… to dni urodzin moich dzieci. I nie piszę tego, bo w Dniu Matki tak wypada. Naprawdę moment, gdy przytuliłam pierwszego synka, a kilkanaście lat później drugiego, nie może się równać z niczym. To były dwie chwile największego szczęścia, jakiego doświadczyłam.
![]() |
Dwa jednodniowe pisklątka: Andrzej i Patryk |
Wam życzę jak najwięcej takich chwil, moje kochane, wspaniałe Mamy-Czytelniczki.
:* :*
Żartowałam: będzie na pewno, tylko nie tak szybko, jak planowałam. Ale od początku… Tam gdzie zazwyczaj kończę moje powieści nie ma ani TV, ani intenretu, ani żadnych innych rozrywek, które mogłyby odwrócić moją uwagę, czy pozwolić uciec mi od pisania. Jestem tylko ja i mój laptop. Książka, nad którą pracuję. Photoshop i kilka tysięcy zdjęć, nad którymi mogę posiedzieć, gdy robię sobie przerwy oraz… książki, które zaczęłam, czekające na swój czas. Ostatnio zebrałam je do jednego folderu i okazało się, że jest takich tytułów – tak, tak, mają już swoje tytuły, bohaterów, pierwsze rozdziały – dokładnie 16. Mam więc do napisania 16 książek, oprócz tych, które już są wpisane w plan wydawniczy. A ktoś mnie kiedyś pytał w ramach jakiegoś wywiadu, czy mi się pomysły nie skończą.
Nie. One ciągle się zaczynają, tylko czasu brak.
Wracając do tematu: siedziałam w mojej samotni ze „Spełnienia marzeń!” i żeby odpocząć od pisania, zaczęłam… czytać. „Miasto Walecznych”.
Kurczę, dziewczyny, gdy zebrałam w całość wszystkie pliki, prolog, początek, luźne epizody, otrzymałam ponad 400 stron książki. Nawet 450… Dobrej, wciągającej, poruszającej książki, która dała znać: przyszedł mój czas.
W moim umyśle, czy raczej sercu od tamtej chwili trwa mała rewolucja: wszystko domaga się dopisania brakujących rozdziałów, rozwinięcia i zakończenia poszczególnych wątków, czyli po prostu wydania „Miasta Walecznych” i jego drugiej części (bo będzie tego z 700 stron), czyli „Miasta Niepokonanych”.
Pierwsze, co zrobiłam wróciwszy do domu, to zebrałam wszystkie nagromadzone przez lata materiały, a niektóre z nich to rzeczy unikatowe.
Na przykład oryginalny „Biuletyn Informacyjny”, który kupiłam w antykwariacie akurat tego dnia, w którym pisałam epizod o wybuchu powstania w Paryżu. Pamiętam, że to było niesamowite: moja bohaterka biegnie do znajomego Francuza z tym „Biuletynem” w ręku, krzycząc, że w Paryżu wybuchło powstanie! A ja mam przed sobą ten właśnie numer… Absolutnie niesamowite doznanie…
Dwie dedykacje od Anny Eriksson, która była łączniczką w legendarnym Batalionie „Zośka” od pierwszego do ostatniego dnia Powstania. Wierzcie mi: gdy Ktoś taki jak Ona, którą szanuję i podziwiam całym sercem, mówi o mnie „moja przyjaciółka” jest to bardzo… wzruszające.
Oryginalny plan Warszawy, bodajże z 1935 roku, który kupiłam na Allegro, żeby „poczuć”.
To wszystko są rzeczy inspirujące, wręcz wołające: Pisz, Katarzyno! Pisz! A teraz materiały, z których już korzystałam, albo będę korzystać – wierzcie mi, równie ciekawe:
Mapka, którą zeskanowałam z większej mapy, potrzebna mi do jednego tylko epizodu, na którą naniosłam pozycje naszych i wroga – takich mapek mam więcej. Wy tego w książce widzieć nie będziecie, ale ja dzięki temu dokładnie wiem, gdzie, kiedy, którędy, jak wycofywali się Powstańcy, jak odbijali utracone pozycje etc. Nie. Chyba jednak to zobaczycie, tak jak widziałyście atak terrorystów na konwój PCK w „Nadziei” – wtedy też naszkicowałam podobną mapkę – a mój konsultant, który przeżył taki atak, po przeczytaniu tego fragmentu zapytał z niedowierzaniem: Ty tam byłaś, czy co?
Tak. Byłam. W jakiś sposób byłam…
Na koniec trzy stosiki. Książki, które kupiłam albo dostałam. Czasem wspaniali ludzie otwierali swoje zbiory i mówili: Pani Katarzyno, proszę się częstować. Proszę brać to, co będzie pani potrzebne do tej powieści.
Jeszcze muszę te zbiory o parę pozycji uzupełnić. Brakuje mi genialnych „pomarańczowych książeczek” jak je nazywam, czyli „Powstanie Warszawskie 1944 Wybór dokumentów” – nie zdajecie sobie sprawy, jak niesamowitą lekturą może być właśnie przedruk oryginalnych dokumentów, rozkazów, obwieszczeń etc… Czytałam je jak najbardziej wciągającą powieść i parę „kwiatków” stamtąd na pewno w mojej powieści umieszczę… Mam też komplet „Biuletynów Informacyjnych” z lat 44-45 (również przedruk) i też już nie mogę się doczekać, gdy do nich zasiądę…
Mam unikalne albumy (przyznam, że niektóre zdjęcia po prostu roztrzaskują serce…), mam niepozorną książeczkę napisaną przez Niemca, który „sprzątał” na Woli – zajrzałam do niej raz, rzuciłam okiem na opis „akcji”, na zdjęcie obok i… nie mogłam więcej czytać, ale będę musiała, bo chcę by o pomordowanych wtedy kilkudziesięciu tysiącach ludzi ktoś pamiętał). Jest pamiętnik „dobrego Niemca”, oficera, który sądząc po tytule, starał się ratować każdego – chciałam zajrzeć do tej książki, ale po poprzednie, tej „niepozornej” nie byłam już w stanie i na koniec jest mój mały czarodziejski notesik, w którym mam notatki do „Miasta Walecznych”. Obejrzyjcie sobie moje stosiki, a ja przejdę potem do drugiej części tytułu tego wpisu…
To właśnie miała być niespodzianka nr 2: „Miasto Walecznych tom1”, wydane na Boże Narodzenie tego roku. Bądź co bądź mam już 90% książki, ale… to pozostałe 10% jest równie ważne, co reszta i muszę nad nim przysiąść na nieco dłużej, niż nad – gotową wydawałoby się – książką.
Oto, co przede mną, nim dokończę tom 1 i zabiorę się za 2:
– specjalna sesja fotograficzna na okładki obu tomów (mam nadzieję że autorem zdjęć będzie znakomity, genialny fotoreporter, któremu bardzo się ten pomysł spodobał)
– przejście kanałami ze Starówki do Śródmieścia – trzymajcie za mnie kciuki, szczurów się specjalnie nie boję, będę pod opieką przewodnika i to pewnie niejednego, ale… może być to traumatyczne
– kilka filmów obejrzanych w małej sali kinowej jedynie we własnym towarzystwie – tak, żeby „zanurzyć się” w te filmy, starannie dobrane, nie mogę mieć obok siebie żujących popcorn, znudzonych gimnazjalistów, muszę być sama. Przeżycie będzie pewnie podobne do przejścia kanałami
– lektura wszystkich powyższych książek, od okładki do okładki i spisanie wszystkich odnośników, gdzie opieram akcję na faktach – mrówcza praca…
i na koniec najgorsze, co mnie czeka, a co sobie sama chcę zafundować:
– więzienie na Rakowieckiej, w jednej z cel, w których byli więzieni albo mordowani nasi Bohaterowie. Bo „Miasto” nie kończy się na Powstaniu, a na… (tu musiałabym zdradzić zakończenie)… Kończy się parę lat po wojnie. Tyle mogę powiedzieć. I myślę, że zejście do podziemi mokotowskiej katowni będzie gorsze, niż kanały, bibliografia, „niepozorne książeczki” i cała reszta.
A na to potrzebuję czasu…
Tak więc zamiast dokończyć przynajmniej pierwszy tom i oddać go w Wasze ręce jeszcze w tym roku, wyślę moje zbiory na koniec świata i do nich dołączę, zaś Wy dostaniecie na Święta „Amelię” i jeszcze coś, co powinno się Wam spodobać.
Ale o tym kiedy indziej…
Kurczę, naprawdę „zapadłabym się w Miasto i to byłoby niesamowite” już teraz, ale taką książkę pisze się raz w życiu.
Wracam więc do pogodnych obyczajówek…
„Miasto Walecznych” nadal musi czekać na swój czas…
Od paru dni wiedziałam, że rosyjski Wydawca wypuszcza na rynek „Rok w Poziomce”, znany nam jako „God w Romaszkie” – tak przetłumaczyła fragment zaprzyjaźniona tłumaczka. Wysłaliśmy jakiś czas temu pierwsze dwa rozdziały ładnie oprawione do paru największych wydawnictw rosyjskich i z jednym została podpisana umowa.
Pamiętacie „Romaszkę”, czyli „Rok w Rumianku” (bo Poziomka tłumaczyła się na rosyjski słabo)? Przypominam:
I oto dowiaduję się, że na dniach wychodzi…. hmmm…. „Ziemlianicznyj God” (Truskawkowy rok) z okładką, którą zobaczycie, jak rozwiniecie stronę (żeby było większe zaskoczenie ;))))
Przyznam, że najpierw jęknęłam „O Jezu…!” (stąd tytuł wpisu). Przyjaciółka zaczęła mnie pocieszać, że okładka wygląda jak „Plastusiowy Pamiętnik”, a kto nie lubi „Plastusiowego Pamiętnika”? Otóż JA!! Ja nie lubię Plastusia na Poziomce! Ale potem zajrzałam na stronę książek rosyjskich i… okazało się, że okładki ich książek są takie, albo znacznie gorsze. Poza tym ten Wydawca wie, co robi, a nakład ma być 10 razy większy niż w Polsce, więc muszę mu zaufać i polubić jedną z moich „córeczek” w dziwnej „sukience” i o „nieco” innym imieniu.
Tylko boję się co będzie, gdy zamówią kolejne tytuły, jak je będą „ubierać” i nazywać. „Powrót do Truskawki”… „Jagodowe lato”… „Wisienka na torcie”… :)))
Nie, nie będę zgadywać. Zajmę się kończeniem „Spełnienia marzeń”, czyli przyszłych „Proizwieditielności miecztów” :)))
Jak to dobrze, że mam poczucie humoru…
Najbliższy plan wydawniczy, który miło Was zaskoczy :)
Bez przydługich wstępów:
Już można kupić w przedsprzedaży na empik.com śliczny „Zachcianeczek” (tom II „Poczekajki”, jakby ktoś jeszcze nie wiedział), premiera 27 maja.
W sierpniu „Spełnienia marzeń!” w zupełnie innej „sukience” – Wydawca postanowił włączyć tę powieść do serii owocowej, chociaż nie jest związana z poprzednimi tomami.
Notka wydawnicza:
kończę osiemnaście lat. Już nigdy mnie nie dotkniesz. Już nigdy nie uderzysz.
nie zobaczysz nigdy więcej” – To przyrzeka Klaudia sobie i temu, który ją
skrzywdził, gdy staje na progu małego, starego domku, w którym ma nadzieję
odnaleźć spokój i poczucie bezpieczeństwa.
stawia na jej drodze Kamila, który jest przystojny, bystry, krnąbrny i…
niewidomy.
są równie samotni, oboje są sobie potrzebni, obojgu grozi to samo
niebezpieczeństwo… Rodzące się uczucie dwojga młodych ludzi budzi zazdrość
tych, którzy powinni stanąć po ich stronie, a o Klaudię upomina się przeszłość,
której ledwie zdołała umknąć.
to i on, i ona podejmują walkę o swe marzenia, choć cena wydaje się wysoka.
Zbyt wysoka…
i wzruszająca opowieść, od której nie można się oderwać aż do końca.
Zaś w październiku coś, o co pytacie w mailach, komentarzach i na fanpejdżu, tadam!:
I jak Wam się podoba ten planik?
Dodam, że jeszcze Was mogę czymś zaskoczyć, a nawet dwoma czymiś, ale na ogłoszenie tych niespodzianek jeszcze za wcześnie…
Przed chwilą wróciłam do domu i mogła wejść do netu (nim nakarmię dzieci i zwierzęta). Od razu więc wzięłam się do wpisu blogowego.
![]() |
Zdjęcie podkradzione niezawodnej Lee Ann 😉 |
Chciałabym Wam podziękować za to, że przybyłyście tak tłumnie. Z całej Polski. Wstawałyście o piątej rano, przyjeżdżałyście z rodzicami, z dziećmi, z Wrocławia, Poznania, Krakowa, Łowicza, Sosnowca… już nie pamiętam skąd jeszcze… by zamienić ze mną kilka słów i zdobyć dedykację w książce (czasem książkach, kilkunastu, nie zapomnę jęku kolejki, gdy Ola zaczęła wyciągać po kolei całą swoją kolekcję do podpisu :))) Niektóre z Was czekały w kolejce po półtorej godziny, ja podpisywałam niemal trzy godziny – tym samym pobiłyśmy zeszłoroczny rekord. :))
Najbardziej chyba poruszyła mnie pani Ania, która zaledwie dwa miesiące po operacji nowotworu mózgu, ledwo odzyskawszy wzrok, o kulach, przyszła na spotkanie ze mną, żeby mi podziękować za „W imię miłości”. W takich chwilach brak mi słów, w oczach pojawiają się łzy i jednocześnie nabieram na nowo głębokiego sensu tego, co robię.
Aniu kochana, bardzo Ci dziękuję, że przyszłaś i bardzo wierzę, że wszystko będzie dobrze…
Tutaj są podziękowania od Ani dla Was: Anna Czubacka To
prawda, niecałe dwa miesiące po operacji guza mózgu chciałam choć na
chwilę zobaczyć Panią Kasię i podziękować za „W imię miłości „,bo dużo
mi pomogła ta książka. Dziękuję Pani Małgosiu,bo z tych emocji i
zmęczenia zapomniałam podziękować Państwu w kolejce. Jestem wdzięczna
bardzo, że mogłam tam z Państwem być i zaznać tyle wsparcia i ciepła.
W ogóle wszystkie spotkania, choć tak króciutkie, były wspaniałe. Ja Was po prostu lubię i mam nadzieję, że mogłyście to poczuć, szczególnie – i to jest pewnie zaskakująca wiadomość – że za parę miesięcy wyjeżdżam bardzo daleko na bardzo długo. Było to prawdopodobnie ostatnie nasze spotkanie. Dlatego podwójnie cieszę się, że przyjechały te z Was, które naprawdę chciały się ze mną zobaczyć.
Gdy już nacieszyłam się Waszymi komentarzami pod wpisem z Targów, weszłam nieco wyżej i przyznam, że wszystko mi opadło.
Jak wiecie, dzisiaj wychodzi trzeci tom Kolekcji (nota bene jest naprawdę piękny).
![]() |
To zdjęcie z kolei podkradzione Kindze Kupczak :)) |
Przysłałyście zdjątka zdobycznych tomów (za co serdecznie dziękuję i przepraszam, że tym razem nie zrobię kolażu, ale naprawdę muszę zająć się domem, dziećmi i całą resztą), ale pojawiły się też wpisy narzekaczek.
I nie mówię o tych z Was, które musiały się nabiegać, by zdobyć ten tom. Uprzedzałam, że nakład będzie się zmniejszał i ilość punktów, do których książki będą docierały też – mnie również wkurza to, że w Empikach się poniewierają po magazynach, był przypadek, że nie wystawiono ich na półki, a w małych miejscowościach nie ma Kolekcji w ogóle, ale niestety nic na to nie poradzę, dystrybutor ma tajny plan, według którego rozdziela egzemplarze Kolekcji – dlatego namawiałam Was na prenumeratę i tu dochodzę do narzekaczek: dziewczyny, książka w prenumeracie kosztuje 11zł, wysyłka jest bezpłatna, dostajecie trzy tomy w jednej paczce do domu, nie musicie biegać za nimi po mieście i na dodatek, gdyby Kolekcja została przerwana w którymś momencie, Wy dostaniecie całość. I jeszcze jest źle? Przecież gdyby mieli Wam wysyłać po jednym tomie, to koszty wysyłki byłyby wyższe, niż koszty druku.
Autentycznie tracę całą radość, że udało się tę kolekcję zgrać, ładnie oprawić, wydać, wypuścić w Polskę, bo ciągle czytam, że za drogo, że nie ma, że trzeba czekać… I wiecie co? Chyba zamiast tłumaczyć się narzekaczkom, pójdę do ogrodu, zobaczyć, czy nowe róże się przyjęły. Dzieci, kwiaty i zwierzęta – najwdzięczniejsze istoty pod słońcem. One potrafią się cieszyć każdym drobiazgiem…
PS. Ja, bądź co bądź autorka, też potrafię dostawać moje egzemplarze dłuuugo po terminie premiery, choć powinnam otrzymywać je jako pierwsza. I co? I nic. Przecież świat mi się od tego nie zawala, a korona z głowy nie spada.