A od 14 sierpnia także u Was!
Wyczekujecie ostatniego tomu serii tak niecierpliwie, jak ja Waszych wrażeń?
Wierzcie mi… potrzebne będą chusteczki. Dużo chusteczek….
Administrator
Fragment książki
To był jeden z tych długich, niekończących się wieczorów, gdy człowiek snuje się po domu nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. „Nosi cię”, mówiła babcia Stenia i tego dnia Ewę rzeczywiście nosiło. Nie to, żeby się nudziła – akurat we własnym towarzystwie nigdy się nie nudziła – miała książki do czytania, miała książki do pisania, dom do wysprzątania, okna do umycia, chociaż i tak wszystko lśniło czystością. Od biedy mogła włączyć telewizor albo po raz drugi zacząć maraton z „Lost”, ale… dziwne… nie mogła się na niczym skupić. Zupełnie jakby coś z przeszłości – a może z przyszłości? – domagało się jej uwagi. Wyszła na ganek, zapatrzyła się w nocne niebo, wsłuchała w ciszę, która nie do końca była taka cicha.
– Nie wiem, o co ci chodzi – mruknęła do siebie. I pożałowała, że nie ma przy niej żadnej żywej istoty, do której mogłaby gadać. Psiaka, kota, choćby żółwia, na miłość boską! Musi przygarnąć jakieś zwierzę, bo rozmowa samej ze sobą zaczynała jej wchodzić w krew.
Wróciła do domu. Zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku. I co teraz? Usiadła na kanapie, podwinęła kolana i sięgnęła po kolorowe czasopismo, ale ciepłe światło i cisza nie wpłynęły na nią kojąco. Nadal czuła w duszy napięcie, jakby na coś czekała.
Pukanie do drzwi sprawiło, że aż podskoczyła. Mimo, że było ciche, niemal niesłyszalne, dla niej rozbrzmiało jak strzał z pistoletu. W pierwszym odruchu rzuciła się, żeby otworzyć, ale w następnym… Brama była zamknięta. Furtka też. Płot wysoki. Żaden z sąsiadów nie śmiałby nachodzić jej po nocy. Więc? Kto i jakim cudem stał na progu jej domu i pukał do drzwi? Nieco głośniej niż przed chwilą, tak na marginesie. Zawróciła do kuchni, odsunęła szufladę szafki i ujęła rękojeść noża, długiego i cienkiego, w sam raz do filetowania nieproszonych gości. Na palcach ruszyła z powrotem do drzwi. Pukanie rozległo się ponownie. Mocne, natarczywe. Ten ktoś wiedział, że ona jest w domu. Prawdopodobnie wiedział też, że jest sama. Powinna udawać, że dom stoi pusty, czy…?
– Kto tam? – zapytała ostro.
– To ja. Wpuść mnie – rozległ się głos tak bardzo znajomy, że ugięły się pod nią kolana. To niemożliwe! – zakrzyczała w duszy. – Niemożliwe, żeby to był on!
– Otwórz, proszę cię…
Oparła się plecami o ścianę, bo byłaby upadła. I w następnej chwili rzuciła się do otwierania drzwi. Jedna zasuwa, druga, jeszcze klucz i mężczyzna wpadł jej w ramiona. Tak po prostu. Uchyliła drzwi, on musiał być na nich wsparty, bo runął na nią, gdy tylko ustąpiły. Chwyciła go odruchowo, zatoczyła się pod jego ciężarem na ścianę.
– Co ty tu…? Jesteś pijany?! Jak śmiesz…!?
–
Nie jestem pijany – wyszeptał, czepiając się jej ramienia. – Pomóż mi – zdążył dodać, zanim stracił przytomność.
„Marzycielka” w przedsprzedaży❣️❣️❣️
❤️Empik https://bit.ly/2Lm6Xvt
❤️Gandalf https://bit.ly/2LTbTY5
❤️Ravelo z kartką z autografem https://bit.ly/2JzPRrR
„Marzycielka” w przedsprzedaży❣️❣️❣️
❤️Empik https://bit.ly/2Lm6Xvt
❤️Gandalf https://bit.ly/2LTbTY5
❤️Ravelo z kartką z autografem https://bit.ly/2JzPRrR
Samotność… Jeżeli Ewie Kotowskiej wydawało się, że poznała jej smak, była w błędzie. Teraz dopiero, gdy straci ukochanego mężczyznę i najbliższych przyjaciół, doświadczy prawdziwej samotności. Jednak los, dotąd tak okrutny, ma dla Ewy parę niespodzianek. Gdy tylko kobieta odnajdzie siłę, by odbudować z gruzów swój świat, odnajdzie swoje
miejsce na ziemi, pojawią się nowe przyjaźnie, a promyk nadziei, że będzie lepiej, musi być, prawda?, nieśmiało rozproszy mrok.
Miłość… O nie. Ewa jest bardzo ostrożna z powierzaniem serca w czyjeś ręce. Przyjaźnić się z mężczyznami? Tak, jak najbardziej, ale pokochać? Nie. Jej szczere uczucia zostały tyle razy podeptane, miłość odrzucona, a ona sama zdradzona, że trzyma serce pod kluczem. Czasem tylko tęskni za Tym Jedynym, za bliskością, jakiej przyjaciele dać Ewie nie mogą.
Marzenia… Ich nie porzuciła nigdy. Ale są tak dalekie, tak niespełnialne… By sięgnąć po swoją gwiazdkę z nieba, musi zaufać choć raz. Jeszcze jeden, ostatni raz. Czy się odważy? Czy jej poranione serce będzie potrafiło wybaczyć i pokochać, gdy On stanie przed Ewą ponownie?
Nie wiem, jak dla Was, dla mnie książka była zawsze najlepszym prezentem. Jeśli nie miał mi kto dać, sama sobie kupowałam. 🙂
Tak więc podrzucam przydatne linki i informacje:
W Gandalfie ostatnie egzemplarze z autografem.
Poczta Polska i mapka, na której poczcie kupisz „Zagubioną”
I przyjazna cena w Biedronce:
A jak o „Zagubionej” piszą pierwsze Czytelniczki? Piękna, wstrząsająca, dająca do myślenia, poruszająca najczulsze struny duszy, wzruszająca do łez…
Tym z Was, które są jeszcze przed lekturą mojej najmłodszej, życzę wielu wzruszeń.
Wasza Kejt
stracić miłość, tak, to nie zależy jedynie od nas, ale od nas zależy, by nie
stracić wiary w miłość.
I
niespiesznie uliczkami warszawskiej Starówki, jak zwykle oczarowana klimatem
tego miejsca. Miała swoją ulubioną trasę, która omijała przepełniony turystami
Rynek. Tutaj było cicho i spokojnie, a widok na Wisłę i daleką Pragę zapierał
dech w piersiach stęsknionej za nim Ewie Kotowskiej.
uwielbiała Australię z jej słońcem i ciepłem. Z pogodnymi ludźmi, którzy
uśmiechają się do ciebie, nieznajomej, bo po prostu lubią się uśmiechać. Tam,
na dalekich antypodach – w pewnym sensie wygnana z ojczyzny – poczuła się w
końcu bezpiecznie. Swój dom nad oceanem, który nie do końca był jej domem,
uwielbiała również. Szukała go długo, bo też trudno było znaleźć miejsce
marzeń: z dużymi, jasnymi pokojami, sypialnią i salonem, których okna wychodzą
na roziskrzony bezmiar wód, z pełnym kwiatów i kwitnących drzew ogrodem,
wreszcie z pawilonem, w którym Ewa będzie marzyła i pisała, pisała i marzyła.
Gdy w końcu agent nieruchomości przywiózł ją tutaj, do VillaRosy, poczuła całym
sercem, że znalazła swój azyl. Miejsce, które zastąpi jej utracony po raz
kolejny dom daleko stąd.
umowę na wynajem, wpłaciła aukcję, czynsz za pół roku z góry i… odżyła. Nad
oceanem, pod rozkosznym australijskim słońcem, z dala od tych, co krzywdzą po
prostu odżyła.
Polskę kochała sercem Polki-patriotki. I za nic tej miłości, a więc tęsknoty,
wykorzenić z duszy nie mogła. Nieraz, siedząc na tarasie swego pięknego domu,
otulona w ciepło, jasność i ciszę, zastanawiała się, czy nawet zżymała: „Co cię
gna na drugi koniec świata? Do miejsc, które przywracają bolesne wspomnienia?
Do ludzi, którzy nie lubią samych siebie, nie można więc wymagać, by lubili
kogoś więcej?”. I nie znajdowała odpowiedzi na te pytania. Gdy więc tęsknota
stawała się nie do zniesienia, pakowała się w jedną niewielką walizeczkę,
wsiadała do pierwszego z czterech samolotów i już trzydzieści parę godzin
później lądowała w Warszawie, z uśmiechem słuchając swojskich przekleństw,
które rodacy używają zamiast przecinków.
kilka tygodni Ewa zatęskni do ciszy i spokoju Australii, wsiądzie więc w
samolot – pierwszy z czterech – by po niemal dwóch dobach z westchnieniem ulgi
lądować w tropikach, ale teraz szła ulicami Starego Miasta i, po australijsku,
bo to zdążyło jej wejść w krew, uśmiechała się do nielicznych przechodniów. A
jeśli ich nie było, to po prostu do świata. Marzec w Polsce, szczególnie tak
ciepły i słoneczny jak w tym roku, potrafił zachwycić…
Australia… zaśmiała się, ale tylko w duchu. W Polsce osoba, która śmieje się do
siebie jest uważana za chorą i „Tworki czekają”. Tam, na dalekich antypodach
możesz śmiać się i tańczyć na ulicy. Spojrzą na ciebie z sympatią i pobłażaniem.
Kwiat plumerii we włosach? W Polsce – nawet nie przyszłoby jej to do głowy, bo
przecież „każda wariatka ma w głowie kwiatka”, tam: uśmiecha się każdy, kto
ciebie z tym kwiatkiem w głowie widzi. A jednak w tym raju na ziemi nie jest
tak różowo, jak piszą. Australia… inny świat. Świat kontrastów. „Australia nie
wybacza błędów”, takie hasło przyświeca dziś Ewie, dwa lata temu rojącej sobie,
że trafiła do nieba. Po tym, jak umierała na dengę… po tym, jak śmiertelnie
wystraszył ją wąż w łazience, włochaty pająk w jej własnym bucie i rekin, może
trzydzieści metrów od jej domu, w wodzie po kolana, po tym wszystkim
nienawidziła swoją nową ojczyznę, ale i kochała. Bo mimo dengi, węży i rekinów
dawała jej poczucie bezpieczeństwa… Coś absolutnie niezbędnego do życia… Czy
można być szczęśliwym, żyjąc w stałym zagrożeniu?
nie mogła. Dlatego od ładnych paru lat tutaj, w ojczyźnie robiła sobie wakacje,
tam, na antypodach odnalazła swoją przystań.
rozmyślając szła Krakowskim Przedmieściem.
jakąś demonstrację pod Pałacem Prezydenckim – nie wiedziała jaką, po co i o co
i niewiele ją to obeszło. Jednym zawsze będzie źle, innym zawsze lepiej, bez
względu na ustrój polityczny. Ona głosowała jak jej sumienie podpowiadało w
każdych wyborach i na tym jej obowiązek obywatelski się kończył. Kilka kroków
dalej zastanawiała się, czy nie wstąpić do Wedla na filiżankę obłędnej
czekolady z płatkami róż, zerknęła na wyświetlacz telefonu, do spotkania z
Konradem miała jeszcze godzinę. Zdąży i wypić czekoladę, i spacerem dotrzeć do
Zapiecka, ale… coś ją gnało naprzód. Jakiś głos z głębi duszy kazał jej iść
dalej.
nagle… zrozumiała dlaczego. Stanęła, zadarła głowę i z niedowierzaniem wbiła
wzrok w baner na drugim piętrze ślicznej kamieniczki, której okna wychodziły na
zalaną słońcem ulicę.
sprzedaż, tel…” głosiły czarne litery na żółtym tle. Nie byłoby w owym ogłoszeniu
nic dziwnego – takich banerów wiszą setki jak kraj długi i szeroki – gdyby nie
fakt, że te umieszczono w oknie mieszkania, należącego przed kilkoma
dziesięcioleciami do męża babci Stefanii.
zamrugała, jakby to co widzi mogło być snem. Ale nie! Baner jak wisiał, tak
wisi! Mieszkanie, które Stefania opisała w pamiętniku było na sprzedaż! Ręka
sama wydobyła z torebki telefon. Palce same wystukały numer.
Dzień dobry, jak w sprawie mieszkania – głos sam, bez udziału Ewy, serio!,
wydobył się z jej krtani. Dlaczego samo? Bo umysł i rozsądek na wszelki wypadek
się wyłączyły. Ewy nie stać było nawet na gzyms owej kamieniczki, co dopiero
mówić o mieszkaniu w owej…
Właśnie stoję pod domem i patrzę w okna – odpowiedziała. – Jeśli jest taka
możliwość, mogę obejrzeć je w tej chwili.
oszklone drzwi ustąpiły, gdy tylko rozległ się brzęczyk domofonu. Ewa nie
weszła, a wfrunęła na drugie piętro. Tam, w drzwiach, już czekała na nią
właścicielka. Zaskoczona, ale przyjaźnie uśmiechnięta. Zaprosiła do środka i…
Ewa nagle poczuła, całą sobą poczuła, że jest u siebie. Że chce tutaj zostać.
dwupokojowe, wysokie, o wielkich oknach, przez które wpadały potoki słońca,
było nieco zaniedbane, prawdę mówiąc nadawało się li tylko do remontu, ale Ewa
nie zważała ani na poczerniały miejscami parkiet, ani na przybrudzone ściany.
Wodziła po nich ręką i miała pewność, że pół wieku wcześniej to samo czyniła
jej ukochana Bunia. Przechodziła z pokoju do pokoju, stanęła na progu kuchni i
czuła, niemal namacalnie, roześmianą obecność babci Steni.
Jest cudne. Już je kocham – wyszeptała, patrząc roziskrzonymi oczami na
właścicielkę.
To dobre miejsce. Byliśmy tu z mężem szczęśliwi – odparła starsza kobieta.
mąż nie żył. Zmarł niedawno, pozostawiając ją w pełnej smutku żałobie. Z
mieszkaniem, szczególnie tym, trudno się jej będzie rozstać, bo przeżyli tu
pięknych parędziesiąt lat, ale po prostu nie było jej stać na jego utrzymanie.
Nie odda jednak swego domu w pierwsze lepsze ręce, co to, to nie! Szuka godnego
nabywcy.
Pani nadawałaby się jak nic – dodała, obdarzając Ewę ciepłym uśmiechem.
próbowała odpowiedzieć tym samym, ale… cena za pięćdziesięciometrowy
apartament, nawet zaniedbany, na najpiękniejszej ulicy w Polsce musiała być
obłędna.
Przepraszam, że zawracam głowę – odezwała się. – Moja babcia mieszkała właśnie
tutaj podczas wojny i zaraz po. Musiałam, po prostu musiałam wstąpić i…
spróbować.
cofać się do drzwi.
Nawet nie zapytała pani o cenę, pani Ewo – zauważyła właścicielka. – Ewa
Kotowska, moja ukochana pisarka, prawda?
się i lekko zmieszała jak zawsze, gdy ktoś na ulicy – czy w mieszkaniu na
sprzedaż – ją rozpoznawał. Padła kwota… Niezbyt wygórowana. Czy możliwe, że…?
zarabiała na swoim pisarstwie naprawdę przyzwoicie, ale gros z tych pieniędzy
szło na utrzymanie domu w Australii. Nie było to najtańsze miejsce na świecie.
w Polsce, dorobiła się jedynie „budki na narzędzia”. Tak mówiła o swoim domku,
wielkości chusteczki do nosa, który miała na własność. Stał sobie nad Liwcem i
był… cóż… po prostu był. Ani duży, ani piękny, ale jej własny. Gdy któregoś
dnia dziennikarka z jakiegoś czasopisma zapytała Ewę, jak mieszka polska Nora
Roberts, czy również ma pałac nad oceanem w pięknym ogrodzie? Ewa roześmiała
się – a wtedy nawet jeszcze nie marzyła o australijskim raju – i odrzekła, że
mieszka w domku, który mógłby być co najwyżej budką na narzędzia przy pałacu
Nory Roberts. Nie miała specjalnych kompleksów na tym punkcie, była szczęśliwa,
że po tylu latach bezdomności w ogóle ma coś na własność. Nie przywiązywała się
do miejsc, z własnego doświadczenia wiedząc, że mogą cię wyrzucić z domu ot
tak, na pstryknięcie. I cztery ściany, które były całym twoim światem, które z
miłością urządzałaś, w których wiłaś gniazdko nagle, z dnia na dzień, musisz
opuścić… Była więc wdzięczna domkowi w Urlach-City, swojej „budce na
narzędzia”, że w ogóle go ma. Czyżby mogła zamienić go na mieszkanie Stefanii?
To właśnie? Którego ścianę głaszcze w tej chwili lekko drżącą dłonią?
sprzeda domek, będzie miała na pierwszą wpłatę. Bank bez problemu powinien
udzielić jej kredytu. Więc…
Bardzo chciałabym kupić to mieszkanie – rzekła z głębi duszy.
Widzę, pani Ewo. – Właścicielka uśmiechnęła się ponownie. – Ja z kolei bardzo
chciałabym przekazać je w pani ręce.
Ale… – jeszcze się wahała, jeszcze rozum uciszał oszalałe z radości i
podekscytowania serce. Wreszcie powiedziała słowa, które już raz padły. W
chwili, gdy ujrzała swoją przyszłą ukochaną Poziomkę, domek na leśnej polanie:
– Dobrze. Jeśli poczeka pani aż ogarnę sprawę sprzedaży domu, kupię to
mieszkanko i będę tu szczęśliwa.
poczuła ogromną radość. Aż ją zatkało z niedowierzania, że oto z miejsca
zdecydowała się na takie mieszkanie – ludzie, przecież tego nie planowała!! – i
ze szczęścia. Właścicielka nie wahała się również ani chwili:
To mieszkanie czekało na panią. Ja więc poczekam, aż będzie pani gotowa je
kupić.
Nie mam nawet na zaliczkę.
Poczekam.
Przedmieściu i patrzyła w okna na drugim piętrze. Pani Hania właśnie zdejmowała
baner. Pomachała jej ręką. Ewa uniosła dłoń, uśmiechnęła się i wyszeptała: –
Babciu, ty też byś tego chciała, prawda? Czuję się, jakby wracała do rodzinnego
gniazda…