiśniowego”.

Przypominam, że do wygrania w konkursie na Top20 Recenzentek jest 20 egzemplarzy przepremierowych właśnie mojej najmłodszej, info i konkurs TUTAJ Zapraszam Was również na spotkanie autorskie do Empik – Manufaktura w Łodzi, które rozpocznie się w przyszłą sobotę, 6. października od godz. 17. Jest to jedna z nielicznych okazji, na której możemy się spotkać, bo ja nie należę do zbyt medialnych i udzielających się „spotkaniowo” autorek. Jestem totalnie zakręcona pisaniem…

Wracając do nadchodzącej premiery, żeby Wam umilić oczekiwania, mały fragment:

WIŚNIOWY DWOREK
ROZDZIAŁ I
W ten ciepły majowy dzień nad
wiśniami otaczającymi stary dwór unosiły się setki krzątających się gorączkowo
pszczół. Dlaczego gorączkowo? Bo w powietrzu wisiała pierwsza wiosenna burza, a
tyle jeszcze pyłku i nektaru zostało do zebrania!
Dzieci, skupione wokół jasnowłosej, rozmarzonej
nauczycielki, unosiły zaróżowione buzie do słońca, z przymkniętymi powiekami
słuchając pszczelej muzyki.
Danusia Wrzesień trzymała w palcach gałązkę wiśni, z
zachwytem podziwiając delikatne kwiaty. Śnieżnobiałe płatki otaczały zielonkawy
słupek i pręciki, pokryte żółtym pyłkiem. Idealna równowaga barw, piękno w
najczystszej postaci. Dziewczyna mieszkała w tym starym dworze siódmy rok, a
nadal tak samo wzruszenie ściskało jej gardło, gdy zaczynały kwitnąć otaczające
szkołę wiśniowe drzewa.
– Pani uczycielko, pani uczycielko, a o czym oni śpiewają? –
zapytała jedna z dziewczynek, Joasia Krawcówna, nie otwierając oczu.
– „One” – poprawiła małą Danusia. Nie miała już sił
sprostować, że jest nauczycielką, a nie uczycielką. Tak mówiono w Milewie od
wieków i będzie się tak wieki jeszcze mówiło. Nim odpowiedziała na pytanie,
odgarnęła dziewczynce z oczu grzywkę gestem jednocześnie czułym i naturalnym,
jakby była matką Joasi. Bo w rzeczywistości Danusia matkowała wszystkim swoim
uczniom. Zarówno miłym i uroczym, do których należała najmłodsza latorośl
Krawców, jak i szkolnym łobuziakom z klanu Łopatków. W duchu przyznawała nawet,
że woli wesołego, psotnego Józia Łopatka, niż grzeczną, potulną Joasię Krawiec…
– Pszczoły śpiewają, że czas powrócić do pracy, moje kochane
– oparła na głos. – Otwórzcie oczy i spójrzcie, jak zbudowany jest ten kwiat.
Dzieci ochoczo pochyliły głowy nad białym kwieciem,
słuchając dalszych słów nauczycielki.
Danusia kochała swoją pracę. W tych dziwnych czasach, gdy
nauczyciel jest zawodem jeśli nie pogardzanym, to wzgardzonym, ona co dzień
budziła się z radością i ciekawością, czym też zaskoczą ją dzisiaj uczniowie.
Może była nauczycielem w małej wiejskiej szkole – gdzie do najliczniejszej
klasy uczęszczało obecnie dwanaścioro uczniów – zbyt krótko, by popaść w
rutynę, a może miała duszę entuzjastki, dość, że nie wyobrażała sobie innej
pracy.
Kochała też mały dworek o białych ścianach i pięknie
rzeźbionym ganku, otoczony starymi wiśniami o sękatych pniach, które kwitły każdej
wiosny tak cudnie, że nawet nieczuli na piękno przyrody mieszkańcy Milewa
mruczeli pod nosem, gdy jakaś sprawa przygnała ich do szkoły na wzgórzu:
– Niebrzydko tu u was, dziecki, niebrzydko.
Dwór postawiła rodzina Milewskich – drobna zaściankowa
szlachta, która dorobiła się małego mająteczku na Kresach, hodując konie
czystej krwi. Milewscy, dla których nie miał litości najpierw zaborca, potem Sowieci,
na końcu zaś władza ludowa, przez tę ostatnią zostali w końcu skutecznie
wygryzieni. Zmuszeni do opuszczenia dworu, do dziś tułali się pewnie po
Amerykach czy innych Australiach. Danusia próbowała odnaleźć ich spadkobierców
– nie po to, by oddać im Wiśniowy Dworek, jego właścicielem był skarb państwa,
a nie ona, ale choćby dlatego, by wiedzieli, że dwór stoi, jest zadbany w miarę
skromnych środków gminy, wsi i samej Danusi. Bezskutecznie jednak. Po
Milewskich ślad zaginął.
Teraz w ich dawnym majątku mieściła się szkoła podstawowa
dla dzieci z okolicznych wsi. Zajmowała cztery duże, jasne izby na parterze.
Szprosowe okna, wysokie, od podłogi do sufitu, wpuszczały do środka światło
słoneczne, rozproszone przez liście i kwiaty wiśni. Parkiet, z solidnego
białowieskiego dębu, pamiętał jeszcze czasy poprzednich właścicieli. Wprost z
niedużego holu po dębowych schodach wchodziło się na piętro, do królestwa
Danusi, której kontrakt obejmował mieszkanie służbowe na poddaszu: dwa
niewielkie, ale przytulne pokoje, równie jasne i słoneczne jak te na parterze,
a tym piękniejsze, że pod skośnym dachem, malutka kuchnia i takaż łazienka –
oto cały świat nauczycielki i zarazem dyrektorki szkoły w Milewie. Jak można
było nie kochać tego miejsca i tej pracy?
Pensja nie była oszałamiająca, lecz szkoła płaciła za prąd,
wodę i ogrzewanie; na ciuchy Danusia wydawała niewiele, rodzice uczniów zawsze
coś do jedzenia podrzucili, a na książki, które kupowała nałogowo, zawsze
wystarczyło, i tyle było do szczęścia dziewczynie potrzeba.
Jeszcze miłość. Danusi przydałaby się prawdziwa wielka
miłość. Czasem przed snem, w najczarowniejszej godzinie nocy, marzyła, że w
Milewie zjawia się właściciel Wiśniowego Dworku, piękny, młody szlachcic –
oczywiście na białym rumaku – wbiega po schodkach na ganek, gdzie na huśtawce
siedzi Danusia z książką w dłoni i… i najczęściej w tym miejscu zapadała w sen,
zmęczona codziennymi troskami. Nigdy nie wystarczyło jej wyobraźni czy raczej
odwagi, do wyimaginowania sobie ciągu dalszego: co zrobiłaby poznawszy takiego
mężczyznę. Czy odważyłaby się zaufać ponownie? Bo raz Danusia była zakochana,
bezgranicznie, bez pamięci, ale…
– Pani uczycielko, czy będzie przerwa? – głos Józia Łopatko,
rzeczowy, czy nawet stanowczy, wytrącił dziewczynę z zamyślenia. – Bo mi się
żołądek urywa.
– Urywa? – zdziwiła się mimowolnie. – Jak Józiu żołądek może
ci się urwać? Przecież wiesz, że znajduje się tutaj… – Szturchnęła chłopca
żartobliwie w brzuch.
– Urywa mi się na przerwę, pani uczycielko – wyjaśnił. – Czy
będzie kompot?
Danusia nie zdążyła odpowiedzieć, bo już zdyscyplinowana do
tej pory gromadka biegła do dworku, gdzie w stołówce pani Tosia przygotowywała
ciepły posiłek.
Bezpłatny obiad dla każdego dziecka ze szkoły w Milewie,
choćby skromny, ale pożywny – o to Danusia walczyła z władzami gminy i
kuratorium przez pierwszy rok swojego dyrektorowania, po tym jak jedna z
uczennic zasłabła podczas lekcji i młoda nauczycielka dowiedziała się, że
połowa jej podopiecznych przychodzi do szkoły głodna i głodna wraca do domu.
Milewo, zagubione w lasach gdzieś pod wschodnią granicą, było biedną wsią.
Ojcowie pili, matki łapały się każdej pracy, a dzieci… dzieci były puszczone
samopas. Nikt nie troszczył się o śniadanie dla takiego Józia Łopatko. Dopiero
wieczorem, gdy rodzina schodziła się po pracy albo wystawaniu pod sklepem,
matka resztkami sił przygotowywała jakiś posiłek.
Danusia, która sama zaznała może nie biedy, ale wiecznego
liczenia się z każdą złotówką, z jednej strony to rozumiała, z drugiej nie
zamierzała się z tym godzić. Rodziców dzieci nie zmieni – tu nie miała żadnych
złudzeń, ale mogła walczyć z władzami o sfinansowanie posiłków. I wywalczyła,
co nie przysporzyło jej sympatii włodarzy gminy, jednak Danusia wygrała coś
więcej: akceptację wsi.
Młoda samotna dziewczyna była do tej pory niemile widziana
przez zniszczone życiem i ciężką pracą kobiety z Milewa – była łakomym kąskiem
dla ich mężów, a niezamężnym mogła odebrać narzeczonych, ale Danusia nie była
typem flirciary, trzymała się z daleka od łypiących na nią łakomym wzrokiem
mężczyzn. A gdy jeszcze otoczyła czułą opieką milewskie dzieci i rzuciła się
władzy do gardła o te obiady…
Zofia Łopatko, matka Józia, podeszła do Danusi po zebraniu,
na którym dziewczyna garstce rodziców przedstawiła warunki fundowania
bezpłatnych posiłków (dzieci nie mogły opuszczać lekcji bez zwolnienia lekarskiego)
i bezpłatnych podręczników (fundowanych przez nią samą, ale o tym wolała nie
wspominać, żeby rodzice nie czuli się wobec niej zobowiązani). Pani Zofia od
niepamiętnych czasów była sołtysiną Milewa. Postawna, szorstka w obyciu, czasem
gwałtowna, potrafiła przylać i synom, i mężowi, a czasem i co bardziej
rozrabiającym sąsiadom, wychodząc z założenia, że lepsze lanie, niż kryminał.
Danusia trochę się jej obawiała, ale niepotrzebnie. Sołtysina od początku była
po jej stronie, choć nikt by się tego nie domyślił. Teraz stała przy biurku, na
którym Danusia porządkowała papiery.
– Pani uczycielko – odezwała się szorstkim głosem – przepraszam
za tego nicponia, Józka.
Danusia uśmiechnęła się. Rzeczywiście najmłodsza latorośl
Łopatków dawała się jej czasem we znaki.
– On panią bardzo lubi, ale łobuzowanie ma we krwi. Jeśli
dalej tak pójdzie, skończy jak jego ojciec i najstarszy. A to mądry chłopak.
Mógłby daleko zajść. Do technikum się dostać. Maturę nawet zrobić. Pani wie, że
ja mam maturę? – zapytała z dumą.
Dziewczyna uśmiechnęła się ponownie, bo żadne słowa nie
przyszły jej na myśl. W jej rodzinie wszystkie dzieci skończyły studia, matura
była obowiązkiem, a nie powodem do dumy, tutaj zaś…
– Nakażę Józkowi, by przyłożył się do nauki. Koniec z
wagarami! Jeden opuszczony dzień i tak mu wleję, że przez tydzień na dupie nie
siądzie, ale i nigdy więcej ze szkoły nie zwieje.
– Bicie nie jest metodą wychowawczą – odważyła się wtrącić
Danusia, ale sołtysina machnęła tylko ręką.
– Mówię: przykażę Józkowi, by pani słuchał i się uczył. Może
nowy rower obiecam za dobre stopnie? – Tu Danusia przytaknęła gorliwie. Bicie –
nie, nagroda – tak! Ale znów została zignorowana przez Łopatkową. – Chciałam
jeszcze powiedzieć, że gdyby któryś z naszych chłopów się pani naprzykrzał czy
ktoś ze wsi złym okiem na panią patrzył, proszę do mnie z tym przyjść, a ja już
dopilnuję, by krzywda się pani nie stała. Mam tu jakiś posłuch i jeśli ja kogoś
szanuję, to wieś też uszanuje.
Tu uniosła nieco wyżej podbródek, a Danusia po raz trzeci posłała
kobiecie nieśmiały uśmiech.
Od tamtej pory minęło sześć lat. Danusia zyskała na pewności
siebie i potrafiła nie tylko nieśmiało się uśmiechać, zaś sołtysina dotrzymała
słowa i nauczycielka, a potem dyrektorka szkoły, znalazła w Milewie spokojną
przystań. Nikt się jej nigdy nie narzucał, nikt nie wyrządził najmniejszej
krzywdy, ale też nikt nie zapraszał chociażby na herbatę, o wioskowych
uroczystościach typu ślub czy chrzciny nie wspominając.
Za spokój zapłaciła samotnością.
Mieszkańcy Milewa byli dla niej uprzedzająco grzeczni, ale
nic więcej. A może to ona sama stworzyła niewidzialną ścianę między sobą a
nimi?
„Co się dziś z tobą dzieje, kobieto?” – zganiła się w
myślach, bo dzieciaki, jak to dzieciaki, zaczęły dokazywać widząc, że
nauczycielka buja w obłokach.
Józio Łopatko właśnie wrzucił Ani Łojek łyżkę ziemniaków do
zupy, tłumacząc płaczącej dziewczynce, że taka zupa będzie bardziej „zażywna”,
jak się wyraził.
– Oddasz Ani swój deser, skoro jesteś taki hojny. – Danusia
stanowczo uciszyła i jedno, i drugie. Dziewczynka rozpromieniła się, chłopiec,
przeciwnie, przygasł, ale nie zaprotestował. Słowo „uczycielki” było w tym
murach świętością.
Dzieci skończyły obiad i udały się do klasy na dalsze
lekcje, Danusia zaś musiała się zająć papierkową robotą. I po raz pierwszy od
kiedy prowadziła szkołę w Milewie, poczuła zniechęcenie, wypełniając tysiące
rubryk, druków, tabel. Nauczaniu mogła się oddać bez reszty, natomiast rosnąca
biurokracja ją przerażała.
„Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy z własnej woli pół życia
spędzają w biurze, produkując tony papierów” – myślała robiąc przerwę na
herbatę. – „Wstają skoro świt, gnają przez szare zatłoczone ulice do betonowego
bunkra i tam siedzą do wieczora, nie widząc słońca ani nieba, tylko ekran
komputera i tabele, druczki, rubryczki. Wracają ledwie żywi do takiego samego
bunkra z betonu, otoczonego murem i przez resztę dnia gapią się w telewizor,
zamiast wyjść na spacer. Nie wiedzą, jak pachnie młody sosnowy las, nie
pamiętają, jak śpiewa kos albo słowik, nie czują na twarzy wiosennego wiatru
czy letniego słońca. Tylko konto im pęcznieje, a czasem nawet i to nie. Mnie przemocą
by do takiego życia nie zmusili…”.
Nie wiedziała, jak bardzo się myli. Nie mogła przypuszczać,
że już niedługo nie tylko przemocą, ale dobrowolnie zamieni szkołę w Wiśniowym
Dworku na biurowiec w Warszawie.
Życie jest pełne niespodzianek, czyż nie?
Taka właśnie niespodzianka czekała Danusię Wrzesień…
Danka Lucińska – kobieta-pistolet, kobieta-żywioł – wpadła jak
burza do marmurowego holu jednego z najnowocześniejszych budynków w mieście,
witając się po drodze do wind z recepcjonistką i ochroną, zgarniając
korespondencję, pytając, co słychać w budynku i czy przez noc stało się coś, o
czym powinna wiedzieć. Nim drzwi windy się zamknęły, zdążyła przejrzeć garść
listów i odebrać krótkie sprawozdanie od pana Marka, szefa ochrony.
Jadąc na piąte piętro, gdzie mieściło się jej biuro, rzuciła
okiem na swoje odbicie w lustrze, poprawiła włosy, obciągnęła obcisły, seksowny
sweterek, pięknie podkreślający jej zgrabną figurę i uśmiechnęła się do siebie.
Była tym, kim chciała być: przebojową bizneswoman, która miała na głowie całą
firmę.
Ding! – winda oznajmiła, że znajdują się na piętrze piątym i
w tym momencie Danka poczuła ostre dźgnięcie bólu. To dawał o sobie znać żołądek
niedożywionej, zabieganej i zestresowanej dziewczyny.
– Olać to – mruknęła wychodząc na korytarz i… zgięła się w
pół, porażona następnym ukłuciem bólu. – Oż w mordę… – wysapała, prostując się
z trudem i zerkając, czy nikt tego nie widział. Wyciągnęła z bocznej kieszonki
torebki listek maloxu i szybko rozgryzła dwie drażetki. Otarła wierzchem dłoni
łzy, które pojawiły się w kącikach oczu, odetchnęła głęboko i weszła do biura.
Natychmiast otoczył panią dyrektor tłumek podwładnych,
domagając się jej uwagi.
– W Jerozolimskich pękła rura kanalizacyjna, zalało
apartament…
– Na Domaniewskiej przerwali remont elewacji, mówią, że…
– Solec jest odcięty od prądu. Już dzwonili ze skargą…
Danka kiwała głową, niby przyjmując wszystko do wiadomości,
w duchu jednak modląc się o spokojne dotarcie do własnego pokoju i
zatrzaśnięcie im wszystkim drzwi przed nosem. Potem zaparzy sobie ziółek,
łyknie jeszcze rennie, skoro malox nie działa, i zwinie się w pół, z głową
opartą na biurku, czekając aż ból minie.
Nie ma tak dobrze.
Musiała zając się raportem księgowym i wyznaczyć najemców,
którym wyślą ponaglenia w sprawie płatności czynszu. Bycie dyrektorem dużej
firmy zarządzającej nieruchomościami zobowiązywało. Miała na głowie kilkunastu
administratorów, księgową, prawników, konserwatorów, firmy ochroniarskie, lecz
przede wszystkim mieszkańców i najemców, czyli tych, którzy płacili za jej
kredyty, samochód, fryzjerów, kosmetyczki, no i ciuchy. Że o jedzeniu w dobrych
restauracjach nie wspomnieć.
Im była winna dobrą obsługę budynków, w których mieszkami
lub pracowali. I bezwzględność w ściąganiu czynszu od dłużników.
– Pani dyrektor, Lipski przyszedł – sekretarka, zapukawszy
najpierw, wsunęła głowę do środka i półgłosem przekazała wiadomość.
„Lipski…” – Danka westchnęła, a żołądek zakłuł ją boleśnie.
– „To nim się denerwuję od rana. Podły typ, awanturnik i na dodatek nie płaci.
Teraz bezczelnie będzie się wypierał, rzuci hasło: bank nie przelał czynszu, a
na koniec zażąda prolongaty, za nic mając tłumaczenie, że jest na równych
prawach ze wszystkimi mieszkańcami i skoro od nich wymaga się terminowych
rozliczeń, to od niego…”.
Stało się dokładnie tak, jak Danka przewidywała.
Otyły, purpurowy na twarzy facet najpierw zrobił jej
awanturę za brud na klatce – jakby apartamentowiec, w którym miał mieszkanie za
dwa miliony, nie był najczyściejszym budynkiem w Warszawie – potem zaczął
grozić, wymagać, naciskać, tłumaczyć…
Danka słuchała go w milczeniu. Nie dlatego, że nie miała nic
do powiedzenia – facet po prostu nie dał jej dojść do głosu. Gdy zachrypł w
końcu i już chciał wyjść, pewny, że jak zwykle mu się udało, wreszcie i ona
mogła się odezwać.
I tak jak zwykle próbowałaby załagodzić spór, wiedząc, że
facet kiedyś przecież zapłaci, kiedyś… a odsetkami za zwłokę szefowie obciążą
ją, tak dziś… Dzisiaj coś w nią  wstąpiło.
– Jeszcze pan nie wychodzi – rzekła stanowczo, gdy jedną
nogą był już, zadowolony z siebie, za drzwiami.
Zatrzymał się zdumiony, obejrzał
przez ramię, a widząc bladą, wściekłą twarz młodej kobiety, wrócił do środka.
– Na początek proszę zmienić ton, dobrze pani radzę –
zaczął.
– Na początek masz pan tutaj wezwanie przedsądowe za zeszły
kwartał i wniosek do sądu i komornika za poprzedni. I zgłoszenie do Rejestru
Dłużników. – Cisnęła w niego teczką z dokumentami. – Możesz pan już nic nie
płacić, komornik wejdzie panu na konto, jeśli już nie wszedł, i zrobi to za
pana.
Lipski uniósł brwi ze zdumienia.
– Nie zrobisz mi tego, pindo jedna!
Danka tylko nań spojrzała.
– Czyżby?
Po czym wyciągnęła komórkę, włączyła nagrywanie i rzekła:
– Każde słowo, które pan wypowie, może stać się dowodem w
sądzie. Radzę liczyć się więc ze słowami.
– Oż ty…! Ja ciebie…! – ugryzł się w język. I nagle
spokorniał. – Pani Danusiu, przecież jesteśmy przyjaciółmi… Zapłacę szybciutko,
jeszcze dzisiaj będzie pani miała pieniążki na koncie. Nie trzeba nam ani
sądów, ani komorników, ani tym bardziej pierdolonych Rejestrów, bo banki firmę
mi puszczą z torbami. To jak będzie, dogadamy się?
– Oczywiście, panie Kaziu! – krzyknęła słodkim jak miód
głosem, a gdy Lipski cały się rozpromienił, starła mu uśmiech z zadowolonej,
nalanej twarzy słowami: – W sądzie się dogadamy.
Zmiął pod nosem przekleństwo. Posłał Dance mordercze
spojrzenie i wypadł z pokoju, obiecując, że ona tego pożałuje.
Już żałowała.
Mogła ugryźć się w język, zażądać uregulowania należności i…
nie dostać od żłoba ani złotówki. Mogła… nie, nie mogła, m u s i a ł a zaparzyć
ziółka, natychmiast!
Potem rzuci się w wir pracy: jedno spotkanie, drugie,
trzecie, raport księgowy, raport dla szefów, paręnaście telefonów, szybki obiad
– pewnie chińszczyzna z najbliższej budy, którą Aśka, sekretarka, dostarczy
Dance tutaj, do biura – i znów… spotkania, przerzucanie papierów, telefony.
– Kochasz to! – przypomniała sobie, stercząc w kuchni nad szklanką
dziwnie woniejącego naparu. – To twój żywioł. Jesteś dyrektorem firmy, sama
sobie sterem, żaglem i okrętem. Szefowie są z ciebie zadowoleni, pracownicy cię
lubią, Jarek do stóp by ci się rzucił z bukietem róż i pierścionkiem
zaręczynowym, gdybyś tylko wyraziła takie pragnienie… – Wypiła gorzkie ziółka
jednym tchem. Zakrztusiła się ostatnim łykiem. Otarła załzawione oczy i
szepnęła cichutko: – Skoro masz wszystko, o czym marzyłaś, czemu jesteś
nieszczęśliwa?
„Bo nie o tym marzyli dla ciebie rodzice i nie o tym w głębi
duszy marzyłaś ty sama” – odpowiedziała sobie w myślach, wracając do pokoju.
Zamknęła za sobą drzwi, wcześniej prosząc sekretarkę, by
przez kwadrans dała jej spokój, po czym rozejrzała się po jasnym, choć
niewielkim wnętrzu.
Trzy lata temu jakimś cudem dostała kontrakt na country
managera międzynarodowej firmy, która otwierała swą siedzibę w Polsce i
kupiwszy parę apartamentowców i budynków biurowych szukała kogoś z
doświadczeniem, kto sprawnie będzie zarządzał tymi nieruchomościami – przy czym
sprawnie znaczyło dla IP.Co (czyli Internationale Property Corporation) przede
wszystkim dochodowo. Danka, tuż po studiach z marketingu i zarządzania, znalazła
się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze z odpowiednimi ludźmi. Prawdę
mówiąc, była to suto zakrapiana impreza, którą zorganizował kumpel z roku,
zapraszając przy okazji znajomego Hiszpana – ten właśnie był pełnomocnikiem
udziałowców IP.Co.
Słowo po słowie – i kieliszek po kieliszku – Hugo i Danka
przypadli sobie do gustu i ten pierwszy zaproponował dziewczynie pracę. Pewnie
nazajutrz, gdy wytrzeźwiał, tego żałował, ale słowo się rzekło. Danka zjawiła
się na spotkaniu z udziałowcami odziana w szałową sukienkę, błysnęła
intelektem, znajomością tajników manageringu oraz języka angielskiego i tak oto
prosto po studiach trafiła na stanowisko dyrektora firmy-córki IP.Co, nazwanej
od imienia największego udziałowca Carliss.Co. Polscy pracownicy, czyli
podwładni Danki, szybko przemianowali tę nazwę na Liszka. W swoim gronie
nazywali firmę „Liż-coś”, lecz przy Dance nie odważyliby się tego powiedzieć.
Była człowiekiem szefów, człowiekiem obcych. Należało się jej podlizywać i
trzymać dystans.
Danka, w dzieciństwie, w szkole i na studiach bardzo lubiana
i zawsze otoczona wianuszkiem przyjaciół, teraz poznała, co to ostracyzm i
wyobcowanie.
Gdy rodzice przenieśli się na
wieś, a przyjaciele rozjechali po świecie, poznała też gorzki smak samotności.
Z sąsiadami, mieszkającymi jak i ona w ogrodzonym zamkniętym osiedlu, zwanym
gettem, nie miewała styczności – tak jak ona żyli pracą, w domu jedynie
sypiali, a i to nie zawsze.
Rodzice namawiali ją, by przeprowadziła się do nich. Do
pięknego domku pod lasem, nad cichym mazurskim jeziorem, ale za każdym razem
prychała jak rozzłoszczona kotka: ona, Danka, na wsi?! Przecież nienawidzi wsi!
Dlaczego namawiają ją do przeprowadzki, zamiast wrócić do Warszawy? Gdyby
naprawdę ją kochali…
Kochali, była tego pewna, ale… Ją namawiać na wieś, no dobre
sobie!
Gdyby Dance ktoś w tym momencie powiedział, że całkiem niedługo
trafi na taką wieś z własnej woli, i to nie na urlop, a na stałe, chyba
śmiechem by go zabiła. A jednak. Los i dla niej szykował niespodziankę: już
niedługo, już za parę dni życie Danki miało się diametralnie odmienić. Za
sprawą pewnego człowieka i pewnej wygranej…
Znam je obydwie, choć
one mnie nie znają. I pani nauczycielka z zapadłej wsi gdzieś na Kresach, i
pani dyrektor, zarządzająca warszawskimi apartamentowcami, nie mają o moim
istnieniu pojęcia, ale ja od pewnego czasu z uwagą śledzę ich losy.
Nie jest to trudne. Mam
dwa domy: jeden niedaleko Wiśniowego Dworku, gdzie miejscowym dzieciakom
próbuje wlać nieco oleju do głowy pani nauczycielka, drugi w Warszawie, parę
przecznic od dużego osiedla, gdzie rok temu kupiła na kredyt mieszkanie pani dyrektor
. Mieszkając to tu to tam, pracowicie zbieram wiedzę o obu kobietach. Można
powiedzieć, że jestem kolekcjonerem tej wiedzy.
Dlaczego to robię?
Czemu głupio ryzykując wróciłem do ojczyzny i śledzę dwie Bogu ducha winne
istoty? Bo mają coś, co mi odebrano.
Będę prowadził więc
moją wendetę – nie to złe słowo, nie zamierzam się przecież mścić – grę, tak,
to pasuje lepiej, będę prowadził tę fascynującą grę, aż ja odzyskam to, co mi
się należy, one zaś w nagrodę poznają prawdę.  
Może się wydawać, że
jestem manipulantem.
Owszem. Jestem.
Życie dało mi gorzką
lekcję: albo rządzisz, albo jesteś niewolnikiem. Od najmłodszych lat walczę
więc o władzę. Nie oddaję ni piędzi pola.
One obie, Danka i
Danusia, wpadły mi wreszcie w ręce i wezmą udział w tej rozgrywce, czy chcą,
czy nie. Gdy dobiegnie końca, może mi będą wdzięczne, bo przecież „prawda was
wyzwoli”, może nie. Nie czas teraz na dywagacje. Czas na pierwszy ruch. Na
pierwszą niespodziankę…

Może Ci się spodobać...

33 komentarze

Jola 27 września 2012 - 12:16

Oj Kasiu.ale mi się apetyt zaostrzył na Wiśniowy Dworek Znowu Twoja książka zapowiada się cudnie

Odpowiedz
vivi22 27 września 2012 - 12:42

Droga Kasiu. Ponieważ znam już trochę Twoją twórczość i choć nie przepadłam za serią Poczekajkową to polubiłam pozostałe Twoje książki. No prócz Ferniru jeszcze… Ale prócz tych to już każdą polubiłam, serio 🙂 Nie przeczytałam więc fragmentu "Wiśniowego dworku" bo potem z jeszcze większą niecierpliwością czekałabym na nią w księgarni. Pozwolisz więc, że nie przeczytam owego fragmentu a pozostawię sobie tę przyjemność poznania bohaterów i ich losów w całości gdy już książka trafi w moje ręce. A "Wiśniowy dworek" będzie jedną z rzeczy, którą zażyczę sobie pod choinkę od Św. Mikołaja 🙂

Odpowiedz
Agaaa006 27 września 2012 - 14:19

Niesamowite!! Po prostu niesamowite! Przez chwilę (nie wiem jak mogłam!!) zapomniałam o Wiśniowym Dworku zaabsorbowana tym szałem o polskim Greyu..
Ten fragment jest wspaniały! Całość musi być cudowna:) i trzeba czekać. Opisy są przepiękne! Siadłam zaczytałam się i koniec oczywiście w najlepszym momencie! To co odliczamy dni do premiery?:D Uwielbiam takie chwile:))

Odpowiedz
Anonimowy 27 września 2012 - 14:46

Dlatego pozwoliłam sobie subtelnie przypomnieć. 😉

Odpowiedz
Bursztynka 27 września 2012 - 14:42

No to przeczytałam, napaliłam się na książkę i zostało mi czekanie. Mam nadzieję, że Wiśniowy Dworek będzie większy objętościowo (czyt, więcej stron), ponieważ łykam takie książki jak indyk ciepłe kluski. Jeden wieczór i po zawodach. A potem znowu czekanie.
Ogólnie listopad zapowiada się ciekawie…

Odpowiedz
Anne18 27 września 2012 - 15:06

Ten fragmencik wcale nie taki mały, ale bardzo zachęcający.

Odpowiedz
Miłośniczka Książek 27 września 2012 - 15:52

Ehhh teraz jeszcze trudniej będzie mi czekać na premierę… wrrr… zresztą to nic nowego ;]

Odpowiedz
Czytelniczka 27 września 2012 - 16:26

Ja nawet nie czytam, bo o niczym innym nie będę mogła potem myśleć:p Mam natomiast inne pytanie: czy książka będzie może w miękkiej okładce? Pozdrawiam!

Odpowiedz
Anonimowy 28 września 2012 - 09:14

Raczej będzie, bo zawsze były i w twardej i w miękkiej, ale czy razem, czy miękka później – nie wiem.

Odpowiedz
Daria D-E 27 września 2012 - 17:43

Zapowiada się się super..aż jestem ciekawa tej niespodzianki:)

Odpowiedz
Pauli 27 września 2012 - 17:46

no ja sobie zrobie prezencik na swieta na bank 🙂 bede czytac Kubutkowi jak sie urodzi, do snu:)

Odpowiedz
Ewa V Maćkowiak. 27 września 2012 - 18:39

Kasiu,wymiatasz.Następny hicior "Wiśniowy Dworek".
Ja się poważnie zastanowię,czy ja powinnam czytać,to co piszesz! No ludzie,ratujta.
Ja,po tym czytaniu chcę więcej i więcej i więcej Twojego pisania.No ludzie,tak to się nie da.
Skąd się to w Tobie bierze,kobieto,Geniuszu.
No dobrze,że jesteś taka płodna,bo czekać na książkę to jak kara jakaś o dziwo,bo to co piszesz to nagroda-za czekanie(znaczy/się w tem sensie).
I odwiecznie …Dziękuję za Ciebie.
Serdeczności Ewa M.

Odpowiedz
ejotek 27 września 2012 - 18:40

a ja nie przeczytam fragmentu – najpierw muszę przeczytać wcześniejsze książki z serii 🙂

Odpowiedz
Elen 27 września 2012 - 21:10

Wow, fragment rewelacja! Szczególnie zaintrygowała mnie ostatnia część, zapowiada się świetnie i tajemniczo nawet ^^

Odpowiedz
AiraArt 28 września 2012 - 07:21

Pięknie maluje Pani słowem, Pani Kasiu, z łatwością można się przenieść do Wiśniowego Dworku i siedząc na miękkiej trawie pod kwitnącymi wiśniami, zamknąć oczy i wsłuchać się w bzyczenie pszczół i tę piękną opowieść… Jest tylko pewien problem – z zamkniętymi oczami nie widać liter 😛 A tak serio – fragment tylko wyostrzył mój apetyt, na trwający już dość długo głód tej powieści. Nie ładnie! Jak ja teraz doczekam końca listopada!?
Pozdrowienia od wygłodzonej czytelniczki. 🙂

Odpowiedz
Anonimowy 28 września 2012 - 22:27

Ciii, to jeszcze tajemnica: wcześniej będzie coś innego do czytania!

Odpowiedz
Agaaa006 29 września 2012 - 08:38

A, o co chodzi z tym "wcześniej będzie coś innego do czytania" ??? JA dobrze rozumuję??

Odpowiedz
Anonimowy 29 września 2012 - 17:50

To zależy jak rozumujesz… ;D za parę dni ogłoszę wznowienie "Poczekajki", co Tobie w tajemnicy mówię już dziś.

Odpowiedz
AiraArt 29 września 2012 - 18:11

Wznowienie "Poczekajki"?! Ale jak to? To będzie "stara" "Poczekajka" w nowym wydaniu? Czy całkiem nowa "Poczekajka"? To mi Pani zabiła ćwieka Pani Kasiu! 🙂 Z Panią to faktycznie nie sposób się nudzić! 😀

Odpowiedz
baranek 29 września 2012 - 18:32

O w mordę misia! Nareszcie 🙂

Odpowiedz
Agaaa006 29 września 2012 - 18:47

HA! Czyli dobrze rozumowałam,że jakaś niespodzianka książkowa się szykuje:))
Ja będę dalej wierciła dziurkę w brzuszku z Ferrinem;D jak trzeba napiszę petycję do nie wiem Kogo o wznowienie;))

Odpowiedz
Al 28 września 2012 - 10:42

Tegoroczną Wigilię będę musiała spędzić z teściową (niestety), ale żeby sobie umilić tę mękę zamówię u Świętego Mikołaja (tudzież Gwiazdora) "Wiśniowy Dworek". I już nie mogę się doczekać 😀

Odpowiedz
Kinga 28 września 2012 - 19:14

A ja fragmentu nie przeczytałam, bo chcę mieć małą niespodziankę. 🙂
Na "Dworek" czekam, i czekam, i aż się trzęsę z niecierpliwości! 😀

Odpowiedz
irnelin 28 września 2012 - 19:38

kurza stopa i motyla noga! jak mnie to wcięło, mój mąż coś ponoć do mnie gadał, ja mu ponoć odpowiedziałam i teraz cieszy sie jak wariat bo ponoć zgodziłam się aby kupił zestaw kina domowego o który męczy mnie już dość długo! droga Kasiu jesteś mi coś winna, a mianowicie niesamowitą książkę, jak ją dostanę(już zamówiłam) to chyba zamknę się w ciemnicy bo a nóż zgodzę się na rozwód ;-)?!

Odpowiedz
Anonimowy 28 września 2012 - 22:26

Jess, dobrze, że nie jestem Ci winna to kino domowe! Książka ponoć jest niesamowita, to opinia pierwszych recenzentek! 😀

Odpowiedz
AiraArt 29 września 2012 - 18:18

He he! 🙂 Skąd ja to znam! Kiedy się zaczytam, to też można mi wszystko wcisnąć. Teraz profilaktycznie zawsze odpowiadam "nie", kiedy nie wiem o co chodziło. :)Ale i z tego wychodzą czasem całkiem niezłe historie. Ostatnio np mąż zapytał "Czy wyłączyć już te weki? Bo woda się w garnku wygotowała." Hym…

Odpowiedz
Irena A. Bujak (Bujaczek) 30 września 2012 - 22:19

Ha! To mi się przypomniało jak czytałam "Rok w Poziomce" w sylwestra. Wszyscy przygotowują do imprezy, a ja z wypiekami na twarzy czytam ostatnie 100 stron. Wreszcie kumpel się wkurzył i coś powiedział (przemilczę to :D). Suma sumarum wyszło, że sama się obraziłam coś mu odpowiadając. Wszyscy się zaczęli zwijać ze śmiechu, a ja oczywiście nic nie rozumiałam. Dopiero później mi wszystko powiedzieli… Ech… Co Ty Kejt z nami robisz!?

Odpowiedz
Naila 30 września 2012 - 16:57

Ależ mnie zaintrygowałaś! Czekam z niecierpliwością na całość!

Odpowiedz
Agaaa006 30 września 2012 - 17:58

Tak siedzę i myślę o tym naszym sobotnim spotkaniu, jakby "MAMA" mogła się ze mną skontaktować czy jedzie? Przepraszam,że tutaj piszę ale nie mam adresu maila ani nic podobnego;/

Odpowiedz
Emilia Baczyńska 30 września 2012 - 19:43

Jestem wstrząśnięta, nie zmieszana, zaintrygowana! Będzie z tego ładny prezent dla mnie pod choinkę ^^ Czekam z niecierpliwością, fragment narobił apetytu!

Odpowiedz
panna - cotta20 30 września 2012 - 21:03

Hmmm czekam na tego kontrowersyjnego bohatera 🙂 ciekawe czy ma coś z Greya ? 🙂

Odpowiedz
Irena A. Bujak (Bujaczek) 30 września 2012 - 22:10

A ja uczynię to co vivi22. Nie będę czytać fragmentu bo chyba wybuchnę! I bez tego już czekam niecierpliwie 😀 Pieniążki już są odłożone na "Wiśniowy Dworek" jak i dwie nowe książki A. Lingas-Łoniewskiej. Trzy nie przespane noce już przemilczę ;D

Odpowiedz
Gosława Ka. 9 października 2012 - 16:16

Kasiu, droga Kasiu, Ty jesteś niesamowita. Czekam na Wiśniowy Dworek z niecierpliwością, bo ten fragment tak szybko się skończył! 🙁 :)))

Odpowiedz

Zostaw komentarz