Mniej więcej połowa z dziewczyn, które napisały do mnie o swoich marzenia pragnęła zostać lekarzem weterynarii, a druga połowa pisała coś do szuflady i marzyła o zostaniu pisarką. Tym pierwszym już odpisałam, dziś napiszę jaka droga czeka te z Was, które pragną o własnej książce na księgarskich półkach.
1. Napisz
Dziś wydać książkę może każdy. Wystarczy mieć pieniądze na wydanie jej w formie e-booka, albo nawet tradycyjnej, zgłosić się do wyrastających jak grzyby po deszczu wydawnictw, które opracują Wasz tekst pod kątem redakcyjno-korektorskim (albo i nie), przygotują okładkę, wydrukują i teoretycznie roześlą po księgarniach.Więcej się na ten temat nie wypowiem, bo nigdy w ten sposób nie wydawałam. To znaczy nie zlecałam wydania swojej książki pośrednikowi. „Grę o Ferrin” opracowałam i zleciłam do druku w tych kilkudziesięciu egzemplarzach sama, nie zarobiłam na niej nic, bo wszystkie rozdałam i to był koniec przygody z self publishingiem jeśli chodzi o mnie.
Ale nie o takie wydanie chodzi. Każdy, kto marzy o byciu pisarzem, chce wydawać swoje książki w prawdziwym wydawnictwie i oglądać je na wystawach księgarni i na empikowych półkach, prawda?
Od czego więc zacząć pisarską karierę?
Od napisania książki.
Dobrej książki.
Pojęcie „dobra” jest bardzo względne, bo przecież każdy ma inne gusta czytelnicze, ale Wydawcy poszukują książek, które po prostu się sprzedadzą. Pamiętajcie: Wydawca nie jest organizacją charytatywną, nie wyda książki „po znajomości”, czy dlatego, że polubił autora. Koszty wydania i wprowadzenia tytułu do księgarń są tak wysokie, że w świecie wydawniczym nie ma „układów”, liczy się dobry tekst, który ma szansę się sprzedać. Kryminał, sensacja, powieść obyczajowa, czy historyczna, poradnik – nie mam pojęcia, co akurat może „zaskoczyć”, ale na pewno książka MUSI ZOSTAĆ NAPISANA.
To oczywiste! – krzyknie chyba każdy. Otóż nie. Dostaję co jakiś czas maile z fragmentem tekstu i prośbą o „rzucenie okiem” i parę zdań oceny. (Tu przypominam: nie czytam i nie oceniam nadesłanych tekstów). Zawsze też pada pytanie, czy nadaje się to do druku i warto jest pisać dalej.
Odpowiadam teraz Wam wszystkim: napiszcie najpierw swoją pierworodną do końca, a potem wysyłajcie ją komukolwiek. Kto ma wierzyć w książkę, jeśli nie jej autor? No kto?
2. Popraw
Wasza książka jest napisana. Od początku do końca. Macie ileś tam stron dobrego Waszym zdaniem tekstu (pamiętajcie: musicie kochać to swoje dziecko i nie wątpić w nie, choćby nie wiem co!). Teraz, zanim komuś ten tekst pokażecie, MUSICIE GO POPRAWIĆ. Przeczytać nie raz i nie dwa, poprawić wszystkie zgrzyty i błędy, które wyłapałyście same, czy podkreślił Wam word, może znajdzie się jakaś dobra polonistyczna dusza i ona rzuci na Wasze dzieło okiem? Jedno jest pewne: nie wolno Wam wysyłać do Wydawców tekstu z błędami. To po pierwsze: brak szacunku do Wydawcy, a po drugie: od razu robi złe wrażenie. Błędy po prostu odrzucają od tekstu.
Ja, choćby goniły mnie terminy i Wydawca upominał się o tekst codziennie, nie wysyłam brudnopisu. Oczywiście wszystkich błędów nie wyłapię podczas jednego czytania, nawet po kilku się zdarzają i nie tylko mi, ale redaktorom i korektorom, ale nim wyślę wersję ostateczną książki (która wersją ostateczną jeszcze nie jest) poprawiam w niej błędy. Wy również powinnyście.
Podczas czytania książka może Wam się wydać do niczego, zupełnie bez sensu i w ogóle, ale… nie przejmujcie się tym. Nie jesteście obiektywne. Albo za wysoko, albo za nisko siebie i swój tekst cenicie. Nie są obiektywni także Wasi przyjaciele i bliscy, którym pokażecie swoje dzieło. Trudno im będzie powiedzieć Wam prosto w oczy, że książka im się nie podoba, zaczną więc Wam słodzić i… rozpalą tym być może nadzieje, które okażą się płonne. Rozwieje te nadzieje kilka pierwszych odpowiedzi odmownych i być może raz na zawsze podetnie Wam skrzydła, zupełnie niepotrzebnie. Pierwszy lot zazwyczaj przecież kończy się upadkiem.
Pamiętajcie, że jedynymi obiektywnymi osobami, które ocenią Wasz tekst są redaktorzy w wydawnictwach, do których go poślecie. Wydawcy czekają na dobre książki, każda nadesłana propozycja wydawnicza jest czytana, możecie mi wierzyć, że jest. Nikt nie oceni tekstu lepiej, niż oni.
Więc…
3. Wyślij
Powiedzmy, że macie już swoją książkę napisaną i poprawioną. Co teraz?
Ech… teraz chyba najtrudniejszy rozdział pisarskiego życia: wysyłanie do Wydawców i czekanie na odpowiedź. Opowiem, jak ja postąpiłam z „Poczekajką”: gdy była gotowa, poszłam do Empiku (na Nowym Świecie, pamiętam jak dziś), podeszłam do regału z literaturą obyczajową i spisałam wszystkich wydawców, których książki się tam znajdowały. Potem znalazłam strony tych Wydawców w internecie, doczytałam w jakiej formie przyjmują propozycje wydawnicze (to były jeszcze czasy, kiedy niektórzy przyjmowali wyłącznie wydruki, ale większość już tylko mailem) i… wysłałam „Poczekajkę”.
A potem czekałam… czekałam… czekałam…
Przychodziły odpowiedzi odmowne (bardzo miłe i z życzeniami powodzenia), a ja się w końcu nie doczekałam. Dopiero za drugim podejściem, gdy sama wydrukowałam książkę, dołączyłam płytę z teledyskiem i rozesłałam taki pakiecik do tych samych Wydawców nagle, w ciągu jednego tygodnia chciało moją pierworodną kilku z nich.
Dziś Wydawcy odpowiadają niemal natychmiast, jeśli tekst się podoba, bo im również zależy na dobrych debiutantach. Konkurencja na tym rynku jest ostra i nowe talenty są natychmiast wyławiane z zalewu propozycji wydawniczych, jeśli więc Wasze dzieło rokuje nadzieje, odpowiedź przyjdzie szybko.
4. Co dalej?
Jeżeli znalazłyście Wydawcę, gratuluję z całego serca i… życzę podpisania dobrej umowy. Wiem, że debiutantom zależy tylko na tym, by wydać książkę w znanym wydawnictwie i zupełnie nie myślą o pieniądzach. Magia własnego nazwiska na okładce jest wielka i uwodzi debiutantów, mimo wszystko podczas podpisywania umowy kierujcie się rozsądkiem, nie sercem, okej? Chociaż odrobinę…
Jeżeli nikt Waszego dzieła nie chciał, nie przejmujcie się tym. Jestem przykładem, że trzeba walczyć znów i znów, do skutku. Wysyłać i poprawiać, poprawiać i wysyłać, aż do bólu palców.
Ale… może tak być, że po prostu nie macie talentu literackiego i tyle. Ja na przykład nie mam za grosz talentu malarskiego i jakoś muszę z tym żyć. I wiem, że nigdy nie namaluję niczego i nie poddam mojego dzieła ocenie krytyków, czy nie wyślę go do galerii.
Rozumiecie, co chcę powiedzieć między wierszami? By napisać książkę trzeba mieć jakiś tam talent, najlepiej literacki ;).
Myślę jednak, że nie można rezygnować z marzeń. We mnie talent i pasję pisarską usiłowano zabić nie raz i nie dwa, ale się nie dała (ta pasja, ja zresztą też), więc dlaczego Wy macie się poddawać?
Na koniec złota myśl, którą powtarzam przy okazji wywiadów i spotkań autorskich: Pisarza czyni nie ilość wydanych książek, a przeczytanych książek.
Jestem święcie przekonana, że umiem pisać, bo przeczytałam mnóstwo książek o najróżniejszej tematyce, byle tylko były ciekawe. Tak, to właśnie dziełom innych autorów zawdzięczam najwspanialszą przygodę mojego życia, jaką jest pisarstwo.
Życzę Wam, moje kochane, rozpoczęcia takiej samej przygody i… spotkania się na księgarskiej półce. Miejsca na niej jeszcze sporo. Wystarczy i dla mnie, i dla Was… :))
Na koniec zdjęcie mojego biurka (obok laptopa leży wydruk, z tego co pamiętam wprowadzałam poprawki do „Pani Ferrinu”, bo zwykle miejsce po lewej stronie jest zupełnie puste, no ewentualnie telefon tam leży).
Potwierdzam: muszę mieć na nim porządek, by nic mnie nie rozpraszało. I jak najmniej kabli – one też mnie denerwują. Najlepiej tylko laptop i żelki. (PS. Producent tych żelek mógłby mi w końcu przysłać jakiś zacny zapas…). Niestety biurka innych twórców są ciekawsze i bardziej odpowiadają Waszym wyobrażeniom o pracy pisarza niż to moje, puste i nudne… Za to tapetę na ekranie mam ładną, no nie? :))
Bez żelek z sokiem nie piszę! Howgh! |