Tak właśnie czytają: „Hy vong”.
Dziś rano dostałam zupełnie nieprawdopodobną wiadomość od Wydawcy „Nadziei” (tej polskiej), że „Nadzieja” wietnamska nie dość, że nie jest jeszcze w fazie przygotowań do druku, wyboru okładki, tłumaczeń, czy redakcji, ale… została wydana i – z tego co zrozumiałam – cały nakład został już sprzedany.
Czy coś mnie jeszcze w życiu zadziwi?
Dodam, że o wietnamskiej „Nadziei” nie miałam żadnych wiadomość chyba od pół roku, a tu taki nius!
Jedno, co trochę mnie smuci, to okładka… nie jest tak piękna jak ta nasza, prawda? Ale… może Wietnamczycy stawiają na minimalizm?
Ponoć idą też do mnie egzemplarze autorskie. Bardzo jestem ciekawa, jak „Nadzieję” czyta się w tym egzotycznym języku…
Pokażę Wam jeszcze notkę autorską, z której rozumiem parę słów oprócz mojego imienia i nazwiska. Wy też rozumiecie?
Normalnie buzia mi się śmieje od rana. Cóż za wiadomość!
Wcale, ale to wcale się nie zdziwię, gdy jutro zadzwoni następny Wydawca, że „God w Romaszkie” właśnie został wydany w Rosji i sprzedaje się jak świeże bułeczki. A okładkę ma… no nie wiem, jak „Romaszkę” mogą interpretować Rosjanie…