Administrator
To był cudowny, udany, szczęśliwy rok!! I pod względem osobistym (po długich staraniach, dzięki uporowi i determinacji w końcu mogę spokojnie żyć w Australii) i pisarskim!
Po raz pierwszy moja powieść „Czerwień Jarzębin” została nr 1 wszystkich liczących się list bestsellerów, a „Gwiazdka z nieba” została Bestsellerem roku 2017. Niesamowite! Super!
Jestem wdzięczna Wam, Bogu i sobie za to wszystko, co przyniósł mi rok 2017 i życzę nam, by rok 2018 był NAJLEPSZY. Tylko tyle i aż tyle. Wy już tam sobie dopowiedzcie, pod jakim względem najlepszy, okej? :)))
Tutaj graficzne podsumowanie roku 2017 i przejdę do planów na rok następny…
W 2018 planuję wydanie czterech powieści. Pierwsza w lutym: II tom serii mazurskiej, którą zapoczątkowała „Gwiazdka z nieba”, potem w maju/czerwcu coś, w sierpniu coś następnego i w październiku/listopadzie czwarta książka. Piszę „coś”, bo jeszcze nie zdecydowałam, czy będzie to kontynuacja którejś z poprzednich serii, czy też nowa opowieść. Jeśli miałaby to być kontynuacja, dokąd chciałybyście powrócić? Do Willi Sasanka? Do Poczekajki? A może gdzie indziej? Chyba ankietę utworzę, żeby poznać za kim tęsknicie najbardziej.
Cały czas pracujemy z producentem nad ekranizacją „W imię miłości”, ale droga na ekrany jest długa i daleka. Cóż… Kiedyś i tak obejrzę w kinie czy w TV adaptację mojej książki, bo właśnie to sobie wymarzyłam. Trzeba być cierpliwą i upartą, a tym jestem dobra. 😉
To co, Dziewczęta i Chłopcy, NAJLEPSZEGO 2018!!
Wasza Kejt
Niektóre z Was są ze mną od samego początku, od Zielonej Strony, która powstała niemal dziesięć lat temu, inne dopiero zaczynają przygodę z moimi książkami, wszystkim Wam życzę byśmy spotykały się tutaj, czy na kartach moich książek jeszcze długo, długo… w dobrym zdrowiu, w komplecie, by nikogo nie ubyło. Tym, które nie mają własnego miejsca na ziemi życzę, by je odnalazły. Tym, którym szczęście nie dopisuje, by się wreszcie uśmiechnęło szeroko. Samotnym – bratniej duszy. Tym, co są na rozstajach, dobrych drogowskazów. Jeśli któraś z Was czeka na spełnienie marzeń, by się spełniły. Myślę o Was, moje Czytelniczki, ciepło i serdecznie. Przytulam z całych sił. Nie dajcie się zimie i złemu Losowi.
Najpiękniejszych Świąt Bożego Narodzenia.
Wasza Kejt.
To był wspaniały rok. I w moim życiu zawodowym i prywatnym. Spełniłam parę Wielkich Marzeń, jeszcze kilka spełnię już niedługo.
Moja „Gwiazdka z nieba” stała się najczęściej kupowaną przez Was książką z literatury obyczajowej. W pierwszej dziesiątce znalazły się także dwa tomy „Leśnej Trylogii”. To wspaniałe! Dziękuję moim wiernym i moim nowym Czytelniczkom i Czytelnikom.
2018 będzie należał do nas? 🙂
Fajna wiadomość z Empiku: „Gwiazdka z nieba”, czyli moja najmłodsza, jest najczęściej kupowaną książką na prezent dla kobiet.
Empik okrzyknął mnie przy okazji mistrzynią uczuć. Niesamowite jest czytać o sobie tak miłe słowa na stronie największej księgarni w Polsce.
http://www.empik.com/empikultura/najchetniej-kupowana-powiesc-na-prezent-dla-kobiet,14342,a
To piękne, patrzeć jak twoje dzieło trafia do rąk Czytelniczek… Chyba najpiękniejsze dla pisarza, zaraz po zwieńczeniu książki słowem „koniec”. 🙂
Zapraszam do księgarni internetowych:
http://www.empik.com/gwiazdka-z-nieba-michalak-katarzyna,p1167063257,ksiazka-p
http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,99668,Gwiazdka-z-nieba
https://www.ravelo.pl/gwiazdka-z-nieba-katarzyna-michalak,p100618278.html
– piękna stara chata, stojąca na rozległej polanie w samym sercu gór – w ten
wigilijny wieczór była cicha i pusta. Tego właśnie potrzebował: ciszy. Pustkę
przyniósł ze sobą w sercu…
minut wcześniej skończył czytać list, który wstrząsnął nim do głębi i
roztrzaskał jego mały, w miarę uporządkowany wszechświat.
na ramiona kurtkę i ruszył do drzwi schroniska, w którym dziewczęta szykowały
wigilijną kolację.
– Jedna z nich, pszenicznowłosa piękność, która przez cały dzień zerkała na
niego spod firany długich rzęs, odezwała się w momencie, gdy otwierał
drzwi. – Masz dyżur?
głową. Dyżur jako ratownik TOPR zaczynał jutro z rana.
pobyć sam ze sobą.
się stało? – zaniepokoiła się.
zaprzeczył. Próbował uśmiechnąć się uspokajająco.
tak mam: potrzebuję samotności.
ze zrozumieniem głową. Ludzie gór są inni niż reszta świata, ale…
na Wigilię? W ten jeden jedyny wieczór nikt nie powinien być sam…
wiem, kiedy wrócę. – Raz jeszcze posłał jej przepraszający uśmiech i dodał: –
Nie czekajcie na mnie z wieczerzą.
głową i już miała wrócić do koleżanek, gdy… zarzuciła mu ręce na szyję,
ucałowała w szorstki policzek, wyszeptała: „Wszystkiego najlepszego, bądź
szczęśliwy”, i już jej nie było.
miły gest powinien rozkruszyć lód w jego sercu, a przynajmniej go stopić, ale
list, który miął w dłoni wbitej w kieszeń, mroził je na powrót.
w mroźny wigilijny wieczór…
Betlejemki miał niedaleko. Widział stąd jasno oświetlone okna schroniska.
Chwilę patrzył w nie, czując smutek i tęsknotę za życiem, które nigdy nie
będzie już takie samo, po czym wszedł do środka.
do płuc miły, znajomy, zapach drewna. Włączył światło, bo zmierzch zapadał
szybciej, niż można się było spodziewać. Znad szczytów gór wiatr pędził ciemne
chmury.
momencie, w którym zdejmował kurtkę i podchodził do kominka, by w nim rozpalić,
pierwszy podmuch zamieci załomotał w okna.
że to Wigilia” – pomyślał. „Szlaki są zamknięte. Góry nie odbiorą dziś daniny z
życia”.
wodę. Bez pośpiechu zalał herbatę wrzątkiem. Usiadł przy stole, z kubkiem w
dłoniach i zapatrzył się w okno. Zamieć przybierała na sile, dokładnie tak jak
burza uczuć w jego sercu.
który wyjął z kieszeni i rzucił na stół, przyciągał spojrzenie. Domagał się
ponownego przeczytania. Ale jeszcze nie teraz, nie w tej cichej godzinie.
Jeszcze można było udawać, że wszystko jest tak, jak było, zanim wyruszył w
góry…
długo siedział zatopiony we wspomnienia? Nie wiedział. Nie patrzył na zegar. W
kominku płomienie skakały po bierwionach. Za oknem trwała zamieć, tutaj słychać
było tylko trzask ognia. On zastygł z czołem wspartym na splecionych dłoniach,
ni to w modlitwie, ni w zamyśleniu.
uniósł głowę. „Weź się w garść!” – nakazał sobie i spojrzał w okno. Może wrócić
do schroniska? Dziewczyny na pewno czekają z wieczerzą, mimo że… zamarł nagle,
wzrok mu się wyostrzył jak u jastrzębia. Za oknem… Zbliżył twarz do szyby. I
poderwał się nagle.
– rzucił, chwytając kurtkę.
biegu nałożył ją, zapiął suwak i już szarpał się z drzwiami, w które wściekle
łomotała śnieżyca. Nikłe światełko, które wypatrzył przed chwilą, zgasło. Mogło
to być złudzenie – na pewno było! Nie widział w tej chwili własnej dłoni, tak
gęsty sypał śnieg! – ale też ktoś mógł potrzebować pomocy. A on był
ratownikiem! Bez namysłu ruszył w tamtym kierunku. Światło zamigotało ponownie.
Tak! Jednak ktoś przedziera się przez zamieć! Przyspieszył, chociaż marsz przez
śniegowe zaspy, z wichrem siekącym po twarzy, wdzierającym się pod kaptur i
kołnierz, doprawdy nie był łatwy. Ale góry nie są łatwe. Za to je właśnie
kochał: za ich majestat, niedostępność, surowość. On był młody, śmiały i
ambitny, kochał zdobywać szczyty. Tatry zaś lubiły takich jak on. Lubiły ich
wabić. I łamać.
skulonego kształtu. Szarpnięciem poderwał w górę. Chłopak, młody, najwyżej
osiemnastoletni… Oczami wybałuszonymi z przerażenia, półprzytomnymi z szoku
wpatrywał się w twarz ratownika.
iść?! – krzyknął do niego. – Chata jest blisko, dasz radę?!
przytaknął. Chwycił go jedną ręką wpół, drugą zarzucił sobie na ramiona i
ruszyli, krok za krokiem, torując sobie drogę przez sypki, głęboki śnieg.
– próbował wykrztusić uratowany wędrowiec, ale on przerwał mu sucho:
później. Pij. – Wetknął mu w drżące dłonie kubek z gorącą herbatą.
– wyrzucił chłopak. – Tam, na szlaku została dziewczyna!
po raz drugi. W Wigilię?! W taką zamieć?! Ktoś jeszcze w górach?! Poszalały te
dzieciaki?!
tutaj – rzucił do chłopaka. – Dorzucaj polan do kominka. Wrócę z nią.
nie wrócę” – dodał w myślach, zapinając kurtkę szczelniej, nasuwając kaptur na
głowę ciaśniej, podwijając kołnierz wyżej, by zasłonił twarz.
wyszedł w ciemną, mroźną, smaganą wichrem i śniegiem noc, wezwał pomoc. Może
jej potrzebować.
igły lodu, bo to nie był już śnieg, a marznąca mżawka, siekły go po twarzy. Nie
widział dalej niż na wyciągnięcie ręki. Światła Betlejemki zgasły niemal
natychmiast. Jak odnajdzie zaginioną dziewczynę? Nie miał pojęcia. Wiedział
tylko, że nie może odejść zbyt daleko od chaty, bo sam się pogubi. Szlak był
oznaczony – owszem – starymi tyczkami maźniętymi łuszczącą się farbą. Może w
słoneczny dzień byłby widoczny, ale nie teraz. Musiał zdać się na samego
siebie, na instynkt człowieka gór.
przez zamieć, jakimś cudem trafiając na kolejne oznaczenia. Może przy którymś z
nich kuli się zagubiona dziewczyna? Może na nią trafi?
długich dwóch kwadransach, cały czas na szlaku, mignęło mu w ciemnościach nikłe
światełko. I czerwona kurtka, która zalśniła dwoma odblaskami w strumieniu jego
latarki. Przyspieszył, chociaż marsz przez zapadający się pod nogami śnieg był
mordęgą. Dopadł skulonego kształtu. Dziewczyna podniosła na niego półprzytomne
oczy. Sine usta ułożyły się w jakiś wyraz, ale nie zdołała powiedzieć nic.
też bez słowa, bo przez wycie wiatru i tak nie słyszeliby siebie nawzajem,
postawił ją na nogi. W tym momencie poleciała bezwładnie w śnieg. Zemdlała.
Pochwycił ją na ręce. Nie miał wyboru, musiał zanieść dziewczynę do chaty.
przez śnieg i zawieję, niosąc na rękach gasnące życie. Musiał zdążyć. Musiał donieść
dziewczynę tam, gdzie będzie bezpieczna, zanim płomień, który tlił się w niej
ostatkiem sił, zgaśnie całkiem. Z trudem stawiając kolejne kroki, dotarł do
skalnego załomu. Tu mógł złapać oddech. Tu wicher nie wwiercał się w mózg,
zamieć nie miotała w twarz miriadów igieł.
dziewczynę na śniegu, objął ją mocno, przytulił do piersi, pragnąc oddać jej
trochę swojego ciepła. Uniosła powieki, spojrzała mu w oczy, znów próbując coś
powiedzieć.
dobrze, wytrzymaj – w jego głosie zabrzmiała prośba, tak, ale i nakaz. – Musisz
się trzymać. Jestem przy tobie.
głową. Powieki opadły. Dotknęła policzkiem jego policzka.
tak zostać” – przemknęło mu przez coraz bardziej zmęczony umysł. „Z nieznajomą
dziewczyną w ramionach…”
głowę, potarł twarz dłonią. O mało co by nie zasnął! A to znaczyło śmierć i dla
niego, i dla niej.
musimy iść dalej. – Potrząsnął nią. Głowa opadła jej bezwładnie. W panice
poklepał ją po policzku. – Nie możesz umrzeć! Otwórz oczy, słyszysz?!
powieki może na milimetr. Odetchnął z ulgą. Żyła. Jego wysiłek nie szedł na
marne. Podniósł się i ruszył dalej, krok po kroku, coraz bardziej przygniatany
ciężarem dziewczyny. Nawet przez sekundę nie pomyślał, że może ją zostawić,
ratować samego siebie…
w oknach chaty przywitał jak najpiękniejszy bożonarodzeniowy prezent. Jakby
dostał od losu drugie życie. Chłopak, który doszedł już widać do siebie,
otworzył drzwi w momencie, gdy przed nimi stanął. Chwycił dziewczynę z jego
mdlejących rąk. Poniósł do środka.
odpocząć. Mógł opaść na krzesło, oprzeć głowę na ramionach i…
oczy tylko na chwilę.
pana, panie ratowniku! – głos chłopaka wyrwał go ze stanu półomdlenia. – Ona
mówi, że tam jest ktoś jeszcze! Jej chłopak został na szlaku!
powieki. To nie może być prawda… nie dziś, na miłość boską, nie teraz…
i ledwo poruszając nogami, podszedł do łóżka, gdzie nakryta kołdrą i kocem
leżała blada jak śmierć, wstrząsana dreszczami dziewczyna.
proszę… on tam został… mój chłopak… – zaszeptała, widząc pochylającą się ku
niej twarz ratownika. – Musisz po niego wrócić… musisz go uratować… – Chwyciła
go za rękę. Jej oczy, lśniące w blasku ognia, a może od łez, błagały bez słów.
go uratować…”
słowa, tak jak poprzednio, zawrócił do drzwi. Chłopak, blady z przestrachu,
podał mu kubek herbaty. Parząc sobie usta, wypił ją niemal jednym haustem i
czując przypływ sił, zapiął suwak kurtki, wysoko, naciągnął kaptur na mokre
włosy, raz jeszcze połączył się z bazą, zarzucił na ramiona plecak, dokładnie
dopinając jego sprzączki i wyszedł, po
raz trzeci, wprost w lodowate objęcia wichru.
szedł niemal na oślep, wypatrując oznaczeń szlaku. Krok za krokiem. Tylko
żelazna siła woli i to, do czego został powołany: nieść pomoc zagrożonym
istnieniom, zmuszały go do stawiania kolejnych.
skalny załom, gdzie odpoczywał z dziewczyną, i szedł dalej. Minął miejsce,
gdzie prawdopodobnie ją znalazł, i szedł dalej. Jeszcze kwadrans i będzie
musiał zawrócić…
tym momencie, gdy dotarło doń, że trzeba będzie się poddać, parę metrów przed
sobą ujrzał skulony pod skalnym nawisem, ludzki kształt. Poruszył się.
Wyprostował.
Hej! Tu jestem! – Zaginiony pomachał do niego ręką.
Z chłopakiem nie było źle. Jeszcze tylko zabrać go ze sobą do Betlejemki i…
wtedy dobiegło go urywane wołanie.
Rat…
się w pół kroku. Zwrócił twarz w tamtym kierunku, nasłuchując.
ktoś krzyczy czy to wycie wiatru?
Ratunku! – dobiegło ponownie.
namysłu skręcił w stronę wołania. Dał krok, drugi, trzeci i nagle… poczuł, jak
śnieg usuwa mu się spod nóg.
los – w tę noc, w Wigilię Bożego Narodzenia – może karać za dobre uczynki, za
odruch serca?
mężczyzna krzyknął. I runął w przepaść.
I
ludzie, choćby mieli wszystko, nigdy nie będą szczęśliwi. Inni nie mają nic, a potrafią
cieszyć się życiem. Nataniel Domoradzki należał do tych drugich.
stracił dom: piękne, chociaż niewielkie mieszkanie w starej, zdobionej stiukami
kamienicy, gdzie babcia Nataniela mieszkała od czasów powojennych, jego mama tu
się urodziła, a on sam spędził w owych trzech słonecznych pokojach wspaniałe,
wypełnione przygodami dzieciństwo. Dziś musiał pożegnać się z domem rodzinnym,
do którego jednak po śmierci mamy stracił serce.
ciuchów, sprzętu i pamiątek zajęło mu zaledwie godzinę. Domoradzcy nigdy nie
byli bogaci, nie dorobili się precjozów ani cennych antyków. Skromny majątek
odziedziczony po babci pochłonęła rehabilitacja Nataniela, bo Anna, jego mama,
ze wszystkich sił walczyła o zdrowie syna. Dzisiaj oprócz kilku kartonów zapakowanych
do wysłużonego opla nie miał więc nic.
– pomyślał, siadając za kierownicę. „Właśnie dostałem coś bezcennego: wolność!
Nic mnie w tym miejscu nie trzyma. Przede mną reszta życia i cały świat.
Wyświadczyłeś mi, gangsterze, przysługę!” – To padło pod adresem kamienicznika.
Było wiadome wszem wobec, jakimi metodami facet pozbył się lokatorów z innych budynków.
po raz ostatni spojrzał w okna swego domu. Przez chwilę wydawało mu się, że w
jednym z nich stoi mama i posyła mu buziaka, jak co dzień, gdy szedł do szkoły.
Ale ulotne wrażenie rozwiało się jak sen. Mama nie żyła.
zatrzasnął drzwi samochodu. Przekręcił kluczyk w stacyjce.
opelku – klepnął kierownicę – nie zawiedź mnie. Musimy znaleźć jakieś przytulisko.
i pół godziny później, nigdzie się nie spiesząc – nie miał przecież do czego –
minął Myszyniec, a zaraz potem granicę dwóch województw. Rozciągała się przed
nim Kraina Tysiąca Jezior.
zatrzymał się na leśnym parkingu, pustym i cichym w ten wiosenny, czwartkowy
dzień, niemal się zachłysnął powietrzem pachnącym żywicą, świeżo skoszoną trawą
i ciepłym deszczem. Mazury szeroko i gościnnie otwierały przed młodym mężczyzną
swe wierzeje. Nagle zrozumiał, że tak miało być. Zawsze pragnął tu przyjechać.
I zostać.
parę chwil na ławce zbitej z surowych bali. Z przymkniętymi oczami słuchał
szeptu wiatru, świergotu ptaków, szelestu liści… Byłby szczęśliwy, gdyby nie
smutek spowijający duszę niczym gęsta
mgła.
za tobą tęsknię – wyszeptał, czując łzy pod powiekami. – Mogłaś żyć. Gdyby nie
ci bandyci, mogłaś żyć…
oczy wierzchem dłoni, nie pozwalając łzom spłynąć po policzkach. Babcia Stasia zaraz
by go za nie obsobaczyła. „Musisz być twardy, a nie miętki!” – powiedziałaby
surowo. „Bóg się nad tobą zlituje, ludzie – nigdy”.
babciu… Ani Bóg, ani ludzie…
mieszkanie, poddając się po kilkumiesięcznej nierównej walce, czuł, że zawodzi
mamę. Zdradza sprawę, o którą walczyła. Czyż jednak miał wybór? Zamiast wyboru
dostał ultimatum. Ech… Poddał się. Nie walczył dłużej. Zdradził pamięć mamy.
Babci Stasi też. Chociaż to ta ostatnia, ciężko doświadczona przez los, która
podczas wojny straciła zdrowie, a po wojnie męża, powtarzała w zamyśleniu:
„Tylko ten, kto nie ma kogo kochać i do czego się przywiązywać, jest prawdziwie
wolny. Nie ma nic do stracenia, nikt mu nie może niczego odebrać oprócz życia,
a to dla jednych bardzo dużo, dla drugich mniej niż wypalenie papierosa”.
jej męża tyle właśnie zabrało wydanie wyroku i wykonanie go: zdążyli zapalić
papierosa, a potem zgasić go na stygnących zwłokach. Nataniel słuchał tej
opowieści, gdy dorósł do tego, by poznać prawdę, ze ściśniętym sercem i
niedowierzaniem. Jak to możliwe? Zabić człowieka, ot tak? Jak wypalić
papierosa? A przyszłość tego człowieka, marzenia, rodzina, którą nie zdążył się
nacieszyć – to również nic nie znaczyło?
uśmiechała się tylko smutno i kręciła głową: „Wtedy to nic nie znaczyło”.
mało warte było dla bandytów ludzkie życie, Nataniel przekonał się kilka lat
później, po śmierci babci. Jego mama… Nie. Nie mógł myśleć teraz o mamie.
Wspomni ją później, gdy odnajdzie kąt, który będzie mógł nazwać swoim kątem.
Gdy znów będzie mógł spojrzeć w lustro, po tym jak ją zawiódł. Odzyska szacunek
do samego siebie.
Zawrócił do samochodu, czując nieznośny ciężar w sercu.
powoli chyliło się ku zachodowi, ciepłe światło kładło coraz dłuższe cienie na
drodze, w którą Nataniel skręcił. Ból i samotność stały się tak dotkliwe, że
nie zawrócił na szosę, a podążył leśnym duktem, który zdawał się nie mieć
końca. Tego właśnie potrzebował w najczarniejszej godzinie swojego życia: drogi
donikąd.
jednak dokądś wiodła…
się między drzewami, wznosiła lekko, by znów opadać. Naraz sosny ustąpiły
miejsca brzozom, pojaśniało i oto przed oczami Nataniela, oczami pełnymi łez, ukazały
się wzniesienie okolone wiekowymi świerkami, a potem dom stojący na jego
zboczu: poczerniała ze starości chata z bali, w stylu bacówki. Stała cicha,
zanurzona w promieniach zachodzącego słońca, samotna tak jak on, Nataniel.
biegła dalej, ale chłopak zatrzymał auto i wysiadł. Ból w sercu nieco zelżał.
Zastąpiło go znużenie, po prostu znużenie. Nataniel oddałby pół życia za kubek
gorącej herbaty – bo kwietniowe popołudnie, mimo iż słoneczne, nie
rozpieszczało ciepłem – i grubą pajdę chleba, smarowaną świeżutkim, pachnącym
masłem i posypaną cukrem. To był niezawodny sposób babci Stasi na wszystkie
smutki. Tym właśnie – kromką chleba z masłem i cukrem – traktowała ona rozpacz
Nataniela z powodu złej oceny w szkole, tak zapewne koiła smutki jego mamy, gdy
ta wracała z nieudanej randki. Chłopak uśmiechnął się lekko.
do drzwi starego domostwa. Zapukał, ale nikt nie odpowiedział. Nikt nie
zaprosił do środka zdrożonego wędrowca. Wewnątrz panowała głucha cisza. Chata
była opustoszała. Obejście, chociaż to za wielkie słowo na określenie
niewielkiej obórki, czy też chlewiku, i przytulonej do niej psiej budy,
również.
westchnął z głębi serca. Żegnaj, gorąca herbato. Żegnaj, cichy pokoiku z
łóżkiem o mosiężnych ramach, miękkim sienniku, poduszce z pierza i ciężkiej,
puchowej kołdrze, pod którą tylko się zwinąć i zasnąć ukołysanym szeptem
wiatru…
chatę, mimo wszystko szukając żywej duszy, i nagle aż wstrzymał oddech z
zachwytu. U stóp wzgórza, na którym stał stary dom, rozpościerało się lśniące w
blasku zachodzącego słońca jezioro. Jego gładka powierzchnia, bo też wieczór
był cichy i bezwietrzny, odbijała złocisty błękit nieba i zieleń drzew
rosnących dookoła. Tu, od strony chaty, jezioro było wąskie, ale ciągnęło się w
nieskończoność. Nie widział drugiego brzegu. To dzikie piękno, hojną ręką rzucone
mu do stóp przez Boga, mimo wszystko, mimo smutku moszczącego sobie miejsce w
sercu, wydobyło z piersi młodego mężczyzny pełne zachwytu westchnienie.
do samochodu, wyciągnął z plecaka blok rysunkowy, z którym nigdy się nie
rozstawał, przysiadł na kamiennym schodku i oto, zupełnie się zatraciwszy, usiłował
pochwycić i przenieść na kartę papieru czar tej chwili i tego miejsca.
miał pojęcia, ile czasu mu to zajęło. Mrok zaczął zagarniać i polanę, i dom,
gdy Nataniel w końcu postawił ostatnią kreskę. Uśmiechnął się, nieco pocieszony,
i…
– padło tak raptownie, że aż drgnął. – Chata na końcu świata jak żywa.
się na równe nogi.
nie chciałam pana przestraszyć – dodała ta, która wypowiedziała przed chwilą
pełne uznania słowa.
nie młoda, ale też nie stara, trochę młodsza od matki Nataniela, uśmiechała się
doń łagodnie niczym do spłoszonego zwierzęcia. On zaś, dokładnie jak dzikie
zwierzę złapane w sidła, gotów był do walki. Albo ucieczki.
ja powinienem przeprosić. Pukałem do drzwi, ale nikt nie otwierał. Będę się
zbierał. Jeszcze raz przepraszam za najście – wyrzucił z siebie potok urywanych
słów i już miał uciec do samochodu tak szybko, jak pozwalała na to jego kaleka
noga, ale kobieta przytrzymała go za ramię.
spokojnie dokończyć. Brakuje tu czegoś.
nie brakuje!” – już miał odrzec, ale czy mógł być niegrzeczny dla kogoś, kto
okazywał mu życzliwość?
ten szkic – mruknął zamiast tego.
pies? – Kobieta obejrzała się przez ramię. – No tak. Pies znikł. Przez dobrą
godzinę przyglądał się pana pracy razem ze mną, ale gdy przyszło co do czego,
oczywiście dał drapaka.
widziałem żadnego psa – rzekł Nataniel. – A, proszę mi wierzyć, zwracam uwagę
na szczegóły.
być niewidoczny. – Kobieta machnęła ręką. – Pan przejazdem czy…?
Skręciłem nieco bezmyślnie z głównej drogi w las i dotarłem aż tutaj.
głową, przyglądając się mu lekko zmrużonymi oczami. Miała ładną, pociągłą twarz
okoloną włosami barwy kasztana, splecionymi w warkocz, długą suknię w drobne
kwiatki i narzucony na ramiona gruby, ciepły kardigan. Tym, co przyciągało
wzrok, były jej oczy: duże, złocistobrązowe, patrzące życzliwie i pogodnie.
na imię Nataniel. Nataniel Domoradzki. – Nie wiedział, czy wypada wyciągnąć
dłoń do starszej od siebie kobiety, czy też nie. Wybawiła go ze zmieszania,
podając mu swoją.
Kraszewska – przedstawiła się i uśmiechnęła ponownie tak pięknym, dobrym
uśmiechem, aż mrok dookoła pojaśniał. – A skoro już się znamy, zapraszam na
filiżankę herbaty. Dobrej herbaty! – dodała z naciskiem.
tym właśnie – aromatycznym naparze, nie za słodkim, ale i nie gorzkim –
Nataniel marzył.
mam nic do tej herbaty – zastrzegł.
znów machnęła ręką.
mi towarzystwo utalentowanego artysty.
o nim mówiła babcia. Nie wahał się ni chwili dłużej.
przyjemnością przyjmę zaproszenie, tylko proszę zwracać się do mnie po imieniu.
głową.
zanim się ściemni.
za nią, mocno utykając. Gdy był zmęczony – a teraz był – noga dawała mu się we
znaki. Miał nadzieję, że tam, gdzie czeka nań herbata, prawdziwa!, nie jest
daleko. W przeciwnym razie będzie kuśtykał za Martą do jutra. Obejrzała się przez
ramię. Uśmiechnęła się do Nataniela.
mnie te spacery, a do domu dobry kilometr. Może podjedziemy samochodem?
Bardzo proszę! – Pospieszył, by otworzyć drzwiczki opla od strony pasażera.
się, że nowa znajoma spokojnie doszłaby do domu i jeszcze wróciła, lecz litując
się nad kalectwem Nataniela, w ten delikatny sposób wybawiła go z długiej
wędrówki. Był jej za to wdzięczny, odetchnąwszy z ulgą usiadł za kierownicą.
Ulice miasta nie były tak męczące jak leśne ostępy.
zajęła im kilka minut. Prowadziła w las, tam skąd przyjechał Nataniel, ale w
pewnym momencie skręcała w prawo, w kierunku wsi, której światła zamajaczyły
daleko przed nimi.
Senna. Tak nazywa się nasza wieś. Ja mieszkam na kolonii – wyjaśniła Marta. – Najbliższych
sąsiadów mam daleko w lesie, skąd przyjechałeś. Cenimy sobie odosobnienie. Wieś
ma swoje plotki, miasto pogoń za karierą, my: spokój.
pani ciszę? – raczej stwierdził niż zapytał. Nie potrafił do kobiety w wieku
mamy mówić per „ty”, ona uznała to widać za zrozumiałe, bo nie poprawiła go.
kiedyś nie wyobrażałam sobie życia na wsi, byłam typową warszawianką. – Uśmiechnęła
się w zamyśleniu. – Goniłam za pieniędzmi, goniłam za awansem, nie zauważyłam,
że w tej pogoni straciłam coś cenniejszego niż nowe ciuchy, lepszy samochód i
droższe kafelki do mieszkania. Kiedy świat mi się rozsypał, rzuciłam wszystko
i… To tutaj. Zapraszam do mojej samotni.
miejsce było równie czarowne jak chata nad jeziorem. Niewielki dworek z gankiem
wspartym na kolumienkach, oknami w szpros i dachówką z łupka sprawiał wrażenie
przeniesionego wprost z dawnych kresowych opowieści. Nataniel, zdążając w
kierunku drzwi wysypaną żwirem ścieżką, był niemal pewien, że za chwilę stanie
w nich panna w białej sukni, z jasnym warkoczem przerzuconym przez ramię. Ale
dom był pusty. Czekał na swoją właścicielkę, która dużym mosiężnym kluczem
otwierała zamek.
chłopcze, rozgość się.
było jasne i przestronne. Przytulne. Pachnące drewnem z kominka i ziołami
suszącymi się przy kominku.
go z Podlasia. – Marta rozejrzała się po swoim domostwie z dumą i miłością. – Gdy
ujrzałam go po raz pierwszy, był w strasznym stanie. Zdewastowany, rozbierany
krokiew po krokwi przez miejscowych, chylący się ku ziemi, lecz mimo to coś w
sobie miał. Nieuchwytny czar, szlachetność. Zakochałam się w tym starodawnym
pięknie, za wszelką cenę postanowiłam je ocalić. To dzięki niemu – w tym
momencie pogłaskała framugę drzwi – uciekłam z Warszawy. Sprzedałam mieszkanie,
żeby uratować ten dom, a on uratował mnie. Jest nieduży, ale bardzo wygodny.
Dla mnie stanowczo wystarcza. Przejdźmy
do kuchni. Zrobię herbatę i usiądziemy na ganku. Jesteś głodny?
jak wilk, co ośmielił się powiedzieć.
najwyraźniej to ucieszyło.
dobrze! Przygotuję jajecznicę z wiejskich jaj. Sama zadowoliłabym się
kanapkami, ale dzięki tobie zjem coś na gorąco.
się przy kuchni, zamiatając podłogę długą spódnicą.
usiadł za stołem z burzą uczuć w sercu. Był onieśmielony, jak zawsze gdy
poznawał nową osobę, lecz jednocześnie czuł się jak u siebie w domu. W kuchni
mamy, która tak samo krzątała się, przygotowując jedynakowi posiłek. Tak jak za
dawnych czasów proponował pomoc, ale Marta, jak mama, oganiała się od niego,
powtarzając:
ma nic do pomagania. Ty sobie siedź, ja wszystko przygotuję.
pozwoli mi pani zmyć naczynia po kolacji?
przyjemnością. Nie cierpię tego zajęcia.
samo odpowiadała mama. Nataniel uśmiechnął się do wspomnień…
kuchni smakowicie zapachniało podsmażanym boczkiem, a potem świeżą jajecznicą. Na
stół wjechał koszyczek z kromkami wiejskiego chleba i miseczka ze świeżym
masłem. Zapowiadała się wspaniała uczta!
kolacji wyszli na ganek. Usiedli w wygodnych, wyściełanych poduchami
wiklinowych fotelach.
rzeczywiście pachniała tak, jak smakowała: pysznie. Nataniel aż oczy mrużył z
przyjemności, popijając małymi łykami gorący napar. Czuł w sercu spokój i
tęsknotę. Gdyby tak mógł w swoim domu siedzieć na ganku, otoczony granatowym
aksamitem nocy, patrzeć na srebrzystą ścieżkę księżyca biegnącą przez taflę
jeziora, siedzieć na ganku, popijać pyszną herbatę i milczeć. Po prostu milczeć
w miłym towarzystwie. Oboje z Martą nie wydawali się zbyt rozmowni.
więc zmierzasz, Nat? – Ona postanowiła pierwsza przerwać ciszę.
mówiąc, nie wiem – odparł. – Przed siebie. Dziś rano musiałem opuścić
mieszkanie, w którym mieszkałem od urodzenia, i… nie mam planów, co dalej.
Gdzie się zatrzymać. Bo czym się będę zajmował, to wiem.
głowę z zaciekawieniem, słuchając uważnie jego słów.
ilustratorem – mówił zatem dalej. – Ilustruję książeczki dla dzieci. Z tego bym
się jednak nie utrzymał, bo zapotrzebowanie jest niewielkie, projektuję więc
również strony internetowe. Robię grafiki dla firm reklamowych, okładki książek.
Takie tam… Ale ja to lubię. Lubię pracę z kreską i obrazem.
sprawa – przytaknęła. – Nie ma nic lepszego, niż robić w życiu to, co się lubi.
pani? – zapytał nieśmiało.
– odparła stanowczo. – Nie potrafiłabym całymi latami zajmować się czymś, czego
nie znoszę. Jestem krawcową.
brwi w mimowolnym zdziwieniu. Tego się po tej kobiecie nie spodziewał. Nie to,
żeby miał coś przeciwko…
to zaskakujące – roześmiała się. – Ludzie inaczej wyobrażają sobie kogoś
wykonującego tak przestarzały zawód. Krawcowa… Kto dzisiaj zleca szycie ubrań!?
Od tego są sieciówki! Mimo to mam co robić. Kiedyś zajmowałam się czymś całkiem
innym, ale… to opowieść nie na dziś. Lecisz z nóg.
się gwałtownie. Jej miły dla ucha głos, brzmiący miękko niczym kołysanka matki,
rzeczywiście usypiał.
Będę się zbierał.
dokąd?
pytanie. Nie miał pojęcia, gdzie jest, jak wrócić na szosę. Nie wiedział, gdzie
znajdzie najbliższą kwaterę.
pospieszyła z pomocą:
poddaszu są dwa pokoje gościnne. Mam nadzieję, że któryś z nich przypadnie ci
do gustu.
mówiąc, nie wzgardziłby wiązką siana w stajni, czy jednak wypada, by nocował
pod dachem obcej kobiety?
zupełnie jakby czytała w jego myślach, pokręciła głową i uniosła kącik ust w uśmiechu.
błagam, bez głupich skojarzeń. Oferuję ci nocleg, tak jak zaoferowałabym
każdemu, kto na tym odludziu trafia ciemną nocą pod mój dach. Przypominam, że
mógłbyś być moim synem…
się mimowolnie.
raczej… Ja odjadę, pani tutaj zostanie… Nie chciałbym, żeby miejscowi…
się tym nie martwić. – Machnęła ręką. – I tak za plecami mówią o mnie
„wiedźma”. Gorszej reputacji mieć nie mogę. Ale przynajmniej dają mi spokój.
Jeżeli więc przyjmiesz gościnę u wiedźmy…
wdzięczny.
i dobrze. Schodami w górę, po prawej stronie jest łazienka, tam znajdziesz
świeże ręczniki. Pokój sobie wybierz. Pościel leży na łóżku. Mam powlec?
nie. To naprawdę zbyt wiele. Poradzę sobie. Bardzo, bardzo dziękuję i
przepraszam za najście.
a prawdą to żadne najście – odparła pogodnie. – Sama cię zaprosiłam.
boi się pani gościć nieznajomych? – wymknęło mu się.
kącik ust w uśmiechu.
pierwszym, od kiedy tu mieszkam. Będę mogła odpowiedzieć na to pytanie po twoim
wyjeździe. Jeśli masz zamiar mnie okraść…
mam!
niewiele znajdziesz cennych rzeczy. Jeśli próbowałbyś zrobić mi krzywdę…
że będę walczyć o życie. Na serio.
wiedział, jak ją zapewnić, że jest uczciwym człowiekiem, a rzucił tym głupim
pytaniem z troski o nią. Była w wieku jego mamy. Nawet do niej podobna. Tak
samo łagodna, uśmiechnięta i serdeczna. Nie mógł zapobiec temu, co zrobili jego
mamie, chciał chociaż ustrzec przed złymi ludźmi tę kobietę. Głupio zapytał,
naprawdę…
świat jest pełen zła, to prawda, ale większość ludzi jest dobra. Zło tylko
głośniej wrzeszczy i brutalnie rozpycha się łokciami – powiedziała cicho.
Nie chciałem, żeby to zabrzmiało…
ręką.
ma o czym mówić. Musisz być zmęczony. Spokojnych snów ci życzę.
miał wejść do środka, gdy obejrzał się na kobietę. Siedziała nieporuszona w
swoim głębokim wiklinowym fotelu.
jeszcze trochę tu zostanę – odpowiedziała na niezadane pytanie. – Późno chodzę
spać. I późno wstaję. Rano częstuj się wszystkim, co znajdziesz w lodówce. Nie
czekaj na mnie ze śniadaniem.
śmiałbym szarogęsić się w pani kuchni!
spokój, chłopcze. Czyjaś obecność w pustym domu dobrze mi zrobi. Od czasu do
czasu. – W jej głosie rozbrzmiała samotność tak przemożna, jaką Nataniel nosił
w sercu od śmierci mamy. Pożegnał się cicho i zniknął na schodach.
godziny później, gdy po wspaniałej gorącej kąpieli, owinięty pachnącym łąką
ręcznikiem przysiadł na łóżku i wyjrzał przez mansardowe okienko, Marta nadal
siedziała na ganku, nieruchoma niczym posąg strzegący tego domu, i patrzyła
przed siebie. Może na jezioro, a może jeszcze dalej… Oczy błyszczały jej lekko
w półmroku. Od łez? Nataniel tego nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Jak mógłby
pomóc tej kobiecie, skoro nie potrafił pomóc samemu sobie?
byli samotni pod tym rozgwieżdżonym skrawkiem nieba i oboje nie liczyli, że owo
niebo ześle im anioła do towarzystwa. A jednak… Los odbiera, lecz czasem hojnie
obdarowuje. Trzeba tylko cierpliwie czekać na jego kaprys.