Lubię się śmiać. Co tydzień zasiadamy z Patinkiem przed tv i oglądamy Kabaretowy Klub Dwójki. Ja zaśmiewam się z niektórych skeczy do łez, synek patrzy to w telewizor to na mnie, niepewny, czy śmieję się, czy płaczę, aż muszę go uspokajać (a przy okazji i siebie). Ostatnio oglądając TO po prostu wpadłam pod stół. Razem z dzieckiem. Genialne! 😀
Do napisania tego artykuliku nastroiło mnie radośnie zdjęcie dzieciaków na pontonie i ewakuującego się zeń kota. Oczywiście część komentujących to zdjęcie oburzała się, że „jak tak można kota maltretować?!” (mniejsza, że kot doklejony fotoszopem…).
Ale nie o tym chciałam.
Teraz będzie poważniej. Poczucie humoru w narodzie spada. Drastycznie. Teraz, żeby broń Boże ktoś nie odebrał naszego żartu serio, potrzebny jest :). Jeśli żart jest bardziej żartobliwy, trzeba dokleić :D. Jeśli piszemy coś z przymrużeniem oka, żeby ktoś nie zrozumiał tego poważnie, należy postawić ;). I tak dalej. Aż się boję w moich książkach pisać z humorem, bo niektóre Czytelniczki (nie mówię tego o Was, moich Czytelniczkach-Blogowiczkach, bo już Was sprawdziłam – MACIE poczucie humoru) nie rozumieją żartów! Nie rozumieją kpiny, ironii, przymrużenia oka, humoru sytuacyjnego… A przecież nie mogę zaznaczać w przypisach „*to taki żarcik”!
Zgroza mnie ogarnia na myśl, że młode dziewczyny, zamiast cieszyć się życiem, życzą sobie czytać o ludziach poważnych, dojrzałych emocjonalnie (okraszając recenzję dobrą radą: „może niech autorka zmieni środowisko, to będzie pisała poważniejsze książki”), a nie naiwnych, roztrzepanych, kochających, niezdecydowanych, pełnych rozterek i takich tam, Patrycjach tudzież Ewach (nie mówiąc o Bogusi, czy Gabrysi). Bo ja nie potrafię pisać na smutno. Sorry.
Nie wiem czemu nie podobają się recenzentkom zdrobnienia. Ludzie, to jak Wy mówicie do siebie na co dzień? Małgorzato? Magdaleno? Katarzyno? Do mnie wszyscy, absolutnie wszyscy zwracają się Kasiu lub pani Kasiu, z opcją Kasiunia, Kasieńko, Katarzynko, Kaśku, Kajeczko. Nie będę więc o moich kochanych bohaterkach pisała per Bogusławo, czy Gabrielo! Sorry po raz drugi.
Ja lubię się śmiać, lubię czytać pogodne książki (dobrze kończące się), lubię oglądać komedie (także romantyczne, bo czemu nie?), lubię buszować po necie w poszukiwaniu śmiesznych filmików i zabawnych zdjęć. I powiem Wam, że to poczucie humoru – w połączeniu z moim pechem i zdolnościami do przyciągania nieprawdopodobieństw – czasem mi życie ratuje. Gdybym nie umiała śmiać się z siebie (a wierzcie, że jest to trudne), pozostałoby mi wyciągnąć gumkę z majtek (a teraz już majtek na wyciąganą gumkę nie robią, więc miałabym problem) i strzelić sobie w głowę.
A czy Wy potraficie się śmiać?
Potraficie mieć dystans do samych siebie?
W tych dziwnych, niezbyt radosnych czasach…?
PS. Wiecie co? Ja Wam dokończę historię z Fuerteventurą, gdzie już trzeciego dnia padłam od sprayu przeciw mrówkom i karaluchom, byście mnie dogłębnie zrozumiały. Otóż wróciłam po przechorowanej nocy z kliniki (gdzie lekarz musiał mi się wbijać dożylnie dwa razy, bo za pierwszym mu nie wyszło), marząc tylko o tym, by paść do łóżka i spać. Nie mogłam. Pokój czekał na sprzątaczkę. Ja też. Następne sześć cholernych godzin. Myślę sobie „pójdę na obiad, wypiję choć czekoladę na gorąco, taki ciepły okład sobie zrobię”, poszłam, stanęłam w kolejce do maszyny kawowo-czekoladowej, nalałam filiżankę synkowi starszemu i… dla mnie czekolady zabrakło. Musiałam wlec się (jeszcze bardziej chora) do drugiej sali… Po tych sześciu godzinach, gdy pokój już sprzątnięto, marzyłam tylko o gorącej kąpieli (bo cały czas mną telepały dreszcze, rozumiecie: wczasy w ciepłych krajach) i długim śnie. Wchodzę do wanny, odkręcam wodę, czekam, czekam aż i… tego dnia nie było ciepłej wody. Rozumiecie już dlaczego ja MUSZĘ mieć poczucie humoru?
26 komentarzy
Kasiu,Kasieńko,ja tam lubię Twoje poczucie humoru,zdrobnienia i wszystko inne.Może dlatego ,ze już stara du… jestem?Młode dziewczyny bez poczucia humoru są bidne!Próbowałam pisać dziennik w Twoim Stylu.Po pierwsze odczułam taka potrzebę i miałam nadzieję na znalezienie przyjaciół.Napisałam pierwszy wpis i użyłam kilku zdrobnień typu-herbatka,ogródeczek itd.Notki,jakie się pod moim wpisem pokazały w pierwszej chwili mnie wkurzyły/np.przesłodzony wpisik.Po co Ci taka herbatka itd,/Potem pomyślałam sobie,że świadczą o "maleńkim rozumku"wpisujących.Skasowałam posty i tak moja kariera blogowiczki się skończyła!
Nie lubię ponuraków. Wiem, że tacy też muszą być na świecie i żyć wśród ludzi, ale niech sobie żyją spokojnie gdzieś dalej. Jestem DUMNA z tego, że mam poczucie humoru (specyficzne, a jakże, bo nie każdego śmieszą moje żarty) i potrafię śmiać się z siebie!!! A moją ulubioną komedią jest "Co ludzie powiedzą", a to też o czymś świadczy, kto oglądał ten wie.
A tak a propos zdrobnień, to moja córka Alicja była już Aluśką, Luśką, Alutkiem, Lilkiem itd
Poczucie humoru potrzebne jest:) trzeba się umieć cieszyć i śmiać, żeby życie nie było ponure. Mam takiego przyjaciela, kiedyś byliśmy nierozłączni, teraz trochę inaczej, bo wyjechał za granicę, ale wracając, Marcin jest świetny. Nie spotkałam jeszcze takiego człowieka jak on, robi sobie po prostu żarty z samego siebie. Pogrąża się. Sam. Ale i tak go uwielbiam 😉 cóż Twoja historia nieco drastyczna, ale z perspektywy czasu.. 🙂 śmiech to zdrowie (jak to kiedyś mawiałam "póki mama się nie dowie", tata mi to podsunął;)) Cieszę się, że piszesz takie pozytywnie zakręcone i bądź co bądź optymistyczne książki (choćby nie wiem, jaka grobowa była chwila Ty i tak przyklejasz swoim stylem pisarskim uśmiech na mojej twarzy), bo teraz raczej rzadko się takie spotyka, a przecież radość w życiu jest potrzebna! 🙂 Pozdrawiam Paulina M.
To prawda, niestety. Ludzie nie potrafią już śmiać się sami z siebie. Co dziwne, bo wyśmiewanie innych przychodzi im już z wielką łatwością.
Zakochałam się w poczuciu humoru mojego mężczyzny, jego autoironia powala mnie na kolana i doprowadza do łez:) wolę otaczać się takimi pozytywnie zakręconymi ludźmi niż pesymistami-smutasami.
Dlatego taż jestem wielką fanką Twojej twórczości Kasiu. Jest w niej mnóstwo właśnie takiego humoru jaki lubię.
Śmiejmy się z siebie i swoich przywar, przecież śmiech to zdrowie:) a kilka zmarszczek mimicznych nikomu nie zaszkodzi:D
Pozdrawiam
Kasiulka w takich sytuacjach człowiek musi się śmiać, bo inaczej by zwariował i faktycznie strzelił sobie gumką od majtek w czoło 😀 Kto nie potrafi się śmiać z takich (własnych) sytuacji, temu naprawdę współczuję… Znam ludzi koszmarnie poważnych, nie rozumiejących żartów, a już śmiech to zakazany… Czasami jak tak idę ulicą rano do pracy i śmieje się od ucha do ucha, ot tak bo mróz mnie szczypie w nos, bo jest te -20 stopni, a ludzie patrzą na mnie jakbym właśnie spodkiem latającym wylądowała na ich smutnej planecie, to aż mi się ich żal robi… Dlatego niezrażona uśmiecham się i do nich i z ulgą widzę, że przynajmniej co 3 osoba odwzajemni beztroski uśmiech 🙂
Widzę że to co chciałam napisać pod tym wpisem zostało już częściowo powiedziane.
Dodam więc tylko, że najbardziej książki osób takich jak Ty Kasiu, umiejących się z siebie śmiać, wkurzają tych którzy tego nie potrafią. A to już ich problem. Musi im się żyć naprawdę ciężko.
Z drugiej strony, po co ktoś kto lubi ponuraki sięga po książkę z uroczą okładką i pogodnie brzmiącym tytułem? No ja się pytam. A potem wypisuje że za wesołe.
Osobiście wesołe książki lubię, czytuję i czytać będę. A tych co nie przepadają wypada tylko odesłać do innej lektury. Nikt nikogo nie zmusza, nie ma co na siłę mierzyć Kasiowych książek miarą ponuraków.
Pozdrawiam
Śmiech to zdrowie :))
Szkoda, że moja teściowa tego nie rozumie i zawsze ma minę ponurą. Na samo "dzień dobry" robi mi się słabo. I tak sobie myślę, że biedni są ci ludzie, którzy nie potrafią się śmiać. Powinno im się chyba współczuć i zapisywać napar z grzybków halucynków albo inne LSD :))
Ja tam wolę pogodne książki i filmy, bo w życiu człowiek ma wystarczająco dużo stresu i smutku – one mi słodzą życie. A przygody masz niesamowite,ale nie zazdroszczę!
Trochę mnie rozweseliłyście 😀
A.nitka, no właśnie!, nie rozumiem po kija smutas wiecznie skrzywiony bierze taką Poczekajkę do ręki, zbulwersuje się (publicznie oczywiście), że naiwna, za wesoła i za dużo zdrobnień, po czym… bierze następną moją książkę, poskarży się na blogu, że znów się męczył, po czym… bierze trzecią etc.!
Ale ja już wiem, po co. Przyuważyłam taką jedną "smutną" – ludzie się w ten sposób lansują. Mogą potem pisać pod wszystkimi pozytywnymi recenzjami, że "a ja się męczyłam z tą książką, bo…", "a ja mam zupełnie inne zdanie, bo…". Rozumiecie: na tle dobrych opinii sobie zabłysną. Smutne to, ale prawdziwe…
Przeraża mnie tylko, że właśnie wśród młodych jest moda na skrzywioną twarz!
Co to, to się nie zgadzam.Sama jestem młoda ( a przynajmniej tak uważam,mając te swoje dwadzieścia parę lat) i sama nie lubię ponuraków. A ja traktuje śmiech i humor jako środek na wszystkie złe chwile…także widocznie mnie nie dotyczy"moda na skrzywioną twarz".
Ej, a czy ja tam, w artykule, nie zaznaczyłam wyraźnie, że moje spostrzeżenia Was, moich blogowiczko-czytelniczek nie dotyczą? 😉
Oj przecież żartowałam 😀
Jestem młoda ( mam 22 lata 🙂 ale pewnie taka 18stka powiedziałaby, że stara… ale nie o to chodzi) i UWiELBIAM KSIĄŻKI, w których jest MNÓSTWO poczucia humoru, gdzie mogę się pośmiać 🙂 i chodzić
później przez cały dzień z uśmiechem na twarzy 🙂
A książki pani Kasi są wręcz fenomenalne – nie można się przy nich nudzić, ciągle coś się dzieje :), jest przezabawnie 🙂
Oby tak dalej 🙂
Struś
Jeśli chodzi o poczucie humoru, to w pełni zgadzam się z Wami.
Gdyby nie to, w mojej pracy zwariowałabym po tygodniu, a mój gabinet świeciłby pustkami. Żartuję z "moimi" dzieciakami, robię im czasami psikusy, bo tak łatwiej dotrzeć do gimnazjalistów. Z resztą nie wyobrażam sobie, jak mówię do ucznia: "Kowalski, niepomiernie wzburzyło mnie twoje zachowanie. Nic z ciebie nie będzie. Skończysz w więzieniu", itp. Oczywiście, że czasami sobie na moich łosiów pokrzyczę, zwłaszcza wtedy, gdy komuś lub sobie świadomie robią krzywdę (a tego nie znoszę), ale zdaję sobie sprawę, że uśmiechem więcej zdziałam.
I – z czystym sumieniem muszę przyznać, że w tej "normalności" utrzymują mnie, Kasiu, również Twoje książki 🙂
Ja jestem osobą , która (stety lub niestety ) śmieje się z niemalże wszystkiego w wielu dziwnych sytuacjach. Ostatnio z przyjaciółmi dostaliśmy "totalnej głupawki" w metrze. Naprawdę miny współpasażerów bezcenne. I tak dużo by wymieniać , ale naprawdę warto się śmiać bo jak mówi moja przyjaciółka dzień śmiechu to dzień życia dłużej 😀 Zdecydowanie lubię wątki humorystyczne w Pani książkach baa uważam , że łatwiej jest wzruszyć kogoś niż rozśmieszyć 😀
Jeśli mogę się wtrącić, metro chyba ma taką aurę ;)Wbrew pozorom to wyjątkowo dobre miejsce by się solidnie pośmiać.
Pozdrawiam
Generalnie każdy środek komunikacji tak działa 😀
Nawet winda.
Poczucie humoru w moim życiu jest mile widziane. Lubię się śmiać wszem i wobec, czy to z jakiegoś żartu (choć te b. rzadko mnie rozśmieszają), czy też z samej siebie. Jeśli chodzi o literaturę, którą preferuję, to bywa to dość różnie.
Życie doświadczyło mnie dość mocno i być może dlatego zdarza mi się sięgać po literaturę, która nie zawsze bywa optymistyczna, a wręcz przeciwnie. Doceniam jednak rozluźniające książki, z którymi spotkanie również jest dla mnie ważne. Być może bywają momenty, które mi się w nich nie podobają. Nie mniej jednak cieszę się, że one istnieją i pozwalają mi oderwać się od rzeczywistości, która bywa totalnie różna.
Życie doświadcza wszystkich. Jednych bardziej, drugich mniej. Ale nawet ci piękni, bogaci, sławni, z pierwszych stron gazet potrafią mieć przechlapane. Patrz: Whitney Houston. Mimo wszystko trzeba się uśmiechać do życia, a ono w końcu uśmiechnie się do nas. 🙂
Mówią,że śmiech to zdrowie:D W pracy co rusz mogę się nieźle pośmiać,bo to o co potrafią ludzie zapytać w empiku jest czasem powalające,…,
dzięki za wstawkę z LIMO,uwielbiam ich skecze,jak że dobra satyra polaków na lotniskach zagranicą,…,latając to tu to tam,niestety,muszę stwierdzić,że łatwo rozpoznać krajan na lotniskach i w samolocie, "państwu się wszystko należy"
a dzieciaki suuuuuuuuuper:D Kotek też przy okazji,nawet jeśli wstawiony
a Ty Kasiu pisz dalej tak jak pisałaś,bo Twój humor jest REWELACYJNY,na nie jedną historyjkę z Twojej książki,sprzedałam Twoje Dzieło:DDDD
buziaki
Krysiuniu, tylko nie mów, że nasz autorkę i że te historyjki przydarzyły się właśnie jej! 😀
"Czasami jest słońce
Czasami jest deszcz
Czasami jest mrocznie
Czasami jest wiersz
Wszystko zmienia się
Na przemian
Raz jest dobrze, a raz nie
Słońce wschodzi i zachodzi
Zawsze każdy inny dzień
Będzie dobrze, jeśli zechcesz
Jeśli tylko tego chcesz"
Uśmiechajmy się jak najwięcej. A gdy czasem dopadnie chandra, albo i gorzej (bo rożnie bywa) to poprawiajmy sobie humor.
Jak się da. Dobrą, ciepłą książką (jak Twoje Kejt) gorącą czekoladą, kabaretem, komedią, spacerem w słońcu i co tam komu do głowy wpadnie.
Ja lubię wygłupiać się z synem. Kto zrobi głupszą minę np (uwieczniamy się często na zdjęciach w telefonie), albo kto wymyśli głupszy wierszyk. Zaśmiewamy się do łez, aż brzuchy bolą.
Są ludzie nieszczęśliwi i smutni, którzy nie potrafią się ani śmiać z siebie ani uśmiechać do ludzi. Można im albo pomóc odzyskać radość i pokazać piękno tego świata (jeśli los postawi takiego na naszej drodze), albo omijać ich szerokim łukiem (bo niektórzy lubią być nieszczęśliwi).
Również uważam, że jeśli ktoś przeczyta jedną Twoją książkę i nie podoba się to co czyta, to po co czas traci (i pieniądze) na następne. Hę?
Jak ma potrzebę pisania jak to źle i strasznie to chyba są w internecie jakieś strony i blogi co się podołować można.
Z moim synem nie muszę się wygłupiać, wystarczy, że zabiorę go ze sobą na wczasy… ;D
Moja odpowiedź na Twoje pytanie Kasiu,brzmi- TAK. Potrafię się śmiać z siebie,potrafię chodzić tak jak Klaudia z uśmiechem na twarzy. Śmiech i uśmiech powodują,że wiele rzeczy łatwiej udaje nam się załatwić:) Nie wyobrażam sobie ,tak jak Wy Dziewczęta,że mogłabym żyć bez radości,że wszystko miałoby mnie drażnić, a w stosunku do siebie i ludzi nie miałabym luzu. Wykitowałabym po jednym dniu:P
A więc parafrazując pewnego pana: "Cieszcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny!";)
A moze to prostu chodzi o to, ze ksiazki smutne, czy tez powazne uzmyslawiaja ludziom, ze nie jest im tak zle jakby sie wydawalo. Ze jest ktos komu wiedzie sie gorzej, badz tez przezywa tragedie, ktore ich na szczescie nie dotknely. Dostaja wiec pozytywnego kopa, ktory pomaga im isc do przodu. Ksiazki Kasi natomiast, oprocz tego, ze sa niesamowicie pozytywne, pozwalaja marzyc. Sa wiec dla czytelnikow zawieszonych w chmurach, dla tych, ktorym chodzenie po ziemi sprawia trudnosc, a wrecz jest im to niemile. Ja sie pod nimi podpisuje! Cale zycie bylam i jestem niepoprawna marzycielka. I…..moje marzenia w wiekszosci (przynajmniej te grubsze) zrealizowaly sie!!! Mam jeszcze jedno czy dwa, ale musze na nie jeszcze troche poczekac. Bo nie myslcie, ze to tak latwo…realizowac marzenia. Trzeba duzo cierpliwosci i wytrwalosci. Ale trzeba tez gleboko w nie wierzyc. Marzyc i wierzyc….ale sie rozpisalam. Chcialabym tylko jeszcze powiedziec, ze zycie daje nam nie tylko te piekne wrazenia. Czesto musimy podjac wyzwania, dzieki ktorym jednak doroslejemy, stajemy sie lepsi wewnetrznie. Zycie jest jak waga, wszystko musi byc wywazone i zbilansowane. I to tez znajdujemy w ksiazkach Kasi. Pamietajcie! Po kazdej burzy wychodzi zawsze slonce…predzej czy pozniej…