Ta ankieta obok, w której domagacie się jednego artykułu dziennie, i to bardziej stanowczo, niż na przykład nowych ankiet, motywuje mnie do pracy nad sobą i nad blogiem. Oto nowy artykuł, trochę poważniejszy, niż dotychczasowe.
Powiedzcie mi, Kochane, dlaczego człowiek sam sobie jest największym wrogiem? Chyba nikt mnie tak swego czasu nie dołował, niż ja sama. Nic mi się w sobie nie podobało: ani oczy, ani włosy, ani usta, ani nos, ani nogi, ani piersi (po prawdzie to piersi nie miałam, więc co mi się miało niby podobać?), dosłownie nic. A, kurde, nieco daleko mi do Quasimodo!
Nie lubiłam siebie za charakter (choć powinnam docenić, że w ogóle jakiś mam), nie lubiłam za porażki, nie ceniłam zwycięstw, zawsze byłam nie taka, jak powinnam być.
Też tak macie, czy miałyście?
Pewnego dnia – opisuję to w „Sekretniku” – dostałam na warsztatach psychologicznych, czy innej terapii, zadanie: stanąć przed lustrem i powiedzieć, co mi się w sobie podoba. Luuuudzie… to było najgorsze pięć minut w moim życiu. Zwijałam się przed tym lustrem, gotowa prać swoje odbicie po twarzy. Bogu duch winne odbicie, jeśli ktoś mnie spyta. I gdy już się pozwijałam… wkurzyłam się na siebie.
Wróciłam do domu, usiadłam sama ze sobą przed lustrem i pogadałyśmy tak od serca. Że wcale nie jesteśmy takie złe, że bywamy – jeśli nam się chce – całkiem niebrzydkie, że przecież mamy cudownego synka, że jesteśmy dobrymi lekarzami, które kochają swoich pacjentów, że piszemy powieści, co z tego, że do szuflady, że niedługo – kiedyś, ale na pewno! – będziemy mieć własny domek, najwłaśniejszy i że ogólnie rzecz biorąc, jesteśmy okej. Ja i moje odbicie (nie to, że zaczęłam na „wy” do siebie mówić).
Od tamtej pory zaczęłam traktować siebie jak przyjaciółkę, nie jak wroga. Polubiłam się (trochę), zaczęłam się do siebie uśmiechać i powtarzać tej po drugiej stronie lustra: Jesteś, Kasiu, okej.
I ja Was proszę i zaklinam: polubcie się. Nie na fejzboku, ale tu, w realnym życiu. Stańcie się swoimi przyjaciółkami i zamiast się krytykować i dołować, chwalcie, dopieszczajcie dobrym słowem. Życie jest pełnie zawistników i nienawistników, którzy chętnie Was zglebią, obsmarują na forum, dobiją „dobrym słowem”, gdy i tak jesteście w dołku, ukradną Wam dobry humor, zostawiając w zamian poczucie winy, czy depresję.
Dlaczego dla przyjaciół jesteśmy łagodniejsi, niż dla siebie? Ja swojej przyjaciółce nigdy nie powiedziałabym tak okrutnych słów, jakie wyrzucałam sobie! Nigdy bym jej tak nie raniła! Dlaczego robiłam to własnej osobie?
Owszem, mam niejeden grzeszek na sumieniu, nie jestem Matką Teresą, ale… nie jestem też złym człowiekiem. Nikogo nie zabiłam, nad nikim się nie znęcałam, nie ranię celowo, z czystego sadyzmu, staram się postępować według Dziesięciu Przykazań nie dlatego, że jestem katoliczką, a dlatego, że się z nimi zgadzam. Pragnę żyć pięknie, odważnie i honorowo. I ta po drugiej stronie ma mi w tym pomóc, a nie przeszkadzać. To właśnie zrozumiałam pewnego dnia. I – choć sporo pracy nad sobą mnie to kosztowało – polubiłam siebie.
I Was zaklinam: zróbcie to samo! Zostańcie swoimi przyjaciółkami! Mówcie sobie dobre słowa na powitanie i na dobranoc. Nagradzajcie się za sukcesy, wybaczajcie porażki, miejcie dla siebie trochę litości, spełniajcie również swoje marzenia. Ja nagradzam siebie za każdą napisaną książkę, za wejście na „listy przebojów”, za trudne, ale udane spotkanie z wydawcą – dobry jest każdy pretekst, by być dla siebie dobrą. Niech to będzie bilet do kina (kiedy ostatnio byłam? a tak lubię…), czy buszowanie empiku, albo ładna nowa pościel – wszystko jedno, byle sprawiło przyjemność. Pamiętajcie, że szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko/mąż/teściowa. Bądźcie zdrowymi egoistkami: dajcie sobie prawo do odpoczynku, do łez – nie gardźcie sobą za chwile słabości, pozwólcie sobie na samotność, gdy jest Wam potrzebna. Mówcie głośno i wyraźnie, gdy coś się Wam nie podoba, ale… w tym wszystkim nie rańcie innych. Bo nie zbuduje się szczęścia na czyjejś krzywdzie.
Więc: kochaj i rób co chcesz, ale nie za cenę czyichś łez.
Howgh!
25 komentarzy
Zgadzam się w 100 %. Z własnego doświadczenia wiem , że najlepsze dni to te kiedy jest dobrze mi z sobą samą , ale niestety nie zawsze jest to proste…
Bo to tak jest, że najłatwiej krzywdzimy tych, których kochamy, bo oni nam zwykle wybaczają.
Parafrazując: kochamy siebie, więc sobie robimy emocjonalną krzywdę…
Ale muszę przyznać, że od kiedy pogodziłam się z faktem, że beze mnie szkoła się nie zawali, a mój małż również potrafi powiesić pranie (ale czemu tak brzydko!), jestem spokojniejsza. Czy to, że dopuszczam do siebie możliwość bycia nieidealną, oznacza – że troszkę siebie polubiłam?
Ja tą metodę stosuję od lat.Staję przed lustrem i powtarzam sobie-ale jesteś ładna i dobra.tylko nie daj sobie wmówić,że jest inaczej.jakoś dzięki temu leci.Świat stał się lepszy i bardziej przyjazny dla mnie!
No teraz tu…apetycznie 🙂
:*
Stronka wyjątkowo poziomkowa!!
A co do polubienia własnej siebie,to zgadzam się,że należy to zrobić. Troszkę trudniej jest,gdy już siebie zaakceptujemy,a bliscy próbują to wszystko zburzyć,nie wspierając nas i dokuczając, co na mnie nie działa mobilizująco,a wręcz przeciwnie.
A bez lustra się da? 😀 chyba będę musiała się wreszcie zmusić właśnie do takiej szczerej rozmowy z samą sobą, bo… mój charakter powoli (a gdzie tam powoli) zaczyna mnie denerwować. Tylko ta praca nad sobą… boję się, że i tak nic z tego nie będzie. Ale w takich momentach biorę w łapki 'Sekretnik' i zdzielam Idzię równo 🙂
"Pamiętajcie, że szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko/mąż/teściowa."
Tu droga Kejt przesadziłaś z tą teściową. Rozumiem, że to tak z rozpędu :)) Moja akurat czerpie satysfakcję z moich porażek.
A ja chyba wydrukuję sobie Twój post i powieszę koło lustra. Może wtedy będę pamiętać by być odrobinę łaskawsza dla siebie.
A tak z innej beczki- te poziomki są tak szalenie apetyczne i zwiastują lato… mmm….
Na teściową nie mam co narzekać 🙂 w każdym razie na razie :)A to zdanie powieszę na lustrze i na lodówce i jeszcze gdzieś gdzie w oczy będzie się rzucać – to tak żebym i ja siebie łaskawiej traktowała i żeby mąż jeszcze mocniej komplementami, spojrzeniami, i może jakimiś prezencikami 🙂 wspierał 🙂
Spojrzeć na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnąć się do siebie to czasami najtrudniejsza rzecz, jakiej można od siebie wymagać. Czasami samo podejście do lustra jest jeszcze trudniejsze. Dostrzeżenie w nas własnej przyjaciółki, polubienie siebie samej jest wielkim krokiem, na który nie zawsze ma się nie tyle chęć, co siłę.. Chciałabym kiedyś spojrzeć na swoje odbicie i mieć ten psychiczny luz, że po prostu całkowicie się akceptuję. Na razie uczę się tego dzielnie, chociaż są dni, że coś mnie w środku uwiera i jedyne o czym marzę to położyć się na kanapie i nakryć głowę grubym kocem. Ale chyba każdy ma takie gorsze dni w swoim życiu. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, żeby zrozumieć i pokochać nasze odbicie – nasza w tym głowa. No i nieoceniona jest pomoc naszych ukochanych bohaterek tworzonych przez Kejt. I chwała jej za to! ;o)
U mnie to "dohcodzenie do lustra i polubianie" trwało ładnych kilkanaście lat. Nie łam się. Dasz radę!
Ha,akurat chwilę wcześniej patrzyłam w lustro i w myślach narzekałam 🙂 No dobra, idę jeszcze raz trochę się polubić!
Ja również się zgadzam i to bardzo mocno. Tylko to wcale proste nie jest.
Mój małż na początku małżeństwa troskliwie zadbał o moje dobre samopoczucie i powiesił lustro w łazience na wysokości swojej twarzy. A że są między nami 33cm różnicy, musiałam się nieźle naskakać, żeby chociaż czubek swej głowy zobaczyć. I całe szczęście! Bo ten czubek był najpiękniejszy w mojej fizjonomii, więc – dopóki nie zmieniliśmy mieszkania – byłam chodzącą radością 🙂
Zgadzam się w stu procentach! Ale to takie trudne … polubić siebie? Już przestałam wierzyć, że to możliwe.
Oj nie podszedł Wam ten temat, nie podszedł. Nie łatwo polubić siebie, oj nie… Pocieszę Was: nikt nie obiecywał, że droga do marzeń będzie prosta, a że ta droga zaczyna się w naszych sercach i umysłach…
PS. Fakt, teściową wpisałam tak z rozbiegu. ;D
PS2. Karmicie rybki?
PS3. Kto ma chęć, niech skrobnie parę słów w Księdze Gości. Po toć ona jest.
PS4. Do pracy nad sobą rzeczywiście polecam "Sekretnik" i raczej bez lustra się nie da.
Te rybki niedługo pękną z przejedzenia :))
A ja jakoś zazwyczaj siebie lubie. 😉 Może nie prawie sobie komplementów i nie uważam siebie za ósmy cud świata, ale nie narzekam… Chyba najgorzej jest właśnie kiedy inni mówią Ci że jesteś słaba i na pewno robisz źle (chociaż Ty głęboko wierzysz że robisz dobrze). Wtedy patrzysz w lustro i zastanawiasz się czemu jesteś taka a nie inna… czemu jesteś słaba i nie umiesz się bronić… Ale takich dni całe szczęście jest mniej niż więcej. A tak serio to wydaje mi się, że to czy siebie lubimy zależy też od tego jak jesteśmy traktowani od dziecka przez osoby z naszego otoczenia. Bo jeśli od początku budują w nas poczucie własnej wartości to jest łatwiej siebie polubić… bo gdzieś to mamy zakodowane… a jeśli komuś niestety gwiazda nie sprzyja i od początku słyszy że jest dnem, to wybaczcie Kochane ale chyba takim osobom najtrudniej uwierzyć w siebie, a co za tym idzie polubić.
Ja miałam szczęście być tą pierwszą… chociaż nie zawsze jest różowo i zamieniłabym kilka cech… ale z drugiej strony czy rzeczywiście warto oddawać optymizm i ślepą wiarę w innych? Może tylko powinnam troszkę popracowąc nad tym… Hmmmm… 😉
Pozdrawiam
PS. Ja nakarmiłam i chyba nawet się zaczyna spełniać… (wow?)
Dzieci nie mają wyjścia, muszą ślepo wierzyć innym, bo tak są zaprogramowane. I potem w lustro nie mogą patrzeć, bidoki… 🙁
Tak sobie czytam i rozmyslam,kiedyś, dawno temu ,napisałam na swoim blogu o tym,że przyjacielem trzeba swoim być, nie wrogiem.
I tak sobie myślę,że chyba sama do siebie to napisałam…
Dlaczego?
Hmmm … bo bywa,że czasem siebie nie lubię?
Ale uczę się,aby było inaczej,bo przecież wiem,że ze mnie fajna babka, a to nielubienie,to nic dobrego.
A tak przy okazji, dzięki twemu wpisowi Kasiu, może powrócę do pisania bloga.Zaniedbałam go troszkę,ale mam tyle zajęć i ciągle wymyślam nowe(teraz rękodzieło),że odpuściłam.
Se zaraz nakarmię rybki,coby mi pomogły w działaniu 😉
Pozdrawiam Ewa M – DEBEŚCIAK- tak na siebie mówię, i tak mówią do mnie moje kochane osoby.Zaraz lepiej.
Debeściak i tej wersji będę się trzymać!!!
http://ewerysta.blog.onet.pl/Czy-jestes-swoim-przyjacielem,2,ID385359407,n
Anonimowy Febie (czyli moja najulubiona Ewo M), pisz bloga, karm rybki i głaszcz siebie słowami. To Ci rzecze Kejt El jak Lesiecka. 😀
A ja się tak bardzo pokochałam, że wbijam moim chłopakom, że jestem najpiękniejszą, najmądrzejszą kobietą w naszym domu 🙂
Moja mama zawsze do nas mówiła: ty jesteś moją najkochańszą najstarszą córką, a ty jesteś moją najkochańszą najmłodszą córką, a ty – moim najkochańszym synem, i pedagogiki ani psychologii nie kończyła (jest zootechnikiem) 🙂
Ja też chcę być taką mamą!
Kejt kochana dziękuję za ten artykuł. Przywołałaś mnie nim do porządku…
Do usług, Klotildko, do usług. :*
Wcale nie jest łatwo polubić siebie, ale gdy to już się stanie… kurcze, dziewczyny! jest o niebo lepiej 😉