Bez kategorii
Początek nowej powieści – czy ma ktoś ochotę na cd? ;)
zupełnie niewinnie.
dla siebie grobu, z bandziorem za plecami, który wbija ci lufę karabinu w krzyż,
można określić jako coś zupełnie niewinnego – mruknęła Blanka Wesołowska,
pokręciła głową i zaciskając z determinacji zęby, wbiła łopatę w twardą ziemię.
Stęknęła, próbując unieść wielką, ciężką grudę i… poddała się. – Sorry, Daniel,
najwyżej cię ukatrupią. Nie dasz rady wykopać tego grobu.
Daniel miał coś przeciwko temu, nie chciał umierać tam, w ciemnym lesie, zastrzelony
przez zbirów z mafii, ale Blanka nic nie mogła na to poradzić. Nie pierwszy raz
akcja powieści wymykała się jej spod kontroli…
być pogodny, wesoły romans, „taki w pani stylu”. Wydawca mnie zabije, jeśli ja
zabiję ulubionego bohatera moich czytelniczek – jęknęła kobieta półgłosem. Na
szczęście nikt nie słyszał, jak gada do siebie. Jej domek był oddalony od
drogi, sąsiadów, wsi i cywilizacji – jednym słowem: od wszystkiego – na tyle,
by mogła nie tylko gadać, ale i krzyczeć do siebie, czy na siebie. I tak nikt
nie usłyszy. Korzystała więc z komfortu życia na odludziu, tocząc dyskusje z
bohaterami swoich książek.
miała wprowadzić do powieści uroczego faceta, w którym zakocha się główna
bohaterka, ale… jak to zwykle, gdy trzeba wziąć się do pracy, bywa… śliwy
węgierki, które kupiła tydzień temu, nagle o sobie przypomniały, domagając się
przesadzenia z całkiem dużych i wygodnych donic do ziemi. Blanka więc, zamiast
usiąść za biurkiem, otworzyć laptop i pracowicie spisywać to, co jej wyobraźnia
podpowie, chwyciła za łopatę i ruszyła na odsiecz śliwom. Już za pierwszym
razem wbijając szpadel w ziemię, poczuła… to coś. Zupełnie jakby wielka siła
chwyciła ją za ramiona, wyrwała z jej własnego ciała i przeniosła zupełnie
gdzie indziej… Oto jeszcze przed chwilą rozmyślała o Danielu, który jeszcze
przed chwilą był postacią z jej powieści, jechał sobie niefrasobliwie dobrym
samochodem na spotkanie z siostrą i nagle… gdy Blanka wbiła łopatę po raz
pierwszy… stała się tym Danielem, który w ciemnym lesie kopie dla siebie grób.
Za co?! Dlaczego?! Blanka nie miała pojęcia, ale szła za głosem wyobraźni,
zupełnie zatracając się w tym co ta wyobraźnia dla niej, Blanki, i dla
nieszczęsnego Daniela przygotowała.
kopała grób bez chwili odpoczynku. Nie da tamtym – bandziorom czyli –
satysfakcji! Nie będzie ich błagała o litość. Ma dziś umrzeć, to umrze. Z
godnością i żalem, że odchodzi mając lat zaledwie trzydzieści dziewięć… czy
trzydzieści dwa?
kobieto, oprzytomnij! On, Daniel, ma trzydzieści dwa! Ty, Blanka, masz
trzydzieści dziewięć! Ty w schizofrenię w końcu popadniesz, jeśli będziesz aż
tak głęboko wchodziła, wpadała raczej, w te swoje powieści!
Blanka-Rozsądna miała jak zwykle rację, ale… to było takie fajne. Takie genialne
w tym co robi, w jej nowym zawodzie! Mogła stać się kim zechce, przeżywać
przygody, w jakie jej dotychczasowe nudne życie bynajmniej nie obfitowało.
Mogła być śliczną, młodszą od dziesięć lat dziewczyną, jeszcze ufną i naiwną,
która wierzy w Wielką Miłość i przeżywać pierwsze radości i rozczarowania z
facetem tak fajnym jak Daniel van der Welt chociażby…
mafia chce właśnie za coś ukatrupić. Fajny facet, doprawdy świetny! – Blanka
zaśmiała się. – Dowiedzmy się przynajmniej za co…
zacisnęła zęby, zmrużyła wściekle oczy – tak właśnie wyglądał Daniel, kopiący
dla siebie grób – i…
klaksonu przerwał mu, czy właściwie jej, Blance, nim wbiła szpadel w ziemię.
możesz mnie wpuścić z łaski swojej?! – usłyszała wołanie po drugiej stronie
bramy i…
Nisia, zapomniałam o tobie!
pierwszy raz!
otwieram! Momencik… muszę znaleźć pilota do bramy.
do domu, sprawdzając po drodze, czy nie ma pilota w którejś z kieszeni. Nie
miała. Za to miała telefon z dziesięcioma nieodebranymi połączeniami. A każde
podpisane „Weronika”. Oczywiście odebrałaby, gdyby włączyła dźwięk…
mnie zabije, gdy tylko ją wpuszczę. Pilocie, gdzie, kurde, jesteś?! I będzie
miała rację. Umawiam się z przyjaciółkami i nie dość, że nie odbieram telefonu,
to… na miłość boską, gdzie ja posiałam to badziewie?! – jęknęła z rozpaczą, bo
pilot, który powinien wisieć przy drzwiach cóż… nie wisiał. – Wiem! Mam go! –
Wypadła z domu i pognała do samochodu.
mnie… wpuść mnie… wpuść mnie… – powtarzała śpiewnie niewidoczna za płotem
Weronika, ćwicząc wokalizę.
Mam go! – Blanka chwyciła upragniony przedmiot, nacisnęła czerwony guziczek i…
mnie… wpuść mnie… wpuść mnie…
jęknęła.
prądu… – i rzuciła się z powrotem do domu po kombinerki. Gdy nie było prądu,
brama, otwierająca się automatycznie, nie działała i trzeba było otwierać ją
„na rympał”. Tu przydawały się kombinerki.
Pięć minut później Weronika wjeżdżała swoim
żółtym jak kogel-mogel cabrioletem na podjazd i wysiadała z samochodu,
patrząc na przyjaciółkę z mieszaniną uczuć wypisaną na twarzy.
się! Znowu się zamykasz! – krzyknęła naraz.
pewnie, że się zamykam – odparła Blanka z udawaną nonszalancją. – Mieszkam w
lesie, jak widzisz, i trudno, żeby brama była zapraszająco otwarta…
mi chodzi! Zamykasz się przed ludźmi! Uciekasz! Wycofujesz!
Przesaaada.
odbierasz telefonów – ciągnęła Weronika oskarżycielskim głosem. Złość już jej
przeszła, choć naprawdę jechała tu z duszą na ramieniu, bojąc się, że ktoś
wyrządził Blance krzywdę. Albo ona sama sobie ją wyrządziła… A ta, jak gdyby
nigdy nic… No właśnie. Co ona, na miłość boską, wyrabia?! Nika przechyliła głowę,
patrząc na dzieło Blanki, która zaczęła się tłumaczyć:
Weronika przerwała jej, patrząc na przyjaciółkę pociemniałymi ze zgrozy oczami:
właściwie robiłaś?
uniosła brwi.
znowu grób!? Dołek. Dla śliwki. – Machnęła ręką w kierunku drzewka.
Zamierzałaś… posadzić ją poziomo?
poziomo? – zdumiała się Blanka i nagle, przyjrzawszy się swojemu dziełu, zaczęła się śmiać. „Dołek dla śliwki” rzeczywiście wyglądał jak grób… – Chyba
trochę mnie poniosło – rzekła przepraszającym tonem, bo Nika nie zawtórowała
jej śmiechem. Przeciwnie, wyglądała na jeszcze bardziej zmartwioną.
dwumetrowe płoty, zza których świata zewnętrznego nie widać. Nie odbierasz
telefonów nawet od przyjaciół. Nie robisz zakupów, nie pytaj skąd wiem, tutaj
wszyscy wiedzą, że pani pisarka nie była w sklepiku od tygodnia! A na koniec
to. Grób dla śliwki.
mi się popitoliły. – Blanka objęła zmartwioną przyjaciółkę i cmoknęła w
policzek. – Naprawdę nie musisz się o mnie martwić. Zapadłam się w nową powieść
i straciłam poczucie czasu. A zakupów nie robię, bo… mam jeszcze trochę
zapasów.
ostatnio kupiłaś? Tych swoich żelek, nałogowcu?
ukrywała, że podczas pisania powieści może się obejść bez śniadań, obiadów i
kolacji. Nawet bez internetu! Ale żelki nadziewane sokiem muszą być pod ręką.
Zawsze. I herbata ze świeżym imbirem. Gdy kończyły się żelki albo imbir,
wychodziła z nory na polowanie. Czyli jechała do sklepu. Między
powieściami była normalną, zwyczajną do bólu mieszkanką małej podwarszawskiej
wsi. Podczas pisania zmieniała się w żelkowego wampira.
w domu oprócz nich? – pytała Weronika, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. Jak
znała życie, czy raczej swoją przyjaciółkę-pisarkę, w domu były tylko żelki i
imbir. Bez słowa zawróciła do samochodu, otworzyła bagażnik i wyjęła dwie siaty
zakupów.
mnie do środka, czy będziemy tak tkwiły nad tym grobem? – zapytała konkretnym
tonem.
Przepraszam – mruknęła Blanka, wzruszona do łez tym, że jeszcze ktoś się o nią martwi i ktoś o nią dba. – Chodź, zrobię ci herbaty z…
imbiru! Nie cierpię imbiru!
wiem…
c.d.n.
Nietrudno się domyślić, że w tej powieści ponownie pojawią się wątki autobiograficzne… 🙂
Szczęśliwego Nowego Roku! Oraz… postanowienia noworoczne w pięciu punktach
Moje postanowienia noworoczne będą krótkie i na temat:
1. zrealizować plany wydawnicze (da się zrobić)
2. wyjechać gdzieś, gdzie mnie jeszcze nie było (jest jeszcze parę takich miejsc)
3. systematycznie (i z radością) ćwiczyć (hahaha, na tym postanowieniu chyba polegnę…)
4. spełnić takie jedno marzenie, o którym nie mogę Wam jeszcze powiedzieć
5. napisać scenariusz serialu (tylko jakiego?)
Zajrzę tutaj za rok i zobaczę, co udało mi się zrealizować…
Najpiękniejsza kolęda, najmilsze życzenia i co jeszcze spotkało mnie w te Święta…
Nie było mnie jakiś czas tutaj i w internecie w ogóle, bo spędzałam Święta w miejscu, gdzie internetu nie ma i nie przewiduję, by był. Dobrze mi w takich miejscach, jakbyście pytali. Owszem, ciągnie, by sprawdzać, czy nie ma nowych maili, albo komentarzy, ale… jaki spokój człowieka ogarnia gdy wie, że nie ma zasięgu… Ja Wam mówię: kiedyś pozwolę zamknąć się na dwa tygodnie w pewnym zakonie, gdzie na wejściu trzeba oddać laptop i komórkę i nawet chyba rozmawiać między sobą nie można. Przez te dwa tygodnie pobędę sama ze sobą i… zobaczymy co się z tego wykluje.
Odbiegłam od tematu.
Jak co roku całą rodziną kolędowaliśmy. Mamy rodzinny śpiewnik pamiętający czasy… no może nie narodzin Jezusa, ale moich na pewno, któreś z nas przygrywa na pianinie, a cała rodzina na kilka głosów kolęduje Małemu. Moją ukochaną kolędą od zawsze (zauważyliście, jak piękne są polskie kolędy?) jest „Gdy śliczna panna…”, normalnie rozpływam się i wzruszam, gdy śpiewam te słowa i widzę oczami wyobraźni Matkę, pochylającą się nad Dzieciątkiem.
Jakie są Wasze ulubione kolędy?
Macie jakieś szczególne wspomnienia z którąś związane?
A tu jeszcze coś bardzo pięknego…
Oprócz życzeń od Was, od dalszej rodziny i przyjaciół dostałam także szczególne, których jako żywo się nie spodziewałam i które sprawiły mi szczególną radość. Otóż zadzwonił do mnie Dyrektor ogrodu zoologicznego. Tego, w którym kiedyś z takim oddaniem leczyłam lwy i anakondy i które tak ciepło wspominam (uwielbiałam to miejsce i tę pracę, a te z Was, które czytały „Poczekajkę” domyślają się, że Dyrektora również – platonicznie! 😀 Przyznam, że życzenia od kogoś, kto pamięta cię po -nastu latach, ciepło i serdecznie wspomina, są szczególne. Ucieszyły mnie naprawdę bardzo, bardzo, bardzo.
Ostatni dzień tegorocznych Świąt spędziłam – nie cały na szczęście – w szpitalu. Bardzo byłam tym przestraszona i bardzo mi się nie podobało, że znów mogę trafić pod narkozę (żegnać się z życiem i Wami i w ogóle robić różne dziwne rzeczy, które człowiek przed i po narkozie robi), ale skończyło się na zaordynowaniu leków.
Powiem Wam jedno: tym razem pojechałam nie tam, gdzie byłam poprzednio, ale prosto do szpitala, w którym urodziłam Patryka, do Św. Zofii na Żelaznej i powiem Wam drugie: ten szpital to po prostu Wersal. Nigdy nigdzie nie byłam tak… po ludzku… traktowana, jak w Św. Zofii. Pielęgniarki, mimo że to ostry dyżur, pomocne i uśmiechnięte, lekarz miły i kompetentny, położna, która przyjmowała jedną z rodzących tak serdecznym gestem poprosiła ją do sali porodowej, że… normalnie brak słów uznania dla Dyrektora tego szpitala, Lekarzy, Pielęgniarek i Położnych.
Dziękuję Wam, że jesteście i przywracacie wiarę w polską służbę zdrowia, w coś co nazywa się Powołaniem.
Dziękuję, że bezstresowo, otoczona wręcz czułą opieką, urodziłam u Was cztery lata temu mojego drugiego synka.
Jesteście najlepsi!
Rzeczywiście dajecie serce, wiedzę, doświadczenie i jeszcze więcej serca.
Dziękuję.
Mam nadzieję, że Wam, moje drogie, te święta upłynęły bez szpitalnych niespodzianek, a radośnie i rodzinnie.
Co dostałyście do Mikołaja, pochwalcie się? 🙂
Ja dostałam…….. bieżnię. I wcale, ale to wcale nie jest to subtelny przytyk do mojej kondycji fizycznej, czy też raczej jej braku. I że nie samymi żelkami człowiek chudnie. 😀
Mój vlog cz. V, czyli święta, święta i… quiz sukienkowy :)
Dawno nie było tutaj vlogowego filmiku, więc bardzo proszę. W nieco lepszej jakości możecie go obejrzeć TUTAJ 🙂
Pipinia, życzenia świąteczne i quiz sukienkowy w jednym.
Życzenia jeszcze raz Wam złożę w Wigilię, a dziś pytam: kreacja czarno-złota, czy czerwono-czarna?
Wydaje mi się, że lepsza będzie……..
Endżoj!
PS. Strasznie żółte to nagranie wyszło, ale nie wiem dlaczego. Nic nie kombinowałam przy kolorach, żółtaczki nie mam… Dziwna sprawa…
Mniej więcej połowa z dziewczyn, które napisały do mnie o swoich marzenia pragnęła zostać lekarzem weterynarii, a druga połowa pisała coś do szuflady i marzyła o zostaniu pisarką. Tym pierwszym już odpisałam, dziś napiszę jaka droga czeka te z Was, które pragną o własnej książce na księgarskich półkach.
1. Napisz
Dziś wydać książkę może każdy. Wystarczy mieć pieniądze na wydanie jej w formie e-booka, albo nawet tradycyjnej, zgłosić się do wyrastających jak grzyby po deszczu wydawnictw, które opracują Wasz tekst pod kątem redakcyjno-korektorskim (albo i nie), przygotują okładkę, wydrukują i teoretycznie roześlą po księgarniach.Więcej się na ten temat nie wypowiem, bo nigdy w ten sposób nie wydawałam. To znaczy nie zlecałam wydania swojej książki pośrednikowi. „Grę o Ferrin” opracowałam i zleciłam do druku w tych kilkudziesięciu egzemplarzach sama, nie zarobiłam na niej nic, bo wszystkie rozdałam i to był koniec przygody z self publishingiem jeśli chodzi o mnie.
Ale nie o takie wydanie chodzi. Każdy, kto marzy o byciu pisarzem, chce wydawać swoje książki w prawdziwym wydawnictwie i oglądać je na wystawach księgarni i na empikowych półkach, prawda?
Od czego więc zacząć pisarską karierę?
Od napisania książki.
Dobrej książki.
Pojęcie „dobra” jest bardzo względne, bo przecież każdy ma inne gusta czytelnicze, ale Wydawcy poszukują książek, które po prostu się sprzedadzą. Pamiętajcie: Wydawca nie jest organizacją charytatywną, nie wyda książki „po znajomości”, czy dlatego, że polubił autora. Koszty wydania i wprowadzenia tytułu do księgarń są tak wysokie, że w świecie wydawniczym nie ma „układów”, liczy się dobry tekst, który ma szansę się sprzedać. Kryminał, sensacja, powieść obyczajowa, czy historyczna, poradnik – nie mam pojęcia, co akurat może „zaskoczyć”, ale na pewno książka MUSI ZOSTAĆ NAPISANA.
To oczywiste! – krzyknie chyba każdy. Otóż nie. Dostaję co jakiś czas maile z fragmentem tekstu i prośbą o „rzucenie okiem” i parę zdań oceny. (Tu przypominam: nie czytam i nie oceniam nadesłanych tekstów). Zawsze też pada pytanie, czy nadaje się to do druku i warto jest pisać dalej.
Odpowiadam teraz Wam wszystkim: napiszcie najpierw swoją pierworodną do końca, a potem wysyłajcie ją komukolwiek. Kto ma wierzyć w książkę, jeśli nie jej autor? No kto?
2. Popraw
Wasza książka jest napisana. Od początku do końca. Macie ileś tam stron dobrego Waszym zdaniem tekstu (pamiętajcie: musicie kochać to swoje dziecko i nie wątpić w nie, choćby nie wiem co!). Teraz, zanim komuś ten tekst pokażecie, MUSICIE GO POPRAWIĆ. Przeczytać nie raz i nie dwa, poprawić wszystkie zgrzyty i błędy, które wyłapałyście same, czy podkreślił Wam word, może znajdzie się jakaś dobra polonistyczna dusza i ona rzuci na Wasze dzieło okiem? Jedno jest pewne: nie wolno Wam wysyłać do Wydawców tekstu z błędami. To po pierwsze: brak szacunku do Wydawcy, a po drugie: od razu robi złe wrażenie. Błędy po prostu odrzucają od tekstu.
Ja, choćby goniły mnie terminy i Wydawca upominał się o tekst codziennie, nie wysyłam brudnopisu. Oczywiście wszystkich błędów nie wyłapię podczas jednego czytania, nawet po kilku się zdarzają i nie tylko mi, ale redaktorom i korektorom, ale nim wyślę wersję ostateczną książki (która wersją ostateczną jeszcze nie jest) poprawiam w niej błędy. Wy również powinnyście.
Podczas czytania książka może Wam się wydać do niczego, zupełnie bez sensu i w ogóle, ale… nie przejmujcie się tym. Nie jesteście obiektywne. Albo za wysoko, albo za nisko siebie i swój tekst cenicie. Nie są obiektywni także Wasi przyjaciele i bliscy, którym pokażecie swoje dzieło. Trudno im będzie powiedzieć Wam prosto w oczy, że książka im się nie podoba, zaczną więc Wam słodzić i… rozpalą tym być może nadzieje, które okażą się płonne. Rozwieje te nadzieje kilka pierwszych odpowiedzi odmownych i być może raz na zawsze podetnie Wam skrzydła, zupełnie niepotrzebnie. Pierwszy lot zazwyczaj przecież kończy się upadkiem.
Pamiętajcie, że jedynymi obiektywnymi osobami, które ocenią Wasz tekst są redaktorzy w wydawnictwach, do których go poślecie. Wydawcy czekają na dobre książki, każda nadesłana propozycja wydawnicza jest czytana, możecie mi wierzyć, że jest. Nikt nie oceni tekstu lepiej, niż oni.
Więc…
3. Wyślij
Powiedzmy, że macie już swoją książkę napisaną i poprawioną. Co teraz?
Ech… teraz chyba najtrudniejszy rozdział pisarskiego życia: wysyłanie do Wydawców i czekanie na odpowiedź. Opowiem, jak ja postąpiłam z „Poczekajką”: gdy była gotowa, poszłam do Empiku (na Nowym Świecie, pamiętam jak dziś), podeszłam do regału z literaturą obyczajową i spisałam wszystkich wydawców, których książki się tam znajdowały. Potem znalazłam strony tych Wydawców w internecie, doczytałam w jakiej formie przyjmują propozycje wydawnicze (to były jeszcze czasy, kiedy niektórzy przyjmowali wyłącznie wydruki, ale większość już tylko mailem) i… wysłałam „Poczekajkę”.
A potem czekałam… czekałam… czekałam…
Przychodziły odpowiedzi odmowne (bardzo miłe i z życzeniami powodzenia), a ja się w końcu nie doczekałam. Dopiero za drugim podejściem, gdy sama wydrukowałam książkę, dołączyłam płytę z teledyskiem i rozesłałam taki pakiecik do tych samych Wydawców nagle, w ciągu jednego tygodnia chciało moją pierworodną kilku z nich.
Dziś Wydawcy odpowiadają niemal natychmiast, jeśli tekst się podoba, bo im również zależy na dobrych debiutantach. Konkurencja na tym rynku jest ostra i nowe talenty są natychmiast wyławiane z zalewu propozycji wydawniczych, jeśli więc Wasze dzieło rokuje nadzieje, odpowiedź przyjdzie szybko.
4. Co dalej?
Jeżeli znalazłyście Wydawcę, gratuluję z całego serca i… życzę podpisania dobrej umowy. Wiem, że debiutantom zależy tylko na tym, by wydać książkę w znanym wydawnictwie i zupełnie nie myślą o pieniądzach. Magia własnego nazwiska na okładce jest wielka i uwodzi debiutantów, mimo wszystko podczas podpisywania umowy kierujcie się rozsądkiem, nie sercem, okej? Chociaż odrobinę…
Jeżeli nikt Waszego dzieła nie chciał, nie przejmujcie się tym. Jestem przykładem, że trzeba walczyć znów i znów, do skutku. Wysyłać i poprawiać, poprawiać i wysyłać, aż do bólu palców.
Ale… może tak być, że po prostu nie macie talentu literackiego i tyle. Ja na przykład nie mam za grosz talentu malarskiego i jakoś muszę z tym żyć. I wiem, że nigdy nie namaluję niczego i nie poddam mojego dzieła ocenie krytyków, czy nie wyślę go do galerii.
Rozumiecie, co chcę powiedzieć między wierszami? By napisać książkę trzeba mieć jakiś tam talent, najlepiej literacki ;).
Myślę jednak, że nie można rezygnować z marzeń. We mnie talent i pasję pisarską usiłowano zabić nie raz i nie dwa, ale się nie dała (ta pasja, ja zresztą też), więc dlaczego Wy macie się poddawać?
Na koniec złota myśl, którą powtarzam przy okazji wywiadów i spotkań autorskich: Pisarza czyni nie ilość wydanych książek, a przeczytanych książek.
Jestem święcie przekonana, że umiem pisać, bo przeczytałam mnóstwo książek o najróżniejszej tematyce, byle tylko były ciekawe. Tak, to właśnie dziełom innych autorów zawdzięczam najwspanialszą przygodę mojego życia, jaką jest pisarstwo.
Życzę Wam, moje kochane, rozpoczęcia takiej samej przygody i… spotkania się na księgarskiej półce. Miejsca na niej jeszcze sporo. Wystarczy i dla mnie, i dla Was… :))
Na koniec zdjęcie mojego biurka (obok laptopa leży wydruk, z tego co pamiętam wprowadzałam poprawki do „Pani Ferrinu”, bo zwykle miejsce po lewej stronie jest zupełnie puste, no ewentualnie telefon tam leży).
Potwierdzam: muszę mieć na nim porządek, by nic mnie nie rozpraszało. I jak najmniej kabli – one też mnie denerwują. Najlepiej tylko laptop i żelki. (PS. Producent tych żelek mógłby mi w końcu przysłać jakiś zacny zapas…). Niestety biurka innych twórców są ciekawsze i bardziej odpowiadają Waszym wyobrażeniom o pracy pisarza niż to moje, puste i nudne… Za to tapetę na ekranie mam ładną, no nie? :))
![]() |
Bez żelek z sokiem nie piszę! Howgh! |
Dziewczyny, pytanie, które stawiam co roku, tak dla przypomnienia, bo niektórym z Was przypominać nie trzeba: dokarmiacie ptice?!
Nie wiem kiedy skończyła się jesień, którą jakoś jeszcze znosiłam/znosiliśmy i zaczęły się mrozy. Pamiętajcie o ptakach, pliss!
Moje sikorki na nowo odkryły karmnik pełen ziaren słonecznika. I pochłaniają to ziarno w ilościach kosmicznych – myślę, że z pół kilograma dziennie. Do tej pory kupowałam je w supermarkecie (tytułowe 7,49zł za kilogram), ale w końcu zamówiłam 10kg na Allegro. Do wiosny na pewno mi nie wystarczy (to znaczy im – Poziomkowym ptakom), pewnie będę zamawiała niedługo następne 10kg, ale… satysfakcja, gdy „moje” ptaki wiosną są okrągłe jak kuleczki i potrafią odchować dwa lęgi piskląt (we wszystkich piętnastu budkach) jest ogromna.
Pamiętajcie, że gdy raz zaczniecie dokarmiać ptaki, nie wolno przerywać – przyzwyczajają się. Do miejsca i do dokarmiania. I mogą w największe mrozy zginąć, gdy czekają na ziarno, a karmnik jest pusty.
Polecam również ziarno bez łusek – po pierwsze nie ma takiego bałaganu wszędzie dookoła, po drugie ptaki nie tracą energii na łuskanie ziarna, a to w duże mrozy bardzo ważne.
Pytanie do Was: zaczęłyście już dokarmianie? Jeśli tak, to czym? „Moje” ptaki, od kiedy zaczęłam je dopieszczać łuskanym słonecznikiem, mają w głębokim poważaniu wszelkie słoninki i kule z ziarnami.
Do napisania tego postu skłonił mnie nie tylko mróz za oknem (nie cierpię zimy!), ale i… zakup jajek. Co ma jedno do drugiego? Niby nic, a jednak… Wiecie już chyba, że jajka kupowane w sklepie pochodzą od kur szczęśliwych (z wolnego wybiegu) i nieszczęśliwych (z chowu klatkowego). Różnica w cenie jest niewielka, jajka smakują pewnie tak samo i może jestem naiwna, wierząc, że kury z wolnego wybiegu rzeczywiście biegają sobie wolno i są szczęśliwsze (no i to tylko kury, ktoś może zauważyć), ale gdy mogę wybierać…
Pamiętajcie też zimną, szczególnie w mrozy, o bezdomnych zwierzakach i… ludziach. Drobny gest świata nie zmieni, ale może uratować czyjeś istnienie.
Okej, zostawiam Was ze zdjęciem szczęśliwych… nie sikorek, nie kur, a moich własnych kuropatek, które już dawno wyfrunęły w świat, a sama idę dosypać ziarna. Ciekawe ile w tym roku potrwa zima…
Oby jak najkrócej.
![]() |
No dobra, musi być i sikorka 😉 |
Jeszcze tylko przez jeden dzień możecie licytować Trylogię Kwiatową, którą przeznaczyłam na zacny cel…
Dodam, że dochód ze wszystkich aukcji moich książek z autografem, które można kupić tutaj: http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=1557683 również zostanie przekazany temu Hospicjum.
Zwróćcie na nie swą życzliwą uwagę, a ja do Waszych pieniążków dorzucę nieco swoich.
Przyszedł mi go głowy pewien pomysł, ale do jego realizacji potrzebne jesteście mi WY – moje kochane, niezawodne, bardzo twórcze i inspirujące Czytelniczki. Na równi z Czytenikami.
O czym marzycie?
Chcę w pewnym zacnym celu porozmawiać z Wami o Waszych Wielkich i malutkich pragnieniach, o tym jak sobie z nimi radzicie, jak do nich dążycie, ile kosztowało Was spełnienie tych marzeń – jeśli komuś udało się już je spełnić… Czy trudno było wyrwać się z marazmu codzienności, zdobyć na odwagę i powiedzieć sobie: TERAZ JA. TO MÓJ CZAS!
Przyznam się Wam, że ja nadal nie czuję się całkiem spełniona. Wciąż przede mną KSIĄŻKA MEGO ŻYCIA, na miarę „Króla Szczurów” Clavela, „Przeminęło z Wiatrem” Mitchell, czy wreszcie „Cienia Wiatru” Zafona i muszę wierzyć, że uda mi się kiedyś sięgnąć ich gwiazd – tych samych, po które sięgnęli Oni, Moi Mistrzowie (ze Stephenem Kingiem na czele) – i oto moje Wielkie Marzenie.
Mam też parę mniejszych. Marzę całą sobą o zimowym domku gdzieś w ciepłym kraju, gdzie mogłabym założyć Poziomkę – Bis, Poziomkę – letnią. Tak siedziałabym sobie mocząc nóżki w ciepłym morzu, a nie dogorywała dzień po dniu w ciągnące się bez końca ciemne, deszczowo-śniegowe wieczory. Naprawdę należę do istot ciepłolubnych i cierpię, gdy temperatura otoczenia spada poniżej 30 stopni…
Ale to moje marzenia, do których mi jeszcze…gdzie, hoho…!
Opowiedzcie mi o Waszych. Tych małych, codziennych, i tych wielkich, niezwykłych, zostawianych na specjalne okazje, gdy jesteś sama w domu, siedzisz z filiżanką herbaty, albo kieliszkiem dobrego wina i zaczynasz się zastanawiać, dlaczego właściwie jesteś nieszczęśliwa, czego do szczęścia Ci brak. Napis o tym.
Tutaj, w komentarzach do tego wpisu. Jeżeli się krępujesz, jeżeli uznasz, że Twoje marzenia są zbyt osobiste, napisz na adres Ani: anowak.koordynator@gmail.com razem z Anią przyjrzymy się im…
Jedno obiecuję spełnić! I to niekoniecznie takie „marzę o Pani książce z autografem”, więc naprawdę rozwińcie skrzydła wyobraźni, przenieście się pięć lat w przód i wyobraźcie sobie SWÓJ WYMARZONY DZIEŃ. Kim jesteście, co robicie, co i kto Was otacza za owe magiczne pięć lat, które przecież… może zacząć się już dzisiaj… :)))
Piszcie, kochane i kochani, bo marzenia Czytelników są dla mnie równie cenne i ciekawe, co Czytelniczek. Nagroda będzie podwójna: dowiecie się, czego tak naprawdę pragniecie, a przy okazji może właśnie Wasze marzenie spełnię?