Konkurs „Mój Przyjaciel” rozwiązany!

Przez Administrator
20 komentarzy

Dziewczyny, to był chyba jeden z najbardziej wzruszających konkursów. Poniżej Wasze opowieści i zdjęcia, a jeszcze niżej Zwycięzca.


Jula Agnieszki:

Chciałam przedstawić mojego ukochanego Maciupka(Julę) bo jest ona
kotką. Przyniosłam ją do domu wiele lat temu  pierwotnie miałam  nazwać
Julią ponieważ takie imię wymarzyłam dla dziecka wiem,że to może wydać
się dziwne ale póki co nie mam możliwości posiadać własną pociechę więc
całą miłość przelewam na zwierzaczki, maciupkiem została ze względu na
mikroskopijne rozmiary w wieku kocięcym:).
Ktoś z boku mógłby powiedzieć ot zwykły szaro-biały dachowiec dla mnie jest Ona pod każdym względem niezwykła.
Ma charaktetrek jak prawdziwa kobieta i bardzo dobitnie daje do zrozumienia jeżeli jest z czegoś niezadowolona.
Dawno
temu poddałam się w próbach założenia obroży przeciw kocim
sublokatorom, moja dama sobię nie życzy wszelakich „ozdób” po kilku
godzinach po prostu znikają z jej szyji:).
Najbardziej nas
rozśmieszają  miny..może się wydać dziwne co napisałam ale Maciupek je
robi! Kiedy jest niezadowolona bądź obrażona, niekiedy nawet
zdziwiona..:D
Najbardziej zaskoczył mnie fakt,że rozróżnia nawet nie każdą lubi muzykę a raczej poszczególne dźwięki.
Nie mam swoich ulubionych utworów, zespołów  itp. więc słucham wszystkiego co wpadnie w ucho i zostanie.
Od
disco polo po Mozarta. Jakiś czas temu buszując po stronach muzycznych
znalazałam młodą skrzypaczkę pięknie grającą więc słuchałam dosyć głośno
bo wiadomo przy podkręconych głośnikach lepiej słychać dźwięki. W tem
moja smacznie śpiąca koteczka usłyszawszy skrzypeczki zerwała się z
łóżka podbiegła do głośnika zaczęła gryźć a widząć,że nie odnosi skutku
popchnęła z półki zrzucająć na podłogę…Zdziwiłam się i to bardzo. Na
początku myślałam ot za głośno było.Włączyłam ponownie innego wykonawce
i.. maleńka nie zważając na hałas słodko zasnęła, Myślę sobie muszę to
sprawdzić, przełączyłam na smyczki:) Znowu się zerwała i powtórka z
poprzedniego zdarzenia. W ten oto sposób odkryłam,że mamy oddzielne
gusta muzyczne, i przy wybranych pozycjach muszę nakładać słuchawki.
Kompromisy. Nie tylko wśród ludzi również u zwierząt.
mogłabym
wiele napisać o mojej pupilce sporo razem przeszlyśmy.. smutki radości
zawsze jest przy mnie. Rozmawiam z nią jak z człowiekem mimo,że nigdy
nie odpowiada wiem,że rozumie co mówię:).
Uwielbiam kiedy biegnie na przywitanie gdy wracam do domu, wtula we mnie podczas smutku, wie gdy cierpię i po prostu jest.
Chodzimy razem na spacerki to znaczy ja idę a ona po prostu widząc,że gdzieś się wybieram wiernie mi towarzyszy…

Na
zdjęciu biedna kicia nie posiadająca łóżka z kilkoma poduszkami do
wyboru oraz kocykiem.., udające,że śpi w doniczce. Kto wie może kiedyś
chciała zostać przepięknym kwiatem?:D

Lula Alicji (kategoria: ośmionożny przyjaciel)

Historia Luli jest taka:
Prawie sześć lat temu
zastanawiałam się co mogę podarować mężowi na prezent imieninowy.Chciałm
go zaskoczyć i jednocześnie sprawić mu prawdziwą niespodziankę i
przebić wszystkie prezenty jakie otrzymał do tej pory. Co kupić, co
kupić???O czym on marzy, co go ucieszy?Z takimi pytaniami borykałam się
bardzo długo.Chociaż była jedna rzecz( nie wiem czy to dobre słowo)
którą chciał mieć…
Nigdy nie rozumiałam mojego męża
dlaczego godzinami moze stać i oglądać pająki na wystawie sklepu
zoologicznego.Nabycie jednego z nich było jego największym marzeniem, no
może nie jedynym i nie najważniejszym ale bardzo ważnym.
Niestety jego żona (czyli ja:)) nie chciała słyszeć o pająku w domu, tym bardziej takim za którego trzeba zapłacić.
Ale czego nie robi się dla ukochanego faceta:)
Kupiłam
pająka, a właściwie pajęczycę.Zadne słowa nie opiszą reakcji mojego
męża.Napisze tylko, że popłakał się ze szczęścia.To był jego prezent i
jego imieniny ale jego reakcja była prezentem dla mnie.Mało tego, Lulę
pokochałam prawie tak samo jak mąż(chociaż sama się sobie dziwię:).Dodam
tylko, że nawet moja siostra, która panicznie boi się pająków
przekonała się do Luli.I jest to jedyny pająk, którego akceptuje:)Inne
giną w niewyjaśnionych okolicznościach….
Proszę Państwa, oto Lula:)

Biała Anity
 

Historia o kocie
upranym
Zdjęcia przedstawia „Maluchy” – czyli najmłodszy narybek
mojego kociego przedszkola.
Historia którą przedstawię dotyczy zasadniczo Białej ( ten
cudak po lewej –do góry nogami), ale pojawia się też reszta stąd to zdjęcie.
Zacząć trzeba od tego, że Maluchy bardzo chętnie pomagają w
pracach domowych, kiedy się zmywa/ zamiata podłogę biegają wytrwale za
szczotką, ewentualnie ścierką, podczas malowania łapały wałek – oczywiście
odbijając ślady na świeżo malowanych ścianach- przykładów można wymieniać co
niemiara, wszak to koty towarzyskie są niezwykle. Podobnie rzecz ma się z
robieniem prania, gdy tylko dopatrzą się, że ktoś kuca przy pralce i wkłada do
niej rzeczy, bardzo chętnie siadają w półkolu i obserwują tą niesamowitą czynność,
oczywiście starają się też wejść do pralki, by sprawdzić, czy pranie leży jak
trzeba. Otóż właśnie podczas jednego z takich pokazów pakowania pralki, mój
mężczyzna oświadczył, że wypuści kociaki na podwórko, bo cały dzień spędziły w
domu. Chętnie się zgodziłam  i wyszłam z
łazienki wołając całą zgraję, by mógł je wyprowadzić, przy okazji zabrałam
pranie które naszykowałam do dorzucenia.
-Jeden, dwa, trzy, cztery…- liczył na głos mój luby – Ej,
nie ma Białej! Jest u ciebie biała?
-Nie ma- stwierdziłam, dorzuciłam resztę ubrań, zamknęłam
drzwiczki i wcisnęłam start.
Zamyśliłam się i usiadłam na chwilę na brzegu brodzika, by
poobserwować kręcące się powoli ubrania. „Nie ma Białej, nie ma Białej…” – odezwało
się jak echo w mojej głowie. Potem wyobraziłam sobie Białą jak wchodzi do
pralki, gdy ja byłam na korytarzu. Następny obraz przedstawiał kotka siedzącego
ze zdumioną minką i kręcącego się dookoła.
-O rany! Uprałam kota!
Wcisnęłam szybko przycisk wstrzymujący działanie urządzenia
(na szczęście woda nie zdążyła jeszcze napełnić bębna) i dzwonię.
-Nie uwierzysz chyba uprałam kota!
-Jak kota uprałaś?
-Słuchaj ile ty kotów wypuściłeś? Znalazłeś Białą?
-A woda w pralce już jest?
-No nie ma wody, bo wstrzymałam. Słuchaj, mów szybko ile
kotów wypuszczałeś, bo ja nie wiem co mam robić. Drzwiczek otworzyć nie mogę,
zablokowane są. Nie wiem czy wyrywać siłą, czy co innego! Ile kotów
wypuszczałeś?
-Jak nie ma wody, to nie uprałaś kota.
-Ile?
-Pięć
-Których?- bo kotów mam siedem, mogła więc to być  liczba złożona niekoniecznie z samych
Maluchów.- Była Biała?
Odpowiedziała mi chwila ciszy, a potem złośliwy chichot.
-Była Biała. Czekała już przy drzwiach.
Od tej pory sprawdzam zawartość pralki przed zamknięciem
drzwiczek, by zapobiec ewentualnym pasażerom na gapę.

Teodor Gabkki

Mój przyjaciel Teodor-foksik bardzo lubi latem siedziec sobie w tej oto
misce. Zwija się wtedy w kłębek i nie wiemy do tej pory jak on się tam
mieści 🙂

Wera Doroty

 Wera
Pojawiła się u nas długo oczekiwana
Była bardzo przez nas kochana
Mieszkała z nami w małym domku
Ciągle myślimy o merdającym ogonku
Wesoła była niesłychanie,
Potrafiła zrujnować mieszkanie
Osiem lat z nami była
aż pewnego dnia się zgubiła
Rozpacz była ogromna,
a ona pewnie czuła się bezbronna
Poszukiwaliśmy jej całymi dniami
Patrzyliśmy na jej zabawki oczami pełnymi łzami
Miesiąc jej nie było,
a nam się strasznie za nią tęskniło.
W pewną sobotę, telefon zadzwonił
mój mąż łzę uronił.
szybko w samochód wsiedliśmy
i po nią pojechaliśmy.
wszyscy płakaliśmy,
gdy ją znaleźliśmy.
chuda była potwornie
a cieszyła sie ogromnie.
zabraliśmy ja do domu,
nie pokazywaliśmy jej nikomu.
rozpieszczaliśmy ja niesłychanie,
nie wiedzieliśmy, że wkrótce będzie rozstanie.
wkrótce szczeniaki miała,
ale szybko się z nimi rozstała.
Biedna mocno zachorowała,
taki straszny smutek w oczach miała.
ostatni raz jak do lekarza jechała,
przeczuwała,i z żalem się z nami żegnała.
Została uspana,
nasza psinka kochana.

Ku pamięci Wery- naszego pierwszego psa,niezapominanego.

Forest Joli

 Kiedy cztery lata temu odszedł od nas nasz ukochany Mikuś/śmieszny
jamnior / myślałam,że świat się kończy.Mój piesio,mój trzeci syneczek
/tak o nim myślałam i tak go traktowałam wychowując  przez szesnaście
lat/Długo nie mogłam pogodzić się z tą stratą.Jednak pewnego dnia mój
syn Michał-pieszczotliwie Misiaczkiem lub Bunią zwany przyniósł mi w
kartonie kotka.Maleńkiego jak łyżka od zupy,niezaradnego i strasznie
zaniedbanego.Zabrał go z wiejskiej stodoły,gdy porzuciła go matka.Kociak
był taki
maleńki,że nie potrafił sam jeść.Karmiłam go łyżeczką od
herbaty wlewając mu do pysia maleńkie porcje mleczka.I tak sobie
zamieszkała z nami ta bieda.Z dnia na dzień stawała się większa i
weselsza.Ponieważ była straszną niezgułą i gapą,moi chłopcy nazwali ją
Forest /od Foresta Gumpa”Nasz Forest,gdy wdrapał się na kanapę to
natychmiast z niej spadał.Z drzewa trzeba było gapę zawsze zciągać.Za to
pod kołdrę pakowała się bezbłędnie i bez wstydu,by tam sobie spać kilka
godzin dziennie.Tak
wślizgiwała się do sypialni,że na łóżku nie
było nawet zmarszczki.Mamo,pewnego dnia Misiak obwieścił mi nowinę.Ja
tak sobie myślałem,że Forest to jest następne wcielenie Mikusia. Robi
wszystko tak samo jak on,tak jakby pamiętał nasz dom i życie w nim.Może
coś w tym jest?Mój Forest rzeczywiście zachowuje się często tak,jak
zachowywał się Miko.Może to Miko przysłał nam swojego zastępcę?Jedno
jest pewne.To moje ukochane kocie!

Tu powinien być Mały Justyny, ale nie udało mi się otworzyć tych plików niczym. Jednak obejrzałam, przeczytałam i Mały wziął udział w konkursie.

Maguś Asi

Zdjęcie mojego kotka gdy śpi. Straszny z niego głodomor. Raz nawet zasnął z głową w misce. 😛
A
jaka jest historia? Otóż, miałam w domu już dwa koty i dwa psy.
Niestety do tego strasznie małe mieszkanko. Rok temu podczas zimy, pod
drzwiami znaleźliśmy tego kotka. Był już dorosły i do tego miał chory
ogon. Ktoś musiał mu go nadepnąć albo przejechać, bo kawałek nawet
odpadał. Rana była straszna. Hmm, niestety nie mieliśmy jak go wziąć,
ale mimo wszystko na korytarzu postawiliśmy mu miskę z mleczkiem i
jedzeniem i tak nauczył się przychodzić do nas codziennie. A zima był
coraz mroźniejsza. Mojej mamie strasznie było go szkoda, więc mimo
wszystko postanowiła go przygarnąć. Poszliśmy z Magikiem (bo tak się
teraz nazywa) do weterynarza, ale nasz weteryniarz, to żaden specjalista
od zwierząt. Tylko by je usypiał 🙁 Zrobił mu „operacje” tego ogona,
podał leki i powiedział, że jeśli sie nie uda, trzeba będzie go uśpić..
Aczkolwiek Maguś to bardzo silny kotek i wyszedł z tego cało. Teraz
żyje mu sie dobrze i ciągle tyje. 😀 Grubasek z niego, ale potrafi nam
za to dziękować. Z pośród dwóch innych kotów, to on najbardziej lubi sie
z nami pieścić i za to go kochamy. 🙂

Nixon Ilony

 Nixon jest ze mną od pięciu miesięcy.
Kiedy zdecydowałam się na psa miałam przed oczyma obraz przyjaciela, który towarzyszył mi w dzieciństwie.
Wymarzyłam sobie rudego pekińczyka.
I taki miał być…
Znalazłam ogłoszenie, zadzwoniłam i następnego dnia już go miałam.
Właścicielka
oddała mi go (oczywiście koszty utrzymania wzięła i wyceniła się jak
jakiś hotel dla zwierząt) twierdząc, że jest zdrowy i rasowy.
Właścicielka była na tyle uprzejma, że przywiozła ze sobą dwa szczeniaczki.
Oczywiście wzięłam tego, na którego się zdeklarowałam, aczkolwiek serce się krajało widząc tamtego.
Jednak
kiedy spojrzałam Nixonowi w oczy widziałam smutek. Myślałam, że był
spowodowany rozłąką z mamą i rodzeństwem. Po całym dniu spędzonym z nim
okazało się, że to było coś więcej…
Nixona męczył kaszel i katar. Nic nie jadł, a pił tylko mleko.
Dzwoniąc
do właścicielki usłyszałam, że to może być spowodowane klimatyzacją w
aucie, a mleko pije, bo odstawiła go wcześnie od matki.
Niewiele
myśląc zawiozłam o do weterynarza. Tam okazało sie, że piesek został za
szybko odebrany matce. Ma obniżoną odporność, złe nawyki żywieniowe i 
nie jest rasowym pekińczykiem.
Nic z tym nie zrobiłam, dla mnie najważniejsze było,aby wyzdrowiał.
I tak do tej pory Nixon odwiedza weterynarza raz  na przynajmniej 2 tygodnie.
Dostaje antybiotyki, tabletki na odporność, zastrzyki…
Nie może wychodzić na dwór, bo od razu łapie przeziębienie.
Marzę o tym, aby przyszedł taki okres, gdy będzie zdrowy i mógł cieszyć się życiem! 😉
Teraz wiem, że nie oddałabym Nixona za żadne skarby świata!
To 
właśnie ja nie spałam całą noc kiedy miał katar, to ja tuliłam go do
snu i to właśnie ja mam najwierniejszego przyjaciela, który odwdzięcza
mi się swoją miłością i cudownym spojrzeniem.
Cieszę się, że trafił do mnie i ma szansę na życie śród przyjaciół.
Przekonałam
się, że ludzie czasami są bezlitośni i zrobią wszystko żeby pozbyć się
problemu, nawet kiedy ten problem posiada swoje uczucia.
Nasza przyjaźń jest coraz głębsza z dnia na dzień i zrobię wszystko, aby przetrwała najdłuższe lata. 😉

Nina Klaudii

  W swoim życiu miałam wiele zwierzątek, najczęściej malutkich, takich jak
chomiki. Niestety nie miałam z nimi szczęścia i tylko jeden z nich żył
1,5 roku, czyli dość długo. Byłam strasznie smutna po śmierci mojej
Loli. Rodzice postanowili mnie jednak pocieszyć i miesiąc później
dostałam swój największy skarb – prześliczną świnkę morską, którą
nazwałam Nina. Pamiętam jaka byłam zachwycona. Było to dokładnie 2
listopada 2011 roku, wtedy akurat poszłam już do gimnazjum i Ninusia
zawsze dotrzymywała mi towarzystwa przy odrabianiu lekcji i przy
szykowaniu się do szkoły. Z każdym dniem coraz bardziej kochałam moją
świnkę i ona także darzyła mnie wielką sympatią. Tak jak zresztą
wszystkich domowników. Nina była bardzo towarzyską świnką. Za każdym
razem, kiedy ktoś wchodził po schodach, ona piszczała tak słodko, jakby
wzywała nas i nie dało się do niej nie zajrzeć po wejściu na piętro. Za
każdym razem, kiedy wieczorem leżałam w swoim łóżku, ona cichutko
wydawała te kojące dla mnie dźwięki, jakby śpiewała mi kołysankę na
dobranoc. Kiedy biegała po moim pokoju, ja uczyłam się wtedy na
podłodze, a ona wskakiwała mi na kolana. Często kładłam się z nią w
łóżku i ją przytulałam i głaskałam. To był najszczęśliwszy okres mojego
życia. Niestety kiedyś musiało się to skończyć, ale nie sądziłam, że
będzie to tak szybko. Któregoś wiosennego dnia, kiedy Ninusia biegała,
do pokoju wpadł mój zazdrosny pies. Bardzo ją wystraszył i może lekko
złapał zębami, ale nic poważniejszego się nie stało. Nina jednak biegała
coraz wolniej i nie chciała jeść. Pewnego dnia zobaczyłam ją gdzieś w
rogu w klatce, bardzo się trzęsła, nie wyglądała dobrze. Byłam
przerażona. Pojechałam z tatą i z nią do weterynarza. Wcześniej tego nie
zrobiłam, bo myślałam, że jest po prostu przestraszona tą historią z
psem. Zatrucie pokarmowe. Lekarz dał jej lekarstwo, ale nie wiedział,
czy to pomoże. I nie pomógł. Nina następnego dnia nie mogła chodzić.
Była coraz słabsza. To najgorsze dni mojego życia. Patrzyłam, jak moje
ukochane zwierzątko powoli umiera. I w końcu 1 maja 2012 odeszła na
zawsze. Byłam załamana, całymi dniami płakałam. Wiedziałam, że inna
świnka nie zastąpi mi Niny, nawet nie wiedziałam, czy zdołałabym ją
pokochać. Do tej pory, kiedy o niej myślę, łzy lecą mi z oczu. Nina była
moim wsparciem. Dzięki niej czułam się szczęśliwa. I tak było jeszcze
przez dwa czy trzy miesiące po jej śmierci. Teraz znowu jest mi ciężko i
potrzebuję jej tak, jak nigdy. Wierzę, że ona by mi pomogła. Dzięki
niej stałam się optymistką i wiedziałam, że zawsze na końcu nawet
najciemniejszego tunelu odnajdę światełko. Teraz mam nadzieję, że Nina
jest gdzieś w raju dla zwierzątek i że kiedy i ja odejdę z tego świata,
to się z nią spotkam. Nigdy nie sądziłam, że takie małe zwierzątko tak
bardzo może zmienić moje życie. Nigdy jej nie zapomnę. Wiem, że jej
choroba to po części moja wina, a przynajmniej tak czuję. I nigdy sobie
nie wybaczę. Mogłam szybciej zareagować.

Molly Martyny

Koteczka Molly, czyli rezolutne, przeurocze stworzenie o najbardziej miękkim brzuszku na świecie. Ale od początku…
Molly
urodziła się w garażu, była córką bezdomnej kotki. Bardzo zaniedbana,
chuda i z chorymi oczkami. Tak naprawdę nie chciałam brać kota. Ale
kiedy weszłam do garażu z koleżanką i jej ojcem, żeby obejrzeć kotki,
każdy dostał malucha „do uspokojenia”, bo krzyczały wniebogłosy. Mnie
przypadło to szkaradztwo. 🙂 Kiedy wzięłam ją na ręce, jakby zachłysnęła
się własnym krzykiem, spojrzała w górę i… zamilkła. Patrzyła tymi
swoimi oczętami, pokrytymi błoną, a na jej pyszczku malowało się
niebotyczne zdumienie… Już wiedziałam, że jest moja, bo to maleństwo, o
żeberkach jak zapałeczki, właśnie skradło moje serce.
Molly
towarzyszy mi już od siedmiu lat i cała rodzina jest z nią związana.
Funkcjonują nawet powiedzenia związane z kotką: „Kurde, Molek” jest na
porządku dziennym, a aksamitne materiały są „mięciutkie jak Molly
brzuszek”. 🙂 Jednak najbardziej kotka jest przywiązana do mnie. Często
ja śpię na brzuchu, a ona układa się na moich plecach, przybiega na
zawołanie, a kiedy jem śniadanie – siada na krześle naprzeciwko i
towarzyszy mi w milczeniu. Kiedy mówię „Molly, buźkę”, Molek wyciąga
szyję i przytyka nosek lub łebek do moich ust, żeby ją cmoknąć. Jednak
czasem pokazuje, że potrafi sama o siebie zadbać.
Nigdy
nie wypuszczaliśmy jej z domu, żeby nie spotkało jej żadne
nieszczęście, lecz po sześciu latach nagle zaczęła się tego sama
domagać. Po paru miesiącach przeganiała znacznie większe od siebie
kocury i generalnie „rządziła” na podwórku. Jednak najbardziej niezwykły
był… spacer z kotem. Poza Molkiem mamy również psa, Łotera. Pewnego
razu Molly była na dworze, a ja z psem wybierałam się na spacer.
Wyszliśmy na ulicę, a Molly za nami. Prośby ani groźby na nią nie
działały – wyraźnie chciała iść za nami. Więc pozwoliłam jej. W
rezultacie pies na smyczy szedł przy jednej nodze, kot, zupełnie
swobodnie, przy drugiej. Kiedy w jakiejś bramie zaczął nas obszczekiwać
czarny labrador, Molly spojrzała na nas, a później ustawiła się pomiędzy
labradorem a nami i zaczęła na niego syczeć, dopóki bezpiecznie nie
przeszliśmy. Trzeba przyznać, że ma lwie serce i wyraźnie stanęła w
naszej obronie. 🙂
Molek to idealny towarzysz –
zarówno do wspólnych wygłupów jak i wtedy, gdy mam gorszy humor. Nic nie
działa tak kojąco, jak szorstki języczek, zlizujący łzy z policzków… I
kto powiedział, że koty są fałszywe?

Frytka i Barry Krysi
 Każdy z nas ma swojego ukochanego przyjaciela, któremu może bez obaw powierzyć wszystkie swoje troski i tajemnice. Ja również  miałam
takiego powiernika. Był to Barry, mój kochany, trzynastoletni psinka.
Kiedy tylko w moim życiu działo się coś źle, brałam swojego
czworonożnego przyjaciela na spacer do lasu, następnie kładłam się na
liściach i wypłakiwałam wszystkie swoje smutki przytulając się do
kochanego ,,pyszczka’’, który patrząc na mnie swoimi wielkimi,
brązowymi oczyma zdawał się mówić ,,nie martw się, wszystko będzie
dobrze’’. Jego nieustanne pieszczoty szorstkim jęzorem niemal od razu
wprowadzały mnie w dobry nastrój. I tak było za każdym razem przez
prawie osiem lat. Niestety nadszedł ten dramatyczny moment, kiedy mój
ukochany Barry ,,przeszedł na drugą stronę’’. Było mi niezwykle ciężko.
Nie mogłam się pozbierać po tak cennej stracie. Czułam się tak, jakbym
utraciła cząstkę siebie. Rodzice postanowili jednak sprawić mi
niespodziankę. Pewnego dnia na podwórku zauważyłam małego,
wystraszonego szczeniaczka, który swoją zdecydowaną postawą zdawał się
mówić-  ,,nie boję się, jestem dzielny!’’. Patrząc na
niego nie mogłam się powstrzymać, aby zrobić mu zdjęcie. Stał jak
skamieniały nie ruszając się nawet o centymetr. Obserwowaliśmy się przez
jakiś czas nawzajem, lecz po chwili nieśmiało ,,mała kuleczka’’
podeszła do mnie i polizała mnie po dłoni a ja… rozpłakałam się z żalu,
tęsknoty za Barrym! Nie od razu przyzwyczaiłam się do ,,Frytki’’, ale
czas leczy rany. Tak też było i w tym przypadku, gdyż teraz nie
wyobrażam sobie życia bez tej zwariowanej, szalonej suczki, która
rozświetla każdy mój dzień…..
Fufu Ani

O tym jak Rude stworzenie zostało strażakiem.
Fufu
jest bohaterem wielu historii, czasem bardziej
śmiesznych czasem mniej. Jednak pewna historia z udziałem owego
rudego stworzenia na długo pozostanie w pamięci całej mojej
rodziny.
Jesienny, leniwy poranek, każdy z nas leży jeszcze
w łóżku. Rodzice czytają, siostra przysypia jeszcze a ja
przeglądam gazety,  na zegarze dochodzi już godzina 9 ale kota,
który zawsze o tej porze urządzał sobie autostradę z
naszych łóżek nie ma.  Nie ma te z porannej serenady miauczenia. Dziwne.
– Fufu do pańcia. Biegusiem – rozlega się głos mojego taty.
Fufu, któremu nigdy nie trzeba było powtarzać i zawsze
pojawiał się na zawołanie, tym razem nie przybiegł.
– Fufu szybciutko, chodź na mizianie. – Kota dalej nie ma.
Cóż może się gdzieś zaszył w poszukiwaniu świętego spokoju i
ciepełka. W końcu za oknem szaro, buro i jeszcze pada.

Po około pół godzinie, kiedy kocur dalej się nie objawił naszym
oczom, tato postanowił namierzyć kocią „kryjówkę”. Nie było to
trudne, gdyż kot siedział w kuchni na blacie stołu.

– Fruniu choć do Pańcia.- ale Fruniu ani drgnie. Siedzi dalej,
spoglądając tylko co chwila to na ścianę to na tatę. – Jak nie
chcesz to nie. Siedź siebie i medytuj.
Pańcio wyszedł  z
kuchni i zaczął kierować się w stronę sypialni. Nagle do jego
nóg przybiegło rude stworzenie. – Co teraz Ci się
zachciało głaskania.- Ale kot patrzy się chwile w oczy i
powrotem wraca do kuchni na blat. – Az ty dziwaku. Na stole to
ja cie głaskać nie będę- oświadcza kotu tato i idzie do
sypialni.
Po kilku chwilach postanowiłam zwlec się z łóżka i
pójść do łazienki. Po drodze zaglądam do kuchni a rudzielec
nadal siedzi na blacie i ani drgnie.
Chociaż
jeden dzień spokoju mamy, kiedy kot nikogo nie zmusza do
wstawania, tylko pozwala nam wylegiwać się pod ciepła kołdrą –
pomyślałam i poszłam do łazienki. Nagle słyszę miauczenie kota.
– No tak zgłodniałeś pewnie – powiedział i wróciłam do
kuchni.
Patrze w miskę, suche jedzenie jest. – pewnie
chcesz mokrego , co? – Zapytałam i otworzyłam puszeczkę z
jedzeniem. Ale kot dalej siedzi na blacie drugim krańcu
kuchni wpatrując się we mnie.
– Oj Fruniek ty już nie wiesz
sam czego chcesz – Mówię do kota patrząc mu w oczy. – Jak się
zdecydujesz to przyjdz. – po czym wróciłam do łazienki.
Jednak kot znowu zaczyna miauczeć. Tym razem już coraz
głośniej. Poranna kocia serenada – normalna rzecz, ale dlaczego w
kuchni a nie w przedpokoju tak jak to Rude ma w zwyczaju. Po
kilku chwilach miauczenia przybiera coraz bardziej
żałosny dzwięk. To już jest naprawde dziwne. Tym razem prawie
cało rodzina postanowiła sprawdzić jaka to krzywda spotkała
naszego Fufu. Wchodzimy do kuchni skąd dobiega owe miauczenie.
No tak kot dalej siedzi na stole i spogląda na nas … w  kłębach
jakiegoś gęstego dymu. Za kotem zaś w najlepsze pali się
gniazko i drewniane panele którymi wyłożona jest ściana w
kuchni.
Błyskawicznie wyłączyliśmy bezpieczniki i  stłumiliśmy
ogień, który trawił gniazdko wraz ze ścianą… Po całej
akcji, kiedy dopiero zaczęliśmy kontaktować co się stało i
co Frunio chciał nam pokazać, okazało się ze Rudzielec już
siedzi i szczęśliwy pałaszuje zawartość swoich misek…. No tak,
dzięki niemu dom nie poszedł z dymem a kot wrócił do
normalności. 
Aiszer Marty
Domownicy zawsze z nieskrywaną radością wspominają dzień,
kiedy puste cztery kąty wypełnił odgłos biegających łap i miękkość ciepłego
futerka. Taka historia zawsze jest szczęśliwa, a przynajmniej powinna taką być.
Moja nie była. Wiązała się z utratą ukochanej Soni, która swoją delikatną
sierścią ogrzewała nam serca przez trzynaście lat. Niestety los nie był dla
niej łaskawy – długie lata walczyła z rakiem, przechodziła wiele poważnych
operacji, ale dzięki trosce i opiece, jaką staraliśmy się ją obdarzać każdego
dnia, dożyła sędziwego wieku. Niestety pewnego zimowego popołudnia nadszedł na
nią czas i wtedy to my takiej troski i opieki potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy
kogoś, kto na nowo rozpali ogień w kominkach naszych serc…  Nie można było wracać do pustego domu, gdzie
nic kudłatego nie biegło na czterech krótkich łapach i nie merdało ogonem,
radośnie przy tym poszczekując. Łzy same napływały do oczu na widok tej pustki,
a do ciszy, która zaczęła nas otaczać nie można było przywyknąć. Nie da się ot
tak zapomnieć o tym, jak to jest tulić się do ciepłego zwierzaka, który jest
wdzięczny za to, że po prostu jesteś. Decyzja zapadła natychmiastowo i już po
kilku tygodniach byliśmy stałymi bywalcami miejscowego schroniska. Serce się
krajało na widok smutnych psich oczu, wyglądających za krat. Chciałoby się
zabrać je wszystkie, dać im dom i otoczyć opieką, ale niestety, tylko jeden z
piesków mógł otrzymać od nas przepustkę na wolność i lepsze życie. Za drzwiami
mieszkania, w bloku na drugim piętrze, niestety nie ma miejsca na więcej. Wybór
padł na młodego, niespełna rocznego obywatela schroniska, który kulał na jedną
łapę. Podbił nasze serca swoją chęcią do życia mimo ciasnej klatki i dwudziestostopniowego
mrozu. Czekaliśmy już tylko na decyzję pracowników i po kilku dniach Aiszer
przyjechał z nami do domu. I choć nigdy nie zapomnieliśmy o Soni, to nowy
mieszkaniec jest tak absorbujący, chętny do zabawy (i przy okazji do
demolowania całego domu), że nie można się nie uśmiechać widząc jego pełne
radości oczy, kiedy niszczy kolejną parę butów i obgryza wciąż te same meble.
Ale czym jest para butów i kilka starych mebli przy psiej wdzięczności i
bezwarunkowej miłości jaką obdarzył swoich właścicieli? Dziś Aiszer ma ponad
dwa lata, prawie 30 kg wagi i najbardziej puszysty ogon jaki kiedykolwiek
widziałam. Znów jest zima, ale tym razem nie musimy się martwić o zimne serca… 

Kumpel Kasi
 Dobry wieczór,

kiedy przeczytałam o konkursie od razu pomyślałam o
moim małym 'kumplu’. Nie jest to ani kot ani pies, chociaż tych zawsze
było dużo w moim domu.
Specjalne miejsce w moim sercu ma… motyl. Tak, motyl!

Co
roku w wakacje ( od wielu lat ) przylatuje na moje podwórko rusałka
admirał. Uwielbia podgryzać owoce wiśni, którą mam przed domem.
Nie jest jednak taki zwyczajny. Jest wyjątkowo towarzyski! Uwielbia się bawić w berka!!

Wygląda
to mniej więcej tak. Mama woła: ” Kumpel przyleciał!”. Razem z siostrą
wybiegamy na podwórko i czekamy aż do nas przyleci. Czasem siada
dostojnie na dłoni, czasem woli czoło albo nos. Kiedy chce nas
zaskoczyć- siada na plecach. Są też dni, kiedy nie ma humoru. Wtedy
siada na najwyższej gałęzi i udaje, że nas nie widzi.

Kiedy chcę
się z nim rano przywitać kładę przy nim dłoń. Czasem na nią przechodzi,
a czasem dostojnie podaje swoją nóżkę i kładzie na moim palcu.

Lubi
zaczepiać. Podlatuje bardzo blisko, czasem dotyka skrzydłami policzka i
odlatuje. Siada obok a gdy podchodzę do niego podlatuje i siada 2
centymetry dalej.

Chciałabym wierzyć, że to ciągle, od tylu lat
ten sam motyl! 🙂 Nie wiem jak to możliwe, ale tylko te rusałki są takie
towarzyskie!

Kumpel to zdecydowanie „najfajniejszy, najpiękniejszy, najmilszy i najbardziej uroczy skrzydlaty przyjaciel” ! :)))

Krówka Marty
Oto moja psinka. Jak ja to mawiam, Dziewczynka
wielu imion. Oficjalnie – Berta. Mniej oficjalnie, ale chyba częściej
nazywana jest Krówką. Skąd to się wzięło – nie wiem, ale się przyjęło,
nawet dzieci sąsiadów tak na nią mówią. Kiedyś wyszłam z nią na spacer i
słyszę, jak jakieś dziecko mówi do mamy „O, krówka idzie!”. Mama
rozejrzała się po osiedlu  i mówi do dziecka „Nie,
kochanie, to nie krówka, to jest piesek”. Mała nie dała się zbajerować i
uparcie twierdziła, że to właśnie krówka. Wiedziała, co mówi –
wszyscy nazywają ją Krówką, mało kto pamięta, jak naprawdę ma na imię 😀
Ponadto wymiennie mawia się na nią: Niusia, Bertruda, Cielak, Beczułka i Dziewczynka właśnie.  A,
moja mama czasem mawia na nią Klocek. Reaguje na wszystkie te
‘imiona’. Jak ją dostałam, a dostałam ją na swoje 18 urodziny, wujek
wyjął ją z kieszeni kurtki. Była taka słodka, że od razu zakrzyknęłam:
„Misia!”. Dziś mogę tylko podziękować wszystkim, którzy popatrzyli na
mnie dziwnym wzrokiem i wymogli wybór innego imienia. Bądź imion, jak
widać. No bo kto wyobraża sobie, żeby lecieć za 55-kilowym amstaffem
przez osiedle i krzyczeć za nią: „Misia, do nogi!” albo „Nie daj, Misia!
Rusza panią! Misia, broń pani!” 😀 No właśnie…
Co
do samej Krówki, to o niej można by książkę pewnie napisać. O niej i
jej dziwnych nawykach. Powiem tak – moja mam ma troje dzieciątek. Mnie
(najstarszą), mojego młodszego brata no i właśnie Krówkę, najmłodszą.
Rozpieszczona jest jak nie wiem co. Mam wrażenie, że przejęła od nas
kilka nawyków – jak czegoś chce teraz zaraz, potrafi stać i tupać
przednią łapą. Na dodatek mrucząc, upomina się o uwagę. Pije wodę tylko z
kranu – dosłownie: stoi przy łazience i zaczyna pojękiwać. Trzeba jej
otworzyć drzwi i odkręcić kran nad umywalką. Wtedy ona łaskawie
wskakuje łapami na umywalkę i sobie chłepce. Jak jej ostatnio nalałam
wody do miseczki, bo w kranie zabrakło przez jakąś awarię, popatrzyła na
mnie z jakimś politowaniem w oczach. Do niedawna sypiała tylko w łóżku.
Wieczorem stawała przy łóżku i zaczynała swój koncert – jęczała i
tupała na zmianę, bo to przecież już czas wejść pod kołderkę! Jak to?
Łóżko jeszcze nie jest gotowe do spania? Gdy tylko rozłożyło się
pościel, szybciutko wskakiwała pod kołdrę. Generalnie to
całe jej życie kręci się wokół spanka. Bo nawet nie jedzonka. Spać, spać
i jeszcze raz spać! W międzyczasie szczeknąć kilka razy, żeby wiedzieli
na osiedlu, że ona też ma tu coś do powiedzenia! A oprócz tego wylizać
dokładnie całą twarz pani, która przyjechała w końcu do domku. Albo
zjeść kawałek rury od odkurzacza. No bo czemu nie? Potem pospaceruje
sobie po domku, obejrzy rybki w akwarium, obgryzie ze dwa listki, jak
jej witaminek aktualnie zabrakło, i dalej paciu :o) Z tymi rybkami to
było tak, że jak się do Niuni powiedziało „Berta, a gdzie są rybki?” to
Berta leciała od razu, nie wyrabiając się na zakrętach, do pokoju, w
którym stało akwarium, siadała przed nim i patrzyła za rybkami.  Mieliśmy
kiedyś też malusią myszkę. Siedziała sobie w klatce całymi dniami.
Zosia miała na imię. Berta bardzo Zosię lubiła (hm, tak mi się wydaje…).
Siadała przed klatką i patrzyła, machając przy tym ogonem, jak myszka
biega sobie np. po kółeczku. Ale pewnego dnia Zosia uciekła z klatki i
Bertusia strasznie chciała się z nią pobawić. Zośka przycupnęła w rogu, a
Berta podszurała się na odległość kilkunastu centymetrów i… nagle
‘lekko’ dotknęła Zosi nosem. Nie ugryzła, nie uderzyła łapą. Po prostu
trąciła nosem. Niestety, dla małej Zosi to było za dużo. Wzięła i
zdechła. Nawet zareagować nie zdążyliśmy, bo to się stało w ciągu
kilkunastu sekund dosłownie. Berta tak się tego przestraszyła, że
siedziała w kącie i piszczała. A potem jeszcze przez wiele godzin leżała
przy klatce Zosi i smętnym wzrokiem patrzyła na pusty domek.
Najśmieszniejsza
jest, jak śpi. A spać potrafi w takich pozycjach, że czasami siedzę i
ją podziwiam. Ja taka giętka nie jestem. Do tego często wywala jęzor na
wierzch, macha ogonem i przebiera łapkami. Pewnie śnią jej się jakieś
milusie spacerki.
A co do spacerków: ostatnio
pogoda dała nam, ludziom, w kość. Przy tych mrozach mi nie chciało się
wyjść z domu. Moja Krówka, wyprowadzona któregoś poranka na spacer,
przekroczył próg i stanęła w miejscu. Dodam, że starała się stać na
dwóch, a jeszcze lepiej, na jednej łapie. Zaczęła powoli wycofywać się z
powrotem do klatki, a w jej oczach można było dosłownie wyczytać:
„Nieee, słuchaj, mi się wcale nie chce siusiu, ja tylko tak
żartowaaałam. Wiesz co, wróćmy do ciepłego łóżeczka i przyjdziemy na
dworek później, ok? Może już wiosna będzie? Bo teraz to ja jednak na
spacerek to się nie piszę, e-e, nie ma mowy!”  Taka jest ta
moja Berta Bertruda Krówka. Na zdjęciu obchodzi z nami moje urodziny.
Co zresztą chyba widać ;o) Aż żal mi myśleć, że ona ma już 10 lat. Jak
to ostatnio powiedział o niej weterynarz – jest już stateczną panią w
średnim wieku.

Żabcia Niki
„Prawdziwa historia mojej przyjaźni z Żabcią w
radosnych i bardzo trudnym momentach mojego życia”
Żabusie ujrzałam pierwszy raz gdy miałam 9 lat. W odwiedziny
przyszedł moja ciocia i wujek. Przywitaliśmy się, a po chwili wujek wyjął spod
kurtki malutkiego, przeuroczego szczeniaka – wyglądającego jak malutki
dalmatyńczyk. Dowiedzieliśmy się, że wabi się Żaba i  że jest mieszańcem. Wujka tak zauroczyła, że
nie mógł zrobić inaczej tylko ją kupić :). Ciocia i wujek byli starszym,
bezdzietnym małżeństwem. Dlatego Żabusia stała się dla nich wszystkim,
rozpieszczali ją, spała i często jadła na łóżku (sama sobie często przynosiła na
przykład kawałki szynki i zakopywała pod kołdrą, czy kocem :). Często
odwiedzałam ciocię i wujka, bawiąc się z Żabusią. Można powiedzieć, że obie
znałyśmy się od dzieciństwa :). Często wychodziłyśmy wspólnie na spacery,
rzucałam jej ulubioną piłeczkę, biegałyśmy. To były radosne chwile – których
się nie zapomina.
Ale psinka miała swój charakter… Bardziej słuchała pana. A
zdarzyło się, że pani „pokazała zęby”, warczała gdy chciało się przesunąć lub
dać jej coś nowego do miski, gdy coś się jeszcze w niej znajdowało. Kilka razy
nawet „złapała panią zębami” jak jakieś jedzenie zawieruszyło się na łóżku, a
ciocia niechcąco go dotknęła… Poza takimi małymi wadami wszyscy uwielbialiśmy
Żabę, która w wieku 10 lat nauczyła się „dawać łapię” i „aportować”. Gdy Żaba
miała 12 lat niespodziewanie zmarł wujek… Ciocia i psinka zostały same, bardzo
źle to znosząc (co niestety przyczyniło się do pogorszenia stanu zdrowia
cioci).  Często je odwiedzałam, niekiedy
u nich nocowałam. Po roku ciocia zachorowała na serce, często przebywała w
szpitalu, miała operację. Wtedy ja opiekowałam się suczką – wtedy jeszcze
bardziej zżyłyśmy się z sobą. Psinka cały tęskniła „swoją panią”. Mniej jadła i
była smutniejsza tak samo było przez pewien czas po wujka. W 2008 roku ciocia
miała skomplikowane operacje założono cioci bajpas oraz rozrusznik serca.
Niestety kilka tygodni po wyjściu ze szpitala zmarła, choć miała dobre wyniki i
dobrze się czuła…
Ciocia zawsze mi powtarzała (jak jej stan zdrowia zaczął się
pogarszać) „ że to ja mam najlepszy kontakt z Żabą – więc do mnie będzie
należeć decyzja co z nią zrobię”. Oczywiście, że ją „przygarnęłam” –
zamieszkała ze mną… choć nigdy wcześniej nie miałam żadnego futrzaka.
Na początku było jej i mnie bardzo ciężko. Razem
przeżywałyśmy tragedię… Siedziałam i płakałam tuląc psinkę. Na początku spała
ze mną na łóżku – ale po pewnym czasie musiała oduczyć się kilku swoich złych
nawyków. Po pierwsze przestała przynosić jedzenie na łóżko. Przestała warczeć
jak przesuwało się lub zabierało jej miskę z niedojedzoną karmą. Dostała swój
kojec do którego też po pewnym czasie się przyzwyczaiła. Tego wszystkiego musiała
się nauczyć w wieku 16 lat! Podziwiam ją za tą, jest mądrym i uroczym psem!
Często jak wychodziłam z nią na spacer – ludzie oglądali się za nią mówiąc
„zobacz maleńki dalmatyńczyk”. Tak Żaba w ogóle nie zmieniała – zewnętrznie czas
się dla niej zatrzymał 🙂 Po dwóch latach psinka zaczynała słabnąć, mniej
jadła, często była senna i często traciła równowagę i się przewracała… Nie
potrafiła schodzić ani wchodzić po schodach więc ją nosiłam. Opiekowałam się
nią, nie brałam pod uwagę że będę zmuszona ją uśpić… tak by się stało tylko
wtedy jakbym widziała, że bardzo cierpi.
Nadal zewnętrznie wyglądała jak szczeniak.
Pięć miesięcy temu – 6 wrzesień 2012 roku był najgorszym
dniem w moim życiu… będąc w pracy otrzymałam wiadomość, że moja mama nie żyje –
zawał w wieku 50 lat. Nie chorowała. Była Najcudowniejszą, Najwspanialszą osobą
na całym świecie… Moją najlepszą przyjaciółką…. Świat mi się zawalił… Nic nie
miało dla mnie znaczenia…
Przeżyłam to bardzo źle, dobrze że była ze w tym czasie
Żabka i rodzina. Psinka choć osłabiona zapewne odczuwała, że musiało stać się
coś złego… Mogłam się do niej przytulić, wypłakać, wypowiedzieć wiele
gorzkich słów… Po śmierci matki wprowadził się do mnie mój brat. Razem w trójkę
przeżywaliśmy żałobę… Tomek polubił psinkę, wiedział, że ona cierpi – starzeje
się z dnia na dzień. Pomagał mi się nią opiekować! Karmił ją; wynosił i znosił
ze schodów; sprzątał po niej (w tym czasie często nie utrzymywała swoich
potrzeb fizjologicznych). W listopadzie 2012 roku psince zaczęły wypadać żeby, powoli
traciła sierść… Opuchł jej pyszczek – nie mogła nic jeść – byliśmy u pani
weterynarz, zapewniła że jak tylko chcemy to możemy ratować psa. Dała jej kilka
kroplówek kazała przemywać przyzębie wodą utlenioną, karmić ją strzykawką. Nie
mogła uwierzyć, że pies ma prawie 20 lat. Dopiero jak zobaczyła Książeczkę
Zdrowia Psa to nam uwierzyła i przyznała, że takiego staruszka jeszcze nie
miała okazji spotkać :). Na drugi dzień Żaba zjada normalnie posiłek, ale
opuchnięcie nie schodziło. W kolejnych tygodniach 2 razy lała jej się krew z
dziąseł, cały czas traciła żeby i sierść. 31 grudnia 2012 roku pojechałam do
rodziny do Krakowa. Wieczorem 1 stycznia brat do mnie zadzwonił i powiedział,
że Żabą dzieje się coś złego… Tomek szukał w Internecie, ale nie mógł znaleźć
żadnego weterynarza który przyjmowałby w dzień świąteczny. W nocy z 1 na 2
stycznia Żabcia odeszła…
Wróciłam 2 stycznia do domu pogłaskałam ją i pocałowałam ją ostatni
raz… Wyglądała jakby spała. Odwieźliśmy ją do weterynarza…
Żaba przeżyła 19 lat – rocznikowo 20 lat. Przez cały czas
nawet jako staruszek wyglądała jak szczeniak. Była kochana, cudowna i urocza.
Choć miała swój charakterek i kaprysy 🙂 Przeszła wiele w swoim życiu,
potrafiła się wiele nauczyć w każdym wieku. Pomogła mi przetrwać najlepsze – na
przykład ukończenie studiów i najgorsze momenty w moim życiu – śmierć bliskich
osób. Wspólnie ze mną i moim bratem cierpiała. Była przy nas, a to jest
najważniejsze… Nie wyobrażam sobie, jak ja bym przeżyła tragedie które nas
dotknęły bez niej…, bez mojej czworonożnej przyjaciółki…
Żabusiu zostaniesz w mojej
pamięci na zawsze!

Teraz parę słów ode mnie: wybór był niesamowicie trudny, wszystkie historie naprawdę piękne i poruszające, a zwycięzca może być tylko jeden! Przeczytałam je parę razy i… komplet „Sklepików z Niespodzianką” powędruje do…

Kasi i jej Kumpla! 

Bardzo spodobała mi się ta króciutka, urocza opowieść, chociaż… myślę, że Kumpel to zaczarowany motyl, bo zwykłe rusałki nie żyją tak długo. 🙂 Kasiu, gratulacje, poproszę o adres do wysyłki. Książki powędrują do Ciebie, gdy tylko z drukarni otrzymam Lidzię.

A Wam jak się podobają opowiadania konkursowe? Które najbardziej?

PS. Następnym razem muszę podać w jakim formacie proszę o zdjęcia i tekst, żeby nie było problemów z kopiowaniem. Jednak wszystkie nadesłane prace wzięły udział w konkursie. Oczywiście musiała się sypnąć czcionka w trakcie wklejania maili, ale na bloggera nic już nie poradzę.

Może Ci się spodobać...

20 komentarzy

Jola 4 lutego 2013 - 17:01

Serdeczne gratulacje.Ja mam frajdę,że mogłam Wam przedstawić Foresta-niezgułę,niedojdę strasznie kochaną!

Odpowiedz
Marta 4 lutego 2013 - 17:44

Wszystkie opowiadania są śliczne i chwytają za serce. Serdecznie gratuluję!
Osobiście podziwiam Alicję, która zaprzyjaźniła się z pająkiem. Ja, gdy tylko widzę jakiegoś w mieszkaniu, od razu zaczynam swoje "Miiiiiiś, ocal zwierza, bo ja go zamorduję!" – wtedy mój KsięciunioBezKonia, jako wspaniały wybawca swojej księżniczki, przybywa na ratunek (tylko komu? heh), zabiera pająka i posyła go na spacer za okno.
Anita -> na studiach mieszkałam z przyjaciółką, która miała kota. Kiedyś niechcący wszedł nam do zmywarki. Dobrze, że nigdy jej nie zamykałyśmy, gdy oczekiwała na zapełnienie, zawsze zostawała jakaś szpara. My miałybyśmy kota wymytego w Calgonit…

Odpowiedz
A.nitka 4 lutego 2013 - 18:33

Hehe powszechnie wiadomo, że kot to zwierzę niezwykle czyste, więc w sumie nie ma się co dziwić 😛

A co do pająka to też podziwiam. Moja mama swojego czasu hodowała jednego w łazience ( przywiozła go przypadkiem z grzybobrania) i nie pozwoliła wynieść, bo muszki jej zżerał. Dopiero kiedy jej bratowa dostała ataku paniki i zagroziła się, że nie wejdzie pod prysznic dopóki pajączek nie zniknie znad lustra, mama łaskawie zgodziła się go przenieść do piwnicy 😉

Odpowiedz
Marta 4 lutego 2013 - 19:13

Nad jeziorem, pośród lasów mamy domek. Normalny, murowany, całoroczny, ze wszelkimi wygodami – powiedzieć można by, że wypas, no ale ale… nad jeziorem i w lesie 😀 Przyjechali goście i moja koleżanka zarządziła w gościnnym przesuwanie wszystkich mebli i wymiatanie spod nich wszystkiego. Ona na widok pająka robi się blada i z krzykiem ucieka gdzie tylko ją oczy poniosą. A do mnie miała pretensje, że w lesie pająki są 😀

Odpowiedz
A.nitka 4 lutego 2013 - 20:49

Taaaak urocze stworzenia. Ja w domu jakoś sobie z nimi radzę, ale kiedy już mnie zmuszą żebym pojechała na grzyby ( a zmuszać mnie trzeba, bo ja za chiny grzyba znaleźć nie mogę i się strasznie irytuję wracając z pustym koszykiem, gdy wszyscy mają pełne)to też mam ochotę uciekać. Biegam z kijem, badając, czy zaraz na mojej twarzy nie znajdzie się jakaś pajęczyna i piszczę za każdym razem, gdy jednak mój wspaniały przyrząd nie spełni oczekiwać i się "złapię". Jakoś na ich terenie nie jestem taka odważna 😛
A domu w lesie zazdroszczę, co tam pająki, ale w lesie… nad jeziorem… marzenie

Odpowiedz
Kasia 4 lutego 2013 - 21:05

Dziękuję dziękuję dziękuję dziękuję!!!
Adres wysłać na ten sam mail?

Myślę, że ma Pani rację, Kumpel jest zaczarowany. Przylatuje zawsze w odpowiednim momencie 🙂 W lipcu przyprowadził ze sobą kolegę, rusałkę żałobnik. Niestety tylko na kilka dni… Ale była równie przyjazna jak Kumpel!
Tylko tym motylom udało mi się zrobić parę pięknych zdjęć makro. Inne uciekają, kiedy tylko zbliżę się zbyt szybko… 🙁

Odpowiedz
Alu Tek 4 lutego 2013 - 21:54

Gratuluję Kasi.No nie wiem jakby moja Lula pajęczyca zareagowała na Kumpla:)ale nie…ona tylko świerszcze preferuje:))A swoją drogą pająki polecam wszystkim, którzy chcą"zwierzątko"w domu.Można wyjechac na wakacje na całe dwa miesiące i dłużej, a im tylko zapewnić wodę. Wiem, wiem, że Was nie przekonam do takiego zakupu ale ja ją naprawdę strasznie polubiłam i jakoś nie wyobrażam sobie żeby Luli z nami nie było:)

Odpowiedz
Anonimowy 4 lutego 2013 - 22:33

Ja nie mam jakoś problemu z pająkami – czasami wchodzą do domu jak do siebie i to takie… spore. Może nie tak wielkie jak Lula, ale za to nie tak kontrolowane, ale… rozumiem ludzi, którzy mają agorafobię, bo gdyby ktoś mi do oczka wpuścił rekina, albo do domu karalucha, chyba bym więcej progu Poziomki nie przestąpiła. Już i tak nie kąpię się nawet w jeziorach bo tam MOGĄ być rekiny (?!), a do morza (nawet Bałtyckiego) nie wejdę. Karaluchy traktuję najpierw krzykiem, później butem. (A może na odwrót?).
Ups, chyba Wasza silna, nieustraszona Kejt przyznała się do słabości.

Odpowiedz
Pręgusek 6 lutego 2013 - 16:12

Nie chodziło może przypadkiem Pani o arachnofobię? Chyba, że coś źle zrozumiałam..

Odpowiedz
Anonimowy 6 lutego 2013 - 19:42

Taak, już pisząc podejrzewałam, że coś jest nie tak. Ale to dlatego, że ja mam agorafobię. 😉

Odpowiedz
Pręgusek 7 lutego 2013 - 00:00

Naprawdę? To musi być Pani naprawdę ciężko…

Odpowiedz
Anonimowy 7 lutego 2013 - 00:17

To inny rodzaj agorafobii. Całkiem znośny. 😉

Odpowiedz
alison2 5 lutego 2013 - 11:05

Hmmm serdecznie gratuluję choć… trochę przykro mi się zrobiło że mojego kociaka i opowiadania tutaj w ogóle nie ma…

Odpowiedz
Anonimowy 5 lutego 2013 - 18:34

Jeśli to Ty wysłałaś dwa skany – zdjęcia i kociaka – to nie mogłam ich otworzyć, a program antywirusowy oszalał. Sorry. Zwykle zdjęcia przychodzą jako jpg, a tekst jako word lub txt. Nikt mi nigdy nie przesłał opowiadania w formie skanu.

Odpowiedz
alison2 7 lutego 2013 - 04:45

Nie wysyłałam skanów tylko worda i jpg… No cóż, teraz już nieważne, szkoda że tak wyszło.

Odpowiedz
Anonimowy 7 lutego 2013 - 11:24

Przyszło 17 zgłoszeń na konkurs. Dwie osoby przysłały worda i jpg i ich historie zostały opublikowane, jedna osoba przysłała pdf – jest o tym wzmianka. Twojej historii nie otrzymałam. Nie wiem, na jaki adres wysłałaś, ale ona nie dotarła.
Niby dlaczego miałabym jej nie publikować?
Ja również żałuję, że tak wyszło, ale sorry swojej winy tu nie widzę. Twojej też nie. Po prostu mail gdzieś zaginął.

To ostatni tego typu konkurs jaki organizuję, bo wszyscy, oprócz jednej osoby są niezadowoleni, a niektórzy urażeni. Naprawdę średnio się z tym czuję, a po co mi dodatkowe stresy?

Odpowiedz
Emilia Baczyńska 5 lutego 2013 - 19:20

Wszystkie opowieści są niezwykłe. Gratuluję autorką tak cudownych i oddanych zwierzaków 🙂
A pająka sama chciałam kiedyś mieć. Teraz już niekoniecznie, chociaż nadal uważam, że przydałby się kotek 🙂

Odpowiedz
Mała Mi 6 lutego 2013 - 20:39

Serdecznie gratuluję zwyciężczyni 🙂

Odpowiedz
puszka 6 lutego 2013 - 22:09

W końcu emocje ostygły i odważyłam się napisać co nieco o "Mistrzu". Jeśli jest pani ciekawa, to zapraszam serdecznie http://zapiski-grafomanki.blogspot.com/2013/02/katarzyna-michalak-mistrz.html

Odpowiedz
Anonimowy 7 lutego 2013 - 00:18

Genialna recenzja. Szczególnie ostatni akapit!!

Odpowiedz

Zostaw komentarz