Jaki jest Wasz przepis na książkę idealną? I dzisiaj nie chodzi mi o treść, a o stronę wizualną?
Wiem, że lubicie książki z ładną okładką, a poza tym?
Ile powinna mieć tak mniej więcej stron? Lubicie „cegły”, czy raczej coś mniejszego?
Jaka czcionka? Jest Wam obojętne, czy mała, czy duża, byle była wciągająca, czy jednak drażni Was za mała, czy za duża?
Jaki papier? Biały, czy kość słoniowa, którą nazywają ecco?
Lubicie wydania kieszonkowe? Czy od ceny liczy się dla Was bardziej jakość?
A co z podziałem na rozdziały? Jest Wam to obojętne? Czy jednak rozdziały się przydają i im więcej, tym lepiej?
Spis treści? Nawet jeśli rozdziały nie są zatytułowane, ma jakiś sens?
Ozdobniki… oprawa twarda, czy miękka… złocenia i tłoczenia na okładce… jest tyle elementów, które składają się na przedmiot zwany książką…
Jaka wg Was byłaby książka idealna?
Co jeszcze Was w książkach drażni, a co się podoba?
Od początku mojej kariery pisarskiej dążę do doskonałości, przykładam dużą wagę nie tylko do treści, ale też i strony wizualnej moich powieści, więc Wasze wskazówki i uwagi będą bezcenne.
Ja, gdy wchodzę do księgarni i rozglądam się za książką, która do mnie „przemówi” uwielbiam oglądać okładki. Brać książkę do ręki, głaskać… Taka moja mała obsesja i mam ją od dzieciństwa. Nie cierpię książek o pięknej treści i brzydkich okładkach! Ale też strasznie mnie rozczarowuje, gdy książka ma piękną okładkę i marną treść.
A jak to jest z Wami, Czytelniczki i Czytelnicy?
Amelka w druku, Sekretnik w druku, Marzenia się piszą, więc…
… jestem happy!
Muszę Wam powiedzieć, że miałam ze sobą spory problem, nie pisząc. Z natury jestem bardzo obowiązkowa, zdyscyplinowana i punktualna i po prostu nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie mogę zmusić się do pracy.
Nie był to problem z brakiem natchnienia, czy pomysłów, bo pisałam sobie różne rzeczy, zaczęłam z pięć innych powieści, ale niekoniecznie tych, na które czekali Wydawcy. Pisałam bajkę dla dzieci… pisałam scenariusz… pisałam powieść futurystyczną… pisałam Zemstę… pisałam dalszy ciąg Kronik Ferrinu… nawet nową obyczajówkę zaczęłam! Wszystko, tylko nie to, co miałam w umowach.
Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jakimi słowy nieoficjalnie traktowali mnie Wydawcy, którzy zapowiedzieli książkę w księgarniach internetowych, a ja nie oddałam jej w pierwszym terminie… drugim…trzecim… (Swoją drogą nie powinni udostępniać w przedsprzedaży nienapisanej książki), ja sama prawiłam sobie nie wiele lepsze „komplementy”, naprawdę miałam ogromne wyrzuty sumienia i kaca moralnego, bo nie znoszę kogoś zawodzić – a przecież zawiodłam przede wszystkim Was.
I wreszcie – alleluja! – gdy uporałam się z kłopotami natury osobistej, ruszyłam z pracą.
Bardzo jestem ciekawa, czy będziecie usatysfakcjonowane efektami!
„Amelia” jest powrotem do Waszych ulubionych klimatów „Sklepiku z Niespodzianką”. Znajdziecie w niej śliczne, pogodne miasteczko, dziewczyny, które da się lubić i chciałoby się mieć za kumpelki, fajnego faceta, a przy okazji Wielką Tajemnicę, która będzie miała niespodziewane rozwiązanie (nie czytajcie od końca!!!). Nie byłabym sobą, gdybym nie zafundowała Wam emocjonalnego rollercostera! Będzie dramatycznie… Będzie smutno… Ale wszystko zakończy się dobrze.
Przyznam się Wam, że trudno mi było rozstawać się z tym miejscem i tymi ludźmi. Polubiłam ich!
Może… (tylko nie trzymajcie mnie za słowo, bo przede mną do napisania osiem zamówionych książek!)… może kiedyś wrócimy do Zabajki?
Jeszcze jedno, bo pytacie o to w komentarzach: nie trzeba znać „Kawiarenki pod Różą”, by czytać „Amelię” – „Amelia” zaczyna się (rozbudowanymi o ważne szczegóły) opowiadaniami z „Kawiarenki” po czym jest dalszy ciąg tej historii. Choć na Waszym miejscu kupiłabym i „Amelię” i „Kwiarenkę”, bo obie wspaniale się uzupełniają.
Teraz (retoryczne) pytanie: macie ochotę na Wielki Konkurs Recenzjowy i kilka zacnych, przedpremierowych egzemplarzy „Amelii” do wygrania? :)))
Na koniec oficjalnie ogłaszam, że najbliższe premiery to:
26 października – „Sekretnik”
4 listopada – „Amelia”
Dwa piękne prezenty pod choinkę!! Będę dawała znać, kiedy ruszy sprzedaż przedpremierowa, bo pewnie książki będą wtedy w przyjaznych cenach. Wydawcy będą również organizowali konkursy, więc o nich też dam Wam znać.
Czekacie?
Ja czekam. Dawno nie trzymałam w rękach śliczniutkiej, jeszcze ciepłej, pachnącej farbą drukarską „najmłodszej”. A nawet dwóch!
:*
Nadchodzi czas „Amelii”! Więc pierwszy rozdział na zachętę… :)))
miasteczko, zagubione pośród jezior i lasów Tucholi ― wygrzewała się w
promieniach późnowiosennego poranka, niczym zadowolony z życia kot. Bruk uliczek,
okalających rynek, lśnił po krótkim, acz intensywnym deszczu, który spadł tuż
przed świtem. Drzewa w parku przed ratuszem wyciągały gałęzie ku słońcu, trawa
zieleniła się radośnie, a jaśmin, który właśnie zakwitł, rozsiewał wokół odurzające
aromaty. Mieszkańcy niespiesznie ruszali do swoich zajęć, ale jeśli nadarzyła
się okazja na zamienienie paru słów z sąsiadem, czy niewinne ploteczki z
sąsiadką, chętnie z niej korzystali. Dzień wstawał piękny, ciepły i słoneczny…
znaki na niebie, czy na ziemi ― nie zapowiadało rewolucji, która lada moment miała
zburzyć spokój miasteczka.
Amelia ― być może Amelia, bo nie na pewno ― i właśnie otwierała oczy. Przez
chwilę leżała, wpatrując się w sufit, potem ostrożnie zerknęła na boki,
wreszcie usiadła, rozglądając się po pokoju.
panowały egipskie ciemności. Prawdopodobnie nie był prądu, bo żadnym
pstryczkiem-elektryczkiem nie udało się Amelii włączyć światła. Teraz więc
poznawała najbliższe otoczenie, czyli niewielki pokój, do którego po omacku
dotarła i w którym zasnęła, nie mając siły nawet na szybką kąpiel. Zresztą
kąpiel po ciemku w obcym domu nie była tym, o czym marzy się po długiej
podróży.
ze starości kotarami, próbowały wedrzeć się do środka promienie słońca, co
Amelię, osóbkę z natury pogodną, od razu nastawiło pozytywnie. I do poranka, i
do pokoju, który dał jej przytulenie w ciemną noc, i do domu, który ponoć należał
do niej, a wreszcie do miasteczka, które od dziś miało być jej miasteczkiem.
Zabajka ― tak się nazywało. Nie mogło nazywać się piękniej.
ani chwili dłużej, wyskoczyła z łóżka, przebiegła przez pokój i korytarz,
otworzyła na oścież przeszklone drzwi, stanęła na schodkach i… zamarła na
chwilę, chłonąc piękno otoczenia wszystkimi zmysłami, a potem nabrała do płuc
pachnącego majem powietrza i krzyknęła na cały głos:
parę chwil.
na rynku, zwrócili zaskoczone spojrzenia ku jednej z kamieniczek, na której
progu stała nieznajoma dziewczyna.
w oczy jej niecodzienna uroda: lśniące, czarne włosy, duże oczy, okolone
długimi rzęsami i smagła cera. Mężczyźni nie mogli nie zauważyć zgrabnej,
szczupłej sylwetki, odzianej w… no tak, w nocną koszulę. Nie było nikogo, kto
nie uniósłby w tym momencie brwi ze zdumienia.
wszystkim, krzyknęła: ― Chciałam się tylko przywitać! ― i… już jej nie było.
Zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie plecami, zaśmiała się do siebie, po
czym ― skoro z Zabajką zawarła już znajomość ― ruszyła na zwiedzanie domu.
jej zamieszkać, była z obu stron przytulona do dwóch innych, może i podobnych,
ale na pewno nie tak uroczych, jak to od razu stwierdziła Amelia.
Amelia rozpoczęła swój rekonesans, mieściło się duże pomieszczenie, rozświetlone
promieniami słońca, wpadającymi przez ogromne frontowe okna. Kiedyś musiał być
to sklep, może kawiarenka, albo apteka, bo pod ścianą stał kredens z licznymi
półkami i przeszkloną gablotką, a przed nim długa i szeroka lada, pokryta
warstwą kurzu. Amelia, nie zważając na ten kurz, przejechała po blacie dłonią.
Zalśnił, odbijając słoneczne światło.
szepnęła.
duszą, lubiła też stare sprzęty, które miały swoją historię. Ten taki właśnie
był. Wykonany, być może na zamówienie pierwszych właścicieli, ręką
rzemieślnika, który włożył w swą pracę nie tylko umiejętności, ale i serce. Sprowadzony
właśnie tutaj, do małego sklepiku w Zabajce, może jeszcze w czasach
dwudziestolecia międzywojennego, przez długie lata był nie tylko po prostu
meblem. On ozdabiał i uszlachetniał tę pełną słońca, przytulną, choć teraz może
i zaniedbaną przestrzeń. Czy jakakolwiek fabryczna sklejka z Ikei potrafiłaby
to samo? Na pewno nie – Amelia uśmiechnęła się, czując pod dłonią ciepłą i
gładką powierzchnię blatu. Już wiedziała, że pokocha ten dom…
czasie, który bezpowrotnie przeminął, ostatnim spojrzeniem ogarnęła sklepik na
parterze i ruszyła na dalsze zwiedzanie, wychodząc na korytarz.
znajdowało się maleńkie mieszkanko, ot pokoik z kuchnią i łazienką, w którym to
pokoiku Amelia spędziła noc. Spało jej się całkiem przyjemnie, jak na nowe
miejsce, do którego dotarła w niecodziennych okolicznościach. W nocy niewiele
widziała, niemal po omacku dotarła do łóżka, szczęśliwa, że ma gdzie głowę
przytulić, teraz więc – żeby już całkiem rozproszyć ciemności – podeszła do
okna i jednym szarpnięciem, jak na filmach, rozsunęła… rozsunęłaby zasłony,
gdyby karnisz nie runął z hukiem na podłogę. Dziewczyna uskoczyła naprawdę w
ostatnim momencie, bo znów musieliby jej głowę zszywać…
niemiłosiernie zakurzone zasłony, które zostały jej w ręku i… zaśmiała się
cicho, choć kto inny, ledwo uszedłszy z życiem, pewnie rzuciłby przekleństwem.
Ale nie Amelia. Dla niej samo to, że jednak nie oberwała żelastwem w głowę było
powodem do radości. Parę tygodni temu nie miała tyle szczęścia…
przyrzekając sobie, że jeszcze dziś kupi nowe, i otworzyła okno na całą szerokość,
wyglądając z ciekawością na zewnątrz.
zaniedbany, ale jednak ogródek! Jej własny, otoczony z trzech stron wysokim
płotem, dzięki czemu do środka nie będą zaglądać sąsiedzi, stanie się za kilka
tygodni romantycznym zakątkiem, o jakim zawsze marzyła! Marzyła? Chyba tak… Nie
mogła sobie przypomnieć takiego marzenia, bo nie pamiętała kompletnie nic, ale
która dziewczyna nie chciałabym mieć choć kawałeczka własnego tajemniczego
ogrodu?
kamieniczką wróciła na korytarz, skąd wiodły schody na piętro. Tam dziewczynę zachwycił
duży i jasny ― mimo okien niemytych chyba od stuleci ― salon. Ściany miał może
przybrudzone i malowane w wyblakłe szlaczki, ale kto by się tym przejmował,
skoro podłogę wyłożono dębowym parkietem a dwuskrzydłowe szklane drzwi, od
sufitu do podłogi, prowadziły na ciągnący się przez całą szerokość domu balkon z
ręcznie kutą, żeliwną balustradą. Amelia oczywiście wyszła na zewnątrz,
zupełnie nie przejmując się tym, że znów ukazuje się Zabajczanom w nocnej
koszuli. Tym razem, niczym Julia, na balkonie…
pięcie i zniknęła w środku. Trzeba było przecież zwiedzić resztę domu.
sypialni, która także posiadała niewielki balkon, i dużej jasnej kuchnia. Wszystkie
te pomieszczenia miały okna wychodzące na ogródek, tak samo zaniedbany – stąd
było to boleśnie widoczne – jak cały dom. Od czego są jednak dobre chęci? Tych
Amelia miała pod dostatkiem…
łazienki, w której królowała stara wanna na wygiętych nóżkach, stojąca pod
oknem również wychodzącym na zieleń, i wróciła na korytarz.
dwóch zdań.
zakurzone, gdzie zajrzała na chwilę ― również. Nie zdążyła jednak dokładnie
zwiedzić i jego, bo do drzwi na parterze zapukano głośno i stanowczo.
złapała swoją kurtkę, którą w nocy zostawiła na pierwszym stopniu, narzuciła ją
na nocną koszulę i otworzyła drzwi na całą szerokość.
i trzecią, nieco młodszą.
goście! – zanuciła i szerokim gestem zapraszając je do środka.
zmieszane tą nieudawanea serdecznością i uśmiechem w oczach dziewczyny, ale nie
odpowiedziały tym samym.
tonem pierwsza z nich. ― Jestem Olena Ryska, wójtowa.
Amelia.
się druga z kobiet. ― Radna.
trzecia, jakby Amelia żywiła podejrzenia, że mówi o kim innym ― Magda
Wiesławska, gospodyni domowa.
Amelia ― i… no właśnie, dokąd poprowadzić gości? Żaden z pokojów nie nadawał
się na najskromniejszy choćby poczęstunek. Dom potrzebował porządnego sprzątania,
a nie wizyt tutejszych kumoszek, które nie omieszkałyby potem skrytykować
gospodyni. Ta zresztą nie miała nawet herbaty, że o ciasteczkach do niej nie
wspomnieć. Trzy gracje, stojące na progu kamieniczki może i przymknęłyby oko na
nieporządek – bądź co bądź Amelia wprowadziła się dopiero wczoraj, i to w nocy
– ale jakoś nie wyobrażała sobie, by posadzić je przy pustym (zakurzonym do
tego) stole i konwersować parę kwadransów nad szklankami wody z kranu (bo czajnika,
żeby ją chociaż przegotować, nie zauważyła…).
spojrzała na stojące pod drzwiami kobiety.
czym pań ugościć.
Olena, wójtowa, zamachała rękami. ― Nie turbuj się, kochana. Po prostu ten dom
stał pusty od paru ładnych lat. Prawdą jest, że gdy tu nastałam, już w nim nikt
nie mieszkał, aż nagle zjawiasz się ty, moja kochana, i w negliżu pozdrawiasz
nas niczym papież jakiś.
dziewczynę zawstydzi, to musiała się rozczarować. Amelia parsknęła śmiechem i
odparła:
spontaniczna. Ale tak mi się ten dom i to miasteczko spodobało… Musiałam, po
prostu musiałam wyskoczyć z tym „Gooood moooorning…”!
uśmiechnęła się mimowolnie, ale uśmiech ten zgasł natychmiast pod surowym
spojrzeniem wójtowej. Ta ciągnęła dalej:
jesteśmy tu zwyczajni obcych, szczególnie tak… ekstrawaganckich… ― obrzuciła
Amelię i jej nocną koszulę spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
zdumiała się dziewczyna, patrząc po sobie. ― Nie używacie tutaj nocnych koszul?
nie biegamy w nich po ulicy!
własnego domu mogę się w niej czasem pojawić. Rzadko ― dodała natychmiast,
widząc zgorszoną minę wójtowej.
balkonie, moja kochana, nie będziesz? ― to nie było pytanie, raczej groźba, ale
Amelia zupełnie się tym nie przejęła.
stwierdziła z udaną powagą. ― Za to cała reszta, owszem. Dom jest naprawdę
piękny, a miasteczko sprawia wrażenie bardzo sympatyczne.
Magda, nic sobie nie robiąc ze spojrzeń wójtowej.
głosie Oleny nie było jednak entuzjazmu. ― A skoro już tu jesteś, moja kochana,
nie będziesz więcej siała zgorszenia, prawda?
głębokim przekonaniem:
urażona do żywego ― więc Amelia mogła powrócić do zapoznawania się z domem…
najlepiej elektryczny, kubek i jakieś sztućce. Może gdzieś… w kącie kredensu…
poniewiera się choć jedna marna torebeczka herbaty?
największe marzenie Amelii – skromne, prawda? – łyk gorącego, aromatycznego earl
grey’a ― może i cukier jakiś się znajdzie? ― ale nie była jeszcze gotowa wyjść
na zewnątrz i zrobić zakupy w najbliższym sklepie. Jeszcze nie. Najpierw musi
oswoić swój nowy dom.
schodów na piętro, tam gdzie znajdowała się porządna kuchnia z pięknym, starym
kredensem, który na pewno skrywał jakieś tajemnice, gdy… ponownie rozległo się
pukanie do drzwi.
ale bez złości ― ona nie potrafiła się złościć z tak błahego powodu, jak niezapowiedziane
odwiedziny tubylców, ciekawych nowej mieszkanki ― i zawróciła, by otworzyć.
kobiety, a właściwie kobieta, z pięć lat od Amelii starsza i dziewczyna w jej
wieku. Obie uśmiechały się znacznie przyjaźniej i serdeczniej, niż ich
poprzedniczki, a o ich dobrych intencjach świadczył… pięknie opakowany prezent,
który starsza właśnie wręczała zaskoczonej Amelii.
Przyszłyśmy się przywitać i upewnić, że po wizycie trzech gracji nie myślisz o
ucieczce z Zabajki.
rzec – sprostowała z uśmiechem młodsza z kobiet. ― Ja jestem Tosia,
przedszkolanka. ― To mówiąc objęła Amelię, jakby znały się dłużej niż trzy
minuty i cmoknęła w policzek. ― A to cierń w oku wójtowej, niepokorna, nieco
szalona Ksenia ― dodała, wskazując na swoją towarzyszkę, która uniosła kącik
ust w szelmowskim uśmiechu. ― Witaj w Zabajce.
imieniu przywitała się z Amelią równie serdecznie.
wiemy. Całe miasteczko już wie. Olena zaraz za progiem oznajmiła, że „z tą
Amelią będą same kłopoty, ja to wiem, moja kochana”. Ale ty nie wyglądasz na
zbyt kłopotliwą laskę. To, że witasz świat słynnym „Goood moooorning, Vietnam”…
jej w słowo Tosia i parsknęła śmiechem.
zaśmiała się również.
wyznała Amelia, zawstydzona. ― Czasem zbyt spontaniczna. Poczułam takie
szczęście, że mam się gdzie podziać… Musiałam, po prostu musiałam to wykrzyczeć
prosto z serca.
głowami. One też przybyły do Zabajki z innych rejonów Polski po długich
poszukiwaniach miejsca, które będzie t y m miejscem. I to miasteczko, nim
nastały rządy Oleny Ryskiej, rzeczywiście takie było.
podziać, laska, ale podziewasz się w najładniejszej chyba kamieniczce ze
wszystkich na rynku. Zawsze chciałam ją kupić, ale stary drań Cichocki odmawiał.
Nie wiem, jak ci się udało go przekonać…
za nią Amelia, nagle poważniejąc, a potem włożyła rękę do kieszeni kurtki i
wyciągnęła otwartą, białą kopertę. Podała ją Kseni.
pierwszej chwili nie rozumiejąc, spojrzała pytająco na Amelię, a gdy ta skinęła
głową, z ciekawością zajrzała do środka, wyjęła złożoną na czworo kartkę, na
której ktoś napisał parę zdań równym, męskim charakterem, i przeczytała:
domu. Adres: Rynek 3, Zabajka k. Chojnic.
nim szczęśliwa.
zostaniesz jego właścicielką.
Twój T.
na dobry początek.
głos ten krótki, acz treściwy list i uniosła wzrok na dziewczynę. Ta stała bez
ruchu, wpatrując się w kartkę spojrzeniem tak intensywnym, jakby chciała
wyczytać z niej coś więcej.
nieswoim głosem i przeniosła wzrok z listu na obie kobiety. Blask, który
jeszcze przed chwilą rozświetlał jej źrenice, zgasł. W czarnych oczach,
dotychczas pełnych radości życia, dojrzały nagle niepewność i zagubienie.
się Ksenia.
dom?! Taki dom?! ― wykrzyknęła Tosia, nie posiadając się ze zdumienia.
nie może, a na pewno, ale ja w ogóle niewiele wiem ― odparła cicho Amelia.
pochyliła głowę i odgarnęła włosy. U ich nasady biegła ledwo zagojona, paskudna
rana, zszyta wieloma szwami.
powietrze.
patrzyła.
niedawno, po dwóch tygodniach śpiączki, w bydgoskim szpitalu. Znaleziono mnie półżywą
na poboczu drogi i tam właśnie zawieziono. Nie miałam przy sobie torebki, nie
miałam dokumentów, tylko tę kopertę w kieszeni kurtki. I rozwaloną czymś ciężkim
głowę. Nie pamiętam zupełnie nic. Nie wiem, jak mam na imię i nazwisko.
Mogłabym wnioskować z tego listu, że Amelia, ale nawet ono jest w cudzysłowie…
i współczuciem. Zostać napadniętą! Stracić pamięć! Zupełnie!
przyjadę, poznam owego T. i on powie mi przynajmniej, jak się nazywam, ale… dom
był pusty. Czy właściciel, ten Cichocki, o którym wspomniałaś, ma imię
zaczynające się na T.? ― zapytała Ksenię niemal błagalnie, ale ona odparła,
kręcąc głową:
nie była, posmutniała.
serdecznie po ramieniu.
pewno. Pamięć wróci sama. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze, a na razie
przyjmij ten skromny poczęstunek. ― Wyjęła z rąk Kseni prezent, który ta, ku
swemu zdumieniu, cały czas trzymała w rękach, i wręczyła go Amelii. –
Pomyślałyśmy, że w starym domu, opuszczonym od lat, nie znajdziesz niczego na
osłodę, więc proszę.
przyjęła spakowane naprędce, ale i tak ładnie przyozdobione wstążką pudełko,
zajrzała do środka i… oczy zwilgotniały jej ze wzruszenia: wszystko, o czym
marzyła od samego rana, znajdowało się tutaj, w tej skromnej paczuszce: paczka
earl grey’a, kawałek pięknie pachnącego ciasta, słoiczek miodu, mała, śliczna
filiżanka, talerzyk i łyżeczka.
się Ksenia, wyraźnie poruszona łzami w oczach dziewczyny.
bardzo marzyłam o kawałku ciasta do herbaty właśnie dziś, pierwszego dnia w
nowym domu. Kosztowanego na balkonie z widokiem na ogródek. W przemiłym
towarzystwie nowych sąsiadek…
zrozumieniem, ale odrzekła:
do moich urwisów, Ksenia wyrwała się z apteki na te parę minut, lecz ty zjedz
śniadanie i wypij herbatę także za nas, okej?
wiedząc, że zostaną przyjaciółkami na śmierć i życie ― wszystkie trzy pożegnały
się serdecznie.
oczach i nadzieją w sercu.
potem zajmie się domem, a gdy wypucuje go na błysk, przyjdzie pora na
poszukiwanie T., kimkolwiek by nie był i… własnej zagubionej tożsamości. Może
zresztą pamięć wróci sama? Już całkiem niedługo?
drimerką, a o przypomnieniu sobie kim jest, marzyła w tej chwili najbardziej na
świecie…
Jeśli bym o nich zapomniał, Ty Boże na niebie zapomnij o mnie
Ustawa
o repatriacji weszła w życie 1 stycznia 2001 r. i ograniczyła proces do
Kazachstanu i azjatyckiej części byłego ZSRS. To tam mieszkają Polacy
najbardziej narażeni na asymilację oraz będący w najtrudniejszej
sytuacji materialnej. Należało tak postąpić również dlatego że przeważać
zaczęła liczba repatriantów z Ukrainy i Białorusi; z dwóch miast –
Lwowa i Grodna – w 2001 roku przyjechały 423 osoby, podczas gdy z całego
Kazachstanu, którego powierzchnia jest dziewięć razy większa od Polski,
zaledwie 216 osób.
By przyśpieszyć repatriację, ustawa obiecywała też gminom refundację kosztów adaptacji powracających do kraju rodaków.
W
tym miejscu należy podkreślić, że aż do końca 1998 r. kolejne rządy nie
wsparły repatriantów ani złotówką. Dopiero w 1999 r. wydzielono na ten
cel 10 mln zł. Jednak wnioski o dofinansowanie można było złożyć jedynie
w listopadzie. Mało kto zdążył zareagować
Tu w Polsce dla chorych polskich dzieci ze Wschodu nie ma miejsca.
Za
pieniądze polskiego Senatu rozwija się na Wschodzie działalność
zespołów folklorystycznych, wznosi pomniki, pamiątkowe obeliski, krzyże,
okazałe domy polskie, które potem trudno utrzymać i stawia piękne
szkoły o marmurowych wykładzinach, ogrodzone eleganckimi drogimi
parkanami. Muszą ładnie wyglądać, bo buduje je Wspólnota Polska dla
braci Polaków na Wschodzie. Chodzą do tych szkół bose polskie dzieci,
często chore i głodne, zimą na zmianę z rodzeństwem dzieląc się obuwiem.
Czasami żywią je polskie siostry zakonne dosłownie odejmując sobie od
ust. I nikt mi nie powie, że to nieprawda, bo byłam, widziałam, leczyłam
te dzieci, żywiłam je i odziewałam płacąc za wszystko pieniędzmi
otrzymanymi nie od Wspólnoty Polskiej (nie przeczę, prosiłam), ale
zebranymi w Kanadzie wśród Polonii kanadyjskiej.
Czy wspominałam, że na tegoroczne Święta Bożego Narodzenia jest przygotowywane śliczne wydanie Sekretnika? Idealne pod choinkę? Chyba wspominałam. Będzie wydane w twardych okładkach, na kredowym papierze i w ogóle. A okładka, czyli moje oczko w głowie?
Oto jak ewoluował pomysł na okładkę. Pytanie do tych z Was, które znają treść: która z poniższych jest najodpowiedniejsza do treści? A która podoba się Wam najbardziej?
Wersja 1 z motylami:
Wersja 2 z kwiatkami:
Czy wersja ostateczna, którą wybrał wydawca?
Mnie najbardziej podoba się kandydatka numer…