„Przystań Julii” – pierwsze opinie i pierwszy fragment!

Przez Administrator
21 komentarzy

Chyba żadnej z Was, która czytała dwa poprzednie tomy trylogii nie muszę przedstawiać najbardziej oczekiwanej z moich książek: „Przystani Julii”. Powiem krótko: tekst jest już dopieszczony i przygotowany do druku. Okładka… zdaniem Wydawcy jest najpiękniejsza ze wszystkich. Rzeczywiście kolory całości – wiosenne żółcienie i jasna zieleń – są wprost wymarzone na poprawę listopadowego nastroju (premiera 5 listopada, przypominam).

Oto trzy pierwsze opinie o tej książce, trzech pierwszych osób, które ją czytały. Dodam, że wcale nie musiały się na jej temat wypowiadać. Ale chciały to uczynić.

Pani
Kasiu,
właśnie
skończyłam czytanie. Mam jeszcze głowę pełną emocji i wzruszeń… Książka jest
fantastyczna, czyta się jednym tchem, akcja pędzi jak szalona. A wszystko
schodzi się w pięknym finale. Ten tom będzie rewelacyjnym świątecznym prezentem
– dużo w nim ciepła, bezinteresownej przyjaźni i miłości. Szkoda, że to już
koniec serii, ogromnie trudno się rozstać z tak wspaniale zarysowanymi
bohaterkami. A może uda się Panią jeszcze namówić na powrót do Przystani?
Ogromnie
dziękuję za wspaniałą dawkę wyśmienitej prozy.
Pani
Kasiu,
Wg
mnie Przystań Julii jest najlepsza z całej serii!!!
Dwa
plany (Milanówek i Bieszczady) wprowadzają dodatkową dynamikę, której i tak nie
brakuje!!!
Cały
wachlarz emocji! Rewelacja Pani Kasiu, rewelacja!
Pani
Kasiu,
Znów
dzieje się dużo, a emocje są chyba jeszcze większe niż w pierwszych dwóch
częściach. 
Im
dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że to najlepsza część
trylogii kwiatowej. Naprawdę.

Krótkie, ale jakże dla mnie ważne, opinie osób, które pracują nad książką. Najważniejsze będą jednak WASZE odczucia. Już nie mogę się doczekać, kiedy książka znajdzie się w rękach Czytelniczek… 
A teraz na dobry początek… początek. :))
Akcja zaczyna się spokojnie, by nie rzec – leniwie – ale nie dajcie się zwieść tej sielskości. Jak mnie znacie zaraz będzie trzęsienie ziemi, a potem napięcie będzie tylko wzrastać…

Czy po przeczytaniu poniższego fragmentu macie ochotę na c.d.? 😉

„PRZYSTAŃ JULII”
 
ROZDZIAŁ I

Julia przemierzała drogi i bezdroża Podkarpacia starą terenową hondą, mając
w bagażniku i na tylnym siedzeniu dorobek całego życia: parę toreb z rzeczami,
ukochane drobiazgi, które kiedyś znów ozdobią jej dom, kilka wyrobów
rękodzielniczych na sprzedaż i nosidełko z Bezą, kotką, którą już raz ktoś
opuścił i nikt inny nie chciał. Tak jak teraz nikt nie chciał Julii. To, co
wiozła w samochodzie, było całym jej majątkiem. To i jeszcze sklepik
internetowy, „Kącik Julii”, w którym próbowała sprzedawać cudeńka, jakie wyszły
spod jej rąk. Tak, on też, chociaż miałby się dużo lepiej, gdyby życie nagle
się jej nie rozpadło, a ona nie straciła kilku miesięcy na wędrówkę po sądach i
adwokatach. Może tu, na końcu świata, odbuduje i to życie, i stracony dom, i sklepik?
Uda mi się,
co, Bezuniu? – odezwała się na głos.
Kotka miauknęła w odpowiedzi, zawsze gotowa wesprzeć swą nową, ale już
kochaną panią, dobrym choć jedynie kocim słowem. Sporo czasu, pracy i miłości
kosztowało Julię doprowadzenie zabiedzonego, skołtunionego zwierzaka o chudym,
wygłodniałym pyszczku i pełnych strachu niebieskich oczach do przyzwoitego
stanu. „Czapka z filcu”, jak mówiła o kotce pół roku temu Sandra, była teraz
chmurką białego puchu. A Sandra…
Kobieta poczuła ukłucie bólu na wspomnienie córki. Wgryzło się w serce,
szarpnęło duszę, wycisnęło z oczu łzy.
O nie, kochana.
Nie możesz pozwolić sobie na płacz. Jeszcze nie teraz. – Julia otarła oczy
wierzchem dłoni.
Dojedziesz do
domu, gdziekolwiek się on znajduje, weźmiesz gorącą kąpiel, wypijesz wino,
które wieziesz ze sobą przez pół Polski, i już w swoim łóżku, w swoim nowym
łóżku, będziesz mogła płakać do woli. W takiej właśnie kolejności: kąpiel,
wino, łóżko, łzy.
Kotka, myśląc, że pani znów mówi do niej, miauknęła twierdząco, a Julia
podziękowała losowi, że chociaż Bezy jej nie odebrał. Chyba zwariowałaby przez
tę wielogodzinną podróż w nieznane, gdyby została zupełnie sama.
Honda wjechała na wyboistą leśną drogę, pnącą się pod całkiem sporym kątem
między skarpą a brzegiem strumienia. Choć reszta kraju już cieszyła się wiosną,
tutaj w lasach nadal widać było łaty śniegu, ale krokusy wyglądały już na
świat, wyciągając do słońca delikatne fioletowe płatki.
Julia zapragnęła zatrzymać się, odetchnąć pachnącym wiosną, choć jeszcze
mroźnym powietrzem, nacieszyć oczy nieskażoną przez cywilizację i człowieka
przyrodą. Po prostu pobyć sama ze sobą.
Zatrzymała samochód pośrodku drogi – nikogo przez ostatnie pół godziny nie
mijała, zresztą nie odejdzie daleko – sięgnęła na tylne siedzenie po kurtkę,
narzuciła ją na ramiona i po chwili stawiała pierwsze kroki na ziemiach
Podkarpacia, których maleńki kawałek (nie taki znowu maleńki, całe dwa
hektary!) należał ponoć do niej, Julii Staneckiej, swego czasu Stern.
Podeszła do strumienia i ślizgając się po kamieniach, przykucnęła
zapatrzona na krystalicznie czystą wodę, mknącą przed siebie z pierwotną
radością, i zasłuchała się w jej śpiew. Bór wznosił się po obu stronach drogi,
majestatyczny i spowity mrokiem, choć do zachodu słońca pozostało jeszcze
trochę czasu.
Na drogę kilkanaście metrów dalej wyszły dwie sarny. Przyjrzały się
kobiecie bez strachu i spokojnie, wcale niezdziwione jej obecnością, weszły w
las po drugiej stronie. Julia, która na chwilę wstrzymała oddech, by ich nie
spłoszyć, teraz zaczerpnęła pełną piersią powietrza, pachnącego żywicą, nagle
smutna i szczęśliwa zarazem. To pierwsze uczucie było jej znane od dawna. To
drugie dawno zapomniane.
Ale teraz nie chciała się smucić.
Wstała, wyciągnęła ręce ku niebu, rozciągając obolały od długiej jazdy
kręgosłup i przeskakując z kamienia na kamień, weszła w las po drugiej stronie
strumienia. Dotknęła pytająco pnia wiekowej jodły. Kiedyś przytulała się do
drzew, ale było to tak dawno, że zdawało się snem albo wydarzeniem z
poprzedniego wcielenia. Mimo to, a może właśnie dlatego, zapragnęła teraz,
zaraz, natychmiast poczuć w sobie siłę drzewa. Będzie jej potrzebna! Objęła
ramionami potężny pień i przytuliła się z całych sił, przyciskając policzek do
chropowatej kory. Zamknęła oczy, zwolniła oddech i pozwoliła swojej duszy na
zjednoczenie się z duchem drzewa. Pragnęła poczuć napływ nadludzkiej siły, ale…
poczuła tylko, jak bardzo jest zmęczona.
Łzy znów zapiekły pod powiekami, choć Julia była pewna, że wypłakała
wszystkie.
Gdy wracała na drogę, przyspieszyła kroku, bo z przeciwnej strony nadjeżdżał
samochód. Tak samo terenowy jak jej i tak samo stary.
Przepraszam!
Przepraszam! – zamachała rękami, biegnąc do hondy.
Już obawiała się wściekłego trąbienia klaksonu, którym powitano by
zastawiające drogę auto na ulicach Warszawy, ale… nie. Tutaj nie pospieszano
podróżnych, nie traktowano ich też jak śmiertelnych, znienawidzonych wrogów.
Julia usiadła za kierownicą wpatrzona przepraszająco w kierowcę tamtego
samochodu, przekręciła kluczyk i… nic. Honda nawet nie udawała sprawnego,
gotowego do dalszej drogi auta. Nawet nie zakasłała, nie zakrztusiła się
paliwem, by odmówić posłuszeństwa, po prostu nie zareagowała na prośby i groźby
Julii.
Kierowca drugiej terenówki wysiadł i zaczął się
zbliżać. Kobieta rzuciła mu spłoszone spojrzenie. Nie miała ochoty na konfrontację
w lesie z nieznajomym facetem, który sprawiał wprawdzie wrażenie całkiem
nieszkodliwego, ale który psychopata sprawia inne?
Dzień dobry,
coś się stało? – zapytał niskim, miłym dla ucha głosem, gdy Julia odkręciła do
połowy boczną szybkę.
Był niewiele starszy od Julii – miał może trzydzieści osiem, trzydzieści dziewięć
lat – ale na pewno od niej wyższy i lepiej umięśniony. Jeżeli ten mężczyzna ma
dobre zamiary, nie warto go do siebie zrażać nieuprzejmą odpowiedzią – zresztą
nieuprzejmość była Julii obca – jeśli zaś złe, lepiej być podwójnie grzeczną i…
nie opuszczać samochodu!
Wyszłam na
chwilę, rozprostować nogi, a teraz nie mogę odpalić.
Raz jeszcze przekręciła kluczyk, ale bez skutku.
To może być
świeca. Ma pani na zmianę? W autach tak wiekowych jak nasze zawsze się
przydaje.
Co się
przydaje? Świeca? Po co? – wyszeptała Julia, robiąc wielkie oczy. Przecież nie
zamierzała tu nocować! Nagle roześmiała się, a ten śmiech ujął jej lat i
zmartwień. – Mówi pan o świecy samochodowej?
A pani
myślała, że o takiej z wosku? – zawtórował jej śmiechem.
Już widziała oczyma wyobraźni siebie nocą w samochodzie, gdy temperatura
spada do minus pięciu stopni, jak czyta Bezie książkę w blasku świecy.
Koniecznie Króla Szczurów, którego
ukochany egzemplarz zabrała z domu. Byłego domu. Uśmiech znikł z jej ust jak
zdmuchnięty płomień świecy. Jego resztki migotały jeszcze w zielonych oczach
kobiety, ale i one przygasły.
Mężczyzna przyglądał się jej jeszcze chwilę.
Pani tu do nas
na urlop czy na stałe? – zapytał.
Julia ponownie spojrzała nań z nieufnością. W Warszawie takie pytania były
wyrazem wścibstwa. Lecz tutaj, na wsi, w środku lasu… Może zwykłej ludzkiej
życzliwości?
Pytam, bo jeśli
potrzebne będą części do tego auta, prościej będzie zawrócić, niż jechać przed
siebie. Dalej nie ma już żadnego miasta, są tylko góry.
No jasne, że góry! Przecież nie jechała nad morze!
Nagle zmroziło ją co innego: powiedział „jeśli potrzebne będą jakieś
części”?! To znaczy, że nie wyjmie, niczym królika z kapelusza, tej świecy, nie
wkręci jej gdzie trzeba i ona, Julia, nie będzie mogła spokojnie ruszyć w
dalszą podróż, płacąc za pomoc parę złotych? Bała się go mimo wszystko. Nie
miała ochoty nawet głowy wychylić przez na wpół otwarte okno! Co będzie, jeśli
tamten poprosi ją o pomoc przy naprawie hondy i będzie musiała wyjść z
samochodu?
Gdzie moje
maniery! – wykrzyknął nagle nieznajomy. – Pani pozwoli: Grzegorz Bogdański
jestem. Mieszkam w okolicy. Ja i moje hucuły.
Julia
Stanecka. – Podała mu przez okno rękę, którą mężczyzna uścisnął ceremonialnie,
powstrzymując śmiech.
Ludzie z wielkich miast tak się właśnie zachowywali w leśnej głuszy: jakby
każdy napotkany człowiek był gwałcicielem albo mordercą. Tymczasem choćby z
czystego rachunku prawdopodobieństwa wynikało, że zwyrodnialca prędzej spotkasz
w mieście niż na leśnej drodze.
Hucuły? To
znaczy, że hoduje pan konie? – odezwała się nieśmiało.
Hucuł to coś
więcej niż koń – odparł z powagą. – Mam całkiem spore stadko i jeśli interesuje
się pani końmi…
Niewiele wiem
na ich temat. – Pokręciła głową. – Wychowałam się w małym miasteczku, potem
mieszkałam w Warszawie i o wsi nie mam pojęcia – dodała przepraszającym tonem.
Nie chciała, by pierwszy spotkany sąsiad wziął ją za zmanierowaną warszawiankę,
ale… tak się właśnie zachowywała.
Beza miauknęła nagle. Przeciągle, prosząco, z wyrzutem.
Mój kot!
Zapomniałam o kocie! Bezuniu, zaraz dojedziemy. Jeszcze trochę…
Nagle zdecydowanym ruchem pociągnęła za klamkę i wysiadła z auta.
Czy ma pan
może te świece? Zdaje się, że cierpliwość mojej kotki jest na wyczerpaniu.
Ja też jestem na wyczerpaniu – dodała w duchu.
Tak się
składa, że moja honda jest niewiele starsza od pani samochodu i powinny
pasować.
Co za ulga! O ile wymiana świec rozwiąże problem.
No więc? –
zapytał nieznajomy, nie, już całkiem znajomy Grzegorz Bogdański, podnosząc
maskę auta Julii. – Na urlop czy na stałe?
Na stałe –
odparła kobieta z ledwo wyczuwalną niechęcią.
Do tej pory była mieszczuchem choć Milanówek,
gdzie znajdował się ostatnio jej dom, przypominał raczej senne miasteczko
i nikt by jej nie namówił do
zamieszkania wśród  lasów i łąk, a na
pewno nie na końcu świata, jakim coraz bardziej wydawały się Julii Bieszczady.
Lubiła miejskie życie, duże gwarne centra handlowe i wypady z przyjaciółmi do
kafejki na Starówce. Tylko że ci przyjaciele okazali się przyjaciółmi jej męża.
Eksmęża. A przyjaciółki z uliczki Leśnych Dzwonków, którymi cieszyła się tak
krótko, były daleko… bardzo daleko… Poczuła, jak żal znów wyciska łzy z jej
oczu.
Mężczyzna w tym momencie podniósł na nią z niedowierzaniem wzrok.
Na stałe? A to
ci nowina! Ale nie zamierza pani płakać z tego powodu, prawda? Mam świece i
parę innych niezbędnych w drodze drobiazgów, ale nie jestem pewien, czy
dysponuję chusteczkami.
U mnie ci ich
za to dostatek – prychnęła Julia zła na samą siebie, że się maże przy obcym
facecie, zamiast dbać o wizerunek silnej i stanowczej kobiety z wielkiego
miasta, co na wieś wyprowadza się dla kaprysu. – I nie płaczę z tego powodu,
tylko… Ja w ogóle nie płaczę! Oczy mi się spociły, gdy patrzę na pana wysiłki!
Zaśmiał się krótko i zatrzasnął maskę.
Voilà.
Już? Gotowe?
Wymiana świec
nie wymaga magisterki.
Tego Julia się tutaj nauczy: proste czynności nie wymagają studiów
wyższych, ale części zamiennych, owszem.  
Wycofam teraz
moje auto w miejsce, gdzie będę mógł zawrócić. Dalszą drogę pani zna?
Znam. Chyba.
Przyglądał się Julii przez chwilę, po czym pokręcił nieprzekonany głową.
Nie zostawię
samotnej kobiety w środku lasu – rzekł zdecydowanym tonem, mimo że jeszcze
niedawno śmieszyły go jej obawy.
Ależ proszę
się mną nie przejmować…
zaczęła, lecz
przerwał jej:
Tutaj nie
zostawia się nikogo w na pastwę losu. Możemy liczyć tylko na sąsiadów. Tu nie
dojedzie drogówka. Taksówki też pani nie wezwie. GPS nie działa. Telefon ledwo
łapie zasięg, na drodze. Dalej już nie. Pozostawienie pani na noc w lesie
byłoby grzechem i lekkomyślnością, a ja chcę spojrzeć dziś wieczorem w lustro z
czystym sumieniem. Rozumie pani?
Kiwnęła głową trochę zadowolona, że Grzegorz nie pozostawi jej samej sobie,
ale też zakłopotana jego uprzejmością. Chyba powinna, gdy mężczyzna odprowadzi
ją pod same drzwi, zaproponować mu sto złotych? A co jeśli ta kwota wyda się mu
śmiesznie niska? Ile może kosztować taka świeca? A jej wymiana?
Nie zdążyła zadać mu na szczęście tych pytań, bo on już wsiadał do swojej
hondy, już cofał, by chwilę potem zawracać, wjeżdżając tylnymi kołami do
strumienia.
Skinął na Julię dłonią i powoli ruszył w kierunku, skąd przyjechał.
Wyjechali z lasu na łąki, gdy Julia, podążająca posłusznie śladem terenówki
Grzegorza, zamrugała światłami. Pierwszy samochód zatrzymał się, oboje wysiedli
jednocześnie, a kobieta zaczęła wyraźnie zakłopotana:
Przepraszam,
że zatrzymuję, ale nie zapytał pan, dokąd jadę.
Wydawało mi
się jasne, że do mnie.
Do pana?!
Tak. Prowadzę
pensjonat, jest pełen gości, właśnie jechałem po zamówione na wieczór ciasta,
więc…
Ale ja nie
chcę! – przerwała mu wzburzona.
Miała nadzieję, że na nowej drodze życia nikt nie będzie za nią decydował,
jakby nie mogła mieć własnego zdania i własnych potrzeb. Jakby była stojakiem
na parasole, którego nikt nie pyta, czy chce stać w kącie przedpokoju czy może
na tarasie wychodzącym na ogród.
Ledwie jednak postawiła stopę, właściwie koło, na ziemi Podkarpacia, już
znalazł się ktoś, kto wie lepiej, dokąd Julia zdąża.
Przepraszam –
odezwał się Grzegorz. Teraz on był zakłopotany. – Naprawdę przepraszam.
Wszyscy, przyjezdni i mieszkańcy, zatrzymują się choć na parę chwil u mnie i
założyłem… Mea culpa.
Julia poczuła się jeszcze gorzej. Nie chciała sprawiać mu przykrości!
Uratował ją, zawrócił, mimo że ma dom pełen gości, czekających na ciasta, a ona
okazuje się niewdzięcznicą, ale… jeszcze wczoraj przeprosiłaby mężczyznę
powtórnie – i tak staliby pośrodku drogi, przepraszając się nawzajem, aż znów
ktoś by nie nadjechał i do nich nie dołączył – ale dziś była innym człowiekiem.
To znaczy chciała być. Zaczęła pracę nad tym, by być. Odezwała się więc cichym,
ale pewnym głosem:
Chcę jeszcze
dziś dotrzeć do domu. Mojego domu.
Rozumiem.
Oczywiście. Wskażę drogę na miejsce, ale nie powiedziała mi pani, dokąd
właściwie zmierza.
Bogumiła,
numer piętnaście. Mieszkała tam kiedyś Dorota Stanecka.
Chatka
Dorotki? Kupiła pani Chatkę Dorotki? – rozpromienił się, co było widać nawet w
zapadającym mroku.
Chatka Dorotki? Tak mówili na dom cioci? Tego Julia nie wiedziała.
Nie wiedziała także wielu innych rzeczy, które okażą się dla niej sporą
niespodzianką, nie zawsze miłą. Choćby tego, że zimy tu, na Podkarpaciu… A
strumień po każdej ulewie… Julia dowie się tego w swoim czasie. Na razie
cieszyła się na myśl o – teraz już własnym – domu w Bogumile.
Bogumiłej –
poprawił ją Grzegorz. – Tak tutaj mówimy. Nie wiem, czy powinna pani w tym domu
dzisiaj nocować. – Bez przekonania pokręcił głową. – Powinno się go najpierw
dobrze wysprzątać, napalić w piecu…
To już
zrobione – wpadła mu w słowo Julia. – Poprosiłam przyjaciółkę cioci panią Zenię
Sowę, by posprzątała i napaliła.
Grzegorz przegarnął palcami włosy, co okaże się u niego oznaką zakłopotania,
i odrzekł:
Zenia
rzeczywiście była tu wczoraj z samego rana, ale wezwano ją do córki. Wyjechała
w pośpiechu przed południem, nie przekazując nikomu innemu, że ma przygotować
Chatkę Dorotki dla nowej właścicielki. Przykro mi, że panią rozczarowuję –
dokończył, widząc narastającą rozpacz w oczach kobiety.
No i gdzie ona się podzieje? Zapada noc. Marzy o filiżance herbaty z miodem
i ciepłej kąpieli, a potem długim, mocnym śnie we własnym, najwłaśniejszym – bo
już nikt nigdy jej stąd nie wyrzuci! – łóżku i te marzenia
przecież skromne! pozostaną marzeniami? No jakże to
tak?!
Pani Zenia mogła ją chociaż uprzedzić, że… Nie, nie mogła. Bo to Julia do
niej dzwoniła, zakładając, że numer komórki się wyświetli, a dzwoniła przecież
na telefon stacjonarny… Oj, głupia kobieto, i ty marzysz o samodzielnym życiu?
Pani Julio,
mam pomysł – odezwał się Grzegorz, by jakoś pocieszyć coraz bardziej załamaną
kobietę. – Podwiozę panią pod Chatkę Dorotki, choć teraz powinniśmy mówić
„Domek Julii”…
Nie, nie! Niech
będzie „Dorotki”, to śliczna nazwa.
Zostawię więc
panią na górce, przywiozę gościom ciasta i wrócę za, powiedzmy, godzinę. Jeśli
nadal będzie pani chciała nocować w tym miejscu, nie ma sprawy, jeśli zaś
przerazi panią stan starej chaty, przenocuje pani u mnie, a nad ranem
skrzykniemy pospolite ruszenie i wysprzątamy pani chatkę od piwnic po dach.
Zgoda?  
Wyciągnął do niej dłoń. Podała swoją i uścisnęła z taką samą powagą, jaka
widniała na twarzy mężczyzny.
Godzina. Tyle zdoła wytrzymać w zimnym, pustym, ciemnym domu. A jeśli nie,
to spędzi jeszcze jedną noc pod obcym dachem, byle jutro mogła spać we własnym
łóżku. Tak. Tyle wytrzyma.
Wrócili do samochodów.
Po paru minutach Julia była dozgonnie wdzięczna Grzegorzowi, że zdecydował
się ją poprowadzić. Droga, która miała być „prosta jako drut”, wiła się i rozwidlała.
Skręcali to w lewo, to w prawo i po którejś krzyżówce Julia nie miała pojęcia,
gdzie się znajduje. Ale zdążyła już na tyle zaufać swemu przewodnikowi, by
ślepo podążać za światłami hondy.
Wreszcie rozjarzyły się na chwilę i przygasły. Samochód Grzegorza stanął.
Julia zatrzymała swój. Wzięła głęboki oddech i wysiadła.
Znajdowała się na rozległej polanie, otoczonej świerkami, osrebrzonymi
światłem księżyca. Gdzieś niedaleko szemrał strumień. Ale tylko on mącił ciszę
tego niezwykłego miejsca. Taką ciszę, że zdawała się zamykać to miejsce i jego
mieszkańców w ochronnym kokonie, utkanym ze srebrnych promieni.
Powietrze było tak świeże i pachnące, że Julii zakręciło się w głowie.
Zapalę światło
na ganku – usłyszała głos Grzegorza. – Od razu zrobi się bardziej swojsko.
Chciała go zatrzymać. Powiedzieć, że tak jest dobrze, ale przecież nie
będzie stała w ciemnościach aż do rana, podziwiając podkarpacką, mroźną jeszcze
noc. A na pewno nie pozwoli jej na to coraz bardziej zniecierpliwiona
wielogodzinną jazdą Beza.
Kotka też marzyła o końcu podróży, rozprostowaniu łap, sutej kolacji i śnie
w miękkim łóżku przy ukochanej pani. Może zrobi mały wypadzik na zwiedzanie
domu, taki zupełnie malutki, ale teraz…
Julia z determinacją ujęła rączkę nosidełka i ruszyła w stronę ganku. Właśnie
 rozbłysła na nim latarenka przy drzwiach,
która bardzo się jej spodobała. Widać było, że to solidna kowalska robota, a
nie żadne plastikowe badziewie z hipermarketu. Julia popukała w witrażowe
szybki, uśmiechnęła z uznaniem i nacisnęła klamkę.
Stała pośrodku niewielkiego korytarza, nie wiedząc w którą stronę się
skierować. Postawiła więc nosidełko na podłodze, otworzyła drzwiczki,
wypuszczając kota, a sama ruszyła tam, dokąd podążył Grzegorz. To znaczy do
piwnicy.
Ten kochany człowiek rozpalał piec centralnego ogrzewania, by Julia pierwszą
noc w nowym domu wspominała naprawdę ciepło. Kobieta poczuła wzruszenie łapiące
ją za gardło. Jak się Grzegorzowi odwdzięczy za tyle serca?  
A może… Nagła myśl sprawiła, że Julia – już gotowa dziękować swemu dobroczyńcy
– aż się cofnęła. Może on myśli o rewanżu… w naturze? Taki uprzejmy, niby
bezinteresowny, a zaraz zacznie ją obłapiać i całować?
Musi pani
podrzucić węgla koło północy i o szóstej rano, żeby piec nie wygasł, i tak co
sześć, może osiem godzin.
Mężczyzna podniósł się z klęczek, wręczył Julii szufelkę do węgla i już
chciał wyjść, ale wyraz twarzy kobiety sprawił, że zatrzymał się w progu i zwrócił
ku niej, z trudem utrzymując powagę.
Nie paliła
pani nigdy w piecu ?
Pokręciła głową, patrząc to na niego, to na łopatkę.
Zostało trochę
węgla jeszcze z czasów Dorotki. Zenia musi przepalać co jakiś czas, żeby dom
nie zapleśniał, więc nie zmarznie pani przez kilka dni. Potem przywieziemy tonę
czy dwie, ale na razie otwiera pani te drzwiczki i tą szufelką w ten otwór
rzuca pani tyle węgla, ile się zmieści.
Do pełna? –
musiała się upewnić.
Z powagą, której nie było w jego oczach, przytaknął.
Tak jak
obiecałem, zajrzę tu za godzinę. Jeśli nadal będzie pani chciała zostać, to…
Zawiesił głos, czekając na jej
słowa i wskazując wzrokiem coraz bardziej jaśniejący piec, a ona, niczym
posłuszna uczennica, wyrecytowała:
Koło północy i
o szóstej rano, tą szufelką, do pełna.
Zaśmiał się i wyszedł.
Nim ruszyła w jego ślady, rzuciła nieufne spojrzenie piecowi. A nuż zrobi
jej taki numer jak honda i nagle zgaśnie?
Jednak nie.
Zasyczało coś w rurach, zabulgotało całkiem przyjaźnie i z minuty na minutę
w pomieszczeniu zaczęło się robić coraz cieplej. Kotka podeszła do Julii,
otarła się o jej kolano i miauknęła na wpół prosząco, na wpół pytająco.
Tak, tak, Bezuniu, to jest teraz nasz dom. Będzie nam
tu dobrze. Musi być. Zaraz dam ci puszeczkę whiskasa, sama zaparzę sobie
wymarzonej herbaty, a potem… Z kąpieli raczej nici, bo pewnie nikt nie włączył
bojlera, ale pościel może czystą znajdę. I sypialnię z wygodnym łóżkiem.
Ruszyły schodami w górę.
Wyszły z piwnicy i skierowały się na prawo, gdzie za potężnymi dębowymi
drzwiami znajdowała się kuchnia. Julia włączyła światło i aż jej dech zaparło
na widok wspaniałego wielkiego kredensu, rzeźbionego dłutem dawnego artysty.
Kredens był stary, ale pięknie stary. Takich mebli dziś już nie produkują w
fabrykach „antyków”. Julia z miłością, jaką obdarzała wszystkie piękne
przedmioty, przeciągnęła po gładkim blacie dłonią. Był trochę zakurzony, ale
przecież dom stał przez długi czas pusty.
Otrzepała ręce i wyszła na środek dużego, lecz przytulnego pomieszczenia.
Tu królował dębowy stół, dookoła którego można było zasiąść podczas rodzinnej
kolacji. Krzesła – każde z innej parafii – były może i stare, miały przetartą
tapicerkę, ale za to bardzo wygodne. Posiedziała chwilę na jednym, moszcząc się
niczym Beza co wieczór na jej poduszce, po czym wstała i podeszła do okna, pod
którym znajdował się ciąg szafek kuchennych z żeliwnym zlewem i mosiężną
armaturą. Julia odkręciła kurek i aż krzyknęła ze radości. Z kranu płynęła
gorąca woda! Kochana pani Zenia, zdążyła przynajmniej włączyć termę!
Jeszcze tylko nastawić wodę w mosiężnym czajniku, znaleźć przytulną sypialnię,
taką w sam raz, a potem… kąpiel i spać!
Swoje wymarzone gniazdko Julia uwije w niedużym, ale pełnym uroku pokoju z
tarasem, wychodzącym na południe. Tu, słuchając śpiewu ptaków i szmeru
strumienia, będzie jadać śniadania i kolacje. Julię zachwyci też przylegająca
do sypialni skromna, ale własna łazienka z żeliwną wanną na wygiętych nogach.
Łóżko okaże się wręcz nieprzyzwoicie miękkie; pościel, przyniesiona
najwyraźniej przez panią Zenobię, pachnąca praniem, sztywna od krochmalu i
pięknie wyprasowana; poduszki puchate, a pierzyna – prawdziwa pierzyna! –
rozkosznie ciepła.
Ta pierwsza noc na długo pozostanie Julii w pamięci, zaś przyśni się jej…

Może Ci się spodobać...

21 komentarzy

Sylwia_85 25 września 2014 - 14:34

Już się nie mogę doczekać! Zazdroszczę dziewczynom, które miały okazję już przeczytać. Będę czekać z niecierpliwością 🙂 Gratuluję wspaniałych opinii :*

Odpowiedz
Katarzyna Michalak 25 września 2014 - 20:02

To opinie redaktorów. 🙂 Nikt jeszcze oprócz mnie i trzech osób nie czytał Julii…

Odpowiedz
Kasia Jabłońska 25 września 2014 - 15:00

Ależ Pani kusi;) a do premiery jeszcze tyle czasu…:(

Odpowiedz
Marzena Bronicka 25 września 2014 - 16:02

Czekam z ogromną niecierpliwością na dzień, kiedy w końcu będę mogła się z nią zapoznać 🙂

Odpowiedz
Jola 25 września 2014 - 16:55

Oj Kasiu,najbardziej to chyba "kocham" u ciebie te pościel-prawdziwą i krochmaloną,a pierzynę puchata i z pierza! Jak u mojej babci.No a reszta?-rarytasik!

Odpowiedz
Katarzyna Michalak 25 września 2014 - 20:01

Bo ja taka staromodna jestem, że uwielbiam krochmaloną, wymaglowaną pościel. W domu mieć takiej nie mogę, bo do magla mam bardzo daleko, to ją chociaż wyprasuję. Czy ktoś jeszcze magluje albo prasuje pościel w tych czasach?!
A na puchowych poduszkach śpi się najlepiej… 😉

Odpowiedz
Ewa Ach 28 września 2014 - 09:09

Eh na puchatych poduszkach nie mogę spać bo jestem alergikiem :-(, ale wykrochmaloną ,wymaglowaną mam na co dzień. Do tego pościel wywietrzona na dworze pachnąca lasem…. Taki zestaw na noc gwarantuje cuuuudowny sen 🙂

Odpowiedz
Kasiek 25 września 2014 - 19:04

Wiesz, że na nią czekam… bardzo. Ciekawa jestem bardzo.

Odpowiedz
ejotek 25 września 2014 - 20:40

Fragmentu nie czytam, jak zawsze. Nie będę psuć sobie smaczka… Ale normalnie mnie nosi… właśnie wróciłam ze szpitala, córa rozcięła sobie czoło, 3 szwy…. a tu na dodatek, dla odstresowania wchodzę coś ;poczytać i się denerwuję, że ktoś już Julkę zna…ech… Choć to redaktorki to ja im ogromnie zazdroszczę! 🙂 (Kasiu, to post pod wpływem emocji, i nie ma naprawdę tu nic negatywnego, Ty wiesz że ja po prostu uwielbiam Twoje książki i nie mogę się doczekać)

Odpowiedz
Katarzyna Michalak 25 września 2014 - 22:05

Moja kochana, do 5 listopada głowa Twojej córci dawno się wygoi. Spokojnie… spokojnie…
:*

Odpowiedz
ejotek 26 września 2014 - 15:21

Na szczęście wiem… 🙂 Gdyby się dało przyspieszyłabym trochę czas, ale z drugiej strony to mniej książek przeczytałabym w tym czasie.

A czy Julka będzie dostępna na krakowskich Targach?

dokładnie 30 lat wcześniej sama miałam zakładane 3 szwy na czole…
Może to jest pomysł na książkę, takie fatum rodzinne? 😀 Ja miałam 3 lata i 9 m-cy –> 24 dnia miesiąca rozcięłam czoło. I teraz córa wczoraj też ma 3 lata, 9 miesiąc –> i też był 24 dzień m-ca…. Magia?

Odpowiedz
Alicja Dobry 26 września 2014 - 12:24

Nie mogę się doczekać…:) Okładka jest na prawdę rewelacyjna, każda jest lepsza niż poprzednia 🙂
Przeczytałam kilka pierwszych akapitów – nie chcę sobie psuć radości z czytania, gdy już będę mieć książkę w dłoni 🙂 Musze jednak przyznać, że już sam początek jest niesamowity. Jedynie pani książki wciągają mnie od pierwszych zdań, do innych muszę się ,,przyzwyczajać", czytając kilka początkowych kartek.

Odpowiedz
Sabina Kiszka 26 września 2014 - 15:15

Bardzo czekam i mam nadzieję ,że dane mi będzie szybko zakupić…

Odpowiedz
Izabelka 27 września 2014 - 12:40

Cudowna, jak każda
Czekam niecierpliwie, a że to czas moich już nie 25 urodzin to i z radością

Odpowiedz
Bogumiła Sławska 28 września 2014 - 08:45

Cudne a co sądzisz Kasiu o takim podkładzie muzycznym przy czytaniu ? : https://www.youtube.com/watch?v=TEVGLXVhhns

Odpowiedz
Katarzyna Michalak 28 września 2014 - 22:34

Bardzo piękne, ale… primo: nie potrafię czytać i słuchać muzyki (tak jak pisać i słuchać), secundo: Przystań Julii ma zdecydowanie bardziej burzliwy charakter. 🙂 Trudno byłoby mi wskazać utwór obrazujący tę powieść. Ale za link dziękuję.

Odpowiedz
Monika Płatek 4 października 2014 - 18:07

Tydzień temu rozpoczęłam przygodę z bohaterkami kwiatowej serii. Przeczytałam "Ogród Kamili", obecnie czytam "Zacisze Gosi", a tu proszę jeszcze jedna pozycja na długie jesienne wieczory.Cieszę się! I znów trylogia! W pamięci mam losy bohaterek serii z kokardką: Bogusi i jej przyjaciółek. Gratuluję pomysłów, weny, szkoda tylko,że żadna z książek nie doczekała się ekranizacji ( chyba,że się mylę)…Chętnie wybrałabym się do kina.A tymczasem nurtuje mnie jedno pytanie gdzie i kiedy można zdobyć autograf.Może podczas tegorocznych Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie?… bo przyznam w maju na Targach warszawskich przeszłam obok Pani stoiska, podziwiając kolejkę. Wtedy jeszcze nie miałam okazji poznać Pani książek i jej bohaterek, a teraz gorzko żałuję.

Odpowiedz
Katarzyna Michalak 4 października 2014 - 18:14

Może się doczekają.
Zdobycie autografu "na żywo" jest praktycznie niemożliwe, bo "bywam" rzadko, ale będzie można kupić książki z autografem. Już niedługo podam link do strony.

Odpowiedz
Krystyna Tina 5 października 2014 - 13:26

Uwielbiam Pani książki i ciagle nie mogę doczekać się dostawy z Merlina z książkami. Trwa to trochę gdyż nie mieszkam w Polsce a paczki do Niemiec "idą" spacerowym kroczkiem. Niemniej jednak cieszę się, ze mogę czytac wspaniałe Pani opowieści.Pozdrawiam serdecznie i życzę Pani dużo weny.

Odpowiedz
platinet 21 października 2014 - 10:03

Czekam jak szalona:)

Odpowiedz
Moniwilk 23 października 2014 - 09:19

Witam! Zapowiada się świetnie, nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła wziąć książkę w rękę 🙂
Pozdrawiam!

Odpowiedz

Zostaw komentarz