• Strona główna
  • Aktualności
  • Moje książki
    • Seria mazurska
    • Seria z życia wzięta
    • Seria z kokardką
    • Seria owocowa
    • Seria kwiatowa
    • Seria Poczekajkowa
    • Seria dla dorosłych
    • Książki kucharskie
    • Kroniki Ferrinu
    • Saga Przytulna
    • Trylogia Autorska
  • Księga gości V
  • Kontakt
Katarzyna Michalak – Pisarka
Bez kategorii

Premiera finałowego tomu Trzech sióstr już dzisiaj!

Czytaj więcej...
Bez kategorii

Finałowy tom serii Trzy siostry w przedsprzedaży!

Czytaj więcej...
Bez kategorii

Szczęście pisane marzeniem – świąteczna powieść w przedsprzedaży

Czytaj więcej...
Bez kategorii

Burza, drugi tom „Trzech sióstr” w przedsprzedaży!

Czytaj więcej...
Bez kategorii

Iskra – pierwszy tom nowej serii Katarzyny Michalak – Trzy siostry już w sprzedaży

Czytaj więcej...
Bez kategorii

Domek nad potokiem już w księgarniach!

Czytaj więcej...
Bez kategorii

Gdybyś miała zbudować swój dom…

Przez Administrator 19 października 2014
napisane przez Administrator

Czy wiecie, że Nadzieja istnieje naprawdę? Domek, który opisałam w książce rzeczywiście stoi sobie w otoczeniu wiekowej puszczy w Boguszy, niedaleko Nowego Sącza. I powiem Wam, że to najpiękniejszym domek i najcudniejsze miejsce, jakie widziałam podczas wieloletnich poszukiwań TEGO miejsca. Mojego azylu. Kupiłabym go z miejsca, bo kosztował niedrogo, miał jednak drobny mankament: był maluśki (dwanaście metrów kwadratowych!). Nie dało się w nim zamieszkać na stałe… Ale jest, wzniesiono go pod koniec XIX wieku i postoi pewnie kolejne sto lat, bo zbudowali go dobrze, góralscy cieśla.

A oto już zdjęcia tego domku.

I jeszcze jedno śliczne miejsce, o którym kiedyś napiszę. Maciupki domek na Zakynthos w Grecji. Właściciele, jak się doczytacie, nazwali go Almond Tree Cottage.

Pomyśleć, że mogłam mieszkać w Migdałowej Chatce albo Domku z Bajki, a wybrała mnie taka dosyć zwyczajna, ot zwykła kostka z cegły, Poziomka…

Wiem z Waszych maili, że wiele z Was szuka swojego miejsca na ziemi, ale równie wiele już znalazło. Jakie one są? Jakie miałyby być? Gdzieś tutaj? W Polsce? Czy może na pięknej, greckiej wyspie tuż nad morzem? Z kamienia? Z drewnianych bali? Stare, mające swoją historię, czy „nówki”, przez Was wymarzone, zaprojektowane i wybudowane?

Ech… o wymarzonych domkach mogłabym gadać jak o ukochanych różach. Bez końca. 🙂

19 października 2014 7 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Arogancki drań

Przez Administrator 16 października 2014
napisane przez Administrator

Od paru dni mam tak fajnie zatytułowany plik na pulpicie. „Arogancki drań”. Co widzę tego „aroganckiego drania”, to śmiać mi się chce, bo wyjątkowo to określenie pasuje.
Jest to początek (a może środek?) powieści, która kiedyś pewnie powstanie, a napisał mi się ów początek teraz, gdy nie wolno mi niczego pisać, bo mam wakacje.
Ale pisanie hmm… ot tak sobie… się nie liczy, no nie? 😉
Jak fajnie jest oszukiwać samą siebie i jak zupełnie to nie wychodzi…
Myślałam, że będą mi potrzebne dłuuugie wakacje po ostatnich miesiącach, w których to pisałam i przygotowywałam do druku ileś tam książek i opowiadań, ale okazuje się że bez pisania wytrzymuję… no nie wiem… tydzień? Dwa?
Tak więc niedługo przysiądę na poważnie do następnej powieści, a tymczasem piszę takie właśnie niezobowiązujące wstawki. A to „Aroganckiego drania”, a to kawałek scenariusza…

A tak apropos, w jakim kierunku powinna rozwinąć się akcja? Na co miałybyście ochotę? Na coś w serii z czarnym kotem? Może na kryminał, albo sensację? A może na coś pikantniejszego? Romantyczna obyczajówka raczej mi z tego nie wyjdzie. Nie z takim facetem w roli głównej. Więc…? 😉

Endżoj!


Arogancki
drań! – to była pierwsza myśl, jaka jej przyszły do głowy.

Mierzył ją
zimnym spojrzeniem i czekał, aż ona – ona, która siedziała tu od pół godziny! –
wstanie i ustąpi mu miejsca, bo to „jego stolik”!
– Zajęła
pani mój stolik – tak powiedział przed chwilą.
Klaudia
zwykle była łagodna i ustępliwa, ale nie dziś. Dzisiaj wystarczająco dostała od
życia i ludzi w kość.
– Miał pan
rezerwację? – zapytała tak jadowitym tonem, jak jadowite w tej chwili było spojrzenie
czarnych oczu tego faceta.
– Nie muszę
– odparł, a na jego przystojną, nawet bardzo, to musiała przyznać, twarz
wypełzł pełen wyższości półuśmiech. – Jestem właścicielem tej restauracji.
Uniosła
brwi.
– I w ten
sposób traktuje pan gości?! To niedługo ten biznes pociągnie!
Zaśmiał
się. Gardłowo, seksownie i bez krzty wesołości.
– O mój
biznes proszę się nie obawiać. Restauracja wraz z hotelem jest w mojej rodzinie
od pokoleń…
„Restauracja
wraz z hotelem”?! Ma przed sobą kogoś z Bascardich?! Na miłość boską, w co ona
się wpakowała?! Czy naprawdę musiała upatrzyć sobie ten zaciszny stolik w
najdalszym kącie sali? Nie mogła usiąść gdzie indziej?!
On
przyglądał się z ciekawością badacza kobiecie, która miała wszystkie uczucia
wypisane na twarzy. Łącznie z czymś, czego… nie potrafił odczytać. Jeszcze nie.
Nie
wyglądała na bywalczynię pięciogwiazdkowych hoteli i restauracji z dwiema gwiazdkami
Michelina. Prawdę mówiąc pasowała bardziej do Pizza Hut. Kurteczka z taniego
hipermarketu. Nijaka bluzka do dżinsów. Buty chyba po babci. Zaniedbane włosy i
paznokcie. Ale… coś w tej kobiecie kazało się Rogerowi wstrzymać z wezwaniem
kierownika sali, by ten wyprosił niepożądanego gościa, albo skierował go do
innego stolika. Tak. Nieznajoma miała w oczach jakąś iskrę, która znudzonego
życiem i pięknymi, odpicowanymi laskami spadkobiercę fortuny Bascardich
zaintrygowała.
– Proponuję
kompromis – odezwał się, gdy już wstawała, by pokornie ustąpić mu miejsca. –
Zjemy obiad wspólnie. Tu, przy tym stoliku.
– Ale… – chciała
coś powiedzieć, lecz przerwał jej władczym ruchem dłoni.
– Nie ma
żadnego ale. Będzie pani moim gościem.
Usiadła z
powrotem, jakby ją popchnął.
Tak
naprawdę potrzebowała właśnie takiego mężczyzny, jak Roger Bascardi. Łaknęła
wręcz. Nie pod względem seksualnym, nawet nie uczuciowym. Po prostu taki jak on
– arogancki, bogaty i wręcz nieprzyzwoicie przystojny – był główny bohater jej
powieści. W nadziei na spotkanie kogoś, kto by ją zainspirował, przyszła dziś
do tej restauracji, usiadła w najdalszym kącie i obserwowała gości, sącząc herbatę
tak drogą, że mogłaby za te pieniądze gdzie indziej kupić obiad. Wybrała jednak
herbatę, choć głód skręcał jej trzewia, bo książka była najważniejsza.
Rozmyślając
o tym obserwowała mężczyznę, jak usiadł naprzeciw, odrzucił wykrochmaloną
serwetkę, zamiast rozłożyć ją na kolanach, odebrał kartę dań od kelnera, który
w tym momencie się przy nich pojawił, kłaniając się właścicielowi w pas, i… gdy
kelner zniknął… splótł ręce pod brodą po czym wbił uważne, ale już nieco
przyjaźniejsze spojrzenie w kobietę.
– Proszę
przejrzeć menu. Na pewno coś pani dla siebie znajdzie. Mamy świetnego szefa
kuchni.
Zapewne –
pomyślała spłoszona. – Ceny też macie świetne. I albo od razu cię, arogancie,
uprzedzę, że stać mnie tylko na tę nieszczęsną herbatę, albo… pod ziemię się
zapadnę, gdy przyjdzie do płacenia.
– Muszę
panu do czegoś się przyznać – rzekła, powziąwszy nagle decyzję. – Nie przyszłam
tu na obiad. Nie mam pieniędzy.
Pokiwał
głową, jakby się tego spodziewał.
– To nie
tak, jak pan myśli! – odezwała się z gniewem. – Nie chciałam zamówić, najeść
się i uciec bez płacenia! Jestem… – no, nadeszła chwila prawdy… – jestem
pisarką. Początkującą pisarką. Potrzebowałam takiego wnętrza i takiego… –
Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć „faceta” – klimatu do książki. Dopiję
herbatę do końca i znikam.
Uczyniła
to, co powiedziała, czy raczej próbowała uczynić, bo rzeczywiście wypiła
filiżankę pysznego aromatycznego płynu trzema szybkimi łykami, rzuciła na stół
banknot, ale nim zdążyła zniknąć, on przytrzymał stanowczo jej rękę i zmusił,
by opadła z powrotem na krzesło.
– Znam paru
pisarzy – odezwał się tonem doskonale obojętnym – ale ich stać na jadanie w
takich restauracjach nawet codziennie.
– Przecież
powiedziałam, że dopiero zaczęłam pisać. Wydawcy spodobały się pierwsze
rozdziały i prosi o więcej, a ja potrzebuję… inspiracji.
Takiej jak
ty – dokończyła w myślach.
I sama sobie
wydała się w tym momencie żałosna. W tej wyświechtanej kurteczce, taniej bluzce
i dżinsach. Schodzonych butach…
Po wyjściu
ze szpitala walczyła o każdy grosz. Opłacić czynsz, nie umrzeć z głodu – to
było wszystko, o czym do niedawna marzyła. Teraz doszło jeszcze: dożyć do
wypłaty zaliczki i dokończyć książkę.
Czy jednak
ten zarozumiały, bogaty dupek zrozumie, jak to jest być głodnym i nie mieć na
prąd? Nagle poczuła pod powiekami piekące łzy.
On nie może
ich zobaczyć! Nie może się ich nawet domyślić! Wykrzywiła twarz w wymuszonym
uśmiechu.
– Napiszę
ją i za pierwszą wypłatę przyjdę tutaj, do twojej restauracji na obiad – rzekła
z pewnością, której nie miała w sercu, nawet nie zauważywszy, że zwraca się do
niego na „ty”.
–
Oczywiście – zgodził się lekko. – Ale tymczasem ja zapraszam ciebie. Wydajesz
się… – Głodna, chciał powiedzieć prosto z mostu, ale dokończył z lekką kpiną – …rzeczywiście
spragniona inspiracji.
16 października 2014 18 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Moje róże – wspomnienie lata – i parę rad dla początkujących

Przez Administrator 5 października 2014
napisane przez Administrator

Oto parę rad od początkującej hodowczyni dla początkujących hodowczyń. Nie jestem różaną wyrocznią, hoduję te kwiaty dopiero czwarty rok i myślę, że sporo muszę się nauczyć, ale kilkoma spostrzeżeniami mogę się z tymi, które pokochały róże po „Ogrodzie Kamili”, podzielić.

Jest teraz czas sadzenia róż. Jesień i wiosna. Przy czym nie wiem dlaczego jesień ma być lepsza od wiosny. Ja, gdybym miała być gdzieś przenoszona, wolałabym pocieszać się ciepłem i słońcem, a nie okropnym październikiem i jeszcze gorszym listopadem. Ale róże nie mają takich rozterek. Można je więc teraz sadzić. Dodam, że róże w doniczkach można przesadzać cały rok. Te z nagim korzeniem (a takie najczęściej są w sprzedaży) właśnie wczesną jesienią i wiosną.

Jedna ważna uwaga: róże kochają ciepło i słońce. W cieniu będą chorowały, w półcieniu będą nieszczęśliwe. I też zaczną chorować.
Ja mam u siebie trzy różane poletka – jedno dla moich ulubienic, najbardziej zadbane i z najlepszą ziemią, drugie dla odmian, które sprawdzam, również zadbane, trzecie to zsyłka (wygnanie) – tam przesadzam odmiany, które się nie sprawdziły. Jest to miejsce najbardziej oddalone od domu, zaciszne i totalnie nasłonecznione. Najbardziej gorące i słoneczne na całej działce. I tam te moje półdziko rosnące różyczki… mają się najlepiej. Kochają to miejsce. Mogę kompletnie nic, oprócz podlewania, przy nich nie robić, a one i tak będą kwitły aż do zimy. Szkoda, że tego ciepła i tego słońca nie mogę przenieść bliżej… Róże przy domu, choć bardzo o nie dbam, chorują, bo rosną w cieniu. Nie znoszą tego. Tak więc gdy będziecie wybierać miejsce dla Waszych pieszczoszek, dużo słońca proszę.

Róże muszą być przycinane i podlewane. Na początku bałam się tego przycinania. Rozumiecie: nad trzecim pąkiem, skośnie, tylko podczas pełni księżyca i nago (żartuję), ale teraz po prostu biorę sekator i je przycinam. One i tak odrosną. O ile będą miały słońce i ciepło.
Są dwie szkoły: cięcie jesienne i cięcie wiosenne (mówię nie o usuwaniu zwiędłych kwiatów – to trzeba robić na bieżąco, a o cięciu niskim, ok 30cm nad ziemią). Ja przycinam róże po staropolsku – jesienią. Ładnie wtedy wygląda rosarium jest schludne i zadbane i łatwiej krzaczki opatulić.
No ale ja się nie znam. Fachowcy radzą co innego. Czyli cięcie wiosną.

Na zimę róże należy opatulać. Ja przysypywałam je liśćmi brzozy, które zgrabiałam z trawnika i jest to okej, ale trudno potem te liście wydłubywać z kłujących krzaków. W tym sezonie mam zamiar spróbować mat słomianych albo jodłowych gałęzi. Ciekawe jak się to sprawdzi.

Róże należy nawozić. Nawozów jest cała masa, ja jednak wyszukuję takie w granulkach, koniecznie z manganem i żelazem, a na takie trudno trafić, bo zauważyłam, że właśnie takie niedobory u moich róż występują. Róże lubią też glebę lekko kwaśną (tak jak iglaczki i rododendrony), więc kora do obsypania krzaków nie zaszkodzi różom, a ograniczy wzrost chwastów.

Na koniec: jakie odmiany polecam? Często dostaję takie pytanie. Moja odpowiedź jest prosta: pachnące. Uwielbiam zapach róż, ale ale, nie wszystkie pachną różami! Kupiłam odmianę o zapachu… nie pamiętam jak był określony… orientalny? Egzotyczny? Woniała temperą, jakimś takim sztucznym zajzajerem i udała się na wygnanie. Gdzie ma się bardzo dobrze, jak wspominałam.
Wybierając więc odmianę, którą chcesz ściągnąć ze szkółki obejrzyj zdjęcia, czy taki kwiat Ci się podoba, doczytaj dokładnie, jaki to rodzaj róż (wielkokwiatowe to róże na długich łodygach i dużych pięknych najczęściej pojedynczych kwiatach, wielokwiatowe to niższe i obficie kwitnące, są jeszcze rabatowe, pnące, historyczne…). Czy jest odporna na mróz i na choroby. Czy ewentualnie zgodzi się rosnąć w półcieniu, albo w donicy (róże nie lubią donic, mi się nie udało hodować ich na ganku). Jak jest wysoka i jak szeroko się rozkrzewia. Bujnie rosnące zagłuszą bowiem te mniejsze i niższe, zasłaniając im słońce.

Ja już wiem, jakie róże chcę hodować na całej działce. Moje ulubione to Aquarell, Lady Emma Hamilton i Erotica.
Bardzo, ale to bardzo niezwykła, aż niepokojąca, jest niebieska róża (choć kolor ma raczej lawendowy), ale nie wiem, jak się nazywa, ja określam ją róża-duch. Tej się jeszcze przyjrzę.

I na koniec powiem Wam jedno: to wspaniałe hobby. Mogę się krzątać między moimi różami całe letnie dnie. Chętnie je także tnę do wazonu (szczególnie te z wygnania), dom wtedy pięknie wygląda i pięknie pachnie.

A teraz kilka zdjęć moich pieszczoszek.

Wyjątkowo wdzięczna w hodowli i wyjątkowo niefotogeniczna Aquarell. Kwitnie od czerwca do teraz, gdy wszystkie inne już się poddały, ma śliczne kwiaty i ładnie pachnie. Krzaczki miały być średniowysokie, a jeden przerósł mnie. Ale moje aquarelki wiedzą, że darzę je miłością i w ten sposób się odwdzięczają. 🙂

Druga z moich ukochanych odmian, którą już tutaj prezentowałam: Lady Emma Hamilton. Moim zdaniem trudna w hodowli i wymagająca troski. Przepięknie kwitnie a jeszcze piękniej pachnie. Obok Erotiki (której ładnego zdjęcia nie udało mi się zrobić) to najpiękniej pachnąca odmiana.

Orient Express – z tego co pamiętam tak się nazywa ta róża. Ładnie wygląda, ładnie pachnie, ale nic szczególnego o niej nie powiem. Chyba powędruje „na wygnanie”…

Candlelight – ładna, ładnie pachnąca, długo stoi w wazonie (co nie zawsze jest regułą, nie każda odmiana choć cięta w ten sam dzień lubi zdobić dom)

Śliczna – i tylko śliczna – Nostalgie. Jeszcze jedna ważna uwaga przy okazji: wybierajcie róże, które powtarzając kwitnienie i kwitną do jesieni. Chcecie mieć – tak jak ja – kwiaty, a nie krzaki przy domu, no nie? Nostalgie zakwitła raz, a potem były same badyle. Rozczarowałam się, bo kwiaty były naprawdę przepiękne…

I na koniec róża-duch. Płatki mają barwę lawendową, wpadającą w błękit i muszę Wam powiedzieć, że krzak obsypany takimi kwiatami jest po prostu niesamowity. Będę ją hodować. Ale może na słońcu. Ciekawe, czy będą wtedy bardziej niebieskie, czy bardziej fioletowe…

Pewnie zanudziłam Was na śmierć postem różanym, ale o moich pasjach potrafię nawijać w nieskończoność. 🙂
Teraz mam nowe hobby, fotografię, i niedługo znów zaprezentuję parę zdjęć…

5 października 2014 15 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

„Wojna o Ferrin” – premiera dnia… eee… nie wiem

Przez Administrator 2 października 2014
napisane przez Administrator

Hmm… jestem skonsternowana. Najbardziej przeze mnie oczekiwany, bo ulubiony tom Kronik Ferrinu, ma bowiem trzy daty premiery, a która jest właściwa i kiedy książka się ukaże… nie wiem.

Na początku roku książka została wpisana do planu wydawniczego na październik, w połowie roku doprecyzowano, że będzie to 23 października i tak była zapowiadana na portalach książkowych. Tymczasem Matras i Weltbild nagle przesunęły datę premiery na 13 listopada, Empik zaś na 15 ale października, tymczasem u Wydawcy nadal jest to 23 października.

Zgłupiałam zupełnie i nie wiem, kiedy ta książka się ukaże. Jedyne pocieszenie: ukaże się. 🙂 Musimy – my, pasjonatki Ferrinu – uzbroić się w cierpliwość i poczekać.

Poczekamy, co, dziewczyny?

Tymczasem Wydawnictwo Filia wraz z Empikiem przygotowało fajną niespodziankę. Wraz z „Kawiarenką pod Różą” można kupić kartki z paroma słowami ode mnie. Ot taki miły drobiazg. Jest to oferta limitowana, nie wiem ile egzemplarzy ma dołączoną kartkę i gdzie można takie książki kupić. Wiem, że ja moje egzemplarze autorskie mam bez kartek. (Konsternacja).

TUTAJ  
można kupić książkę z opowiadaniem moim i jeszcze kilku zacnych Autorów. Z inicjatywy koleżanki po piórze Gabrieli Gargaś napisaliśmy opowiadania w szczytnym celu: dochód ze sprzedaży książki zasili konto fundacji Marka Kamińskiego, która pomaga chorym dzieciom. Książka będzie również dostępna na stronie Empiku.

A ja dla Was przygotowuję jeszcze jedną niespodziankę. Przed świętami, tak żeby było można zrobić komuś fajny prezent, będzie można kupić książki z moim autografem. Gdzie i kiedy jeszcze dokładnie podam, gdy uruchomimy całą akcję. Tytułów będzie wiele: Sklepiki, kwiatowa trylogia, Poczekajka, parę książek z serii owocowej, Kawiarenka, Ferrin – do wyboru, do koloru. Jeśli więc chciałybyście sprawić komuś albo sobie taki prezent, wypatrujcie wiadomości. Może będzie osobna zakładka na górze strony?

Na koniec krótkie ale treściwe pytanie: kto jeszcze czeka na IV tom Kronik?

2 października 2014 17 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

Wielki Konkurs Recenzjowy – Trylogia Kwiatowa

Przez Administrator 1 października 2014
napisane przez Administrator

Do premiery „Przystani Julii” miesiąc (już tylko miesiąc!), chociaż podobno (jest to prawdopodobne, ale nie na 100% pewne) Julia ma mieć swoją prapremierę na Targach Książki w Krakowie, szczęściary, które na nich będą, bo pewnie dostaną ją w swoje ręce prędzej niż autorka…

Czas więc najwyższy ogłosić konkurs recenzjowy, by Wydawca miał komu wysłać egzemplarze promocyjne. Niniejszym ogłaszam ten konkurs.

Zasady są tym razem nieco inne: w komentarzach pod tym wpisem wklejajcie (uwaga!) fragment Waszej recenzji – najlepszy, najlepiej oddający Wasze emocje podczas czytania książki – oraz link do recenzji.

Nie muszą to być recenzje z bloga, mogą to być opinie ze stron księgarni internetowych, czy portali czytelniczych, ważne jest pięć rzeczy:
1. fragment recenzji wklejony do komentarza
2. link do recenzji
3. recenzja ma dotyczyć tylko „Ogrodu Kamili” albo „Zacisza Gosi”
4. recenzja napisana przed 20 października br (macie więc jeszcze trochę czasu, by coś skrobnąć).
5. adres mailowy, na który będę mogła wysłać informację o ewentualnej wygranej.
I najważniejsze: fragment recenzji nie może zdradzać treści! To ma być nie spoiler i nie streszczenie, a Wasze wrażenia, okej? Bezlitośnie będziemy z Anią kasować wpisy, które zdradzają akcję, czy nie daj Boże zakończenie którejś z części.

Jeszcze przed premierą ogłoszę wyniki konkursu. Mam nadzieję, że egzemplarzy promocyjnych będzie zacna ilość i będziecie usatysfakcjonowane. 

1 października 2014 44 komentarze
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Bez kategorii

„Przystań Julii” – pierwsze opinie i pierwszy fragment!

Przez Administrator 26 września 2014
napisane przez Administrator

Chyba żadnej z Was, która czytała dwa poprzednie tomy trylogii nie muszę przedstawiać najbardziej oczekiwanej z moich książek: „Przystani Julii”. Powiem krótko: tekst jest już dopieszczony i przygotowany do druku. Okładka… zdaniem Wydawcy jest najpiękniejsza ze wszystkich. Rzeczywiście kolory całości – wiosenne żółcienie i jasna zieleń – są wprost wymarzone na poprawę listopadowego nastroju (premiera 5 listopada, przypominam).

Oto trzy pierwsze opinie o tej książce, trzech pierwszych osób, które ją czytały. Dodam, że wcale nie musiały się na jej temat wypowiadać. Ale chciały to uczynić.

Pani
Kasiu,
właśnie
skończyłam czytanie. Mam jeszcze głowę pełną emocji i wzruszeń… Książka jest
fantastyczna, czyta się jednym tchem, akcja pędzi jak szalona. A wszystko
schodzi się w pięknym finale. Ten tom będzie rewelacyjnym świątecznym prezentem
– dużo w nim ciepła, bezinteresownej przyjaźni i miłości. Szkoda, że to już
koniec serii, ogromnie trudno się rozstać z tak wspaniale zarysowanymi
bohaterkami. A może uda się Panią jeszcze namówić na powrót do Przystani?
Ogromnie
dziękuję za wspaniałą dawkę wyśmienitej prozy.
Pani
Kasiu,
Wg
mnie Przystań Julii jest najlepsza z całej serii!!!
Dwa
plany (Milanówek i Bieszczady) wprowadzają dodatkową dynamikę, której i tak nie
brakuje!!!
Cały
wachlarz emocji! Rewelacja Pani Kasiu, rewelacja!
Pani
Kasiu,
Znów
dzieje się dużo, a emocje są chyba jeszcze większe niż w pierwszych dwóch
częściach. 
Im
dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że to najlepsza część
trylogii kwiatowej. Naprawdę.

Krótkie, ale jakże dla mnie ważne, opinie osób, które pracują nad książką. Najważniejsze będą jednak WASZE odczucia. Już nie mogę się doczekać, kiedy książka znajdzie się w rękach Czytelniczek… 
A teraz na dobry początek… początek. :))
Akcja zaczyna się spokojnie, by nie rzec – leniwie – ale nie dajcie się zwieść tej sielskości. Jak mnie znacie zaraz będzie trzęsienie ziemi, a potem napięcie będzie tylko wzrastać…

Czy po przeczytaniu poniższego fragmentu macie ochotę na c.d.? 😉

„PRZYSTAŃ JULII”
 
ROZDZIAŁ I

Julia przemierzała drogi i bezdroża Podkarpacia starą terenową hondą, mając
w bagażniku i na tylnym siedzeniu dorobek całego życia: parę toreb z rzeczami,
ukochane drobiazgi, które kiedyś znów ozdobią jej dom, kilka wyrobów
rękodzielniczych na sprzedaż i nosidełko z Bezą, kotką, którą już raz ktoś
opuścił i nikt inny nie chciał. Tak jak teraz nikt nie chciał Julii. To, co
wiozła w samochodzie, było całym jej majątkiem. To i jeszcze sklepik
internetowy, „Kącik Julii”, w którym próbowała sprzedawać cudeńka, jakie wyszły
spod jej rąk. Tak, on też, chociaż miałby się dużo lepiej, gdyby życie nagle
się jej nie rozpadło, a ona nie straciła kilku miesięcy na wędrówkę po sądach i
adwokatach. Może tu, na końcu świata, odbuduje i to życie, i stracony dom, i sklepik?
– Uda mi się,
co, Bezuniu? – odezwała się na głos.
Kotka miauknęła w odpowiedzi, zawsze gotowa wesprzeć swą nową, ale już
kochaną panią, dobrym choć jedynie kocim słowem. Sporo czasu, pracy i miłości
kosztowało Julię doprowadzenie zabiedzonego, skołtunionego zwierzaka o chudym,
wygłodniałym pyszczku i pełnych strachu niebieskich oczach do przyzwoitego
stanu. „Czapka z filcu”, jak mówiła o kotce pół roku temu Sandra, była teraz
chmurką białego puchu. A Sandra…
Kobieta poczuła ukłucie bólu na wspomnienie córki. Wgryzło się w serce,
szarpnęło duszę, wycisnęło z oczu łzy.
– O nie, kochana.
Nie możesz pozwolić sobie na płacz. Jeszcze nie teraz. – Julia otarła oczy
wierzchem dłoni.
– Dojedziesz do
domu, gdziekolwiek się on znajduje, weźmiesz gorącą kąpiel, wypijesz wino,
które wieziesz ze sobą przez pół Polski, i już w swoim łóżku, w swoim nowym
łóżku, będziesz mogła płakać do woli. W takiej właśnie kolejności: kąpiel,
wino, łóżko, łzy.
Kotka, myśląc, że pani znów mówi do niej, miauknęła twierdząco, a Julia
podziękowała losowi, że chociaż Bezy jej nie odebrał. Chyba zwariowałaby przez
tę wielogodzinną podróż w nieznane, gdyby została zupełnie sama.
Honda wjechała na wyboistą leśną drogę, pnącą się pod całkiem sporym kątem
między skarpą a brzegiem strumienia. Choć reszta kraju już cieszyła się wiosną,
tutaj w lasach nadal widać było łaty śniegu, ale krokusy wyglądały już na
świat, wyciągając do słońca delikatne fioletowe płatki.
Julia zapragnęła zatrzymać się, odetchnąć pachnącym wiosną, choć jeszcze
mroźnym powietrzem, nacieszyć oczy nieskażoną przez cywilizację i człowieka
przyrodą. Po prostu pobyć sama ze sobą.
Zatrzymała samochód pośrodku drogi – nikogo przez ostatnie pół godziny nie
mijała, zresztą nie odejdzie daleko – sięgnęła na tylne siedzenie po kurtkę,
narzuciła ją na ramiona i po chwili stawiała pierwsze kroki na ziemiach
Podkarpacia, których maleńki kawałek (nie taki znowu maleńki, całe dwa
hektary!) należał ponoć do niej, Julii Staneckiej, swego czasu Stern.
Podeszła do strumienia i ślizgając się po kamieniach, przykucnęła
zapatrzona na krystalicznie czystą wodę, mknącą przed siebie z pierwotną
radością, i zasłuchała się w jej śpiew. Bór wznosił się po obu stronach drogi,
majestatyczny i spowity mrokiem, choć do zachodu słońca pozostało jeszcze
trochę czasu.
Na drogę kilkanaście metrów dalej wyszły dwie sarny. Przyjrzały się
kobiecie bez strachu i spokojnie, wcale niezdziwione jej obecnością, weszły w
las po drugiej stronie. Julia, która na chwilę wstrzymała oddech, by ich nie
spłoszyć, teraz zaczerpnęła pełną piersią powietrza, pachnącego żywicą, nagle
smutna i szczęśliwa zarazem. To pierwsze uczucie było jej znane od dawna. To
drugie dawno zapomniane.
Ale teraz nie chciała się smucić.
Wstała, wyciągnęła ręce ku niebu, rozciągając obolały od długiej jazdy
kręgosłup i przeskakując z kamienia na kamień, weszła w las po drugiej stronie
strumienia. Dotknęła pytająco pnia wiekowej jodły. Kiedyś przytulała się do
drzew, ale było to tak dawno, że zdawało się snem albo wydarzeniem z
poprzedniego wcielenia. Mimo to, a może właśnie dlatego, zapragnęła teraz,
zaraz, natychmiast poczuć w sobie siłę drzewa. Będzie jej potrzebna! Objęła
ramionami potężny pień i przytuliła się z całych sił, przyciskając policzek do
chropowatej kory. Zamknęła oczy, zwolniła oddech i pozwoliła swojej duszy na
zjednoczenie się z duchem drzewa. Pragnęła poczuć napływ nadludzkiej siły, ale…
poczuła tylko, jak bardzo jest zmęczona.
Łzy znów zapiekły pod powiekami, choć Julia była pewna, że wypłakała
wszystkie.
Gdy wracała na drogę, przyspieszyła kroku, bo z przeciwnej strony nadjeżdżał
samochód. Tak samo terenowy jak jej i tak samo stary.
– Przepraszam!
Przepraszam! – zamachała rękami, biegnąc do hondy.
Już obawiała się wściekłego trąbienia klaksonu, którym powitano by
zastawiające drogę auto na ulicach Warszawy, ale… nie. Tutaj nie pospieszano
podróżnych, nie traktowano ich też jak śmiertelnych, znienawidzonych wrogów.
Julia usiadła za kierownicą wpatrzona przepraszająco w kierowcę tamtego
samochodu, przekręciła kluczyk i… nic. Honda nawet nie udawała sprawnego,
gotowego do dalszej drogi auta. Nawet nie zakasłała, nie zakrztusiła się
paliwem, by odmówić posłuszeństwa, po prostu nie zareagowała na prośby i groźby
Julii.
Kierowca drugiej terenówki wysiadł i zaczął się
zbliżać. Kobieta rzuciła mu spłoszone spojrzenie. Nie miała ochoty na konfrontację
w lesie z nieznajomym facetem, który sprawiał wprawdzie wrażenie całkiem
nieszkodliwego, ale który psychopata sprawia inne?
– Dzień dobry,
coś się stało? – zapytał niskim, miłym dla ucha głosem, gdy Julia odkręciła do
połowy boczną szybkę.
Był niewiele starszy od Julii – miał może trzydzieści osiem, trzydzieści dziewięć
lat – ale na pewno od niej wyższy i lepiej umięśniony. Jeżeli ten mężczyzna ma
dobre zamiary, nie warto go do siebie zrażać nieuprzejmą odpowiedzią – zresztą
nieuprzejmość była Julii obca – jeśli zaś złe, lepiej być podwójnie grzeczną i…
nie opuszczać samochodu!
– Wyszłam na
chwilę, rozprostować nogi, a teraz nie mogę odpalić.
Raz jeszcze przekręciła kluczyk, ale bez skutku.
– To może być
świeca. Ma pani na zmianę? W autach tak wiekowych jak nasze zawsze się
przydaje.
– Co się
przydaje? Świeca? Po co? – wyszeptała Julia, robiąc wielkie oczy. Przecież nie
zamierzała tu nocować! Nagle roześmiała się, a ten śmiech ujął jej lat i
zmartwień. – Mówi pan o świecy samochodowej?
– A pani
myślała, że o takiej z wosku? – zawtórował jej śmiechem.
Już widziała oczyma wyobraźni siebie nocą w samochodzie, gdy temperatura
spada do minus pięciu stopni, jak czyta Bezie książkę w blasku świecy.
Koniecznie Króla Szczurów, którego
ukochany egzemplarz zabrała z domu. Byłego domu. Uśmiech znikł z jej ust jak
zdmuchnięty płomień świecy. Jego resztki migotały jeszcze w zielonych oczach
kobiety, ale i one przygasły.
Mężczyzna przyglądał się jej jeszcze chwilę.
– Pani tu do nas
na urlop czy na stałe? – zapytał.
Julia ponownie spojrzała nań z nieufnością. W Warszawie takie pytania były
wyrazem wścibstwa. Lecz tutaj, na wsi, w środku lasu… Może zwykłej ludzkiej
życzliwości?
– Pytam, bo jeśli
potrzebne będą części do tego auta, prościej będzie zawrócić, niż jechać przed
siebie. Dalej nie ma już żadnego miasta, są tylko góry.
No jasne, że góry! Przecież nie jechała nad morze!
Nagle zmroziło ją co innego: powiedział „jeśli potrzebne będą jakieś
części”?! To znaczy, że nie wyjmie, niczym królika z kapelusza, tej świecy, nie
wkręci jej gdzie trzeba i ona, Julia, nie będzie mogła spokojnie ruszyć w
dalszą podróż, płacąc za pomoc parę złotych? Bała się go mimo wszystko. Nie
miała ochoty nawet głowy wychylić przez na wpół otwarte okno! Co będzie, jeśli
tamten poprosi ją o pomoc przy naprawie hondy i będzie musiała wyjść z
samochodu?
– Gdzie moje
maniery! – wykrzyknął nagle nieznajomy. – Pani pozwoli: Grzegorz Bogdański
jestem. Mieszkam w okolicy. Ja i moje hucuły.
– Julia
Stanecka. – Podała mu przez okno rękę, którą mężczyzna uścisnął ceremonialnie,
powstrzymując śmiech.
Ludzie z wielkich miast tak się właśnie zachowywali w leśnej głuszy: jakby
każdy napotkany człowiek był gwałcicielem albo mordercą. Tymczasem choćby z
czystego rachunku prawdopodobieństwa wynikało, że zwyrodnialca prędzej spotkasz
w mieście niż na leśnej drodze.
– Hucuły? To
znaczy, że hoduje pan konie? – odezwała się nieśmiało.
– Hucuł to coś
więcej niż koń – odparł z powagą. – Mam całkiem spore stadko i jeśli interesuje
się pani końmi…
– Niewiele wiem
na ich temat. – Pokręciła głową. – Wychowałam się w małym miasteczku, potem
mieszkałam w Warszawie i o wsi nie mam pojęcia – dodała przepraszającym tonem.
Nie chciała, by pierwszy spotkany sąsiad wziął ją za zmanierowaną warszawiankę,
ale… tak się właśnie zachowywała.
Beza miauknęła nagle. Przeciągle, prosząco, z wyrzutem.
– Mój kot!
Zapomniałam o kocie! Bezuniu, zaraz dojedziemy. Jeszcze trochę…
Nagle zdecydowanym ruchem pociągnęła za klamkę i wysiadła z auta.
– Czy ma pan
może te świece? Zdaje się, że cierpliwość mojej kotki jest na wyczerpaniu.
Ja też jestem na wyczerpaniu – dodała w duchu.
– Tak się
składa, że moja honda jest niewiele starsza od pani samochodu i powinny
pasować.
Co za ulga! O ile wymiana świec rozwiąże problem.
– No więc? –
zapytał nieznajomy, nie, już całkiem znajomy Grzegorz Bogdański, podnosząc
maskę auta Julii. – Na urlop czy na stałe?
– Na stałe –
odparła kobieta z ledwo wyczuwalną niechęcią.
Do tej pory była mieszczuchem – choć Milanówek,
gdzie znajdował się ostatnio jej dom, przypominał raczej senne miasteczko
– i nikt by jej nie namówił do
zamieszkania wśród  lasów i łąk, a na
pewno nie na końcu świata, jakim coraz bardziej wydawały się Julii Bieszczady.
Lubiła miejskie życie, duże gwarne centra handlowe i wypady z przyjaciółmi do
kafejki na Starówce. Tylko że ci przyjaciele okazali się przyjaciółmi jej męża.
Eksmęża. A przyjaciółki z uliczki Leśnych Dzwonków, którymi cieszyła się tak
krótko, były daleko… bardzo daleko… Poczuła, jak żal znów wyciska łzy z jej
oczu.
Mężczyzna w tym momencie podniósł na nią z niedowierzaniem wzrok.
– Na stałe? A to
ci nowina! Ale nie zamierza pani płakać z tego powodu, prawda? Mam świece i
parę innych niezbędnych w drodze drobiazgów, ale nie jestem pewien, czy
dysponuję chusteczkami.
– U mnie ci ich
za to dostatek – prychnęła Julia zła na samą siebie, że się maże przy obcym
facecie, zamiast dbać o wizerunek silnej i stanowczej kobiety z wielkiego
miasta, co na wieś wyprowadza się dla kaprysu. – I nie płaczę z tego powodu,
tylko… Ja w ogóle nie płaczę! Oczy mi się spociły, gdy patrzę na pana wysiłki!
Zaśmiał się krótko i zatrzasnął maskę.
– Voilà.
– Już? Gotowe?
– Wymiana świec
nie wymaga magisterki.
Tego Julia się tutaj nauczy: proste czynności nie wymagają studiów
wyższych, ale części zamiennych, owszem.  
– Wycofam teraz
moje auto w miejsce, gdzie będę mógł zawrócić. Dalszą drogę pani zna?
– Znam. Chyba.
Przyglądał się Julii przez chwilę, po czym pokręcił nieprzekonany głową.
– Nie zostawię
samotnej kobiety w środku lasu – rzekł zdecydowanym tonem, mimo że jeszcze
niedawno śmieszyły go jej obawy.
– Ależ proszę
się mną nie przejmować…
– zaczęła, lecz
przerwał jej:
– Tutaj nie
zostawia się nikogo w na pastwę losu. Możemy liczyć tylko na sąsiadów. Tu nie
dojedzie drogówka. Taksówki też pani nie wezwie. GPS nie działa. Telefon ledwo
łapie zasięg, na drodze. Dalej już nie. Pozostawienie pani na noc w lesie
byłoby grzechem i lekkomyślnością, a ja chcę spojrzeć dziś wieczorem w lustro z
czystym sumieniem. Rozumie pani?
Kiwnęła głową trochę zadowolona, że Grzegorz nie pozostawi jej samej sobie,
ale też zakłopotana jego uprzejmością. Chyba powinna, gdy mężczyzna odprowadzi
ją pod same drzwi, zaproponować mu sto złotych? A co jeśli ta kwota wyda się mu
śmiesznie niska? Ile może kosztować taka świeca? A jej wymiana?
Nie zdążyła zadać mu na szczęście tych pytań, bo on już wsiadał do swojej
hondy, już cofał, by chwilę potem zawracać, wjeżdżając tylnymi kołami do
strumienia.
Skinął na Julię dłonią i powoli ruszył w kierunku, skąd przyjechał.
Wyjechali z lasu na łąki, gdy Julia, podążająca posłusznie śladem terenówki
Grzegorza, zamrugała światłami. Pierwszy samochód zatrzymał się, oboje wysiedli
jednocześnie, a kobieta zaczęła wyraźnie zakłopotana:
– Przepraszam,
że zatrzymuję, ale nie zapytał pan, dokąd jadę.
– Wydawało mi
się jasne, że do mnie.
– Do pana?!
– Tak. Prowadzę
pensjonat, jest pełen gości, właśnie jechałem po zamówione na wieczór ciasta,
więc…
– Ale ja nie
chcę! – przerwała mu wzburzona.
Miała nadzieję, że na nowej drodze życia nikt nie będzie za nią decydował,
jakby nie mogła mieć własnego zdania i własnych potrzeb. Jakby była stojakiem
na parasole, którego nikt nie pyta, czy chce stać w kącie przedpokoju czy może
na tarasie wychodzącym na ogród.
Ledwie jednak postawiła stopę, właściwie koło, na ziemi Podkarpacia, już
znalazł się ktoś, kto wie lepiej, dokąd Julia zdąża.
– Przepraszam –
odezwał się Grzegorz. Teraz on był zakłopotany. – Naprawdę przepraszam.
Wszyscy, przyjezdni i mieszkańcy, zatrzymują się choć na parę chwil u mnie i
założyłem… Mea culpa.
Julia poczuła się jeszcze gorzej. Nie chciała sprawiać mu przykrości!
Uratował ją, zawrócił, mimo że ma dom pełen gości, czekających na ciasta, a ona
okazuje się niewdzięcznicą, ale… jeszcze wczoraj przeprosiłaby mężczyznę
powtórnie – i tak staliby pośrodku drogi, przepraszając się nawzajem, aż znów
ktoś by nie nadjechał i do nich nie dołączył – ale dziś była innym człowiekiem.
To znaczy chciała być. Zaczęła pracę nad tym, by być. Odezwała się więc cichym,
ale pewnym głosem:
– Chcę jeszcze
dziś dotrzeć do domu. Mojego domu.
– Rozumiem.
Oczywiście. Wskażę drogę na miejsce, ale nie powiedziała mi pani, dokąd
właściwie zmierza.
– Bogumiła,
numer piętnaście. Mieszkała tam kiedyś Dorota Stanecka.
– Chatka
Dorotki? Kupiła pani Chatkę Dorotki? – rozpromienił się, co było widać nawet w
zapadającym mroku.
Chatka Dorotki? Tak mówili na dom cioci? Tego Julia nie wiedziała.
Nie wiedziała także wielu innych rzeczy, które okażą się dla niej sporą
niespodzianką, nie zawsze miłą. Choćby tego, że zimy tu, na Podkarpaciu… A
strumień po każdej ulewie… Julia dowie się tego w swoim czasie. Na razie
cieszyła się na myśl o – teraz już własnym – domu w Bogumile.
– Bogumiłej –
poprawił ją Grzegorz. – Tak tutaj mówimy. Nie wiem, czy powinna pani w tym domu
dzisiaj nocować. – Bez przekonania pokręcił głową. – Powinno się go najpierw
dobrze wysprzątać, napalić w piecu…
– To już
zrobione – wpadła mu w słowo Julia. – Poprosiłam przyjaciółkę cioci panią Zenię
Sowę, by posprzątała i napaliła.
Grzegorz przegarnął palcami włosy, co okaże się u niego oznaką zakłopotania,
i odrzekł:
– Zenia
rzeczywiście była tu wczoraj z samego rana, ale wezwano ją do córki. Wyjechała
w pośpiechu przed południem, nie przekazując nikomu innemu, że ma przygotować
Chatkę Dorotki dla nowej właścicielki. Przykro mi, że panią rozczarowuję –
dokończył, widząc narastającą rozpacz w oczach kobiety.
No i gdzie ona się podzieje? Zapada noc. Marzy o filiżance herbaty z miodem
i ciepłej kąpieli, a potem długim, mocnym śnie we własnym, najwłaśniejszym – bo
już nikt nigdy jej stąd nie wyrzuci! – łóżku i te marzenia
– przecież skromne! – pozostaną marzeniami? No jakże to
tak?!
Pani Zenia mogła ją chociaż uprzedzić, że… Nie, nie mogła. Bo to Julia do
niej dzwoniła, zakładając, że numer komórki się wyświetli, a dzwoniła przecież
na telefon stacjonarny… Oj, głupia kobieto, i ty marzysz o samodzielnym życiu?
– Pani Julio,
mam pomysł – odezwał się Grzegorz, by jakoś pocieszyć coraz bardziej załamaną
kobietę. – Podwiozę panią pod Chatkę Dorotki, choć teraz powinniśmy mówić
„Domek Julii”…
– Nie, nie! Niech
będzie „Dorotki”, to śliczna nazwa.
– Zostawię więc
panią na górce, przywiozę gościom ciasta i wrócę za, powiedzmy, godzinę. Jeśli
nadal będzie pani chciała nocować w tym miejscu, nie ma sprawy, jeśli zaś
przerazi panią stan starej chaty, przenocuje pani u mnie, a nad ranem
skrzykniemy pospolite ruszenie i wysprzątamy pani chatkę od piwnic po dach.
Zgoda?  
Wyciągnął do niej dłoń. Podała swoją i uścisnęła z taką samą powagą, jaka
widniała na twarzy mężczyzny.
Godzina. Tyle zdoła wytrzymać w zimnym, pustym, ciemnym domu. A jeśli nie,
to spędzi jeszcze jedną noc pod obcym dachem, byle jutro mogła spać we własnym
łóżku. Tak. Tyle wytrzyma.
Wrócili do samochodów.
Po paru minutach Julia była dozgonnie wdzięczna Grzegorzowi, że zdecydował
się ją poprowadzić. Droga, która miała być „prosta jako drut”, wiła się i rozwidlała.
Skręcali to w lewo, to w prawo i po którejś krzyżówce Julia nie miała pojęcia,
gdzie się znajduje. Ale zdążyła już na tyle zaufać swemu przewodnikowi, by
ślepo podążać za światłami hondy.
Wreszcie rozjarzyły się na chwilę i przygasły. Samochód Grzegorza stanął.
Julia zatrzymała swój. Wzięła głęboki oddech i wysiadła.
Znajdowała się na rozległej polanie, otoczonej świerkami, osrebrzonymi
światłem księżyca. Gdzieś niedaleko szemrał strumień. Ale tylko on mącił ciszę
tego niezwykłego miejsca. Taką ciszę, że zdawała się zamykać to miejsce i jego
mieszkańców w ochronnym kokonie, utkanym ze srebrnych promieni.
Powietrze było tak świeże i pachnące, że Julii zakręciło się w głowie.
– Zapalę światło
na ganku – usłyszała głos Grzegorza. – Od razu zrobi się bardziej swojsko.
Chciała go zatrzymać. Powiedzieć, że tak jest dobrze, ale przecież nie
będzie stała w ciemnościach aż do rana, podziwiając podkarpacką, mroźną jeszcze
noc. A na pewno nie pozwoli jej na to coraz bardziej zniecierpliwiona
wielogodzinną jazdą Beza.
Kotka też marzyła o końcu podróży, rozprostowaniu łap, sutej kolacji i śnie
w miękkim łóżku przy ukochanej pani. Może zrobi mały wypadzik na zwiedzanie
domu, taki zupełnie malutki, ale teraz…
Julia z determinacją ujęła rączkę nosidełka i ruszyła w stronę ganku. Właśnie
 rozbłysła na nim latarenka przy drzwiach,
która bardzo się jej spodobała. Widać było, że to solidna kowalska robota, a
nie żadne plastikowe badziewie z hipermarketu. Julia popukała w witrażowe
szybki, uśmiechnęła z uznaniem i nacisnęła klamkę.
Stała pośrodku niewielkiego korytarza, nie wiedząc w którą stronę się
skierować. Postawiła więc nosidełko na podłodze, otworzyła drzwiczki,
wypuszczając kota, a sama ruszyła tam, dokąd podążył Grzegorz. To znaczy do
piwnicy.
Ten kochany człowiek rozpalał piec centralnego ogrzewania, by Julia pierwszą
noc w nowym domu wspominała naprawdę ciepło. Kobieta poczuła wzruszenie łapiące
ją za gardło. Jak się Grzegorzowi odwdzięczy za tyle serca?  
A może… Nagła myśl sprawiła, że Julia – już gotowa dziękować swemu dobroczyńcy
– aż się cofnęła. Może on myśli o rewanżu… w naturze? Taki uprzejmy, niby
bezinteresowny, a zaraz zacznie ją obłapiać i całować?
– Musi pani
podrzucić węgla koło północy i o szóstej rano, żeby piec nie wygasł, i tak co
sześć, może osiem godzin.
Mężczyzna podniósł się z klęczek, wręczył Julii szufelkę do węgla i już
chciał wyjść, ale wyraz twarzy kobiety sprawił, że zatrzymał się w progu i zwrócił
ku niej, z trudem utrzymując powagę.
– Nie paliła
pani nigdy w piecu ?
Pokręciła głową, patrząc to na niego, to na łopatkę.
– Zostało trochę
węgla jeszcze z czasów Dorotki. Zenia musi przepalać co jakiś czas, żeby dom
nie zapleśniał, więc nie zmarznie pani przez kilka dni. Potem przywieziemy tonę
czy dwie, ale na razie otwiera pani te drzwiczki i tą szufelką w ten otwór
rzuca pani tyle węgla, ile się zmieści.
– Do pełna? –
musiała się upewnić.
Z powagą, której nie było w jego oczach, przytaknął.
– Tak jak
obiecałem, zajrzę tu za godzinę. Jeśli nadal będzie pani chciała zostać, to…
– Zawiesił głos, czekając na jej
słowa i wskazując wzrokiem coraz bardziej jaśniejący piec, a ona, niczym
posłuszna uczennica, wyrecytowała:
– Koło północy i
o szóstej rano, tą szufelką, do pełna.
Zaśmiał się i wyszedł.
Nim ruszyła w jego ślady, rzuciła nieufne spojrzenie piecowi. A nuż zrobi
jej taki numer jak honda i nagle zgaśnie?
Jednak nie.
Zasyczało coś w rurach, zabulgotało całkiem przyjaźnie i z minuty na minutę
w pomieszczeniu zaczęło się robić coraz cieplej. Kotka podeszła do Julii,
otarła się o jej kolano i miauknęła na wpół prosząco, na wpół pytająco.
– Tak, tak, Bezuniu, to jest teraz nasz dom. Będzie nam
tu dobrze. Musi być. Zaraz dam ci puszeczkę whiskasa, sama zaparzę sobie
wymarzonej herbaty, a potem… Z kąpieli raczej nici, bo pewnie nikt nie włączył
bojlera, ale pościel może czystą znajdę. I sypialnię z wygodnym łóżkiem.
Ruszyły schodami w górę.
Wyszły z piwnicy i skierowały się na prawo, gdzie za potężnymi dębowymi
drzwiami znajdowała się kuchnia. Julia włączyła światło i aż jej dech zaparło
na widok wspaniałego wielkiego kredensu, rzeźbionego dłutem dawnego artysty.
Kredens był stary, ale pięknie stary. Takich mebli dziś już nie produkują w
fabrykach „antyków”. Julia z miłością, jaką obdarzała wszystkie piękne
przedmioty, przeciągnęła po gładkim blacie dłonią. Był trochę zakurzony, ale
przecież dom stał przez długi czas pusty.
Otrzepała ręce i wyszła na środek dużego, lecz przytulnego pomieszczenia.
Tu królował dębowy stół, dookoła którego można było zasiąść podczas rodzinnej
kolacji. Krzesła – każde z innej parafii – były może i stare, miały przetartą
tapicerkę, ale za to bardzo wygodne. Posiedziała chwilę na jednym, moszcząc się
niczym Beza co wieczór na jej poduszce, po czym wstała i podeszła do okna, pod
którym znajdował się ciąg szafek kuchennych z żeliwnym zlewem i mosiężną
armaturą. Julia odkręciła kurek i aż krzyknęła ze radości. Z kranu płynęła
gorąca woda! Kochana pani Zenia, zdążyła przynajmniej włączyć termę!
Jeszcze tylko nastawić wodę w mosiężnym czajniku, znaleźć przytulną sypialnię,
taką w sam raz, a potem… kąpiel i spać!
Swoje wymarzone gniazdko Julia uwije w niedużym, ale pełnym uroku pokoju z
tarasem, wychodzącym na południe. Tu, słuchając śpiewu ptaków i szmeru
strumienia, będzie jadać śniadania i kolacje. Julię zachwyci też przylegająca
do sypialni skromna, ale własna łazienka z żeliwną wanną na wygiętych nogach.
Łóżko okaże się wręcz nieprzyzwoicie miękkie; pościel, przyniesiona
najwyraźniej przez panią Zenobię, pachnąca praniem, sztywna od krochmalu i
pięknie wyprasowana; poduszki puchate, a pierzyna – prawdziwa pierzyna! –
rozkosznie ciepła.
Ta pierwsza noc na długo pozostanie Julii w pamięci, zaś przyśni się jej…
26 września 2014 21 komentarzy
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Nowsze Posty
Starsze Posty

NEWSLETTER PEŁEN MARZEŃ

Trylogia Autorska

Facebook

Facebook

Moje książki – w jakiej kolejności czytać

Najnowsze Posty

  • Premiera finałowego tomu Trzech sióstr już dzisiaj!

    12 lutego 2025
  • Finałowy tom serii Trzy siostry w przedsprzedaży!

    8 stycznia 2025
  • Szczęście pisane marzeniem – świąteczna powieść w przedsprzedaży

    24 października 2024
  • Burza, drugi tom „Trzech sióstr” w przedsprzedaży!

    20 sierpnia 2024
  • Iskra – pierwszy tom nowej serii Katarzyny Michalak – Trzy siostry już w sprzedaży

    30 maja 2024
  • Domek nad potokiem już w księgarniach!

    12 kwietnia 2024
  • Facebook
  • Instagram

@2019 - All Right Reserved. Realizacja - Pixelwork.pl - agencja interaktywna


Wróć na górę strony
Katarzyna Michalak – Pisarka
  • Strona główna
  • Aktualności
  • Moje książki
    • Seria mazurska
    • Seria z życia wzięta
    • Seria z kokardką
    • Seria owocowa
    • Seria kwiatowa
    • Seria Poczekajkowa
    • Seria dla dorosłych
    • Książki kucharskie
    • Kroniki Ferrinu
    • Saga Przytulna
    • Trylogia Autorska
  • Księga gości V
  • Kontakt
Katarzyna Michalak – Pisarka
  • Strona główna
  • Aktualności
  • Moje książki
    • Seria mazurska
    • Seria z życia wzięta
    • Seria z kokardką
    • Seria owocowa
    • Seria kwiatowa
    • Seria Poczekajkowa
    • Seria dla dorosłych
    • Książki kucharskie
    • Kroniki Ferrinu
    • Saga Przytulna
    • Trylogia Autorska
  • Księga gości V
  • Kontakt

Recent Posts

  • Premiera finałowego tomu Trzech sióstr już dzisiaj!

    12 lutego 2025
  • Finałowy tom serii Trzy siostry w przedsprzedaży!

    8 stycznia 2025
  • Szczęście pisane marzeniem – świąteczna powieść w przedsprzedaży

    24 października 2024
  • Burza, drugi tom „Trzech sióstr” w przedsprzedaży!

    20 sierpnia 2024
  • Iskra – pierwszy tom nowej serii Katarzyny Michalak – Trzy siostry już w sprzedaży

    30 maja 2024
@2019 - All Right Reserved. Realizacja - Pixelwork.pl - agencja interaktywna