Dawno mnie tu nie było. Wiem, wiem, zaniedbuję Was (przynajmniej tak mogłoby się wydawać) w rzeczywistości jest wprost przeciwnie: lubicie czytać nie tyle wpisy na blogu, co moje książki i nad nimi właśnie pracuję.
Prawdę mówiąc pracuję tak intensywnie, że gdyby nie dzwonił ktoś od czasu do czasu, zaczynając „Dzień dobry, pani Kasiu”, to nie wiedziałabym, jak się nazywam. Początek tego roku był bardzo spokojny. Ile było premier w pierwszym półroczu? Trzy? Coś koło tego, za to koniec… to morderczy maraton, w którym dzielnie usiłuję dobiec do mety.
Zaczęło się niewinnie, w lipcu wznowieniem „Poczekajki” (którą jednak przygotowywałam od początku, od redakcji, po okładki trzech tomów), potem było „Dla Ciebie wszystko”, teraz będzie „Kawiarenka pod Różą”, następnie „Wojna o Ferrin” i na końcu „Przystań Julii”. Co miesiąc nowa książka, a w międzyczasie dwa opowiadania do dwóch antologii i jedno dla „Poradnika Domowego”. Jeśli myślicie, że opowiadania to pikuś, bo są krótkie, to jesteście w błędzie – dla mnie to wymyślenie minipowieści, która ma swoją fabułę, swoich bohaterów, początek, rozwinięcie i zakończenie. Tak więc w ciągu sześciu miesięcy „wystąpię” w sumie osiem razy… Chyba już Was nie dziwi, że zniknęłam z bloga i jestem gdzieś między Milanówkiem, Ferrinem i Zabajką. Moją rodzinę nie dziwi już nic.
Oprócz tego normalnie prowadzę dom, wychowuję synów, piorę, prasuję i właśnie smażę powidła.
I oczekuję z niecierpliwością nowiutkich, pachnących drukarnią egzemplarzy „Kawiarenki”, która 24 września ukaże się w księgarniach. Myślałam, że przyjdą dzisiaj i będę mogła Wam je zaprezentować, ale nie dotarły… Pamiętajcie, że to opowiadania, a nie powieść, połączone z przepisami (ale jakimi! takich słodkości jeszcze w mojej książce nie było!), a właściwie początek „Amelii”, którą to książkę przewiduję na przyszły rok.
Jest na co czekać.
Wracam do pracy i dziękuję za wysokie notowania moich książek na najważniejszych topkach. To przecież tylko i wyłącznie dzięki Wam.
Gdy tylko dostanę książkę do ręki, na fanpejdżu ogłosimy kolejną rozdawajkę, tak więc trzymajcie rękę na pulsie. Okej, idę pomieszać powidła, bo mi się przypalą.
:*
Wasza Kejt
5 komentarzy
To jest cudowne, że Pani, jako pisarka jest też wspaniałą – bo jestem przekonana, ze tak jest – panią domu i przyjaciółką swoich czytelników! 🙂
Jestem pewna, że bardzo wiele Pani pracuje, pianie to pasja, ale też harówka, gdy przychodzą chwile osłabienia, a trzeba się wziąć w garść i tworzyć.. Życzę jednak tylko tych pozytywnych chwil i dużo energii 🙂
A mnie ciekawi jedna kwestia czy tworzy Pani w ciszy czy w tle musi być jednak jakaś muzyka, jeśli tak to jaka? Czy nie ma reguły i wszystko zależy od nastroju i możliwości?
Podpisuję się pod pytaniem 😀 Też mnie to zawsze zastanawiało 🙂 ja, by piać muszę mieć natchnienie – ciekawe przeżycia i obserwacje poprzedzające pisanie i muzyczkę, cichą 🙂
W warunkach idealnych musi panować idealna cisza. W warunkach ekstremalnych piszę nawet na hali odlotów, wśród biegających dookoła dzieci i komunikatów z głośników, wtedy nawet muzyka nie jest mnie w stanie oderwać. Ale jak wiadomo ekstrema są dobre w małych dawkach… 😉 Wybieram ciszę.
To piękne, że Pani jest pełna tak wspaniałej pasji, jaką jest pisanie 🙂